Obrazić kogoś można, malując jego zły obraz. Obrażać mogą jednak nie tylko malarze, ale także krytycy sztuki, gdyż znają się na obrazach. Ci, którzy nie znają się na obrazach, podają za obrazę do sądu. W przeszłości nasz kraj słynął z ładnych obrazów i obrażeń. Szczególnie piękne obrazy trafiały się w Krakowie na Wawelu. Niesamowite, mieniące się tysiącami kolorów obrazy ukazywały się przed oczyma ludzkimi także w polskich Tatrach i na Mazurach. Zwłaszcza o wschodzie i zachodzie słońca. Ale i na Pomorzu Gdańskim mieszkańcy obcowali ze wspaniałymi obrazami, bo Kaszubi - jak mało kto - potrafią na siebie napyskować.
Ludzie, którzy mętnie coś tłumaczą, mówią mało obrazowo. Najbardziej obrazowo potrafią toczyć spory wszyscy ci, którzy mieli procesy o zniesławienie. W dawnych czasach obrażanie się nawzajem było ulubioną rozrywką Polaków. Nie było wówczas ani teleturniejów, ani nawet programów Kuby Wojewódzkiego. Rozrywka polegała więc na obrażaniu sąsiada lub kogoś z rodziny.
Obrażać można się na wszystko. Ludzie zwykle obrażają się na swe własne zarobki. Bywają kobiety, które obrażają się na łóżkowe propozycje. Większość jednak obraża się na ich brak. Obraźliwe bywają nie tylko słowa, ale i ceny artykułów. Najwięcej obraźliwych artykułów jest jednak nie w sklepie spożywczym, ale w "Naszym Dzienniku" ojca Rydzyka. Z obrażania się płyną czasem korzyści. Dzięki obrażaniu się na władzę powstało wiele wybitnych dzieł literackich i filmowych. Znaczna część zbuntowanych dzieł zgromadzonych w Muzeum Sztuki w Łodzi powstała jako obraza artysty na zastany wykoślawiony świat. Obrażanie się stanowiło do niedawna trwały element polskiej rzeczywistości, taki sam jak odrapany przystanek autobusowy w Małkini czy brudny kibel na dworcu w Kutnie.
Teraz (być może pod wpływem amerykańskich filmów) przestaliśmy się na siebie obrażać. Dziś wszyscy napchali sobie kieszenie i mózg tym modnym jankeskim luzem. A jeszcze kilka lat temu, jak Zygmunt Wrzodak o politykach wywodzących się z KOR powiedział, że to różowe hieny, oburzenie sięgało zenitu. Gdy za rządów Jana Olszewskiego lider prawicy, sędziwy i dostojny Wiesław Chrzanowski, wyraził się o ministrze Janie Parysie per zwykła szmata, opinia publiczna była zszokowana. Teraz można o każdym wygłosić dosadną opinię typu "zero", "kompletny głupek" lub "zwykły idiota" i nikt, ale to absolutnie nikt się za to nie obraża.
Może gdzieś daleko na prowincji jakiś nieistotny urzędniczyna czy sołtys mógłby się jeszcze obrazić i pewnie się obraża za ostre określenia. Nie dotyczy to jednak warszawskiej śmietanki towarzyskiej, która dziś śmiało i szczerze pluje sobie z uśmiechem w twarz. Gdy ostatnio nowy szef klubu SLD Krzysztof Janik potraktował posła Romana Jagielińskiego jak małpę i kazał mu "spadać na drzewo", ten ani myślał się obrażać. SLD nie obraża się nawet na tych najbardziej skompromitowanych posłów, których sam wyrzucił z partii. Dawno temu dziennikarz Wojciech Cejrowski miał kłopoty, gdy powiedział coś obraźliwego o Kwaśniewskim. W świetle dzisiejszych epitetów, którymi obdarzają się osoby publiczne, wypowiedź Cejrowskiego "o tłustym dupsku prezydenta" wydaje się dziecinną zaczepką.
Zdaniem socjologów, dzieje się tak pod wpływem kultury hiphopowej, która opanowała media i dyskoteki, a ostatnio została nawet zaprezentowana w Watykanie. Artyści hip hopu przyzwyczaili nas do mocnych określeń i końskich odzywek. Hip hop bywa nazywany kulturą ulicy, a na ulicy trudno o takie pierdoły jak dobre wychowanie. Dzięki raperom nauczyliśmy się nie obrażać i puszczać zniewagi mimo uszu. Wiemy już, że to tylko taka zabawa połączona ze swobodną ekspresją wyrażania własnych uczuć. W hip hopie, jak na ulicy czy w melinie, wszyscy wyzywają się od kurew i dziwek i jest to ogólnie przyjęta norma, za którą nikt się nie obraża. Powtarzane w kółko obraźliwe słowa tracą sens i moc, a z czasem stają się nawet "miłe".
Profesor Jan Miodek uraczył mnie kiedyś ciekawą opowiastką, jak to matka jadąca pociągiem z synem zwracała się do niego per ty skurwysynu. "Kobieta pewnie nie miała pojęcia, że obraża sama siebie" - słynny językoznawca był szczerze zatroskany. Niestety, obawiam się, że to profesor nie zrozumiał do końca zaistniałej sytuacji, gdyż określenie "skurwysyn" jest w dzisiejszych czasach określeniem jak najbardziej pozytywnym. "Niezły skurwysyn" oznacza osobę silną, zaradną i przebojową. Być może już niebawem Józef Oleksy pojawi się w Sejmie w szerokich gaciach, z krokiem w okolicach kostek i rzuci w kierunku Zyty Gilowskiej hiphopowe pozdrowienie "fak ju, bejbi". Ona z pewnością odpowie mu z promiennym uśmiechem na ustach "fak ju sam siebie, kutasie". I oboje będą wiedzieli, że to zajebisty komplement.
Ludzie, którzy mętnie coś tłumaczą, mówią mało obrazowo. Najbardziej obrazowo potrafią toczyć spory wszyscy ci, którzy mieli procesy o zniesławienie. W dawnych czasach obrażanie się nawzajem było ulubioną rozrywką Polaków. Nie było wówczas ani teleturniejów, ani nawet programów Kuby Wojewódzkiego. Rozrywka polegała więc na obrażaniu sąsiada lub kogoś z rodziny.
Obrażać można się na wszystko. Ludzie zwykle obrażają się na swe własne zarobki. Bywają kobiety, które obrażają się na łóżkowe propozycje. Większość jednak obraża się na ich brak. Obraźliwe bywają nie tylko słowa, ale i ceny artykułów. Najwięcej obraźliwych artykułów jest jednak nie w sklepie spożywczym, ale w "Naszym Dzienniku" ojca Rydzyka. Z obrażania się płyną czasem korzyści. Dzięki obrażaniu się na władzę powstało wiele wybitnych dzieł literackich i filmowych. Znaczna część zbuntowanych dzieł zgromadzonych w Muzeum Sztuki w Łodzi powstała jako obraza artysty na zastany wykoślawiony świat. Obrażanie się stanowiło do niedawna trwały element polskiej rzeczywistości, taki sam jak odrapany przystanek autobusowy w Małkini czy brudny kibel na dworcu w Kutnie.
Teraz (być może pod wpływem amerykańskich filmów) przestaliśmy się na siebie obrażać. Dziś wszyscy napchali sobie kieszenie i mózg tym modnym jankeskim luzem. A jeszcze kilka lat temu, jak Zygmunt Wrzodak o politykach wywodzących się z KOR powiedział, że to różowe hieny, oburzenie sięgało zenitu. Gdy za rządów Jana Olszewskiego lider prawicy, sędziwy i dostojny Wiesław Chrzanowski, wyraził się o ministrze Janie Parysie per zwykła szmata, opinia publiczna była zszokowana. Teraz można o każdym wygłosić dosadną opinię typu "zero", "kompletny głupek" lub "zwykły idiota" i nikt, ale to absolutnie nikt się za to nie obraża.
Może gdzieś daleko na prowincji jakiś nieistotny urzędniczyna czy sołtys mógłby się jeszcze obrazić i pewnie się obraża za ostre określenia. Nie dotyczy to jednak warszawskiej śmietanki towarzyskiej, która dziś śmiało i szczerze pluje sobie z uśmiechem w twarz. Gdy ostatnio nowy szef klubu SLD Krzysztof Janik potraktował posła Romana Jagielińskiego jak małpę i kazał mu "spadać na drzewo", ten ani myślał się obrażać. SLD nie obraża się nawet na tych najbardziej skompromitowanych posłów, których sam wyrzucił z partii. Dawno temu dziennikarz Wojciech Cejrowski miał kłopoty, gdy powiedział coś obraźliwego o Kwaśniewskim. W świetle dzisiejszych epitetów, którymi obdarzają się osoby publiczne, wypowiedź Cejrowskiego "o tłustym dupsku prezydenta" wydaje się dziecinną zaczepką.
Zdaniem socjologów, dzieje się tak pod wpływem kultury hiphopowej, która opanowała media i dyskoteki, a ostatnio została nawet zaprezentowana w Watykanie. Artyści hip hopu przyzwyczaili nas do mocnych określeń i końskich odzywek. Hip hop bywa nazywany kulturą ulicy, a na ulicy trudno o takie pierdoły jak dobre wychowanie. Dzięki raperom nauczyliśmy się nie obrażać i puszczać zniewagi mimo uszu. Wiemy już, że to tylko taka zabawa połączona ze swobodną ekspresją wyrażania własnych uczuć. W hip hopie, jak na ulicy czy w melinie, wszyscy wyzywają się od kurew i dziwek i jest to ogólnie przyjęta norma, za którą nikt się nie obraża. Powtarzane w kółko obraźliwe słowa tracą sens i moc, a z czasem stają się nawet "miłe".
Profesor Jan Miodek uraczył mnie kiedyś ciekawą opowiastką, jak to matka jadąca pociągiem z synem zwracała się do niego per ty skurwysynu. "Kobieta pewnie nie miała pojęcia, że obraża sama siebie" - słynny językoznawca był szczerze zatroskany. Niestety, obawiam się, że to profesor nie zrozumiał do końca zaistniałej sytuacji, gdyż określenie "skurwysyn" jest w dzisiejszych czasach określeniem jak najbardziej pozytywnym. "Niezły skurwysyn" oznacza osobę silną, zaradną i przebojową. Być może już niebawem Józef Oleksy pojawi się w Sejmie w szerokich gaciach, z krokiem w okolicach kostek i rzuci w kierunku Zyty Gilowskiej hiphopowe pozdrowienie "fak ju, bejbi". Ona z pewnością odpowie mu z promiennym uśmiechem na ustach "fak ju sam siebie, kutasie". I oboje będą wiedzieli, że to zajebisty komplement.
Więcej możesz przeczytać w 6/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.