Nie mam wątpliwości, że w bezwzględnym dążeniu do obnażania prawdy zapędziliśmy się ostatnio trochę za daleko Stałem sobie w Empiku, rozglądając się w poszukiwaniu mikołajkowych prezentów dla przyjaciół, gdy nieoczekiwanie podeszła do mnie energiczna pani, która odezwała się bezceremonialnie: - Panie Tomaszu, bo mogę tak mówić, prawda? Przeczytałam tę pana książkę o madonnach na karuzeli i mam do pana jedno pytanie. Mogę? - Jasne. Jakie to pytanie? - Pan rozmawiał z tymi wszystkimi wspaniałymi artystkami, gwiazdami. I one opowiadają o swoim życiu, jakie ono jest niesamowite, ciekawe. Tylko, jak pan myśli, czy one mówią prawdę???
Muszę przyznać, że najpierw osłupiałem, a potem popatrzyłem na moją czytelniczkę z uznaniem. Oto pytanie trafiające w samo serce: czy mówią prawdę? Opowieści moich bohaterek sprawiają wrażenie szczerych zwierzeń. Chwilami sprawy zachodziły tak daleko, że aż upewniałem się, czy fotel naprzeciwko mnie nie zamienił się niepostrzeżenie w kanapę psychoanalityka. Nie wątpiłem w szczerość moich rozmówczyń, gdy w ich oczach widziałem błyskające łzy. Teraz jednak zastanowiłem się nad zwierzeniami artystek jeszcze raz.
Nie mam wątpliwości, że w bezwzględnym dążeniu do obnażania prawdy zapędziliśmy się ostatnio trochę za daleko, ulegając dyktatowi dziennikarzy politycznych, których technika prowadzenia wywiadów przypomina figurową wersję przesłuchania prokuratorskiego. Kiedy naprzeciwko Moniki Olejnik siada minister, premier czy lider jakiejkolwiek partii, to wiadomo, że nie po to, by było miło, tylko po to, by bronić na sobie ostatnich strzępów uszytego z ładnych słów ubrania, które Olejnik będzie próbowała z niego zedrzeć. I my tego chcemy! Chcemy, żeby Olejnik obnażała polityków, żeby pozbawiała ich parawanów, parasoli i okryć. Żeby byli nadzy. To w końcu nasz wspólny interes, by patrzeć im na ręce i do kieszeni, bo wszak ich ważność wynika najczęściej nie z tego powodu, że są dla nas interesujący jako ludzie, lecz z powodu funkcji, które pełnią. Funkcji nierzadko decydujących o naszym życiu, a na pewno o jego jakości.
Tak więc w wypadku rozmowy z politykiem najważniejszym zadaniem dla dziennikarza jest poznanie prawdy o nim, jego poglądach i postępowaniu. Wytropienie wszystkiego, co miało być ukryte przed naszymi oczami. I dlatego ma sens stawianie pod ścianą, przesłuchiwanie, a nawet maltretowanie psychiczne (zauważyłem, że ta specjalność pani Moniki wielu mężczyzn uprawiających politykę prawie podnieca), o ile tylko na końcu możemy ustalić: czy oni mówią prawdę?
Inaczej jest z artystami. Od tego, co robią, nasze życie w żaden sposób nie zależy. Nie mogą nas oszukać, wyzyskać, nabrać ani opodatkować. Mogą co najwyżej sprawić nam swoją pracą przyjemność. W tym wypadku nie ma znaczenia, jakie zajmują stanowisko - lubimy ich nie ze względu na stanowiska, lecz właśnie za to, kim są. Sympatia do aktora nie zmienia się w zależności od tego, czy został on dyrektorem teatru albo szefem ZASP-u. W gruncie rzeczy nic nas to nie obchodzi.
Dlatego prokuratorskie wywiady z artystami uważam za bezsensowne. Stawianie ich pod ścianą, zadawanie pytań wywołujących zażenowanie po to, aby zrzucili maskę i stanęli przed nami nadzy, jak ministrowie rządu, niczemu nie służy. Co najwyżej może nas pozbawić złudzeń i odebrać jeszcze jeden kolor z i tak ubogiej palety pozytywnych wzruszeń współczesnych Polaków. Tym bardziej gdy bohaterkami rozmów są artystki. Niech raczej zaprezentują się nam w swoich najpiękniejszych kreacjach.
Wiem, zachowuję się jak hrabia Szarm z "Operetki" Gombrowicza, który za wszelką cenę chciał ubierać Albertynkę, cud-dziewczynkę, gdy ona marzyła o nagości. Ale czy rzeczywiście one - madonny (czyli przepytywane gwiazdy), i my, tego chcemy? - Gdyby okazało się, że coś z tych niesamowitych opowieści o życiu wyjątkowych kobiet, które kochamy za to, co robią na scenie, w filmie i na estradzie, nie do końca jest prawdą, poczułaby się pani lepiej? - zapytałem rezolutną czytelniczkę. - Czy chciałaby je pani obnażyć z piór i misternie przez lata konstruowanych wizerunków? Wolałaby pani, żeby okazały się zwykłe? Zatkało ją. Potem mruknęła: - Mówi pan "zwykłe"? Nie, chyba ostatnia rzecz, jakiej chciałabym się o nich dowiedzieć to, że są zwykłe� Ale mi pan zakręcił w głowie.
[email protected]
Nie mam wątpliwości, że w bezwzględnym dążeniu do obnażania prawdy zapędziliśmy się ostatnio trochę za daleko, ulegając dyktatowi dziennikarzy politycznych, których technika prowadzenia wywiadów przypomina figurową wersję przesłuchania prokuratorskiego. Kiedy naprzeciwko Moniki Olejnik siada minister, premier czy lider jakiejkolwiek partii, to wiadomo, że nie po to, by było miło, tylko po to, by bronić na sobie ostatnich strzępów uszytego z ładnych słów ubrania, które Olejnik będzie próbowała z niego zedrzeć. I my tego chcemy! Chcemy, żeby Olejnik obnażała polityków, żeby pozbawiała ich parawanów, parasoli i okryć. Żeby byli nadzy. To w końcu nasz wspólny interes, by patrzeć im na ręce i do kieszeni, bo wszak ich ważność wynika najczęściej nie z tego powodu, że są dla nas interesujący jako ludzie, lecz z powodu funkcji, które pełnią. Funkcji nierzadko decydujących o naszym życiu, a na pewno o jego jakości.
Tak więc w wypadku rozmowy z politykiem najważniejszym zadaniem dla dziennikarza jest poznanie prawdy o nim, jego poglądach i postępowaniu. Wytropienie wszystkiego, co miało być ukryte przed naszymi oczami. I dlatego ma sens stawianie pod ścianą, przesłuchiwanie, a nawet maltretowanie psychiczne (zauważyłem, że ta specjalność pani Moniki wielu mężczyzn uprawiających politykę prawie podnieca), o ile tylko na końcu możemy ustalić: czy oni mówią prawdę?
Inaczej jest z artystami. Od tego, co robią, nasze życie w żaden sposób nie zależy. Nie mogą nas oszukać, wyzyskać, nabrać ani opodatkować. Mogą co najwyżej sprawić nam swoją pracą przyjemność. W tym wypadku nie ma znaczenia, jakie zajmują stanowisko - lubimy ich nie ze względu na stanowiska, lecz właśnie za to, kim są. Sympatia do aktora nie zmienia się w zależności od tego, czy został on dyrektorem teatru albo szefem ZASP-u. W gruncie rzeczy nic nas to nie obchodzi.
Dlatego prokuratorskie wywiady z artystami uważam za bezsensowne. Stawianie ich pod ścianą, zadawanie pytań wywołujących zażenowanie po to, aby zrzucili maskę i stanęli przed nami nadzy, jak ministrowie rządu, niczemu nie służy. Co najwyżej może nas pozbawić złudzeń i odebrać jeszcze jeden kolor z i tak ubogiej palety pozytywnych wzruszeń współczesnych Polaków. Tym bardziej gdy bohaterkami rozmów są artystki. Niech raczej zaprezentują się nam w swoich najpiękniejszych kreacjach.
Wiem, zachowuję się jak hrabia Szarm z "Operetki" Gombrowicza, który za wszelką cenę chciał ubierać Albertynkę, cud-dziewczynkę, gdy ona marzyła o nagości. Ale czy rzeczywiście one - madonny (czyli przepytywane gwiazdy), i my, tego chcemy? - Gdyby okazało się, że coś z tych niesamowitych opowieści o życiu wyjątkowych kobiet, które kochamy za to, co robią na scenie, w filmie i na estradzie, nie do końca jest prawdą, poczułaby się pani lepiej? - zapytałem rezolutną czytelniczkę. - Czy chciałaby je pani obnażyć z piór i misternie przez lata konstruowanych wizerunków? Wolałaby pani, żeby okazały się zwykłe? Zatkało ją. Potem mruknęła: - Mówi pan "zwykłe"? Nie, chyba ostatnia rzecz, jakiej chciałabym się o nich dowiedzieć to, że są zwykłe� Ale mi pan zakręcił w głowie.
[email protected]
Więcej możesz przeczytać w 48/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.