Lek PiS na radykalizm i populizm to antyeuropejskość, mile widziana przez radykałów i populistów
"Ponieważ polityk nigdy nie wierzy w to, co sam głosi - jest zdziwiony, gdy ktoś trzyma go za słowo"
Charles de Gaulle
Sceptyczna, a może po prostu cyniczna generalska uwaga wydaje się mieć szerokie zastosowanie do każdej sceny politycznej, także i naszej. Czasem jednak mamy do czynienia z niespodziankami, które przekraczają "normę" tego, co jest powszechnie uświadamianym zjawiskiem w świecie polityki. Niespodziankami, które wynikają z czegoś więcej niż - tak powszechne w kampaniach wyborczych - puste obietnice.
Od kilku lat polska opinia publiczna stara się zrozumieć stosunek ugrupowań politycznych do projektu europejskiego. Utrwalił się pogląd, że Samoobrona lub LPR są antyeuropejskie, a rosnące w siłę PiS - mimo różnych zastrzeżeń - jest jednak z gruntu proeuropejskie. Stąd zaskoczenie enuncjacją Jarosława Kaczyńskiego, że "wchodzenie na takich warunkach do UE jest przyjmowaniem ryzyka dla państwa, niemożliwego do przyjęcia. To (...) zagrożenie (...) niepodległości i demokracji". Co sprowadziło na Polskę takie zagrożenie? Co uzasadnia tezę o najczarniejszym scenariuszu? Wypowiedź szefa PiS pojawiła się wtedy, gdy stało się jasne, że polscy rolnicy nie mogą liczyć w 2004 r. na więcej niż 25 proc. dopłat, z jakich korzystają rolnicy francuscy, oraz że wejdziemy do Unii Europejskiej nie 1 stycznia, lecz 1 czerwca 2004 r. Notabene wróble ćwierkały o tym od dawna, ostatnio przypuszczenia zostały jedynie potwierdzone jednoznacznymi wypowiedziami strony unijnej.
Wyborcy stają od pewnego czasu przed poważnym dylematem. Spektakularny ekstremizm partii radykalnych i brak umiarkowanego środka przyczyniły się do niekwestionowanego sukcesu PiS w wyborach samorządowych, i to nie tylko w Warszawie. Duża część elektoratu proeuropejskiego dość gremialnie uznała, że właśnie PiS daje szansę stworzenia tamy dla antyeuropejskich manewrów LPR i Leppera. Teraz ma się okazać, że zwolennicy kursu na integrację z Unią Europejską pomylili się w ocenie i że jedynym polem wyboru były SLD i PO (której pozycja w sondażach i w wyborach z miesiąca na miesiąc słabnie).
Co więcej, publiczna argumentacja Jarosława Kaczyńskiego odwołuje się do faktu, że rosną w siłę zastępy radykałów i że w związku z tym PiS musi żeglować z wiatrem. Lekarstwem na radykalizm i populizm ma być właśnie przyjęcie przez PiS linii antyeuropejskiej, mile widzianej przez radykałów i populistów...
W przeciwnym razie - twierdzi Jarosław Kaczyński - "co będą mówić obecni bojownicy o UE, kiedy Polska znajdzie się w UE pod wodzą Andrzeja Leppera?".
Logika takiej strategii prowadziłaby do tezy, że "bojownicy o UE" będą szczęśliwsi, gdy w rządzie Leppera zasiadać będą wspólnie przywódcy LPR i PiS. Pozwalam sobie w tym miejscu wyrazić grzecznie, ale stanowczo zasadniczą wątpliwość co do samopoczucia "bojowników", do których wielu wyborców zaliczało do tej pory także kandydatów związanych z PiS!
Jestem przekonany, że wzrost popularności PiS związany był nie tylko z głównym zawołaniem wyborczym tej partii, ale także z opartym na enuncjacjach jej przywódców założeniem, że PiS jest proeuropejskie. Co więcej, że wolno od niego oczekiwać zdolności pójścia pod prąd populizmu i odwagi bronienia swych politycznych racji wbrew nazbyt łatwej pokusie wyścigu z Lepperem. Sądzę wreszcie, że wielu wyborców zamierza trzymać przywódców PiS za (proeuropejskie) słowo, wielokrotnie wypowiadane także w czasie niedawnej kampanii wyborczej.
W polskiej polityce mamy do czynienia z kilkoma ważnymi stawkami. Z pewnością należą do nich poczucie bezpieczeństwa i praworządności oraz szczegóły finalizowanych właśnie teraz negocjacji unijnych. Równie kluczowy jest jednak strategiczny wybór między polityką proeuropejską i antyeuropejską. W tej materii obliczalność i przewidywalność należy do kanonu politycznego.
Charles de Gaulle
Sceptyczna, a może po prostu cyniczna generalska uwaga wydaje się mieć szerokie zastosowanie do każdej sceny politycznej, także i naszej. Czasem jednak mamy do czynienia z niespodziankami, które przekraczają "normę" tego, co jest powszechnie uświadamianym zjawiskiem w świecie polityki. Niespodziankami, które wynikają z czegoś więcej niż - tak powszechne w kampaniach wyborczych - puste obietnice.
Od kilku lat polska opinia publiczna stara się zrozumieć stosunek ugrupowań politycznych do projektu europejskiego. Utrwalił się pogląd, że Samoobrona lub LPR są antyeuropejskie, a rosnące w siłę PiS - mimo różnych zastrzeżeń - jest jednak z gruntu proeuropejskie. Stąd zaskoczenie enuncjacją Jarosława Kaczyńskiego, że "wchodzenie na takich warunkach do UE jest przyjmowaniem ryzyka dla państwa, niemożliwego do przyjęcia. To (...) zagrożenie (...) niepodległości i demokracji". Co sprowadziło na Polskę takie zagrożenie? Co uzasadnia tezę o najczarniejszym scenariuszu? Wypowiedź szefa PiS pojawiła się wtedy, gdy stało się jasne, że polscy rolnicy nie mogą liczyć w 2004 r. na więcej niż 25 proc. dopłat, z jakich korzystają rolnicy francuscy, oraz że wejdziemy do Unii Europejskiej nie 1 stycznia, lecz 1 czerwca 2004 r. Notabene wróble ćwierkały o tym od dawna, ostatnio przypuszczenia zostały jedynie potwierdzone jednoznacznymi wypowiedziami strony unijnej.
Wyborcy stają od pewnego czasu przed poważnym dylematem. Spektakularny ekstremizm partii radykalnych i brak umiarkowanego środka przyczyniły się do niekwestionowanego sukcesu PiS w wyborach samorządowych, i to nie tylko w Warszawie. Duża część elektoratu proeuropejskiego dość gremialnie uznała, że właśnie PiS daje szansę stworzenia tamy dla antyeuropejskich manewrów LPR i Leppera. Teraz ma się okazać, że zwolennicy kursu na integrację z Unią Europejską pomylili się w ocenie i że jedynym polem wyboru były SLD i PO (której pozycja w sondażach i w wyborach z miesiąca na miesiąc słabnie).
Co więcej, publiczna argumentacja Jarosława Kaczyńskiego odwołuje się do faktu, że rosną w siłę zastępy radykałów i że w związku z tym PiS musi żeglować z wiatrem. Lekarstwem na radykalizm i populizm ma być właśnie przyjęcie przez PiS linii antyeuropejskiej, mile widzianej przez radykałów i populistów...
W przeciwnym razie - twierdzi Jarosław Kaczyński - "co będą mówić obecni bojownicy o UE, kiedy Polska znajdzie się w UE pod wodzą Andrzeja Leppera?".
Logika takiej strategii prowadziłaby do tezy, że "bojownicy o UE" będą szczęśliwsi, gdy w rządzie Leppera zasiadać będą wspólnie przywódcy LPR i PiS. Pozwalam sobie w tym miejscu wyrazić grzecznie, ale stanowczo zasadniczą wątpliwość co do samopoczucia "bojowników", do których wielu wyborców zaliczało do tej pory także kandydatów związanych z PiS!
Jestem przekonany, że wzrost popularności PiS związany był nie tylko z głównym zawołaniem wyborczym tej partii, ale także z opartym na enuncjacjach jej przywódców założeniem, że PiS jest proeuropejskie. Co więcej, że wolno od niego oczekiwać zdolności pójścia pod prąd populizmu i odwagi bronienia swych politycznych racji wbrew nazbyt łatwej pokusie wyścigu z Lepperem. Sądzę wreszcie, że wielu wyborców zamierza trzymać przywódców PiS za (proeuropejskie) słowo, wielokrotnie wypowiadane także w czasie niedawnej kampanii wyborczej.
W polskiej polityce mamy do czynienia z kilkoma ważnymi stawkami. Z pewnością należą do nich poczucie bezpieczeństwa i praworządności oraz szczegóły finalizowanych właśnie teraz negocjacji unijnych. Równie kluczowy jest jednak strategiczny wybór między polityką proeuropejską i antyeuropejską. W tej materii obliczalność i przewidywalność należy do kanonu politycznego.
Więcej możesz przeczytać w 47/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.