Drogi Robercie! Piszę do Ciebie z pełnym brzuchem, bo właśnie wrąbałem solidną porcję przepysznych gołąbków według nowej, brawurowej koncepcji mojej towarzyszki życia Miryny. Innowacja dotyczy zarówno farszu, jak i - że tak się wyrażę - opakowania. Do owijania użyto bowiem liści kapusty, ale pekińskiej. Są węższe, a więc gołąbki wyszły mniejsze. Poza tym w smaku ta kapusta jest inna, nieco zbliżona do włoskiej, lecz samoswoja. Nadzienie było z prawdziwków, pieczarek, cebuli i jarzyn, a w charakterze wypełniacza Miryna zatrudniła makaron sojowy. Było w tym dużo pieprzu, jakkolwiek rola dominującej przyprawy przypadła sosowi sojowemu. No właśnie. Czy nie fascynuje Cię wszechkulinarny fenomen soi? Próżno by szukać w świecie drugiej takiej rośliny. Jemy ją w tylu jakże odmiennych postaciach.
Po pierwsze: fasola. To ta mała, brązowa albo czarna. Można z nią robić cuda. Amerykanie masowo wchłaniają ją uduszoną w keczupowym sosie pomidorowym (soya beans). Chińczycy posuwają się aż do tego, że zaczynają swoje procedury od kiszenia i po obróbce cieplnej dochodzą do przepysznych skutków.
Po drugie: kiełki. Zdecydowanie najsmaczniejsze ze wszystkich kiełków (ciekawe są kiełki rzodkiewkowe, ale tylko jako domieszka).
Dalej tofu, efekt cudownego przemienienia tej boskiej rośliny. Biała masa prawie pozbawiona smaku, a jej niezwykła właściwość polega na tym, że przyjmuje smak i konsystencję wedle woli kucharza. Na dworze cesarskim w Pekinie osobną dziedziną sztuki było podrabianie wszelkich potraw rybnych i mięsnych za pomocą czysto wegetariańskiego tofu.
Dalej makaron sojowy, który skłonił mnie dzisiaj do tych refleksji. W tym wypadku należy mówić raczej o konsystencji niż smaku. Fenomenalnie prosty w użyciu - zalewasz wrzątkiem i po chwili odcedzasz. Galaretowate kluseczki świetnie pasują do zup (pomidorowa!), można je mieszać prawie z każdym sosem.
No i sos. Sos sojowy. Najpopularniejsza i najskuteczniejsza przyprawa świata (jeśli nie liczyć soli).
Ma Pan coś do dodania?
Załączam ukłony
Bikont Sojowy Przetworzony
Piotrusiu!
Do dodania rzeczywiście mam niewiele. Ileż to razy paczka makaronu sojowego ratowała mnie z opresji, gdy domownicy niczym pisklaki w gnieździe czekali z otwartymi dziubkami, a ja miałem jedynie kwadransik, by sprokurować coś jadalnego. Tofu też uwielbiam, choć sam go do domu nie kupuję, zdając się na doświadczenie wietnamskich lub chińskich kucharzy. Samodzielnie gotując, nie ograniczam się jedynie do japońskiego kikkomana, używam też chińskich sosów sojowych, takich w wielkich butlach, zarówno zwykłych, jak i grzybowych. W sklepach można dostać mnóstwo sosów, lecz tylko niektóre są produktami naturalnymi, więc trzeba bardzo uważać, by nie wsadzić sobie do koszyka chemicznie dosmaczonego świństwa. Najprostszym wyznacznikiem jest cena, bo buteleczka naturalnego sosu nie może kosztować dwa złote.
Jeśli czegoś w soi nie lubię, to tylko tego, co z niej robią nasi przetwórcy spożywczy. Kilka razy miałem nieprzyjemność jeść gotowe sojowe flaczki czy też schabowe i przyznam Ci, że swą nikczemnością w niczym nie ustępują pulpetom z puszki czy mrożonej fasolce po bretońsku. Tofu o smaku kaczki po pekińsku spożyłbym chętnie, choć przyznam, że jeszcze chętniej kaczkę po pekińsku we własnej osobie. A tofu na ostro - zawsze i wszędzie.
Zaraziłeś mnie. Już namoczyłem paczkę makaronu i szukam mych osobistych pałeczek.
Ściskam zatem!
Twój sojolubny RM
Po drugie: kiełki. Zdecydowanie najsmaczniejsze ze wszystkich kiełków (ciekawe są kiełki rzodkiewkowe, ale tylko jako domieszka).
Dalej tofu, efekt cudownego przemienienia tej boskiej rośliny. Biała masa prawie pozbawiona smaku, a jej niezwykła właściwość polega na tym, że przyjmuje smak i konsystencję wedle woli kucharza. Na dworze cesarskim w Pekinie osobną dziedziną sztuki było podrabianie wszelkich potraw rybnych i mięsnych za pomocą czysto wegetariańskiego tofu.
Dalej makaron sojowy, który skłonił mnie dzisiaj do tych refleksji. W tym wypadku należy mówić raczej o konsystencji niż smaku. Fenomenalnie prosty w użyciu - zalewasz wrzątkiem i po chwili odcedzasz. Galaretowate kluseczki świetnie pasują do zup (pomidorowa!), można je mieszać prawie z każdym sosem.
No i sos. Sos sojowy. Najpopularniejsza i najskuteczniejsza przyprawa świata (jeśli nie liczyć soli).
Ma Pan coś do dodania?
Załączam ukłony
Bikont Sojowy Przetworzony
Piotrusiu!
Do dodania rzeczywiście mam niewiele. Ileż to razy paczka makaronu sojowego ratowała mnie z opresji, gdy domownicy niczym pisklaki w gnieździe czekali z otwartymi dziubkami, a ja miałem jedynie kwadransik, by sprokurować coś jadalnego. Tofu też uwielbiam, choć sam go do domu nie kupuję, zdając się na doświadczenie wietnamskich lub chińskich kucharzy. Samodzielnie gotując, nie ograniczam się jedynie do japońskiego kikkomana, używam też chińskich sosów sojowych, takich w wielkich butlach, zarówno zwykłych, jak i grzybowych. W sklepach można dostać mnóstwo sosów, lecz tylko niektóre są produktami naturalnymi, więc trzeba bardzo uważać, by nie wsadzić sobie do koszyka chemicznie dosmaczonego świństwa. Najprostszym wyznacznikiem jest cena, bo buteleczka naturalnego sosu nie może kosztować dwa złote.
Jeśli czegoś w soi nie lubię, to tylko tego, co z niej robią nasi przetwórcy spożywczy. Kilka razy miałem nieprzyjemność jeść gotowe sojowe flaczki czy też schabowe i przyznam Ci, że swą nikczemnością w niczym nie ustępują pulpetom z puszki czy mrożonej fasolce po bretońsku. Tofu o smaku kaczki po pekińsku spożyłbym chętnie, choć przyznam, że jeszcze chętniej kaczkę po pekińsku we własnej osobie. A tofu na ostro - zawsze i wszędzie.
Zaraziłeś mnie. Już namoczyłem paczkę makaronu i szukam mych osobistych pałeczek.
Ściskam zatem!
Twój sojolubny RM
Smażony makaron sojowy z grzybami shitake podaje Robert Makłowicz |
---|
|
Więcej możesz przeczytać w 48/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.