Front walki z terroryzmem może przebiegać ulicami Bagdadu albo wzdłuż Marszałkowskiej w Warszawie Stambuł, fascynująca mieszanka Wschodu i Zachodu - dziedzictwo Atatürka, symbol różnorodności i tolerancji, islamu otwartego na Zachód - stał się mieszanką wybuchową. W sobotę 15 listopada w europejskiej części miasta, na słynnym Złotym Rogu, dwie "auto bomby" eksplodują w pobliżu synagog Neve Szalom i Bet Yakov, Dom Jakuba. 23 osoby, w większości tureccy przechodnie, zostają zabite, około 300 jest rannych. Pięć dni później, o godzinie 9.55 naszego czasu, jadąca aleją Meszruutyiet brązowa, stara furgonetka s�koda z otwartą tylną klapą skręca nagle i uderza w bramę konsulatu brytyjskiego. Potworny wybuch. Słup dymu wznosi się na kilometr. Sześć budynków konsulatu zostaje zrujnowanych. Ginie 14 osób, w tym konsul generalny Roger Short. Kilka minut później w eksplozji w brytyjskim banku HSBC w Stambule ginie 13 osób. Setki rannych, chaos, krzyki, prośby o pomoc.
Za kierownicą Skody siedziało dwóch 27-letnich Turków: Azad Ekinci i Feridun Ugurlu. Pierwszy z nich jest kolegą z klasy jednego z zamachowców samobójców, którzy pięć dni wcześniej zniszczyli największą i najstarszą stambulską synagogę. Dwa tygodnie wcześniej Ekinci i Ugurlu byli w Dubaju w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, prawdopodobnie po instrukcje i pieniądze od któregoś z dowódców Al-Kaidy. Do organizacji zamachów przyznały się Al-Kaida oraz turecka organizacja integrystyczna IBDA-C - to skrót tureckiej nazwy Islamski Front Jeźdźców Wielkiego Wschodu.
Ojciec Turków przewraca siĘ w grobie
Dzisiejsza Turcja rodziła się pod wodzą Mustafy Kemala (od 1934 r. znanego jako Atatürk, czyli "ojciec Turków"). W 1921 r. Grecja, zachęcana przez mocarstwa zachodnie, najechała zbrojnie nowo powstałe państwo, lecz rok później poniosła sromotną porażkę. Traktat lozański z 1923 r. definitywnie potwierdził granice Turcji (w której skład weszła jeszcze w latach 30. część północnej Syrii). Oddzielne porozumienie podpisane w Lozannie doprowadziło do przesiedlenia 1,5 mln Greków z Azji Mniejszej do Grecji i około 800 tys. Turków z Grecji i Bułgarii do Turcji. Formalnie Republika Turcji (Turkiye Cumhuriyeti) powstała 29 października 1923 r. z Mustafą Kemalem jako prezydentem (wybierany był na to stanowisko aż do śmierci w 1938 r.). Rządził jak dyktator, ale jego Partia Republikańska - jedyna legalnie działająca siła polityczna - gruntownie zmodernizowała społeczeństwo islamskie. Od 1925 r. Atatürk zaostrzył politykę antyreligijną, zniósł przywileje imamów, zabronił poligamii, a nawet noszenia tradycyjnych fezów i kobiecych kwefów. Oddzielił państwo od religii, zabronił działalności organizacjom komunistycznym, wprowadził alfabet łaciński zamiast arabskiego, przemianował Konstantynopol na Stambuł. Dziś "ojciec Turków", faktyczny twórca Wschodu Zachodu, musi się przewracać w grobie, gdy ulice Stambułu spływają krwią.
Długie ręce Osamy
Po zamachach na synagogi władze tureckie - przekonane, że rozbiły IBDA-C - nie dowierzały, że ta organizacja mogła brać w nich udział. Premier Recep Tayipp Erdogan i minister spraw wewnętrznych Abdulkadir Aksu wskazali od razu na cudzoziemców, na Al-Kaidę. Z upływem dni przekonywali się jednak, że w zamachach brali udział wyłącznie Turcy. Oczywiście, z pomocą Al-Kaidy: samodzielnie nie mogliby zorganizować ataków na taką skalę. Najwyraźniej wszelkiej maści ekstremiści muzułmańscy nie mają kłopotów z dotarciem do przywódców Al-Kaidy, czyli z tym, czego nie potrafią (a może nie chcą) uczynić służby specjalne państw arabskich; nawet tych, które deklarują chęć zwalczania terroryzmu.
Dlaczego Turcja? Po pierwsze, bo tam jest najłatwiej: choć raport brytyjskich służb specjalnych wspomina o poprawie tureckich systemów bezpieczeństwa, to jednak podkreśla, że daleko im jeszcze do doskonałości. Po drugie, Al-Kaida i niedobitki reżimu Saddama mają władzom Turcji za złe udział (nawet bierny) w koalicji antyirackiej. Po trzecie i z pewnością najważniejsze, Turcja jest dla islamskich ekstremistów wrogiem znacznie groźniejszym niż Ameryka. Ameryka jest daleko, a świeckie państwo muzułmanów tuż obok. Ameryka jest dla integrystów zagrożeniem na ogół abstrakcyjnym, a świeckie i liberalne reżimy muzułmańskie zamykają ich do więzień lub wieszają, wystarczy wspomnieć przykład Jordanii, Egiptu, Tunezji, Algierii, Maroka i samej Turcji. Ekstremistom nie przeszkadza prezydent USA, ale zabili prezydenta Egiptu Anwara Sadata i zorganizowali niezliczoną liczbę zamachów na Hosniego Mubaraka w Egipcie, Bulenta Ecevita w Turcji, króla Husajna w Jordanii, Hassana II w Maroku i na prezydenta Abdelaziza Boutelfikę w Algierii.
Terroryści walczą na dwa fronty: najważniejszy jest front wewnętrzny, czyli reżimy muzułmańskie. Zachód jest dla nich wrogiem głównie dlatego, że wspiera względnie liberalne reżimy, a dopiero później dlatego, że jest "niewierny". Turcja z tego punktu widzenia jest szczególnie groźna. Państwo stworzone przez Atatürka wymyka się prostym klasyfikacjom. Zrodziło się w wyniku powstania nacjonalistycznych wojskowych przeciw zwycięskiej entencie po I wojnie światowej. A potem zniosło poligamię, zerwało zasłony z twarzy muzułmanek i dało kobietom prawa wyborcze. Armia jest w Turcji gwarantem polityki otwartej i demokratycznej, a wojskowe przewroty były podejmowane w obronie osiągnięć demokratycznych, a nie przeciwko nim.
Turcja od dziesięcioleci jest lojalnym sojusznikiem w NATO, utrzymując drugą po amerykańskiej armię sojuszu. Od lat Ankara stara się też o członkostwo w Unii Europejskiej i ma mocne argumenty na rzecz traktowania jej kandydatury serio. Nawet tureccy fundamentaliści islamscy są bardziej europejscy niż arabscy czy talibscy. Premier Erdogan kierujący państwem tureckim był więźniem politycznym poprzedniego rządu oskarżanym o ekstremizm. Kiedy objął władzę, sojusznicy Turcji z NATO nie kryli obaw. Po kilku miesiącach podkreślali jednak, że Turkom udało się stworzyć partię islamską na wzór europejskiej chadecji. Zamachy ekstremistów, na które władze tureckie zareagowały zdecydowanie, ostatecznie zdjęły z Erdogana odium religijnego fundamentalisty, wzmacniając go przed nieodległymi wyborami.
Od stuleci nad Bosforem spotykał się Zachód z Orientem. Teraz jednak Turcja chce się stać częścią Zachodu. I przy wszystkich deficytach demokracji czy naruszaniu praw człowieka w Kurdystanie, po ubiegłotygodniowych zamachach zdaje się bliżej Europy niż kiedykolwiek wcześniej.
W tym kontekście coraz bardziej dziwi postawa Francji i Niemiec. Ich odmowa wsparcia finansowego i militarnego misji stabilizacyjnej w Iraku nabiera jeszcze bardziej dwuznacznego charakteru. Być może wierzą, że nie włączając się do globalnej wojny z terrorem, ochronią przed zamachami własne kraje, ale to wiara naiwna. Zaskakujące jest i to, że kraje, które najgwałtowniej sprzeciwiają się obecności sił stabilizacyjnych w Iraku, jednocześnie najostrzej przeciwstawiają się przystąpieniu Turcji do UE.
Kolej na Europę
Terrorystyczne masakry w Stambule uzmysłowiły większości myślących Europejczyków, że są na wojnie, że nie mogą się łudzić, że ten konflikt ich nie dotyczy. Podobnie jak nie mogą się łudzić, że wycofując się z Iraku i siedząc w domu, unikną zamachów terrorystycznych. Dziś możemy tylko wybierać, czy front walki z terroryzmem będzie przebiegać ulicami Bagdadu, gdzie zbiera się cały terrorystyczny "wolontariat" świata, czy wzdłuż Champs Élysées, Unter den Linden czy Marszałkowskiej.
Wojna z talibami w Afganistanie i z Saddamem w Iraku wbrew obiegowym opiniom powstrzymała terrorystów: organizacja zamachu na Zachodzie stała się dla nich o wiele trudniejsza. Te dwie kampanie wojskowe z dala od Europy i Ameryki zapewniły nam dwa lata względnego spokoju.
Nie ma politycznych metod walki z terroryzmem. Są tylko metody militarne, czy komuś się to podoba, czy nie. Terroryzm trzeba pokonać. Terroryści nigdy nie odnieśli strategicznego zwycięstwa. Poza jednym razem, kiedy Izrael, uginając się pod presją zachodniej opinii publicznej, zamiast zabić Arafata, poszedł z nim na układy. Ów "grzech pierworodny" stał się początkiem największej klęski w historii Izraela: zamachy miast ustać, mnożą się, stały się okrutniejsze i bardziej bezwzględne.
Ojciec Turków przewraca siĘ w grobie
Dzisiejsza Turcja rodziła się pod wodzą Mustafy Kemala (od 1934 r. znanego jako Atatürk, czyli "ojciec Turków"). W 1921 r. Grecja, zachęcana przez mocarstwa zachodnie, najechała zbrojnie nowo powstałe państwo, lecz rok później poniosła sromotną porażkę. Traktat lozański z 1923 r. definitywnie potwierdził granice Turcji (w której skład weszła jeszcze w latach 30. część północnej Syrii). Oddzielne porozumienie podpisane w Lozannie doprowadziło do przesiedlenia 1,5 mln Greków z Azji Mniejszej do Grecji i około 800 tys. Turków z Grecji i Bułgarii do Turcji. Formalnie Republika Turcji (Turkiye Cumhuriyeti) powstała 29 października 1923 r. z Mustafą Kemalem jako prezydentem (wybierany był na to stanowisko aż do śmierci w 1938 r.). Rządził jak dyktator, ale jego Partia Republikańska - jedyna legalnie działająca siła polityczna - gruntownie zmodernizowała społeczeństwo islamskie. Od 1925 r. Atatürk zaostrzył politykę antyreligijną, zniósł przywileje imamów, zabronił poligamii, a nawet noszenia tradycyjnych fezów i kobiecych kwefów. Oddzielił państwo od religii, zabronił działalności organizacjom komunistycznym, wprowadził alfabet łaciński zamiast arabskiego, przemianował Konstantynopol na Stambuł. Dziś "ojciec Turków", faktyczny twórca Wschodu Zachodu, musi się przewracać w grobie, gdy ulice Stambułu spływają krwią.
Długie ręce Osamy
Po zamachach na synagogi władze tureckie - przekonane, że rozbiły IBDA-C - nie dowierzały, że ta organizacja mogła brać w nich udział. Premier Recep Tayipp Erdogan i minister spraw wewnętrznych Abdulkadir Aksu wskazali od razu na cudzoziemców, na Al-Kaidę. Z upływem dni przekonywali się jednak, że w zamachach brali udział wyłącznie Turcy. Oczywiście, z pomocą Al-Kaidy: samodzielnie nie mogliby zorganizować ataków na taką skalę. Najwyraźniej wszelkiej maści ekstremiści muzułmańscy nie mają kłopotów z dotarciem do przywódców Al-Kaidy, czyli z tym, czego nie potrafią (a może nie chcą) uczynić służby specjalne państw arabskich; nawet tych, które deklarują chęć zwalczania terroryzmu.
Dlaczego Turcja? Po pierwsze, bo tam jest najłatwiej: choć raport brytyjskich służb specjalnych wspomina o poprawie tureckich systemów bezpieczeństwa, to jednak podkreśla, że daleko im jeszcze do doskonałości. Po drugie, Al-Kaida i niedobitki reżimu Saddama mają władzom Turcji za złe udział (nawet bierny) w koalicji antyirackiej. Po trzecie i z pewnością najważniejsze, Turcja jest dla islamskich ekstremistów wrogiem znacznie groźniejszym niż Ameryka. Ameryka jest daleko, a świeckie państwo muzułmanów tuż obok. Ameryka jest dla integrystów zagrożeniem na ogół abstrakcyjnym, a świeckie i liberalne reżimy muzułmańskie zamykają ich do więzień lub wieszają, wystarczy wspomnieć przykład Jordanii, Egiptu, Tunezji, Algierii, Maroka i samej Turcji. Ekstremistom nie przeszkadza prezydent USA, ale zabili prezydenta Egiptu Anwara Sadata i zorganizowali niezliczoną liczbę zamachów na Hosniego Mubaraka w Egipcie, Bulenta Ecevita w Turcji, króla Husajna w Jordanii, Hassana II w Maroku i na prezydenta Abdelaziza Boutelfikę w Algierii.
Terroryści walczą na dwa fronty: najważniejszy jest front wewnętrzny, czyli reżimy muzułmańskie. Zachód jest dla nich wrogiem głównie dlatego, że wspiera względnie liberalne reżimy, a dopiero później dlatego, że jest "niewierny". Turcja z tego punktu widzenia jest szczególnie groźna. Państwo stworzone przez Atatürka wymyka się prostym klasyfikacjom. Zrodziło się w wyniku powstania nacjonalistycznych wojskowych przeciw zwycięskiej entencie po I wojnie światowej. A potem zniosło poligamię, zerwało zasłony z twarzy muzułmanek i dało kobietom prawa wyborcze. Armia jest w Turcji gwarantem polityki otwartej i demokratycznej, a wojskowe przewroty były podejmowane w obronie osiągnięć demokratycznych, a nie przeciwko nim.
Turcja od dziesięcioleci jest lojalnym sojusznikiem w NATO, utrzymując drugą po amerykańskiej armię sojuszu. Od lat Ankara stara się też o członkostwo w Unii Europejskiej i ma mocne argumenty na rzecz traktowania jej kandydatury serio. Nawet tureccy fundamentaliści islamscy są bardziej europejscy niż arabscy czy talibscy. Premier Erdogan kierujący państwem tureckim był więźniem politycznym poprzedniego rządu oskarżanym o ekstremizm. Kiedy objął władzę, sojusznicy Turcji z NATO nie kryli obaw. Po kilku miesiącach podkreślali jednak, że Turkom udało się stworzyć partię islamską na wzór europejskiej chadecji. Zamachy ekstremistów, na które władze tureckie zareagowały zdecydowanie, ostatecznie zdjęły z Erdogana odium religijnego fundamentalisty, wzmacniając go przed nieodległymi wyborami.
Od stuleci nad Bosforem spotykał się Zachód z Orientem. Teraz jednak Turcja chce się stać częścią Zachodu. I przy wszystkich deficytach demokracji czy naruszaniu praw człowieka w Kurdystanie, po ubiegłotygodniowych zamachach zdaje się bliżej Europy niż kiedykolwiek wcześniej.
W tym kontekście coraz bardziej dziwi postawa Francji i Niemiec. Ich odmowa wsparcia finansowego i militarnego misji stabilizacyjnej w Iraku nabiera jeszcze bardziej dwuznacznego charakteru. Być może wierzą, że nie włączając się do globalnej wojny z terrorem, ochronią przed zamachami własne kraje, ale to wiara naiwna. Zaskakujące jest i to, że kraje, które najgwałtowniej sprzeciwiają się obecności sił stabilizacyjnych w Iraku, jednocześnie najostrzej przeciwstawiają się przystąpieniu Turcji do UE.
Kolej na Europę
Terrorystyczne masakry w Stambule uzmysłowiły większości myślących Europejczyków, że są na wojnie, że nie mogą się łudzić, że ten konflikt ich nie dotyczy. Podobnie jak nie mogą się łudzić, że wycofując się z Iraku i siedząc w domu, unikną zamachów terrorystycznych. Dziś możemy tylko wybierać, czy front walki z terroryzmem będzie przebiegać ulicami Bagdadu, gdzie zbiera się cały terrorystyczny "wolontariat" świata, czy wzdłuż Champs Élysées, Unter den Linden czy Marszałkowskiej.
Wojna z talibami w Afganistanie i z Saddamem w Iraku wbrew obiegowym opiniom powstrzymała terrorystów: organizacja zamachu na Zachodzie stała się dla nich o wiele trudniejsza. Te dwie kampanie wojskowe z dala od Europy i Ameryki zapewniły nam dwa lata względnego spokoju.
Nie ma politycznych metod walki z terroryzmem. Są tylko metody militarne, czy komuś się to podoba, czy nie. Terroryzm trzeba pokonać. Terroryści nigdy nie odnieśli strategicznego zwycięstwa. Poza jednym razem, kiedy Izrael, uginając się pod presją zachodniej opinii publicznej, zamiast zabić Arafata, poszedł z nim na układy. Ów "grzech pierworodny" stał się początkiem największej klęski w historii Izraela: zamachy miast ustać, mnożą się, stały się okrutniejsze i bardziej bezwzględne.
Duch Al-Kaidy |
---|
Dr ROHAN KUMAR GUNARATNA pracownik Centrum Studiów nad Terroryzmem szkockiego Uniwersytetu St. Andrews, autor książki "Wewnątrz Al-Kaidy: światowa sieć terroru" Zamachy w Stambule to niewątpliwie dzieło Al-Kaidy lub grupy blisko z nią związanej. Mają wszystkie charakterystyczne cechy ataków przygotowanych przez organizację Osamy bin Ladena po 11 września 2001 r. Ich termin nie jest przypadkowy - zamachowcy zaatakowali w chwili, gdy w Wielkiej Brytanii wizytę składał George Bush. Prowadzona przez USA wojna z terroryzmem poważnie osłabiła Al-Kaidę - w ostatnich dwóch latach zginęło lub zostało aresztowanych ponad 3 tys. jej członków w 102 krajach. Nie złamano jednak ducha organizacji. Dziś jest ona tak liczna jak nigdy wcześniej. Legenda ugrupowania, które jako jedyne w ostatnich latach potrafiło zadać silny cios Stanom Zjednoczonym, działa w całym świecie islamskim i przyciąga zastępy młodych muzułmanów, którzy obwiniają USA za swe życiowe niepowodzenia i szukają zemsty. Ataki w Turcji pokazują, że Al-Kaida odbudowuje swą potęgę, a jej członkowie desperacko szukają nowego pola bitwy. Należy się spodziewać, że ugrupowanie niedługo zaatakuje w Europie, szukając zemsty za rozpętanie wojny w Iraku. Zagrożone powinny się czuć przede wszystkim kraje, które poparły amerykańsko-brytyjski atak na reżim Saddama: Dania, Norwegia czy Polska. Nie należy się spodziewać szybkiego końca wojny z terroryzmem. |
Szwadrony Komendanta |
---|
Islamski Front Jeźdźców Wielkiego Wschodu (IBDA-C) powstał w 1970 r., założony przez Saliha Izzeta Erdisa, używającego pseudonimu Salih Mirzabeyoglu i nazywanego Komendantem. Front zrzesza integrystów sunnickich, dążących do powstania federacji państw islamskich, nie uznających "schizmy szyickiej" i świeckich struktur państw muzułmańskich. IBDA-C miał dwie struktury: jawną, zajmującą się publikacją pism propagandowych, organizacją wystaw i konferencji, oraz nielegalną, prowadzącą działalność terrorystyczną. Polegała ona głównie na wrzucaniu koktajli Mołotowa do świątyń niemuzułmańskich, siedzib mniejszości religijnych, redakcji gazet, stacji radiowych i TV o charakterze świeckim, niszczeniu pomników Kemala Atatürka i atakach na "symbole prozachodniej zdrady": banki, centra handlowe, kina itp. Władze uważały, że IBDA-C został definitywnie rozbity po aresztowaniu w 1998 r. Komendanta, a potem innych członków organizacji. W czerwcu 2000 r. Komendant usiłował się powiesić w swojej celi, ale został odratowany. |
Więcej możesz przeczytać w 48/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.