Bijemy rekord świata w pracy po godzinach pracy! Nie mam czasu na strajkowanie, muszę zarabiać na życie - mówi Mirosława Krzyżak, na co dzień pielęgniarka w Szpitalu Wolskim w Warszawie, a po dyżurze agent znanej firmy udzielającej pożyczek gotówkowych. Dzięki dodatkowej pracy może co miesiąc dorobić do szpitalnej płacy około 1000 zł, czyli drugą pensję. W podobny sposób powiększa swe dochody już co czwarty zatrudniony na etacie Polak! Według badań CBOS, w 1993 r. dodatkową pracę zarobkową podjęło 12 proc. Polaków, w 2003 r. - już 26 proc. W USA i Kanadzie do pensji dorabia 10 proc. zatrudnionych, we Francji - 4 proc., w Niemczech - 3 proc., a w Hiszpanii i we Włoszech - zaledwie ok. 2 proc. Bijemy zatem światowy rekord w pracy po oficjalnych godzinach pracy, ale to żaden powód do dumy. Takie zjawisko świadczy bowiem o naszym chorym systemie zatrudnienia - o elementarnym braku umiejętności optymalnego, efektywnego zatrudniania tych, którym chce się chcieć.
Pracujący "na cztery ręce" przeciętnie dorabiają do podstawowej pensji lub innego stałego źródła dochodu 825 zł miesięcznie - wynika z badań Sedlak & Sedlak, firmy zajmującej się badaniem polskich wynagrodzeń. Cały ten "równoległy" rynek pracy jest już wart w Polsce ponad 40 mld zł rocznie, czyli 5 proc. PKB. Irlandzka Agencja Pracy w raporcie z końca października 2003 r. stwierdziła na podstawie własnych badań, że 20 proc. zatrudnionych Polaków pracuje - licząc łącznie z dodatkowym zarobkowaniem - ponad 60 godzin tygodniowo. W Czechach takie osoby stanowią 8 proc. zatrudnionych, na Węgrzech - 10 proc., a krajach unii - tylko 6 proc.
Chroniczny deficyt fachowców
Paweł Leks, dyrektor ds. informatyki w portalu Pracuj.pl, po godzinach dorabia, szkoląc pracowników dużych koncernów (m.in. Coca-Coli). Uczy ich, jak efektywnie pracować w grupie. Za dwudniowe szkolenie połączone z wyjazdem dostaje zwykle 2000 zł. W ciągu roku otrzymuje co najmniej kilka takich zleceń. Katarzyna Karżel pracuje naukowo na Wydziale Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego, ale oprócz tego przygotowuje testy psychologiczne dla prywatnych firm służące badaniu predyspozycji aplikantów. Opracowanie formularza dla klienta zajmuje jej około dwóch tygodni, zarabia w ten sposób od tysiąca do 2 tys. zł. Karżel wykłada też w stołecznej Wyższej Szkole Psychologii Społecznej. - Czasem żałuję, że doba ma tylko 24 godziny - mówi Karżel.
W Polsce dodatkowe zlecenia przyjmują przede wszystkim przedstawiciele naszej middle class: 33 proc. dorabiających ukończyło wyższe studia. Tymczasem popyt na dobrych fachowców nie słabnie, bo w Polsce najzwyczajniej ich brakuje. Na przykład księgowi często zarabiają w macierzystych firmach mniej, niż wynoszą ich łączne dochody z innych źródeł (płaca księgowego w większym przedsiębiorstwie wynosi przeciętnie 3,5-4 tys. zł). - Pracują 8-10 godzin na etacie, a potem do północy porządkują finanse na zlecenie w małych firmach - mówi Justyna Biernat z agencji doradztwa personalnego HRK. Rozchwytywani są informatycy, zwłaszcza ci z certyfikatami poświadczającymi umiejętność obsługi programów, takich jak Internet Information Server (uzyskanie takiego zaświadczenia wymaga zdania 20 egzaminów i kosztuje 2 tys. USD). Dziś dorabia ponad 50 proc. polskich specjalistów branży IT.
Hipopotam w dyskotece
Przez lata wśród "chałturników" - jak ich pogardliwie niegdyś nazywano - królowali lekarze, nauczyciele, dziennikarze, adwokaci, tłumacze. Chociaż w tej mierze niewiele się zmieniło, dziś w Polsce dorabia właściwie każdy, kto może.
Czesław Ślimak z Zakopanego jest właścicielem firmy oferującej usługi doradcze w dziedzinie zarządzania, a po godzinach pełni funkcję wiceprezesa Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego (TOPR). Zarobki ratowników wynoszą 1,5-2 tys. zł brutto, ale niemal wszyscy pracują dodatkowo, organizując dla chętnych szkolenia wspinaczkowe, narciarskie. Kilku z nich wykonuje naprawy na wysokich biurowcach w dużych miastach (takie zlecenie przynosi im 2,5-3 tys. zł). Małgorzata Lipińska, pielęgniarka jednego z warszawskich szpitali i absolwentka prawa, w wolnych chwilach prowadzi kursy prawa dla pielęgniarek i pisze artykuły do "Gazety Prawnej". W ten sposób może dorobić kilkaset złotych miesięcznie. Coraz więcej osób wykorzystuje swe umiejętności, prowadząc kursy paralotniarskie, szkoły walk wschodnich, nurkowania, dając lekcje gry w szachy czy tenisa.
Ci, którzy chcą i mają chociaż kilka wolnych godzin w tygodniu, zawsze znajdą sposób na zwiększenie dochodów. Na przykład jeden z pracowników stołecznej agencji lobbingowej dorabia po pracy jako didżej w klubach i dyskotekach, a w weekendy - na promocjach w hipermarketach jako... hipopotam zabawiający dzieci.
Muszą, więc chcą
W Polsce najrzadziej dorabiają pracownicy dużych międzynarodowych koncernów: tylko 15 proc. z nich znajduje na to czas, bo duże pieniądze zarabiają efektywnie w macierzystych firmach. Zaradność ludzi może więc cieszyć, trudno jednak nie zauważyć, że w Polsce wynika ona przede wszystkim ze złej sytuacji na oficjalnym rynku pracy, a głównym motywem dorabiania do pensji jest zapewnienie środków niezbędnych do życia na co najmniej przyzwoitym poziomie. W USA czy Kanadzie skala zjawiska dodatkowego zarobkowania jest znacznie mniejsza, bo podstawowa praca zwykle zapewnia wystarczające dochody, a państwo nie ograbia obywateli. W Europie Zachodniej najczęściej po godzinach pracują przecież mieszkańcy słynącej z wysokich podatków Szwecji (dorabia tam 9 proc. zatrudnionych).
Przymus ekonomiczny nierzadko rodzi patologie. Liderami dodatkowej pracy są w Polsce zatrudnieni w sferze budżetowej (przede wszystkim nauczyciele i lekarze publicznych szpitali), a także kierownicy średniego szczebla państwowych przedsiębiorstw - odsetek dorabiających w tych grupach zawodowych sięga 35 proc. Urzędnicy wykonują na przykład dodatkowe prace dla instytucji i urzędów, w których są zatrudnieni, często w godzinach pracy etatowej, wykorzystując sprzęt pracodawcy. W 2002 r. zarobki specjalistów w Ministerstwie Sprawiedliwości zwiększono w ten sposób z 2 tys. zł do 3 tys. zł netto. Doczekaliśmy się już całego nieformalnego rynku edukacji - za opłatę w wysokości od 30 zł do 300 zł za godzinę nauczyciele gimnazjów, liceów lub wykładowcy uniwersyteccy, udzielając prywatnych korepetycji, uczą tego, czego powinni nauczyć na etatach w szkołach. Połowę gigantycznego rynku wszystkich prac dodatkowych stanowi szara strefa.
Bez większości tych ludzi parających się kilkoma zajęciami i pracujących do 60 godzin tygodniowo trudno byłoby jednak wyobrazić sobie dzisiejszą Polskę. - Dzięki wielu tym osobom polska gospodarka rozwija się, choć politycy nieustannie próbują ją zepsuć - uważa Krzysztof Rybiński, główny analityk BPH PBK. W Polsce - według Komisji Europejskiej - pracuje zaledwie 53,8 proc. obywateli, co jest najniższym wskaźnikiem wśród państw poszerzonej unii. Odsetek osób, które w ciągu ostatniego roku były na zwolnieniu lekarskim (15 proc.), jest u nas najwyższy na kontynencie. Dorabiający w praktyce dźwigają więc na swych barkach niewspółmiernie dużą część gospodarki!
Chroniczny deficyt fachowców
Paweł Leks, dyrektor ds. informatyki w portalu Pracuj.pl, po godzinach dorabia, szkoląc pracowników dużych koncernów (m.in. Coca-Coli). Uczy ich, jak efektywnie pracować w grupie. Za dwudniowe szkolenie połączone z wyjazdem dostaje zwykle 2000 zł. W ciągu roku otrzymuje co najmniej kilka takich zleceń. Katarzyna Karżel pracuje naukowo na Wydziale Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego, ale oprócz tego przygotowuje testy psychologiczne dla prywatnych firm służące badaniu predyspozycji aplikantów. Opracowanie formularza dla klienta zajmuje jej około dwóch tygodni, zarabia w ten sposób od tysiąca do 2 tys. zł. Karżel wykłada też w stołecznej Wyższej Szkole Psychologii Społecznej. - Czasem żałuję, że doba ma tylko 24 godziny - mówi Karżel.
W Polsce dodatkowe zlecenia przyjmują przede wszystkim przedstawiciele naszej middle class: 33 proc. dorabiających ukończyło wyższe studia. Tymczasem popyt na dobrych fachowców nie słabnie, bo w Polsce najzwyczajniej ich brakuje. Na przykład księgowi często zarabiają w macierzystych firmach mniej, niż wynoszą ich łączne dochody z innych źródeł (płaca księgowego w większym przedsiębiorstwie wynosi przeciętnie 3,5-4 tys. zł). - Pracują 8-10 godzin na etacie, a potem do północy porządkują finanse na zlecenie w małych firmach - mówi Justyna Biernat z agencji doradztwa personalnego HRK. Rozchwytywani są informatycy, zwłaszcza ci z certyfikatami poświadczającymi umiejętność obsługi programów, takich jak Internet Information Server (uzyskanie takiego zaświadczenia wymaga zdania 20 egzaminów i kosztuje 2 tys. USD). Dziś dorabia ponad 50 proc. polskich specjalistów branży IT.
Hipopotam w dyskotece
Przez lata wśród "chałturników" - jak ich pogardliwie niegdyś nazywano - królowali lekarze, nauczyciele, dziennikarze, adwokaci, tłumacze. Chociaż w tej mierze niewiele się zmieniło, dziś w Polsce dorabia właściwie każdy, kto może.
Czesław Ślimak z Zakopanego jest właścicielem firmy oferującej usługi doradcze w dziedzinie zarządzania, a po godzinach pełni funkcję wiceprezesa Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego (TOPR). Zarobki ratowników wynoszą 1,5-2 tys. zł brutto, ale niemal wszyscy pracują dodatkowo, organizując dla chętnych szkolenia wspinaczkowe, narciarskie. Kilku z nich wykonuje naprawy na wysokich biurowcach w dużych miastach (takie zlecenie przynosi im 2,5-3 tys. zł). Małgorzata Lipińska, pielęgniarka jednego z warszawskich szpitali i absolwentka prawa, w wolnych chwilach prowadzi kursy prawa dla pielęgniarek i pisze artykuły do "Gazety Prawnej". W ten sposób może dorobić kilkaset złotych miesięcznie. Coraz więcej osób wykorzystuje swe umiejętności, prowadząc kursy paralotniarskie, szkoły walk wschodnich, nurkowania, dając lekcje gry w szachy czy tenisa.
Ci, którzy chcą i mają chociaż kilka wolnych godzin w tygodniu, zawsze znajdą sposób na zwiększenie dochodów. Na przykład jeden z pracowników stołecznej agencji lobbingowej dorabia po pracy jako didżej w klubach i dyskotekach, a w weekendy - na promocjach w hipermarketach jako... hipopotam zabawiający dzieci.
Muszą, więc chcą
W Polsce najrzadziej dorabiają pracownicy dużych międzynarodowych koncernów: tylko 15 proc. z nich znajduje na to czas, bo duże pieniądze zarabiają efektywnie w macierzystych firmach. Zaradność ludzi może więc cieszyć, trudno jednak nie zauważyć, że w Polsce wynika ona przede wszystkim ze złej sytuacji na oficjalnym rynku pracy, a głównym motywem dorabiania do pensji jest zapewnienie środków niezbędnych do życia na co najmniej przyzwoitym poziomie. W USA czy Kanadzie skala zjawiska dodatkowego zarobkowania jest znacznie mniejsza, bo podstawowa praca zwykle zapewnia wystarczające dochody, a państwo nie ograbia obywateli. W Europie Zachodniej najczęściej po godzinach pracują przecież mieszkańcy słynącej z wysokich podatków Szwecji (dorabia tam 9 proc. zatrudnionych).
Przymus ekonomiczny nierzadko rodzi patologie. Liderami dodatkowej pracy są w Polsce zatrudnieni w sferze budżetowej (przede wszystkim nauczyciele i lekarze publicznych szpitali), a także kierownicy średniego szczebla państwowych przedsiębiorstw - odsetek dorabiających w tych grupach zawodowych sięga 35 proc. Urzędnicy wykonują na przykład dodatkowe prace dla instytucji i urzędów, w których są zatrudnieni, często w godzinach pracy etatowej, wykorzystując sprzęt pracodawcy. W 2002 r. zarobki specjalistów w Ministerstwie Sprawiedliwości zwiększono w ten sposób z 2 tys. zł do 3 tys. zł netto. Doczekaliśmy się już całego nieformalnego rynku edukacji - za opłatę w wysokości od 30 zł do 300 zł za godzinę nauczyciele gimnazjów, liceów lub wykładowcy uniwersyteccy, udzielając prywatnych korepetycji, uczą tego, czego powinni nauczyć na etatach w szkołach. Połowę gigantycznego rynku wszystkich prac dodatkowych stanowi szara strefa.
Bez większości tych ludzi parających się kilkoma zajęciami i pracujących do 60 godzin tygodniowo trudno byłoby jednak wyobrazić sobie dzisiejszą Polskę. - Dzięki wielu tym osobom polska gospodarka rozwija się, choć politycy nieustannie próbują ją zepsuć - uważa Krzysztof Rybiński, główny analityk BPH PBK. W Polsce - według Komisji Europejskiej - pracuje zaledwie 53,8 proc. obywateli, co jest najniższym wskaźnikiem wśród państw poszerzonej unii. Odsetek osób, które w ciągu ostatniego roku były na zwolnieniu lekarskim (15 proc.), jest u nas najwyższy na kontynencie. Dorabiający w praktyce dźwigają więc na swych barkach niewspółmiernie dużą część gospodarki!
Więcej możesz przeczytać w 48/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.