Sprzedajemy energię elektryczną znacznie taniej zachodniej Europie niż samym sobie! Tani prąd z Polski oświetla dziś ulice Wiednia, Berlina, Sztokholmu oraz wielu czeskich, słowackich, a nawet węgierskich miast. Dla naszych użytkowników - osób prywatnych, przedsiębiorstw, szkół czy szpitali - jest on z kolei jednym z najdroższych w Europie. To nie rezultat proeksportowej polityki polskich elektrowni, lecz stworzonego w ministerialnych gabinetach systemu, którego ofiarą padają krajowe kopalnie. - Węgiel do produkcji prądu na eksport sprzedajemy naszym elektrowniom poniżej kosztów, bo bez taniego surowca nie byłyby w stanie wyeksportować nawet kilowatogodziny. Polski prąd byłby po prostu za drogi - wyjaśnia Zbigniew Madej z Kompanii Węglowej SA.
Kopalnie sprzedają elektrowniom de facto dwa rodzaje węgla: surowiec po "normalnych" cenach, przeznaczony do produkcji prądu dla nas, i specjalny, tańszy o kilkadziesiąt procent - do wytwarzania prądu dla zagranicznych odbiorców. Na tym drugim kopalnie tracą od 200 mln zł do 300 mln zł rocznie. Zarabiają tylko elektrownie, pośrednicy i europejscy kontrahenci.
- Jak mamy być konkurencyjni, skoro w istocie dotujemy zagraniczne, nawet bogatsze gospodarki? - dziwi się Tadeusz Jarmuziewicz, poseł PO i członek sejmowej Komisji Infrastruktury.
Hojny bankrut
Na Śląsku tajemnicą poliszynela jest to, że od pięciu lat nasze górnictwo - zadłużone po uszy - pozbawia się dużych zysków, dostarczając elektrowniom część węgla po wyjątkowo zaniżonych cenach. Tylko w 2003 r. kopalnie sprzedadzą 4-4,5 mln ton węgla po preferencyjnych cenach, na czym stracą około 300 mln zł. Na przykład przed rokiem elektrownie za tonę węgla przeznaczoną do produkcji prądu na eksport płaciły kopalniom 83 zł, a za tonę surowca do produkcji energii dla krajowych odbiorców - około 152 zł.
Dzięki temu elektrownie bez problemów znajdują w Europie Zachodniej i Środkowej chętnych na swój tani prąd, robiąc na jego eksporcie niezły interes. Według naszych informacji, cena megawatogodziny energii elektrycznej dla zagranicznych kontrahentów wynosi obecnie około 140 zł, a dla krajowych odbiorców średnio około 210 zł.
Linie wysokiego absurdu
Idea była taka: skoro w kopalniach mamy nadwyżki węgla, a w elektrowniach nadwyżki mocy produkcyjnych, czemu nie wykorzystać ich do wytwarzania energii na eksport? Eksportowy prąd musiał być jednak tani, żeby ktokolwiek w Europie zechciał go kupić. Tymczasem za sprawą do dziś funkcjonującego systemu tak zwanych kontraktów terminowych polska energia elektryczna należy do najdroższych w Europie. Biurokraci wyliczyli jednak, że jeśli kopalnie sprzedadzą potrzebny elektrowniom węgiel po cenach o 40 proc. niższych niż rynkowe, to wyprodukowany z niego prąd na eksport stanie się konkurencyjny. W 1998 r. sprawę szybko załatwiono w kilku ministerialnych gabinetach, a po kilku miesiącach podpisano odpowiednie kontrakty między siedmioma spółkami węglowymi, Węglokoksem SA (pośrednikiem w handlu węglem), Polskimi Sieciami Elektroenergetycznymi oraz PSE-Electrą, spółką zależną PSE, zajmującą się eksportem prądu.
Biznes, a raczej quasi-biznes, zaczął działać i działa do dziś, mimo że w ciągu pięciu lat wydobycie węgla w Polsce radykalnie spadło, a wiele kopalń zamknięto. Kopalnie tracą w efekcie co roku 200-300 mln zł, lecz nie są w stanie przerwać tego błędnego koła. Gdy przychodzi dzień wypłaty pensji dla pracowników lub regulowania należności dla dostawców, liczy się przecież każda złotówka w kasie, bez względu na to, w jaki sposób kopalnia ją zarobiła.
Czarna dziura
Z systemu w najlepsze korzystają krajowe elektrownie. Jak ustaliła Najwyższa Izba Kontroli, należąca do Południowego Koncernu Energetycznego (PKE) Elektrownia Jaworzno III z 345 tys. ton węgla, który kupiła po preferencyjnych cenach w 2002 r., wyprodukowała na eksport jedynie 416 790 MWh energii, choć przy tej ilości surowca powinna wytworzyć 690 730 MWh (do wyprodukowania kilowatogodziny energii potrzeba średnio 0,5 kg węgla). Gdzieś po drodze zginęło więc niemal 100 tys. ton węgla. - Elektrownia wykorzystała go do produkcji energii, którą sprzedała krajowym odbiorcom po wyższych cenach. Zarobiła w ten sposób ponad 7 mln zł - twierdzi Mieczysław Kosmalski, dyrektor delegatury NIK w Katowicach. Mechanizm jest prosty: elektrownia określa, że do produkcji kilowatogodziny energii na eksport potrzebuje na przykład 0,8 kg węgla, podczas gdy rzeczywiste zużycie wynosi 0,5 kg. Na hałdzie pozostaje więc kilkaset ton tańszego węgla, z którego "na boku" można wytworzyć prąd i sprzedać go w Polsce nawet dwukrotnie drożej niż za granicą.
Jaworzno III jest pierwszą przyłapaną na tym procederze elektrownią, ale na pewno nie jest jedyną, która go uprawia. Jak dowiedział się "Wprost", NIK o podobne praktyki podejrzewa co najmniej kilka innych elektrowni, w tym Zespół Elektrowni Dolna Odra. - Nikt nie kontroluje, ile taniego węgla rzeczywiście przeznacza się do produkcji energii na eksport - podkreśla Kosmalski. Kto przetnie ten kabel gordyjski?
- Jak mamy być konkurencyjni, skoro w istocie dotujemy zagraniczne, nawet bogatsze gospodarki? - dziwi się Tadeusz Jarmuziewicz, poseł PO i członek sejmowej Komisji Infrastruktury.
Hojny bankrut
Na Śląsku tajemnicą poliszynela jest to, że od pięciu lat nasze górnictwo - zadłużone po uszy - pozbawia się dużych zysków, dostarczając elektrowniom część węgla po wyjątkowo zaniżonych cenach. Tylko w 2003 r. kopalnie sprzedadzą 4-4,5 mln ton węgla po preferencyjnych cenach, na czym stracą około 300 mln zł. Na przykład przed rokiem elektrownie za tonę węgla przeznaczoną do produkcji prądu na eksport płaciły kopalniom 83 zł, a za tonę surowca do produkcji energii dla krajowych odbiorców - około 152 zł.
Dzięki temu elektrownie bez problemów znajdują w Europie Zachodniej i Środkowej chętnych na swój tani prąd, robiąc na jego eksporcie niezły interes. Według naszych informacji, cena megawatogodziny energii elektrycznej dla zagranicznych kontrahentów wynosi obecnie około 140 zł, a dla krajowych odbiorców średnio około 210 zł.
Linie wysokiego absurdu
Idea była taka: skoro w kopalniach mamy nadwyżki węgla, a w elektrowniach nadwyżki mocy produkcyjnych, czemu nie wykorzystać ich do wytwarzania energii na eksport? Eksportowy prąd musiał być jednak tani, żeby ktokolwiek w Europie zechciał go kupić. Tymczasem za sprawą do dziś funkcjonującego systemu tak zwanych kontraktów terminowych polska energia elektryczna należy do najdroższych w Europie. Biurokraci wyliczyli jednak, że jeśli kopalnie sprzedadzą potrzebny elektrowniom węgiel po cenach o 40 proc. niższych niż rynkowe, to wyprodukowany z niego prąd na eksport stanie się konkurencyjny. W 1998 r. sprawę szybko załatwiono w kilku ministerialnych gabinetach, a po kilku miesiącach podpisano odpowiednie kontrakty między siedmioma spółkami węglowymi, Węglokoksem SA (pośrednikiem w handlu węglem), Polskimi Sieciami Elektroenergetycznymi oraz PSE-Electrą, spółką zależną PSE, zajmującą się eksportem prądu.
Biznes, a raczej quasi-biznes, zaczął działać i działa do dziś, mimo że w ciągu pięciu lat wydobycie węgla w Polsce radykalnie spadło, a wiele kopalń zamknięto. Kopalnie tracą w efekcie co roku 200-300 mln zł, lecz nie są w stanie przerwać tego błędnego koła. Gdy przychodzi dzień wypłaty pensji dla pracowników lub regulowania należności dla dostawców, liczy się przecież każda złotówka w kasie, bez względu na to, w jaki sposób kopalnia ją zarobiła.
Czarna dziura
Z systemu w najlepsze korzystają krajowe elektrownie. Jak ustaliła Najwyższa Izba Kontroli, należąca do Południowego Koncernu Energetycznego (PKE) Elektrownia Jaworzno III z 345 tys. ton węgla, który kupiła po preferencyjnych cenach w 2002 r., wyprodukowała na eksport jedynie 416 790 MWh energii, choć przy tej ilości surowca powinna wytworzyć 690 730 MWh (do wyprodukowania kilowatogodziny energii potrzeba średnio 0,5 kg węgla). Gdzieś po drodze zginęło więc niemal 100 tys. ton węgla. - Elektrownia wykorzystała go do produkcji energii, którą sprzedała krajowym odbiorcom po wyższych cenach. Zarobiła w ten sposób ponad 7 mln zł - twierdzi Mieczysław Kosmalski, dyrektor delegatury NIK w Katowicach. Mechanizm jest prosty: elektrownia określa, że do produkcji kilowatogodziny energii na eksport potrzebuje na przykład 0,8 kg węgla, podczas gdy rzeczywiste zużycie wynosi 0,5 kg. Na hałdzie pozostaje więc kilkaset ton tańszego węgla, z którego "na boku" można wytworzyć prąd i sprzedać go w Polsce nawet dwukrotnie drożej niż za granicą.
Jaworzno III jest pierwszą przyłapaną na tym procederze elektrownią, ale na pewno nie jest jedyną, która go uprawia. Jak dowiedział się "Wprost", NIK o podobne praktyki podejrzewa co najmniej kilka innych elektrowni, w tym Zespół Elektrowni Dolna Odra. - Nikt nie kontroluje, ile taniego węgla rzeczywiście przeznacza się do produkcji energii na eksport - podkreśla Kosmalski. Kto przetnie ten kabel gordyjski?
Więcej możesz przeczytać w 48/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.