Organizacje pozarządowe stały się największym hamulcem XXI wieku
Prezydent Republiki Czeskiej Vaclav Klaus - typowy liberał i eurosceptyk - przejechał się po tzw. organizacjach pozarządowych (angielski skrót NGOs). Zostało to uznane za szokujący polityczny nietakt, gdyż owe organizacje stanowią część "postępowego" pejzażu naszej zniekształcanej przez polityczną poprawność zachodniej cywilizacji. Tymczasem Klaus ma rację, bowiem NGOs, kierując się swoimi ideologiami, a nierzadko ignoranckimi obsesjami, zawłaszczyły prawem kaduka (bo nie reprezentują właściwie nikogo!) prawo orzekania o tym, co dobre, a co złe, wywierając - najczęściej szkodliwy - wpływ na rządy. Lepsze czy gorsze, ale jednak demokratycznie wybierane...
Przyjrzyjmy się więc temu - skądinąd na ogół życzliwie przyjmowanemu - zjawisku. Ta aprioryczna życzliwość bierze się na ogół stąd, że społeczeństwo traktuje owe stowarzyszenia jako emanację rozmaitego rodzaju pożytecznych organizacji, towarzyszących naszej cywilizacji i wypełniających przestrzeń społeczną między jednostką a władzą publiczną. Wszystkie te towarzystwa oświatowe, zawodowe, towarzystwa budowy dróg czy ogródków jordanowskich, towarzystwa przyjaciół miasta, rzeki czy regionu, towarzystwa sportowe, filatelistyczne i inne to wynik pasji społecznikowskich obywateli. Służą realizacji ważnych ogólnospołecznie czy lokalnie celów, a przynajmniej tworzą możliwości ciekawego i pożytecznego spędzania wolnego czasu. Działania owych stowarzyszeń są jednoznacznie pozytywne. Na ogół mają na celu budowanie, a nie niszczenie, poszerzanie rzetelnej wiedzy, a nie fasadową propagandę, budowanie "małych wspólnot", a nie podkopywanie zaufania. Ale czy takie organizacje jak - powiedzmy - Greenpeace rzeczywiście budują cokolwiek pożytecznego w przestrzeni publicznej?
Organizacje błahe
Pół biedy, jeśli jakieś organizacje pozarządowe zajmują się dyrdymałami, skierowując w ten sposób ludzką energię i nasze - podatników - pieniądze na realizację błahych celów. Przed naszym wejściem do UE usłyszałem, że organizacja pod nazwą bodaj "Zobaczyć człowieka!" zorganizowała "referendum" wśród bezdomnych, czy chcą, żeby Polska weszła do Unii Europejskiej. Następnie dumnie doniosła w jakimś radiu, że ogromna większość biedoty zapytanej w jadłodajni była za.
Niemal jednocześnie jakaś inna NGOs zorganizowała unijne "referendum" w jednym z polskich więzień (znów zapewne za nasze pieniądze!) i okazało się, że w kiciu jest jeszcze więcej zwolenników unii. Nie bez racji zresztą, bo w ramach politycznie poprawnego zidiocenia w zachodniej Europie wydaje się więcej pieniędzy na uprzyjemnianie życia kryminalistom niż na kształcenie studentów. Wydatki publiczne na jednego więźnia są w Anglii o 15-20 proc. wyższe niż na jednego studenta!
Organizacje szkodliwe
W okresie międzywojnia i do upadku komunizmu używano na Zachodzie terminu "organizacje frontu komunistycznego". Oznaczało to organizacje formalnie nie identyfikowane z partiami komunistycznymi, ale faktycznie realizujące cele ogólnej sowieckiej strategii podkopywania Zachodu. Mam na myśli różne kongresy "postępowych intelektualistów" w obronie pokoju, ruchy pacyfistyczne, zwłaszcza te domagające się jednostronnego rozbrojenia Zachodu, i inne podobne organizacje. Ich działania propagandowe realizowały cele sowieckie na Zachodzie, destabilizowały państwa zachodnie i oddziaływały różnymi kanałami na politykę ich rządów. Wiele dzisiejszych NGOs pasuje doskonale do tej właśnie formuły. Chociaż działają w różnych obszarach życia społecznego i nie mają sterującego centrum, łączy je jedno: nienawiść do naszej zachodniej cywilizacji. NGOs popierają władzę scentralizowaną, bo tylko wtedy mogą mieć szanse na przeforsowanie swoich "jedynie słusznych" (jak w każdym totalitaryzmie) idei. Inaczej bowiem trzeba by te idee poddać pod głosowanie!
Chcą nie tylko kontroli i zakazów, wynikających z ich patologicznych ideologii czy ignoranckich fobii, ale także nakazów, charakterystycznych dla komunistycznej inżynierii społecznej. Chcą narzucić odchylenia od normy jako równoprawne standardy cywilizacyjne. A wszystko to robią za pieniądze podatników, których poglądy są najczęściej radykalnie odmienne. W realizacji swoich antyzachodnich celów posługują się często typowo totalitarną propagandą: fałszowaniem prawdy, zmyśleniami, które powtarzane wielokrotnie mają odnieść wiadomy skutek. I Żdanow, i Goebbels uczyli swoich adherentów: "Kłamcie, kłamcie, zawsze coś z tego w pamięci zostaje!".
W 2003 r. Greenpeace opublikował w londyńskich gazetach rzekomy dowód na topnienie lodów na Svalbardzie, zamieszczając dwa zdjęcia: z 1918 r. i z 2002 r. To ostatnie oczywiście pokazujące znacznie niższe lodowce niż niegdyś. Po kilku dniach odezwali się norwescy uczeni pracujący na Svalbardzie, wyjaśniając, że poszczególne lodowce topnieją i przyrastają na zmianę. Dołączyli zdjęcia z ostatnich lat, pokazujące inne lodowce z tej wyspy, które w tym samym czasie akurat znacznie urosły. Zamiast przeprosić, złapany na kłamstwie brytyjski "grinpicer" oświadczył bezczelnie, że oni chcieli zilustrować sytuację nie na Svalbardzie, tylko na całym świecie.
Bodaj w tym roku wiosną mieliśmy podobny przypadek w Polsce. Inni ekowojownicy (ze Światowego Funduszu Przyrodniczego - WWF) obwieścili w prasie, że Bałtyk jest coraz bardziej zatruty, zwłaszcza szkodliwymi związkami metali, które odkładają się w rybich organizmach - a następnie w naszych, gdy zjadamy morskie ryby. I znowu na katastroficzną propagandę zareagowali naukowcy z instytutu badającego stan Bałtyku. Powołując się na wyniki regularnego monitoringu, stwierdzili, że wypowiedzi prasowe ludzi z WWF są nieprawdziwe, podając dane pokazujące, że sytuacja jest stabilna lub wręcz się poprawia.
I co? Oddział WWF ogłosił, że im właściwie nie chodziło o Bałtyk, tylko chcieli zwrócić uwagę na pogarszającą się sytuację na świecie. Mało kto czyta dementi naukowców, ale wielu zapamięta kłamstwa powtarzane przez prasę. I może uda się dzięki temu zainspirować jakichś parlamentarnych matołów, by wprowadzili taki lub inny zakaz lub nakaz.
Powrót śmierci
Podałem dwa przykłady identyczne co do obszaru działania i mechanizmu szerzenia atmosfery strachu w społeczeństwie. A przecież wojna psychologiczna z cywilizacją zachodnią toczy się na różnych frontach. Także wolności obywatelskich. Ostatnio do tego frontu dołączyła Amnesty International, w której też górę wzięli ludzie najwyraźniej nienawidzący Zachodu, kapitalizmu, a Ameryki w szczególności.
Ostatni raport tej organizacji najwięcej miejsca poświęca Sudanowi i... USA w aspekcie naruszania praw człowieka. Ani słowa o międzynarodówce muzułmańskich oszołomów przeprowadzającej akcje terrorystyczne na całym świecie. No i marginalne tylko wzmianki o komunistycznych Chinach prowadzących ludobójczą politykę w Tybecie, o Rosji uprawiającej podobną politykę wobec Czeczenii, że o takich krajach jak Korea, Kuba czy Birma nie wspomnę.
Wiarygodność AI, przyrównującej obozy dla złapanych z bronią w ręku terrorystów do sowieckich gułagów, gdzie zginęło kilka dziesiątków milionów ludzi, jest dla mnie tak samo zerowa jak wiarygodność Greenpeace czy WWF. Jeśli organizacje te ogłaszają cokolwiek, to można a priori przyjąć, że jest to albo bzdura, albo kłamstwo.
Efektami działań NGOs na świecie są miliony zgonów spowodowane niedożywieniem bądź chorobami. To różne organizacje ekologiczne domagały się zakazu używania środka owadobójczego DDT, zmiękczającego ponoć skorupki jaj składanych przez niektóre ptaki drapieżne. I udało się ten zakaz przeforsować. Być może ptakom drapieżnym to w czymś pomogło, ludziom natomiast zdecydowanie zaszkodziło. Tylko w Indiach dzięki spryskiwaniu obszarów malarycznych DDT zmniejszono liczbę zgonów z powodu malarii z ponad miliona w latach 40. do zaledwie kilku tysięcy w latach 60. Niestety, ofensywa ekowojowników, wspierana groźbami cofnięcia pomocy gospodarczej krajom słabo rozwiniętym, spowodowała radykalną eliminację DDT i liczba zgonów zaczęła rosnąć. Według UNDP, agendy ONZ, w 1997 r. mieliśmy już 2,6 mln przypadków malarii i wielokrotnie więcej zgonów niż w latach 60.! Ale to już nie obchodzi aktywistów NGOs - nie odpowiadających przed nikim, bo i przez nikogo nie wybieranych!
Pewien Hindus, profesor genetyki roślin, zwraca uwagę, że upowszechnienie genetycznie modyfikowanego tzw. złotego ryżu mogłoby uchronić przed ślepotą prawie 500 tys. dzieci z biednych krajów, zapobiegając deficytowi witaminy A w organizmie. Straszenie genetycznie modyfikowaną żywnością odniosło jednak skutek w zachodniej Europie, która dała się ogłupić NGOs (Ameryka nie; dlatego jest taka znienawidzona!). Europa domaga się teraz od biednych krajów, by wyrzekły się zakupu genetycznie modyfikowanych roślin, szantażując je embargiem na zakup u nich żywności.
Horror utopii
Jakże okropny byłby świat, w którym dominowałyby poglądy rozmaitych organizacji ekologicznych, antyglobalistycznych, pacyfistycznych, praw człowieka, feministek, homoseksualistów, obrońców zwierząt i wszystkiego innego - niwecząc dorobek jedynej cywilizacji w historii ludzkości, która dała ludziom wolność i stworzyła szansę powszechnej zamożności. Widzą to już nie tylko obrońcy tradycyjnych wolności w cywilizacji zachodniej. Ci od dawna są w kontrofensywie, zaczynając jak zwykle od Stanów Zjednoczonych.
Dostrzegać zaczynają to także ci, którzy kiedyś byli po drugiej stronie barykady. Jeden z założycieli ruchu Greenpeace, Patrick Moore, stwierdził, że "ruch ekologiczny zatracił swój obiektywizm, moralność i humanizm". W Szwecji szok wywołał pierwszy, wychwalany niegdyś szef rządowej agencji ochrony środowiska, stwierdzając, że nie ma się co uganiać za kosztowną chimerą energii alternatywnej, tylko trzeba spalać śmieci, bo to najlepsze rozwiązanie.
Biedne kraje na dorobku wesprą kontrofensywę obrońców cywilizacji zachodniej, bowiem dla nich koszty dostosowania się do opisywanych tu fobii są o wiele wyższe niż dla Zachodu. Orwellowskie stwierdzenie przedstawiciela Szwecji na szczycie w Johannesburgu, iż "nie wolno pozwolić biednym krajom popełniać tych samych błędów, jakie były udziałem krajów rozwiniętych", wskazuje, jaką utopię chcą zafundować krajom słabo rozwiniętym wyznawcy rozmaitych ideologicznych fobii antyzachodniego świata.
Jako element zwiększania odporności społecznej Polaków na rozmaite szkodliwe fobie proponuję, by w ramach podstaw filozofii już w szkole średniej poświęcano jedną lekcję rozmaitym utopiom. "Państwu" Platona, "Utopii" Thomasa More`a i kilku jeszcze innym znanym teoriom tego rodzaju oraz praktycznym próbom uszczęśliwienia ludzkości przez rewolucję francuską, nazizm i komunizm. Przyjęło się bowiem myśleć, że te utopie sugerują jakąś nieosiągalną wieczną szczęśliwość, podczas gdy ich urzeczywistnienie byłoby horrorem, co młodzież doskonale zrozumie, czytając utopijne recepty żywcem wzięte z gułagu.
Przyjrzyjmy się więc temu - skądinąd na ogół życzliwie przyjmowanemu - zjawisku. Ta aprioryczna życzliwość bierze się na ogół stąd, że społeczeństwo traktuje owe stowarzyszenia jako emanację rozmaitego rodzaju pożytecznych organizacji, towarzyszących naszej cywilizacji i wypełniających przestrzeń społeczną między jednostką a władzą publiczną. Wszystkie te towarzystwa oświatowe, zawodowe, towarzystwa budowy dróg czy ogródków jordanowskich, towarzystwa przyjaciół miasta, rzeki czy regionu, towarzystwa sportowe, filatelistyczne i inne to wynik pasji społecznikowskich obywateli. Służą realizacji ważnych ogólnospołecznie czy lokalnie celów, a przynajmniej tworzą możliwości ciekawego i pożytecznego spędzania wolnego czasu. Działania owych stowarzyszeń są jednoznacznie pozytywne. Na ogół mają na celu budowanie, a nie niszczenie, poszerzanie rzetelnej wiedzy, a nie fasadową propagandę, budowanie "małych wspólnot", a nie podkopywanie zaufania. Ale czy takie organizacje jak - powiedzmy - Greenpeace rzeczywiście budują cokolwiek pożytecznego w przestrzeni publicznej?
Organizacje błahe
Pół biedy, jeśli jakieś organizacje pozarządowe zajmują się dyrdymałami, skierowując w ten sposób ludzką energię i nasze - podatników - pieniądze na realizację błahych celów. Przed naszym wejściem do UE usłyszałem, że organizacja pod nazwą bodaj "Zobaczyć człowieka!" zorganizowała "referendum" wśród bezdomnych, czy chcą, żeby Polska weszła do Unii Europejskiej. Następnie dumnie doniosła w jakimś radiu, że ogromna większość biedoty zapytanej w jadłodajni była za.
Niemal jednocześnie jakaś inna NGOs zorganizowała unijne "referendum" w jednym z polskich więzień (znów zapewne za nasze pieniądze!) i okazało się, że w kiciu jest jeszcze więcej zwolenników unii. Nie bez racji zresztą, bo w ramach politycznie poprawnego zidiocenia w zachodniej Europie wydaje się więcej pieniędzy na uprzyjemnianie życia kryminalistom niż na kształcenie studentów. Wydatki publiczne na jednego więźnia są w Anglii o 15-20 proc. wyższe niż na jednego studenta!
Organizacje szkodliwe
W okresie międzywojnia i do upadku komunizmu używano na Zachodzie terminu "organizacje frontu komunistycznego". Oznaczało to organizacje formalnie nie identyfikowane z partiami komunistycznymi, ale faktycznie realizujące cele ogólnej sowieckiej strategii podkopywania Zachodu. Mam na myśli różne kongresy "postępowych intelektualistów" w obronie pokoju, ruchy pacyfistyczne, zwłaszcza te domagające się jednostronnego rozbrojenia Zachodu, i inne podobne organizacje. Ich działania propagandowe realizowały cele sowieckie na Zachodzie, destabilizowały państwa zachodnie i oddziaływały różnymi kanałami na politykę ich rządów. Wiele dzisiejszych NGOs pasuje doskonale do tej właśnie formuły. Chociaż działają w różnych obszarach życia społecznego i nie mają sterującego centrum, łączy je jedno: nienawiść do naszej zachodniej cywilizacji. NGOs popierają władzę scentralizowaną, bo tylko wtedy mogą mieć szanse na przeforsowanie swoich "jedynie słusznych" (jak w każdym totalitaryzmie) idei. Inaczej bowiem trzeba by te idee poddać pod głosowanie!
Chcą nie tylko kontroli i zakazów, wynikających z ich patologicznych ideologii czy ignoranckich fobii, ale także nakazów, charakterystycznych dla komunistycznej inżynierii społecznej. Chcą narzucić odchylenia od normy jako równoprawne standardy cywilizacyjne. A wszystko to robią za pieniądze podatników, których poglądy są najczęściej radykalnie odmienne. W realizacji swoich antyzachodnich celów posługują się często typowo totalitarną propagandą: fałszowaniem prawdy, zmyśleniami, które powtarzane wielokrotnie mają odnieść wiadomy skutek. I Żdanow, i Goebbels uczyli swoich adherentów: "Kłamcie, kłamcie, zawsze coś z tego w pamięci zostaje!".
W 2003 r. Greenpeace opublikował w londyńskich gazetach rzekomy dowód na topnienie lodów na Svalbardzie, zamieszczając dwa zdjęcia: z 1918 r. i z 2002 r. To ostatnie oczywiście pokazujące znacznie niższe lodowce niż niegdyś. Po kilku dniach odezwali się norwescy uczeni pracujący na Svalbardzie, wyjaśniając, że poszczególne lodowce topnieją i przyrastają na zmianę. Dołączyli zdjęcia z ostatnich lat, pokazujące inne lodowce z tej wyspy, które w tym samym czasie akurat znacznie urosły. Zamiast przeprosić, złapany na kłamstwie brytyjski "grinpicer" oświadczył bezczelnie, że oni chcieli zilustrować sytuację nie na Svalbardzie, tylko na całym świecie.
Bodaj w tym roku wiosną mieliśmy podobny przypadek w Polsce. Inni ekowojownicy (ze Światowego Funduszu Przyrodniczego - WWF) obwieścili w prasie, że Bałtyk jest coraz bardziej zatruty, zwłaszcza szkodliwymi związkami metali, które odkładają się w rybich organizmach - a następnie w naszych, gdy zjadamy morskie ryby. I znowu na katastroficzną propagandę zareagowali naukowcy z instytutu badającego stan Bałtyku. Powołując się na wyniki regularnego monitoringu, stwierdzili, że wypowiedzi prasowe ludzi z WWF są nieprawdziwe, podając dane pokazujące, że sytuacja jest stabilna lub wręcz się poprawia.
I co? Oddział WWF ogłosił, że im właściwie nie chodziło o Bałtyk, tylko chcieli zwrócić uwagę na pogarszającą się sytuację na świecie. Mało kto czyta dementi naukowców, ale wielu zapamięta kłamstwa powtarzane przez prasę. I może uda się dzięki temu zainspirować jakichś parlamentarnych matołów, by wprowadzili taki lub inny zakaz lub nakaz.
Powrót śmierci
Podałem dwa przykłady identyczne co do obszaru działania i mechanizmu szerzenia atmosfery strachu w społeczeństwie. A przecież wojna psychologiczna z cywilizacją zachodnią toczy się na różnych frontach. Także wolności obywatelskich. Ostatnio do tego frontu dołączyła Amnesty International, w której też górę wzięli ludzie najwyraźniej nienawidzący Zachodu, kapitalizmu, a Ameryki w szczególności.
Ostatni raport tej organizacji najwięcej miejsca poświęca Sudanowi i... USA w aspekcie naruszania praw człowieka. Ani słowa o międzynarodówce muzułmańskich oszołomów przeprowadzającej akcje terrorystyczne na całym świecie. No i marginalne tylko wzmianki o komunistycznych Chinach prowadzących ludobójczą politykę w Tybecie, o Rosji uprawiającej podobną politykę wobec Czeczenii, że o takich krajach jak Korea, Kuba czy Birma nie wspomnę.
Wiarygodność AI, przyrównującej obozy dla złapanych z bronią w ręku terrorystów do sowieckich gułagów, gdzie zginęło kilka dziesiątków milionów ludzi, jest dla mnie tak samo zerowa jak wiarygodność Greenpeace czy WWF. Jeśli organizacje te ogłaszają cokolwiek, to można a priori przyjąć, że jest to albo bzdura, albo kłamstwo.
Efektami działań NGOs na świecie są miliony zgonów spowodowane niedożywieniem bądź chorobami. To różne organizacje ekologiczne domagały się zakazu używania środka owadobójczego DDT, zmiękczającego ponoć skorupki jaj składanych przez niektóre ptaki drapieżne. I udało się ten zakaz przeforsować. Być może ptakom drapieżnym to w czymś pomogło, ludziom natomiast zdecydowanie zaszkodziło. Tylko w Indiach dzięki spryskiwaniu obszarów malarycznych DDT zmniejszono liczbę zgonów z powodu malarii z ponad miliona w latach 40. do zaledwie kilku tysięcy w latach 60. Niestety, ofensywa ekowojowników, wspierana groźbami cofnięcia pomocy gospodarczej krajom słabo rozwiniętym, spowodowała radykalną eliminację DDT i liczba zgonów zaczęła rosnąć. Według UNDP, agendy ONZ, w 1997 r. mieliśmy już 2,6 mln przypadków malarii i wielokrotnie więcej zgonów niż w latach 60.! Ale to już nie obchodzi aktywistów NGOs - nie odpowiadających przed nikim, bo i przez nikogo nie wybieranych!
Pewien Hindus, profesor genetyki roślin, zwraca uwagę, że upowszechnienie genetycznie modyfikowanego tzw. złotego ryżu mogłoby uchronić przed ślepotą prawie 500 tys. dzieci z biednych krajów, zapobiegając deficytowi witaminy A w organizmie. Straszenie genetycznie modyfikowaną żywnością odniosło jednak skutek w zachodniej Europie, która dała się ogłupić NGOs (Ameryka nie; dlatego jest taka znienawidzona!). Europa domaga się teraz od biednych krajów, by wyrzekły się zakupu genetycznie modyfikowanych roślin, szantażując je embargiem na zakup u nich żywności.
Horror utopii
Jakże okropny byłby świat, w którym dominowałyby poglądy rozmaitych organizacji ekologicznych, antyglobalistycznych, pacyfistycznych, praw człowieka, feministek, homoseksualistów, obrońców zwierząt i wszystkiego innego - niwecząc dorobek jedynej cywilizacji w historii ludzkości, która dała ludziom wolność i stworzyła szansę powszechnej zamożności. Widzą to już nie tylko obrońcy tradycyjnych wolności w cywilizacji zachodniej. Ci od dawna są w kontrofensywie, zaczynając jak zwykle od Stanów Zjednoczonych.
Dostrzegać zaczynają to także ci, którzy kiedyś byli po drugiej stronie barykady. Jeden z założycieli ruchu Greenpeace, Patrick Moore, stwierdził, że "ruch ekologiczny zatracił swój obiektywizm, moralność i humanizm". W Szwecji szok wywołał pierwszy, wychwalany niegdyś szef rządowej agencji ochrony środowiska, stwierdzając, że nie ma się co uganiać za kosztowną chimerą energii alternatywnej, tylko trzeba spalać śmieci, bo to najlepsze rozwiązanie.
Biedne kraje na dorobku wesprą kontrofensywę obrońców cywilizacji zachodniej, bowiem dla nich koszty dostosowania się do opisywanych tu fobii są o wiele wyższe niż dla Zachodu. Orwellowskie stwierdzenie przedstawiciela Szwecji na szczycie w Johannesburgu, iż "nie wolno pozwolić biednym krajom popełniać tych samych błędów, jakie były udziałem krajów rozwiniętych", wskazuje, jaką utopię chcą zafundować krajom słabo rozwiniętym wyznawcy rozmaitych ideologicznych fobii antyzachodniego świata.
Jako element zwiększania odporności społecznej Polaków na rozmaite szkodliwe fobie proponuję, by w ramach podstaw filozofii już w szkole średniej poświęcano jedną lekcję rozmaitym utopiom. "Państwu" Platona, "Utopii" Thomasa More`a i kilku jeszcze innym znanym teoriom tego rodzaju oraz praktycznym próbom uszczęśliwienia ludzkości przez rewolucję francuską, nazizm i komunizm. Przyjęło się bowiem myśleć, że te utopie sugerują jakąś nieosiągalną wieczną szczęśliwość, podczas gdy ich urzeczywistnienie byłoby horrorem, co młodzież doskonale zrozumie, czytając utopijne recepty żywcem wzięte z gułagu.
Więcej możesz przeczytać w 41/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.