Nawet gdyby Schröder fruwał nad Berlinem, sfrustrowani Niemcy uznaliby, że lata, bo nie umie chodzić Gerhard Schröder wie, jakie będą Niemcy w 2010 r.: będą "krajem szans, w którym jest praca dla wszystkich, przodującym w gospodarce, edukacji, badaniach naukowych i polityce prorodzinnej". Najpierw jednak towarzysze muszą dać rządowi szansę wprowadzenia reform - przekonywał kanclerz na trzydniowym zjeździe SPD w Bochum. Nie wiadomo, co jest dziś w Niemczech gorsze - stan państwa czy partii rządzącej. Tylko w tym roku jej szeregi opuściło 30 tys. obywateli. Jedni na znak protestu przeciw zdradzie lewicowych ideałów, inni z powodu niezdolności ugrupowania do przeprowadzenia reform. W wyborach lokalnych socis ponoszą klęskę za klęską. Gdyby wybory do Bundestagu odbyły się dziś, na SPD głosowałoby zaledwie 24 proc. Niemców, a na chadecką opozycję CDU/CSU ponad dwa razy tyle.
Kanclerz miĘdzy sierpem a mŁotem
"Mnie, tak jak was, przygniatają wyniki sondaży" - przyznał Schröder podczas 80-minutowego przemówienia w Bochum. Kanclerz stoi przed problemem: jeśli ulegnie dogmatykom, którzy boją się "socjalnej rozbiórki", SPD straci władzę, a Niemcy popadną w kryzys o nieprzewidywalnych skutkach, ale bez poparcia towarzyszy nie ma co marzyć o unowocześnieniu partii i uzdrowieniu gospodarki. Sytuacja byłego lidera Europy jest dziś dramatyczna. Podczas gdy w kraju 4,4 mln obywateli nie ma pracy, a drugie tyle korzysta z kamuflujących bezrobocie różnorakich form opieki, niemieckie firmy stworzyły za granicą 2,4 mln miejsc pracy. Wielu Niemców pobierających zasiłki pracuje na czarno, uzyskując podwójne dochody, a państwo płaci za nich składki na ubezpieczenia zdrowotne, emerytalne itp. Prof. Friedrich Schneider z uniwersytetu w Linzu szacuje liczbę nielegalnie zatrudnionych na 10 mln. Z pominięciem fiskusa wypracowuje się rocznie 370 mld euro. Według prognoz Instytutu Gospodarki w Kolonii, dziura w funduszu federalnym wyniesie w przyszłym roku 42 mld euro, kraje związkowe będą musiały pożyczyć dodatkowo 35 mld euro, a gminy 10 mld euro. W tym roku po raz trzeci Niemcy przekroczyły granicę deficytu wyznaczoną w Maastricht. Tymczasem niemieccy podatnicy uciekający przed rodzimym urzędem podatkowym lokują w zagranicznych bankach około 400 mld euro rocznie.
Zły niemiecki przykŁad
Balast obciążeń socjalnych stał się nie do udźwignięcia. W 1963 r. z zasiłków korzystało 580 tys. Niemców, dziś pobiera je 2,76 mln obywateli, czyli prawie cztery razy więcej. Tylko dopłaty do funduszu emerytalnego i rent dla urzędników sięgają 84 mld euro, co stanowi jedną trzecią budżetu. Kolejne 15 proc. pochłania obsługa zadłużenia wewnętrznego (38 mld euro). "Jesteśmy dla innych krajów złym przykładem" - wyznał z żalem Michael Rogowski, szef związku przemysłowców BDI. Reformy są konieczne, koniec z dobrobytem na kredyt - powtarzają wszystkie partie w RFN. Paradoksalnie, w roli modernizatorów muszą wystąpić ci, którzy zdobyli władzę pod sztandarem obrony ludu przed "demontażem państwa socjalnego" przez rząd chadecko-liberalny.
Socis zmuszeni są jeszcze raz postawić sobie fundamentalne pytanie o to, czym jest równość, solidarność i sprawiedliwość społeczna. Dla Gerharda Schrödera odpowiedź jest prosta: "Tym wszystkim, co daje pracę". Dla Jochena Otta, 29-letniego działacza SPD, który zrobił błyskotliwą karierę w Kolonii, sztandarowy slogan ma znaczenie wyłącznie symboliczne: braterstwo obowiązuje dopóty, dopóki nie koliduje z ogólnonarodowym interesem. Ott zdobył rozgłos m.in. dzięki krytyce dużej liczby obcokrajowców w RFN. Schröder musi zrobić brudną robotę i zrealizować reformy, bo my wszyscy żyjemy ponad stan - twierdzi Ott. Innego zdania są Andrea Nahles, była szefowa Jusos, związku młodych socjaldemokratów, dziś rzecznik betonogłowych w SPD, oraz Ottmar Schreiner, zacietrzewiony krytyk pakietu reform "Agenda 2010", wstępnie przeforsowanego przez Schrödera pod groźbą podania się do dymisji. Pół roku temu Schreinera oklaskiwano w Berlinie, gdy ostrzegał, że partyjne doły nie dopuszczą do "amerykanizacji stosunków", ale w Bochum niewielu chciało go słuchać. Kanclerz osiągnął w Ruhrhalle tyle, że na razie nie będzie wewnątrzpartyjnego zamachu stanu.
Bunt czerwonego elektoratu
Czerwony elektorat SPD jednak się buntuje. Michael Sommer, szef centrali związkowej DGB, zapowiada protesty. Jak twierdzi, "związki nie są przedpolem partii", i ostrzega, że w razie potrzeby będzie szukać porozumienia z CDU. W przyszłym roku po raz pierwszy w historii powojennych Niemiec 19,5 mln emerytów będzie się musiało obejść bez rewaloryzacji rent. Wspierani przez związkowców emeryci protestowali pod Bundestagiem.
Podczas gdy premierzy wschodnich landów domagają się utrzymania dopłat na odbudowę ich krajów, pięć instytutów badań nad gospodarką i rynkiem pracy (DIW, IAB, IfW, ZEW i IWH), także z byłej NRD, apeluje o zaprzestanie "sztucznego podlewania z konewki". Instytuty postulują jednakowe traktowanie wschodu i zachodu Niemiec - inwestycje i miejsca pracy musi wygenerować rynek. Gdyby te same wnioski przedstawił kanclerz, od razu mógłby uprzątnąć biurko. Jego czerwony elektorat, choć coraz dotkliwiej odczuwa skostnienie gospodarki, wciąż nie wierzy w rządowe reformy. Schröder ma tak złą opinię, że gdyby nawet fruwał nad Berlinem, sfrustrowani Niemcy uznaliby, że lata, bo nie umie chodzić po ziemi.
Ponadpartyjne nieporozumienie
Dramat przywódcy lewicy i szefa rządu polega na tym, że Schröder powinien, ale nie może pójść śladami Margaret Tha-tcher, która zdołała poskromić związki zawodowe, by uzdrowić "chorego człowieka Europy", jak nazywano przed laty Wielką Brytanię. Aby Bundestag przyjął pakiet rządowych reform, kanclerz po raz czwarty rzucił na szalę własne stanowisko. SPD-Zieloni zdecydowali się m.in. przekształcić urzędy pracy w agencje pośrednictwa pracy, a także zwiększyć fundusze komunalne dzięki podwyżce podatku od wyrobów tytoniowych. Chcą też obniżyć zasiłki dla bezrobotnych i skrócić okres ich wypłacania, pozbawiając tych świadczeń ludzi, którzy odmówią podjęcia pracy, oraz zaostrzyć kary za zatrudnianie na czarno.
Wśród unitów z CDU/CSU zdania są podzielone. Przewodnicząca CDU Angela Merkel dostrzega dramatyzm sytuacji i gotowa jest w niektórych punktach wesprzeć gabinet Schrödera. Z kolei Edmund Stoiber, jej bawarski kolega, dąży do konfrontacji i zablokowania planów rządu. W stosunkach CDU i CSU nastała era lodowcowa. Siostrzane partie zgłaszają odmienne koncepcje i porozumiewają się za pośrednictwem mediów. Zamiast międzypartyjnego kompromisu w Niemczech istnieje ponadpartyjne nieporozumienie. Przegłosowanie pakietu reform w Bundestagu przez czerwono-zieloną koalicję było jedynie zwycięstwem etapowym. Godzina prawdy nadejdzie przed Bożym Narodzeniem, gdy projekt zostanie poddany pod głosowanie w Bundesracie (wyższej izbie parlamentu), gdzie przewagę ma opozycja. Jej postulaty, by rozluźnić ochronę przed zwolnieniami z pracy w zakładach zatrudniających mniej niż 20 osób, umożliwić wprowadzanie niższych płac niż w umowach zbiorowych oraz uzależnić wysokość zasiłków dla bezrobotnych od warunków finansowych lokalnej administracji, są dla SPD nie do przyjęcia.
"Mnie, tak jak was, przygniatają wyniki sondaży" - przyznał Schröder podczas 80-minutowego przemówienia w Bochum. Kanclerz stoi przed problemem: jeśli ulegnie dogmatykom, którzy boją się "socjalnej rozbiórki", SPD straci władzę, a Niemcy popadną w kryzys o nieprzewidywalnych skutkach, ale bez poparcia towarzyszy nie ma co marzyć o unowocześnieniu partii i uzdrowieniu gospodarki. Sytuacja byłego lidera Europy jest dziś dramatyczna. Podczas gdy w kraju 4,4 mln obywateli nie ma pracy, a drugie tyle korzysta z kamuflujących bezrobocie różnorakich form opieki, niemieckie firmy stworzyły za granicą 2,4 mln miejsc pracy. Wielu Niemców pobierających zasiłki pracuje na czarno, uzyskując podwójne dochody, a państwo płaci za nich składki na ubezpieczenia zdrowotne, emerytalne itp. Prof. Friedrich Schneider z uniwersytetu w Linzu szacuje liczbę nielegalnie zatrudnionych na 10 mln. Z pominięciem fiskusa wypracowuje się rocznie 370 mld euro. Według prognoz Instytutu Gospodarki w Kolonii, dziura w funduszu federalnym wyniesie w przyszłym roku 42 mld euro, kraje związkowe będą musiały pożyczyć dodatkowo 35 mld euro, a gminy 10 mld euro. W tym roku po raz trzeci Niemcy przekroczyły granicę deficytu wyznaczoną w Maastricht. Tymczasem niemieccy podatnicy uciekający przed rodzimym urzędem podatkowym lokują w zagranicznych bankach około 400 mld euro rocznie.
Zły niemiecki przykŁad
Balast obciążeń socjalnych stał się nie do udźwignięcia. W 1963 r. z zasiłków korzystało 580 tys. Niemców, dziś pobiera je 2,76 mln obywateli, czyli prawie cztery razy więcej. Tylko dopłaty do funduszu emerytalnego i rent dla urzędników sięgają 84 mld euro, co stanowi jedną trzecią budżetu. Kolejne 15 proc. pochłania obsługa zadłużenia wewnętrznego (38 mld euro). "Jesteśmy dla innych krajów złym przykładem" - wyznał z żalem Michael Rogowski, szef związku przemysłowców BDI. Reformy są konieczne, koniec z dobrobytem na kredyt - powtarzają wszystkie partie w RFN. Paradoksalnie, w roli modernizatorów muszą wystąpić ci, którzy zdobyli władzę pod sztandarem obrony ludu przed "demontażem państwa socjalnego" przez rząd chadecko-liberalny.
Socis zmuszeni są jeszcze raz postawić sobie fundamentalne pytanie o to, czym jest równość, solidarność i sprawiedliwość społeczna. Dla Gerharda Schrödera odpowiedź jest prosta: "Tym wszystkim, co daje pracę". Dla Jochena Otta, 29-letniego działacza SPD, który zrobił błyskotliwą karierę w Kolonii, sztandarowy slogan ma znaczenie wyłącznie symboliczne: braterstwo obowiązuje dopóty, dopóki nie koliduje z ogólnonarodowym interesem. Ott zdobył rozgłos m.in. dzięki krytyce dużej liczby obcokrajowców w RFN. Schröder musi zrobić brudną robotę i zrealizować reformy, bo my wszyscy żyjemy ponad stan - twierdzi Ott. Innego zdania są Andrea Nahles, była szefowa Jusos, związku młodych socjaldemokratów, dziś rzecznik betonogłowych w SPD, oraz Ottmar Schreiner, zacietrzewiony krytyk pakietu reform "Agenda 2010", wstępnie przeforsowanego przez Schrödera pod groźbą podania się do dymisji. Pół roku temu Schreinera oklaskiwano w Berlinie, gdy ostrzegał, że partyjne doły nie dopuszczą do "amerykanizacji stosunków", ale w Bochum niewielu chciało go słuchać. Kanclerz osiągnął w Ruhrhalle tyle, że na razie nie będzie wewnątrzpartyjnego zamachu stanu.
Bunt czerwonego elektoratu
Czerwony elektorat SPD jednak się buntuje. Michael Sommer, szef centrali związkowej DGB, zapowiada protesty. Jak twierdzi, "związki nie są przedpolem partii", i ostrzega, że w razie potrzeby będzie szukać porozumienia z CDU. W przyszłym roku po raz pierwszy w historii powojennych Niemiec 19,5 mln emerytów będzie się musiało obejść bez rewaloryzacji rent. Wspierani przez związkowców emeryci protestowali pod Bundestagiem.
Podczas gdy premierzy wschodnich landów domagają się utrzymania dopłat na odbudowę ich krajów, pięć instytutów badań nad gospodarką i rynkiem pracy (DIW, IAB, IfW, ZEW i IWH), także z byłej NRD, apeluje o zaprzestanie "sztucznego podlewania z konewki". Instytuty postulują jednakowe traktowanie wschodu i zachodu Niemiec - inwestycje i miejsca pracy musi wygenerować rynek. Gdyby te same wnioski przedstawił kanclerz, od razu mógłby uprzątnąć biurko. Jego czerwony elektorat, choć coraz dotkliwiej odczuwa skostnienie gospodarki, wciąż nie wierzy w rządowe reformy. Schröder ma tak złą opinię, że gdyby nawet fruwał nad Berlinem, sfrustrowani Niemcy uznaliby, że lata, bo nie umie chodzić po ziemi.
Ponadpartyjne nieporozumienie
Dramat przywódcy lewicy i szefa rządu polega na tym, że Schröder powinien, ale nie może pójść śladami Margaret Tha-tcher, która zdołała poskromić związki zawodowe, by uzdrowić "chorego człowieka Europy", jak nazywano przed laty Wielką Brytanię. Aby Bundestag przyjął pakiet rządowych reform, kanclerz po raz czwarty rzucił na szalę własne stanowisko. SPD-Zieloni zdecydowali się m.in. przekształcić urzędy pracy w agencje pośrednictwa pracy, a także zwiększyć fundusze komunalne dzięki podwyżce podatku od wyrobów tytoniowych. Chcą też obniżyć zasiłki dla bezrobotnych i skrócić okres ich wypłacania, pozbawiając tych świadczeń ludzi, którzy odmówią podjęcia pracy, oraz zaostrzyć kary za zatrudnianie na czarno.
Wśród unitów z CDU/CSU zdania są podzielone. Przewodnicząca CDU Angela Merkel dostrzega dramatyzm sytuacji i gotowa jest w niektórych punktach wesprzeć gabinet Schrödera. Z kolei Edmund Stoiber, jej bawarski kolega, dąży do konfrontacji i zablokowania planów rządu. W stosunkach CDU i CSU nastała era lodowcowa. Siostrzane partie zgłaszają odmienne koncepcje i porozumiewają się za pośrednictwem mediów. Zamiast międzypartyjnego kompromisu w Niemczech istnieje ponadpartyjne nieporozumienie. Przegłosowanie pakietu reform w Bundestagu przez czerwono-zieloną koalicję było jedynie zwycięstwem etapowym. Godzina prawdy nadejdzie przed Bożym Narodzeniem, gdy projekt zostanie poddany pod głosowanie w Bundesracie (wyższej izbie parlamentu), gdzie przewagę ma opozycja. Jej postulaty, by rozluźnić ochronę przed zwolnieniami z pracy w zakładach zatrudniających mniej niż 20 osób, umożliwić wprowadzanie niższych płac niż w umowach zbiorowych oraz uzależnić wysokość zasiłków dla bezrobotnych od warunków finansowych lokalnej administracji, są dla SPD nie do przyjęcia.
Więcej możesz przeczytać w 48/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.