Popełniamy nieraz monstrualne głupstwa, ale w tej konkurencji wielu bije nas na głowę Czy to my Marsjany, czy to my Wenusy, że jak ktoś coś zrobi, jak ktoś głową ruszy, zaraz się pytają wszyscy przerażeni, czy on aby jest z tej ziemi?" - tak 30 lat temu pytał ze sceny kabaretu Dudek Edward Dziewoński. Od dawna zastanawiamy się, co takiego tkwi w nas, że popełniamy monstrualne nieraz głupstwa. Rzeczywiście, trudno odpowiedzieć na to pytanie. Byłem akurat w Stanach Zjednoczonych, gdy z cyrku na warszawskiej Pradze uciekł tygrys, więc śledziłem tę sprawę tylko za pośrednictwem Internetu. Przyznaję, byłem szczerze ucieszony tym, że Polska nadal jest obszarem, z którego do świata docierają jedynie nieliczne wieści. W przeciwnym razie nie potrafiłbym wyjaśnić cudzoziemcom takiej koncentracji głupoty, jaką pokazała "akcja tygrys". Jak wytłumaczyć komuś normalnemu, że ofiarą głupoty padł... lekarz usiłujący dać tygrysowi zastrzyk usypiający? Całkiem niedawno znów zrobiliśmy z siebie durniów - niestety, w skali międzynarodowej - w sprawie rakiet typu Roland. Gdyby te rakiety żołnierze zniszczyli bez sprawdzenia kraju pochodzenia, roku produkcji itp., byłby to błąd i powinni zostać za to ukarani.
W końcu poszukuje się w Iraku broni masowego rażenia i każde takie znalezisko powinno zostać zbadane przez ekspertów. Ale tutaj źle rozpoznanej sprawie nadano rozgłos. Głupy, które to uczyniły, powinny mieć świadomość, jak ważne byłoby ustalenie, do kiedy Francuzi pomagali Saddamowi. I jakim byłoby skandalem, gdyby robili to do ostatniej chwili. A tak popełniliśmy monstrualną głupotę, za którą - jak to u nas! - nikt nie został pociągnięty do odpowiedzialności.
Zanim jednak zwątpimy w ewolucję i popadniemy w jeszcze większe kompleksy, proponuję - ku swoistemu pokrzepieniu serc - rozejrzeć się wokoło i popatrzeć, czy inni nie robią jeszcze większych głupot. W końcu już La Rochefoucauld załamywał ręce, biadając, z jak niewielką mądrością rządzony jest ten świat. I rzeczywiście, możemy stwierdzić, że lista kandydatów w nieustającym konkursie głupoty jest długa i wielu bije nas na głowę.
Co rok rewolta
Niedawno w Boliwii po kolejnej rebelii ustąpił prezydent. Zresztą to nic nowego. Boliwia jest absolutnym rekordzistą, jeśli idzie o rewolty i zamachy stanu. Od czasu uzyskania niepodległości rebelie wybuchały tam średnio co rok. I tak przez prawie dwa stulecia! Przyczyny najnowszej (bo na pewno nie ostatniej) rewolty są znane. Związkowcy byli przeciwni prezydentowi, bo udało mu się wreszcie zamknąć kopalnie cyny, deficytowe co najmniej od ćwierćwiecza (czy nam to czegoś nie przypomina?). Poza tym prezydent starał się zmniejszyć deficyt budżetowy. Zresztą nie tak bardzo - z 8 proc. PKB do 5 proc. PKB (skojarzenia są interesujące, bo przecież obecna ekipa robi u nas dokładnie odwrotnie!).
Spora część chłopów, Indian z pochodzenia (tzw. cocaleros), wystąpiła przeciw władzom, domagając się prawa do dalszej produkcji koki, którą z pomocą wojska usiłował wykorzenić prezydent Sanchez de Lozada (zresztą nie on pierwszy). Ale tradycje otępiającego żucia koki przez Indian z rejonu Andów plus interesy narkobiznesu kolejny raz okazały się silniejsze.
Wreszcie, co zapewne jest rekordem głupoty trudnym do pobicia, lewicowcy związkowi i inni walczyli przeciwko wykorzystaniu odkrytych w Boliwii złóż gazu ziemnego. Wybudowano zakłady wydobywcze i następnym, logicznym krokiem miało być zbudowanie rurociągów doprowadzających ów gaz do jednego z portów. Biorąc pod uwagę niewielki popyt wewnętrzny, bez eksportu budowa byłaby nieopłacalna. Tymczasem związkowcy i inni "dostali głupa", protestując przeciwko... wzbogacaniu zagranicznych korporacji. Boliwia nie miałaby zresztą tyle pieniędzy, aby sama wydobywać i eksportować gaz. Musiała to zrobić jakaś wielka firma naftowa, znająca się na rzeczy i mająca możliwości inwestowania w tej skali. W efekcie wybudowano zakłady, które nie będą zatrudniać Boliwijczyków i nie będą płacić boliwijskiemu skarbowi państwa podatków. Same koszty bez efektów. W dodatku protestowano nie tylko przeciw eksportowi boliwijskiego gazu, ale także przeciwko eksportowi via Chile, bo Boliwijczycy są obrażeni na Chilijczyków z powodu przegranej półtora wieku temu wojny. To nic, że droga przez Chile jest krótsza i tańsza, że Chile jest znacznie stabilniejszym krajem niż na przykład Peru. Ważne są fobie znajdujące pożywkę w przeszłości.
O jedną wojnę za daleko
Skoro o takich fobiach mowa, to do miana rekordzistów w nieustającym konkursie głupoty na pewno należy zaliczyć Palestyńczyków. Tyle razy popełniali oni te same katastrofalne błędy, że innym trudno się z nimi równać.
Dokonany przez odchodzących Anglików podział byłego protektoratu w Palestynie stworzył dwa państwa, których granice bardziej przypominały szachownicę niż to, co zwykle określamy jako granice państwowe. Za podstawę przyjęto kryterium ludnościowe: tereny z przewagą Żydów włączono do państwa Izrael, a te, na których dominowali Arabowie - do arabskiej Palestyny. Dokonujący podziału uważali, że mimo istniejącej wrogości kompromis pozwoli żyć i jednym, i drugim w gospodarczej symbiozie. Ale podbechtywani przez sąsiadów Palestyńczycy uwierzyli, że państwa ościenne nie pogodzą się z istnieniem Izraela i zniszczą go po ogłoszeniu niepodległości. Istotnie, w 1948 r. wojska sąsiadów wkroczyły na tereny byłego brytyjskiego protektoratu. Okazało się jednak, że zdolności bojowe Arabów wyparowały przed wiekami i wojska świeżo upieczonego państwa dały sobie z agresorami radę.
Od tego czasu było już tylko pod górkę. Oczywiście, ani Palestyńczycy, ani ich arabscy sąsiedzi nie uznali nowych granic. A nieuchronnie były one niekorzystne dla Palestyńczyków, gdyż spełniały warunki już nie tyle etniczne, ile militarne (granice musiały się nadawać do obrony). Kolejnym etapem była zainicjowana znów przez państwa arabskie wojna sześciodniowa, po której ponownie zwycięski Izrael uzyskał okupowane terytoria buforowe. Wydawało się, że po tym konflikcie Palestyńczycy poszli wreszcie po rozum do głowy. Kiedy panował większy spokój, coraz więcej Palestyńczyków znajdowało pracę w szybko rozwijającej się izraelskiej gospodarce.
GŁową w mur
Inicjatywy polityczne stworzyły szanse trwałego uregulowania sytuacji. Ale Arafat i ci, którzy go popierali i podbechtywali, uważali, że terroryzmem zyskają jeszcze więcej. I tak od intifady do intifady zaprzepaszczono szanse na pokojową współpracę. Terror spowodował, że coraz mniej Palestyńczyków jest wpuszczanych do pracy w Izraelu. Poziom życia na terenach palestyńskich, uzależniony od miejsc pracy tworzonych przez gospodarkę izraelską, spadł o 90 proc.(!). A będzie jeszcze gorzej, bo po ukończeniu budowy muru oddzielającego obie wrogie sobie społeczności takie migracje zarobkowe zapewne ustaną zupełnie. Czy można było zaszkodzić sobie bardziej? Nikt jednak nie zadaje sobie po stronie palestyńskiej takiego pytania. Mało kto stawia sobie takie pytanie w tchórzliwszej części Europy.
Mamy w rodzinie od niedawna ślicznego szczeniaczka. Niestety, jak przestrzegano w podręczniku wychowania psów, od czasu do czasu "dostaje głupa" i trudno sobie z nim poradzić. Wygląda na to, że i my dostajemy głupa od czasu do czasu. I nim to się zmieni, pozostaje tylko schadenfreude, że inni dostają go częściej i ze znacznie gorszymi konsekwencjami...
Zanim jednak zwątpimy w ewolucję i popadniemy w jeszcze większe kompleksy, proponuję - ku swoistemu pokrzepieniu serc - rozejrzeć się wokoło i popatrzeć, czy inni nie robią jeszcze większych głupot. W końcu już La Rochefoucauld załamywał ręce, biadając, z jak niewielką mądrością rządzony jest ten świat. I rzeczywiście, możemy stwierdzić, że lista kandydatów w nieustającym konkursie głupoty jest długa i wielu bije nas na głowę.
Co rok rewolta
Niedawno w Boliwii po kolejnej rebelii ustąpił prezydent. Zresztą to nic nowego. Boliwia jest absolutnym rekordzistą, jeśli idzie o rewolty i zamachy stanu. Od czasu uzyskania niepodległości rebelie wybuchały tam średnio co rok. I tak przez prawie dwa stulecia! Przyczyny najnowszej (bo na pewno nie ostatniej) rewolty są znane. Związkowcy byli przeciwni prezydentowi, bo udało mu się wreszcie zamknąć kopalnie cyny, deficytowe co najmniej od ćwierćwiecza (czy nam to czegoś nie przypomina?). Poza tym prezydent starał się zmniejszyć deficyt budżetowy. Zresztą nie tak bardzo - z 8 proc. PKB do 5 proc. PKB (skojarzenia są interesujące, bo przecież obecna ekipa robi u nas dokładnie odwrotnie!).
Spora część chłopów, Indian z pochodzenia (tzw. cocaleros), wystąpiła przeciw władzom, domagając się prawa do dalszej produkcji koki, którą z pomocą wojska usiłował wykorzenić prezydent Sanchez de Lozada (zresztą nie on pierwszy). Ale tradycje otępiającego żucia koki przez Indian z rejonu Andów plus interesy narkobiznesu kolejny raz okazały się silniejsze.
Wreszcie, co zapewne jest rekordem głupoty trudnym do pobicia, lewicowcy związkowi i inni walczyli przeciwko wykorzystaniu odkrytych w Boliwii złóż gazu ziemnego. Wybudowano zakłady wydobywcze i następnym, logicznym krokiem miało być zbudowanie rurociągów doprowadzających ów gaz do jednego z portów. Biorąc pod uwagę niewielki popyt wewnętrzny, bez eksportu budowa byłaby nieopłacalna. Tymczasem związkowcy i inni "dostali głupa", protestując przeciwko... wzbogacaniu zagranicznych korporacji. Boliwia nie miałaby zresztą tyle pieniędzy, aby sama wydobywać i eksportować gaz. Musiała to zrobić jakaś wielka firma naftowa, znająca się na rzeczy i mająca możliwości inwestowania w tej skali. W efekcie wybudowano zakłady, które nie będą zatrudniać Boliwijczyków i nie będą płacić boliwijskiemu skarbowi państwa podatków. Same koszty bez efektów. W dodatku protestowano nie tylko przeciw eksportowi boliwijskiego gazu, ale także przeciwko eksportowi via Chile, bo Boliwijczycy są obrażeni na Chilijczyków z powodu przegranej półtora wieku temu wojny. To nic, że droga przez Chile jest krótsza i tańsza, że Chile jest znacznie stabilniejszym krajem niż na przykład Peru. Ważne są fobie znajdujące pożywkę w przeszłości.
O jedną wojnę za daleko
Skoro o takich fobiach mowa, to do miana rekordzistów w nieustającym konkursie głupoty na pewno należy zaliczyć Palestyńczyków. Tyle razy popełniali oni te same katastrofalne błędy, że innym trudno się z nimi równać.
Dokonany przez odchodzących Anglików podział byłego protektoratu w Palestynie stworzył dwa państwa, których granice bardziej przypominały szachownicę niż to, co zwykle określamy jako granice państwowe. Za podstawę przyjęto kryterium ludnościowe: tereny z przewagą Żydów włączono do państwa Izrael, a te, na których dominowali Arabowie - do arabskiej Palestyny. Dokonujący podziału uważali, że mimo istniejącej wrogości kompromis pozwoli żyć i jednym, i drugim w gospodarczej symbiozie. Ale podbechtywani przez sąsiadów Palestyńczycy uwierzyli, że państwa ościenne nie pogodzą się z istnieniem Izraela i zniszczą go po ogłoszeniu niepodległości. Istotnie, w 1948 r. wojska sąsiadów wkroczyły na tereny byłego brytyjskiego protektoratu. Okazało się jednak, że zdolności bojowe Arabów wyparowały przed wiekami i wojska świeżo upieczonego państwa dały sobie z agresorami radę.
Od tego czasu było już tylko pod górkę. Oczywiście, ani Palestyńczycy, ani ich arabscy sąsiedzi nie uznali nowych granic. A nieuchronnie były one niekorzystne dla Palestyńczyków, gdyż spełniały warunki już nie tyle etniczne, ile militarne (granice musiały się nadawać do obrony). Kolejnym etapem była zainicjowana znów przez państwa arabskie wojna sześciodniowa, po której ponownie zwycięski Izrael uzyskał okupowane terytoria buforowe. Wydawało się, że po tym konflikcie Palestyńczycy poszli wreszcie po rozum do głowy. Kiedy panował większy spokój, coraz więcej Palestyńczyków znajdowało pracę w szybko rozwijającej się izraelskiej gospodarce.
GŁową w mur
Inicjatywy polityczne stworzyły szanse trwałego uregulowania sytuacji. Ale Arafat i ci, którzy go popierali i podbechtywali, uważali, że terroryzmem zyskają jeszcze więcej. I tak od intifady do intifady zaprzepaszczono szanse na pokojową współpracę. Terror spowodował, że coraz mniej Palestyńczyków jest wpuszczanych do pracy w Izraelu. Poziom życia na terenach palestyńskich, uzależniony od miejsc pracy tworzonych przez gospodarkę izraelską, spadł o 90 proc.(!). A będzie jeszcze gorzej, bo po ukończeniu budowy muru oddzielającego obie wrogie sobie społeczności takie migracje zarobkowe zapewne ustaną zupełnie. Czy można było zaszkodzić sobie bardziej? Nikt jednak nie zadaje sobie po stronie palestyńskiej takiego pytania. Mało kto stawia sobie takie pytanie w tchórzliwszej części Europy.
Mamy w rodzinie od niedawna ślicznego szczeniaczka. Niestety, jak przestrzegano w podręczniku wychowania psów, od czasu do czasu "dostaje głupa" i trudno sobie z nim poradzić. Wygląda na to, że i my dostajemy głupa od czasu do czasu. I nim to się zmieni, pozostaje tylko schadenfreude, że inni dostają go częściej i ze znacznie gorszymi konsekwencjami...
Więcej możesz przeczytać w 48/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.