Jak Japonia reanimuje gospodarcze trupy
Na pierwszy rzut oka wydaje się, że sklepy Daiei doskonale sobie radzą. Klientów kusi muzyka, a sprzedawcy częstują ich sushi.
W działach AGD i odzieży damskiej na górnych piętrach trzykondygnacyjnego supermarketu w tokijskiej dzielnicy Nishi Kasai jest jednak pusto. Dopiero tu staje się jasne, dlaczego Daiei, jedna z najbardziej znanych japońskich sieci handlowych, to gospodarczy zombi.
Duży nie może zbankrutować
Sieć Daiei jest sztucznie podtrzymywana przy życiu od kilku lat. Mimo że jej przychody spadły od 1999 r. o 25 proc., nadal pożyczała miliardy jenów. W ostatnim roku finansowym straty firmy wyniosły 3,7 mld USD. W USA dawno musiałaby ogłosić upadłość, ale japońscy politycy nakłaniają banki do pomagania przedsiębiorstwu za wszelką cenę. Wierzyciele zaakceptowali więc trzyletni plan restrukturyzacji, dodatkowe kredyty i umorzenie części długu.
W październiku, gdy sieć miała ogłosić kolejny spadek obrotów o 7 proc., dzięki państwowemu Japan Development Bank znów uzyskała pożyczkę w wysokości 480 mln USD.
Nieściągalne długi japońskich firm są tak wielkie, że zaostrzenie polityki kredytowej może wywołać poważny kryzys. Oficjalnie ich wielkość szacuje się na 422 mld USD, ale bardziej prawdopodobna jest liczba dwu-, trzykrotnie wyższa. Według agencji Teikoku Databank, długi 200 tys. firm sięgają biliona USD, co stanowi jedną trzecią japońskiego PKB. "Japonia to raj nieudaczników, gdzie nagradza się za niesprawność - pisał niedawno Jesper Koll, główny ekonomista z Merrill Lynch Japan. - Firmy podtrzymywane przy życiu nie mają dobrych bilansów i nie są sprawne, ale ich feudalni menedżerowie wykorzystują koneksje, by zaciągać pożyczki".
Daiei wiecznie żywa
30 października rząd Japonii przedstawił program naprawczy. Powstanie między innymi agencja rządowa ds. nieściągalnych długów, a w bankach zostaną przeprowadzone kontrole mające na celu ustalenie, czy przed udzieleniem kredytu bada się należycie możliwości jego spłaty. Nie określono jednak, kiedy do banków trafią publiczne pieniądze, co wielu ekonomistów uważa za konieczny warunek przywrócenia równowagi. Przy okazji rząd mógłby przejąć najgorsze banki, by zmienić ich nieudolne zarządy. Sytuacja się pogorszy, jeśli rząd nic nie zrobi. Bank centralny nie zliberalizuje wówczas polityki monetarnej i przepadnie szansa na ożywienie gospodarki.
We wrześniu olbrzymie długi zmusiły do ogłoszenia upadłości sieć Mycal.
Ich wielkość była zbliżona do zadłużenia Daiei - 13,7 mld USD. Nie oznacza to, że w Japonii zmieniła się polityka w stosunku do bankrutów. Firma Mycal pad-ła, bo usiłowała ściągnąć pieniądze z rynku, przede wszystkim dzięki emisji obligacji. Sieć Daiei głównie zaciągała kredyty, a w tym wypadku koneksje i osobiste kontakty mogą zdziałać cuda. W Japonii niemal 60 proc. zobowiązań finansowych przedsiębiorstw to kredyty; w USA wskaźnik ten wynosi 40 proc.
Niektórzy eksperci uważają, że jeśli Daiei upadnie, pociągnie za sobą na dno co najmniej jeden wielki bank. Banki, aby oddalić to widmo, akceptują plan restrukturyzacji firmy. Japońskiego zombi wspierają także politycy. Kunio Takagi, nowy prezes Daiei, tryskał ostatnio humorem. "Banki i rząd chwalą nas" - zapewniał. Wielu pracowników odetchnęło z ulgą. "Przynajmniej przez trzy lata nie trzeba się martwić o Daiei - cieszy się sprzedawca w dziale rybnym sklepu w Nishi Kasai. - Mają przecież trzyletni plan".
Więcej możesz przeczytać w 47/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.