Leczenie medytacją jest jak podpieranie zapałką wskaźnika paliwa w samochodzie Doskonałe ciało jest podstawą wszelkiego działania, a najlepiej uczynić je takim przez medytację - przekonują stare indoaryjskie pisma. Tylko w USA medytację uprawia ponad 10 mln osób - dwukrotnie więcej niż przed dziesięcioma laty. Wielu oczekuje, że zapewni im to sukces zawodowy, długowieczność i da poczucie sensu życia. Lekarze jednak coraz częściej ostrzegają, że medytacja może szkodzić - powodować zaburzenia odżywiania, nerwice i prowadzić do depresji.
"Takie sztuczne niwelowanie smutku jest jak podpieranie zapałką wskaźnika paliwa w samochodzie" - przekonuje dr Andrew Newberg, neurofizjolog z Medical Center University of Pennsylvania. Jego badania ujawniły, że techniki medytacyjne poprawiają nastrój i działają podobnie jak leki na depresję, ale ich wpływ na psychikę jest jedynie chwilowy. Medytacja co prawda zwiększa wydzielanie serotoniny nazywanej hormonem szczęścia, ale później poziom tego neuroprzekaźnika szybko się zmniejsza, a nurtujące kłopoty powracają jak bumerang.
Lewitacja duszy
Dawniej medytacją zajmowali się jedynie buddyjscy mnisi i zakonnicy z tzw. zakonów kontemplacyjnych. Europejczycy zaczęli się nią interesować w epoce romantyzmu, gdy zapanowała moda na kulturę Orientu. Gdy w XIX wieku przetłumaczono z sanskrytu święte księgi buddyjskie, niektórzy filozofowie, na przykład Arthur Schopenhauer, ogłosili wyższość wschodnich religii nad chrześcijaństwem. Świat zachodni potrzebuje uniwersalnej medytacji pomagającej pozbyć się lęków i agresji - przekonywali w drugiej połowie XX wieku hinduscy mistrzowie. Uczeni twierdzili, że medytacja nie tylko redukuje stres i chroni przed chorobami psychicznymi, ale też obniża ciśnienie, łagodzi objawy chorób serca i astmy, zapobiega miażdżycy, a nawet nowotworom!
Zbawienny wpływ wschodnich medytacji na zdrowie dotychczas udało się potwierdzić jedynie u mnichów buddyjskich, którym już tryb życia zapewnia dobrą kondycję fizyczną (pobudka o świcie, życie bez pośpiechu, dieta wegetariańska). Stan umysłu, który osiągają dzięki medytacji, daje im poczucie doskonałości, czyli całkowitego zespolenia z kosmosem (w mózgu dominują wtedy fale theta o częstotliwości 4-7 Hz, tak jak podczas głębokiego snu). Dr Newberg, obserwując funkcjonowanie układu nerwowego mnichów buddyjskich za pomocą rezonansu magnetycznego (MRI) i elektroencefalografu (EEG) zauważył, że podczas medytacji uaktywnia się kora przedczołowa mózgu, odpowiedzialna za skupianie uwagi, a przestaje działaś płat ciemieniowy, związany z orientacją w czasie i przestrzeni (skutkiem czego jest uczucie oddzielania się duszy od ciała).
Terapia ułudą
W Tybecie, Chinach, Japonii i Indiach medytacja jest mocno zakorzeniona w filozofii rozwoju duchowego, w krajach zachodnich daje jedynie złudną nadzieję na lepsze życie. - Ci, którzy nie radzą sobie w życiu i są pełni wewnętrznych napięć, podczas medytacji odczuwają ulgę, ale jest ona tylko doraźna - mówi w rozmowie z "Wprost" dr Maria Golczyńska z Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. Po zakończeniu medytacji powraca lęk, mija poczucie bezpieczeństwa. Powstaje błędne koło sprawiające, że medytacja staje się nałogiem (tym bardziej że trenerzy zachęcają do praktykowania jej pięć lub nawet sześć razy w tygodniu po półtorej godziny, najlepiej zaraz po przebudzeniu!). - Osoby uzależnione od alkoholu, hazardu czy narkotyków, szukając ratunku w medytacji, znajdują jedynie chwilową ulgę - tłumaczy dr Golczyńska. Tak było w wypadku brytyjskiego pisarza Kevina Griffina, uzależnionego od alkoholu i narkotyków. "Chciałem się oderwać od problemów i zacząłem medytować. Wkrótce to stało się kolejnym narkotykiem" - przyznaje autor książki "One Breath at a Time". Jego zdaniem, medytacja jest ucieczką od odpowiedzialności i uniemożliwia konstruktywne działania.
Medytacja okazała się nieprzydatna w leczeniu zaburzeń psychicznych. To niepokojące, bo wiele osób, zamiast chodzić do psychoterapeutów, zaczęło odwiedzać gabinety odnowy duchowej. Fitness dla duszy uprawiają zarówno gwiazdy Hollywood, aktorka Goldie Hawn, reżyser David Lynch, jak również Bill Ford, szef koncernu Forda, i Hillary Clinton. Tymczasem medytowanie jedynie łagodzi objawy napięcia nerwowego - bóle głowy i kręgosłupa. - Początkowo pacjenci czują się lepiej, ale w rzeczywistości ich stan zdrowia się nie poprawia - tłumaczy dr Golczyńska. Jej badania dotyczące skuteczności medytacji w leczeniu zaburzeń psychicznych wykazały, że pacjenci, którzy jej nie praktykowali, lepiej rozumieli swoje problemy i szybciej dochodzili do zdrowia.
Trucizna zen
Niektóre choroby psychiczne po uprawianiu medytacji mogą się nawet nasilić.
U osób z nerwicą natręctw te praktyki prowadzą do psychicznego załamania. "Byłem bliski obłędu. Doświadczyłem takich stanów świadomości, których nie potrafiłem racjonalnie wyjaśnić" - mówi Ram Dass, były profesor Uniwersytetu Harvarda. Jacques Verlinde, francuski fizyk nuklearny, wyjechał do Indii, gdzie został asystentem Mahesha Yogi. Po trzech latach doszedł do wniosku, że medytacja nie tylko nie pomogła mu w rozwiązywaniu problemów, ale przyniosła poczucie bezradności, osamotnienia i nawracającego lęku, co opisał w książce "Zakazany owoc".
Badania prof. Richarda P. Hayesa wykazały, że chorzy na cyklofrenię (występują u nich przemiennie okresy depresji i manii) po medytacji odczuwają jeszcze większe wahania nastrojów. Tak było w wypadku amerykańskiego barda Leonarda Cohena, który od 1996 r. spędził łącznie pięć lat w buddyjskim klasztorze, by wyleczyć się z depresji. Za każdym razem stan jego zdrowia poprawiał się jedynie na krótko. Ponadsiedemdziesięcioletni dziś artysta wciąż cierpi na wahania nastrojów, a krytycy muzyczni twierdzą nawet, że jego umysł został "zatruty" przez zen. Medytacja zawsze była ściśle związana z religią Wschodu. Dlatego nawet buddyjscy mnisi zaczynają odradzać mieszkańcom krajów Zachodu medytowanie według wschodnich technik. Jeśli człowiek nie nauczy się radzić sobie z codziennymi problemami, żyjąc wśród ludzi, nie nauczy się tego, medytując w samotności.
Lewitacja duszy
Dawniej medytacją zajmowali się jedynie buddyjscy mnisi i zakonnicy z tzw. zakonów kontemplacyjnych. Europejczycy zaczęli się nią interesować w epoce romantyzmu, gdy zapanowała moda na kulturę Orientu. Gdy w XIX wieku przetłumaczono z sanskrytu święte księgi buddyjskie, niektórzy filozofowie, na przykład Arthur Schopenhauer, ogłosili wyższość wschodnich religii nad chrześcijaństwem. Świat zachodni potrzebuje uniwersalnej medytacji pomagającej pozbyć się lęków i agresji - przekonywali w drugiej połowie XX wieku hinduscy mistrzowie. Uczeni twierdzili, że medytacja nie tylko redukuje stres i chroni przed chorobami psychicznymi, ale też obniża ciśnienie, łagodzi objawy chorób serca i astmy, zapobiega miażdżycy, a nawet nowotworom!
Zbawienny wpływ wschodnich medytacji na zdrowie dotychczas udało się potwierdzić jedynie u mnichów buddyjskich, którym już tryb życia zapewnia dobrą kondycję fizyczną (pobudka o świcie, życie bez pośpiechu, dieta wegetariańska). Stan umysłu, który osiągają dzięki medytacji, daje im poczucie doskonałości, czyli całkowitego zespolenia z kosmosem (w mózgu dominują wtedy fale theta o częstotliwości 4-7 Hz, tak jak podczas głębokiego snu). Dr Newberg, obserwując funkcjonowanie układu nerwowego mnichów buddyjskich za pomocą rezonansu magnetycznego (MRI) i elektroencefalografu (EEG) zauważył, że podczas medytacji uaktywnia się kora przedczołowa mózgu, odpowiedzialna za skupianie uwagi, a przestaje działaś płat ciemieniowy, związany z orientacją w czasie i przestrzeni (skutkiem czego jest uczucie oddzielania się duszy od ciała).
Terapia ułudą
W Tybecie, Chinach, Japonii i Indiach medytacja jest mocno zakorzeniona w filozofii rozwoju duchowego, w krajach zachodnich daje jedynie złudną nadzieję na lepsze życie. - Ci, którzy nie radzą sobie w życiu i są pełni wewnętrznych napięć, podczas medytacji odczuwają ulgę, ale jest ona tylko doraźna - mówi w rozmowie z "Wprost" dr Maria Golczyńska z Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. Po zakończeniu medytacji powraca lęk, mija poczucie bezpieczeństwa. Powstaje błędne koło sprawiające, że medytacja staje się nałogiem (tym bardziej że trenerzy zachęcają do praktykowania jej pięć lub nawet sześć razy w tygodniu po półtorej godziny, najlepiej zaraz po przebudzeniu!). - Osoby uzależnione od alkoholu, hazardu czy narkotyków, szukając ratunku w medytacji, znajdują jedynie chwilową ulgę - tłumaczy dr Golczyńska. Tak było w wypadku brytyjskiego pisarza Kevina Griffina, uzależnionego od alkoholu i narkotyków. "Chciałem się oderwać od problemów i zacząłem medytować. Wkrótce to stało się kolejnym narkotykiem" - przyznaje autor książki "One Breath at a Time". Jego zdaniem, medytacja jest ucieczką od odpowiedzialności i uniemożliwia konstruktywne działania.
Medytacja okazała się nieprzydatna w leczeniu zaburzeń psychicznych. To niepokojące, bo wiele osób, zamiast chodzić do psychoterapeutów, zaczęło odwiedzać gabinety odnowy duchowej. Fitness dla duszy uprawiają zarówno gwiazdy Hollywood, aktorka Goldie Hawn, reżyser David Lynch, jak również Bill Ford, szef koncernu Forda, i Hillary Clinton. Tymczasem medytowanie jedynie łagodzi objawy napięcia nerwowego - bóle głowy i kręgosłupa. - Początkowo pacjenci czują się lepiej, ale w rzeczywistości ich stan zdrowia się nie poprawia - tłumaczy dr Golczyńska. Jej badania dotyczące skuteczności medytacji w leczeniu zaburzeń psychicznych wykazały, że pacjenci, którzy jej nie praktykowali, lepiej rozumieli swoje problemy i szybciej dochodzili do zdrowia.
Trucizna zen
Niektóre choroby psychiczne po uprawianiu medytacji mogą się nawet nasilić.
U osób z nerwicą natręctw te praktyki prowadzą do psychicznego załamania. "Byłem bliski obłędu. Doświadczyłem takich stanów świadomości, których nie potrafiłem racjonalnie wyjaśnić" - mówi Ram Dass, były profesor Uniwersytetu Harvarda. Jacques Verlinde, francuski fizyk nuklearny, wyjechał do Indii, gdzie został asystentem Mahesha Yogi. Po trzech latach doszedł do wniosku, że medytacja nie tylko nie pomogła mu w rozwiązywaniu problemów, ale przyniosła poczucie bezradności, osamotnienia i nawracającego lęku, co opisał w książce "Zakazany owoc".
Badania prof. Richarda P. Hayesa wykazały, że chorzy na cyklofrenię (występują u nich przemiennie okresy depresji i manii) po medytacji odczuwają jeszcze większe wahania nastrojów. Tak było w wypadku amerykańskiego barda Leonarda Cohena, który od 1996 r. spędził łącznie pięć lat w buddyjskim klasztorze, by wyleczyć się z depresji. Za każdym razem stan jego zdrowia poprawiał się jedynie na krótko. Ponadsiedemdziesięcioletni dziś artysta wciąż cierpi na wahania nastrojów, a krytycy muzyczni twierdzą nawet, że jego umysł został "zatruty" przez zen. Medytacja zawsze była ściśle związana z religią Wschodu. Dlatego nawet buddyjscy mnisi zaczynają odradzać mieszkańcom krajów Zachodu medytowanie według wschodnich technik. Jeśli człowiek nie nauczy się radzić sobie z codziennymi problemami, żyjąc wśród ludzi, nie nauczy się tego, medytując w samotności.
Więcej możesz przeczytać w 30/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.