\"Strategia podatkowa\" rządu jest dobra, bo nie zostanie wprowadzona w życie Są dwie rzeczy na świecie, których nie sposób uniknąć: śmierci i płacenia podatków\" - mawiał Benjamin Franklin.
To stwierdzenie nigdy nie było tak prawdziwe jak dziś, kiedy udział podatków w PKB w wielu państwach sięga (lub nawet przekracza) 50 proc. Polska, niestety, sytuuje się w grupie krajów o najwyższych obciążeniach fiskalnych. "Strategia podatkowa" przedstawiona przez rząd Leszka Millera nie daje nadziei na zmianę tej sytuacji w najbliższych latach.
Później, czyli nigdy
Zmniejszenie obciążeń podatkowych będzie możliwe dopiero wówczas, gdy zostanie zrównoważone saldo finansów publicznych - uważają autorzy strategii. Brawo! Może to jednak oznaczać także, że wysokość podatków nie zostanie zredukowana nigdy, gdyż - jak pokazuje doświadczenie międzynarodowe - rządy są skłonne do ograniczania wydatków publicznych tylko wówczas, gdy istnieją problemy z ich sfinansowaniem. I odwrotnie, brak napięć w budżecie często skłania rządy do zwiększania wydatków publicznych. Dzieje się tak zwłaszcza w niestabilnych systemach politycznych, ponieważ za redukcję wydatków publicznych, której nie towarzyszy obniżka podatków, rząd może zapłacić podwójną cenę: utraty popularności i stworzenia przestrzeni umożliwiającej zwiększenie w przyszłości wydatków publicznych przez konkurentów politycznych. Wzrost wydatków publicznych daje jednak rządowi podwójny zysk: natychmiastowe, bezpośrednie efekty rozdawnictwa przysparzają mu popularności, a ciężar skutków tego procederu (i koniecznych zmian) spada na następców.
Tymczasem znacznie łatwiej jest ograniczyć wydatki publiczne, jeżeli redukcji wydatków towarzyszy obniżenie podatków. Można podać przynajmniej dwa powody takiej zależności. Po pierwsze, przy zmianach wprowadzanych w ten sposób protesty grup nacisku, których interesy zostały naruszone w wyniku ograniczenia wydatków publicznych, nie są tak silne. Z jednej strony ubytek dochodów jest im częściowo rekompensowany przez redukcję obciążeń podatkowych, z drugiej zaś nie istnieje ryzyko, że odebrane im przywileje przechwyci inna grupa. Po drugie, grupom interesu trudniej znaleźć poparcie społeczne dla protestów przeciwko zmniejszeniu wydatków publicznych, bo już obniżone podatki mają dla gospodarstw domowych większe znaczenie niż niepewne obietnice ich redukcji w przyszłości. Autorzy strategii, jakby chcąc zwiększyć tę niepewność, stwierdzają, że możliwe jest przeznaczenie kwot uzyskanych z likwidacji ulg i zwolnień na... zwiększenie wydatków budżetowych.
Równanie w dół
Autorzy dokumentu zauważają, że nałożenie na dochody z pracy podatku liniowego miałoby korzystniejszy wpływ na wyniki gospodarcze, ale stwierdzają jednocześnie, że zachowanie umiarkowanej progresji jest społecznie bardziej sprawiedliwe. Nic bardziej mylnego. Jeśli sprawiedliwość społeczną rozumie się jako wyrównywanie różnic w poziomie dochodu w społeczeństwie, progresję podatkową trudno uznać za sprawiedliwą, gdyż nie jest ona skutecznym instrumentem przenoszenia dochodu z bogatych na biednych. Zwiększanie progresji podatkowej może prowadzić do spadku dochodów z podatków płaconych przez osoby bogate i odwrotnie - obniżenie najwyższych stawek podatku często skutkuje zwiększeniem udziału osób bogatych w finansowaniu wydatków państwa. Dzieje się tak po pierwsze dlatego, że wraz ze zmniejszaniem progresji podatkowej wzrasta opłacalność wytężonej pracy; po drugie, przy niższych podatkach spada opłacalność unikania ich płacenia. W Stanach Zjednoczonych w latach 1981-1991, kiedy górna stawka podatku od dochodów osobistych została obniżona z 50 proc. do 28 proc., udział podatków płaconych przez 1 proc. osób najbogatszych w całości dochodów z tego tytułu wzrósł z 17,9 proc. w 1981 r. do 21,8 proc. w 1984 r. oraz do 27,6 proc. w 1988 r. W 1990 r. górna stawka podatku została podwyższona do 31 proc., a udział podatku wpłacanego przez najbogatszych podatników spadł w 1991 r. do 24,7 proc. Operację redukcji najwyższych stawek podatkowych przeprowadzono wcześniej w USA dwukrotnie: w latach 20. XX wieku oraz w 1964 r., za prezydentury Johna F. Kennedy'ego. W obu wypadkach prowadziła ona do podobnych skutków - obniżenie górnych stawek podatkowych powodowało wzrost udziału osób najbogatszych w finansowaniu wydatków państwa.
Gdyby nawet założyć, że podwyższenie stawek podatku dla ludzi lepiej zarabiających powoduje wzrost udziału płaconych przez nich podatków w ogólnej sumie, progresywne systemy podatkowe mogą co najwyżej wyrównywać w dół różnice między dochodem osób bogatych i biednych. Progresja nie pozwala bowiem trwale zmniejszyć liczby osób biednych, zmniejsza natomiast liczbę ludzi zamożnych.
Wniosek? Absurdalny! Wolniej rozwijająca się gospodarka jest bardziej sprawiedliwa społecznie! Cóż z tego, że zastój gospodarczy powoduje, że bieda staje się bardziej dotkliwa. Dla autorów strategii ważne jest, aby różnica między biednymi a bogatymi była jak najmniejsza.
Najwyższy podatek od poborców podatkowych
Polska administracja podatkowa jest administracją tanią, realizującą swe zadania w warunkach wielu niedoborów i ograniczeń, zwłaszcza w zakresie kosztów bieżących - stwierdzają lapidarnie autorzy strategii. Ale...
Administracja skarbowa - czyli wszystkie jednostki wchodzące jej w skład: urzędy skarbowe, urzędy kontroli skarbowej, izby skarbowe oraz centrala Ministerstwa Finansów - zatrudniała w latach 2000-2002 około 51 tys. osób. Wydatki z budżetu państwa na wynagrodzenia tych ludzi wynosiły przeciętnie 1,1 mld zł. Oprócz tego na wynagrodzenia przeznaczana była jedna trzecia tzw. środka specjalnego, czyli około 0,9 mld zł rocznie. W sumie średnia płaca brutto w administracji skarbowej wynosiła w latach 2000-2002 3300 zł. Przeciętna miesięczna płaca brutto w gospodarce w tym czasie wynosiła 2029 zł. Na tle innych krajów polska administracja podatkowa nie jest - wbrew temu, co piszą autorzy strategii - tania. Koszt poboru podatków - liczony w stosunku do wpływów podatkowych - był w Polsce w 1996 r. prawie czterokrotnie wyższy niż w USA, prawie dwukrotnie wyższy niż na Węgrzech, wyższy niż w Kanadzie, Australii, Francji, Czechach czy Wielkiej Brytanii.
Receptą na poprawę efektywności administracji podatkowej nie jest zwiększanie nakładów na nią (co postulują autorzy dokumentu!), lecz radykalne uproszczenie systemu podatkowego przez eliminację wszelkich ulg i zwolnień oraz ujednolicenie stawek podatków. Byłoby dobrze, gdyby autorzy wyciągnęli wnioski z zamieszczonej w strategii tabeli prezentującej udział poszczególnych podatków w kosztach poboru podatków ogółem. Proste zestawienie tych wielkości pozwala stwierdzić, że najmniej "opłacalny" jest podatek dochodowy od osób fizycznych (PIT). Przynosząc niespełna 20 proc. dochodów podatkowych budżetu, pochłania 50 proc. kosztów związanych z poborem wszystkich podatków. Nie bez przyczyny - progresja podatkowa oraz rozbudowany system ulg i zwolnień czyni z niego podatek skomplikowany i trudny do skontrolowania.
W tej sytuacji nie sposób się dziwić, że strategia nie wzbudziła większego zainteresowania rynku finansowego. Prawdopodobnie dlatego, że większość proponowanych w niej rozwiązań ma bardziej charakter nie zobowiązujących deklaracji niż konkretnych planów. Do strategii nie zostały dołączone żadne szacunki dotyczące wpływu proponowanych rozwiązań ani na dochody sektora finansów publicznych, ani na wzrost gospodarczy, ani też na podział dochodu. Można więc sądzić, że jest to kolejny rządowy dokument, którego postanowienia nigdy nie zostaną wprowadzone w życie. W takim wypadku jest to dobra strategia...
Później, czyli nigdy
Zmniejszenie obciążeń podatkowych będzie możliwe dopiero wówczas, gdy zostanie zrównoważone saldo finansów publicznych - uważają autorzy strategii. Brawo! Może to jednak oznaczać także, że wysokość podatków nie zostanie zredukowana nigdy, gdyż - jak pokazuje doświadczenie międzynarodowe - rządy są skłonne do ograniczania wydatków publicznych tylko wówczas, gdy istnieją problemy z ich sfinansowaniem. I odwrotnie, brak napięć w budżecie często skłania rządy do zwiększania wydatków publicznych. Dzieje się tak zwłaszcza w niestabilnych systemach politycznych, ponieważ za redukcję wydatków publicznych, której nie towarzyszy obniżka podatków, rząd może zapłacić podwójną cenę: utraty popularności i stworzenia przestrzeni umożliwiającej zwiększenie w przyszłości wydatków publicznych przez konkurentów politycznych. Wzrost wydatków publicznych daje jednak rządowi podwójny zysk: natychmiastowe, bezpośrednie efekty rozdawnictwa przysparzają mu popularności, a ciężar skutków tego procederu (i koniecznych zmian) spada na następców.
Tymczasem znacznie łatwiej jest ograniczyć wydatki publiczne, jeżeli redukcji wydatków towarzyszy obniżenie podatków. Można podać przynajmniej dwa powody takiej zależności. Po pierwsze, przy zmianach wprowadzanych w ten sposób protesty grup nacisku, których interesy zostały naruszone w wyniku ograniczenia wydatków publicznych, nie są tak silne. Z jednej strony ubytek dochodów jest im częściowo rekompensowany przez redukcję obciążeń podatkowych, z drugiej zaś nie istnieje ryzyko, że odebrane im przywileje przechwyci inna grupa. Po drugie, grupom interesu trudniej znaleźć poparcie społeczne dla protestów przeciwko zmniejszeniu wydatków publicznych, bo już obniżone podatki mają dla gospodarstw domowych większe znaczenie niż niepewne obietnice ich redukcji w przyszłości. Autorzy strategii, jakby chcąc zwiększyć tę niepewność, stwierdzają, że możliwe jest przeznaczenie kwot uzyskanych z likwidacji ulg i zwolnień na... zwiększenie wydatków budżetowych.
Równanie w dół
Autorzy dokumentu zauważają, że nałożenie na dochody z pracy podatku liniowego miałoby korzystniejszy wpływ na wyniki gospodarcze, ale stwierdzają jednocześnie, że zachowanie umiarkowanej progresji jest społecznie bardziej sprawiedliwe. Nic bardziej mylnego. Jeśli sprawiedliwość społeczną rozumie się jako wyrównywanie różnic w poziomie dochodu w społeczeństwie, progresję podatkową trudno uznać za sprawiedliwą, gdyż nie jest ona skutecznym instrumentem przenoszenia dochodu z bogatych na biednych. Zwiększanie progresji podatkowej może prowadzić do spadku dochodów z podatków płaconych przez osoby bogate i odwrotnie - obniżenie najwyższych stawek podatku często skutkuje zwiększeniem udziału osób bogatych w finansowaniu wydatków państwa. Dzieje się tak po pierwsze dlatego, że wraz ze zmniejszaniem progresji podatkowej wzrasta opłacalność wytężonej pracy; po drugie, przy niższych podatkach spada opłacalność unikania ich płacenia. W Stanach Zjednoczonych w latach 1981-1991, kiedy górna stawka podatku od dochodów osobistych została obniżona z 50 proc. do 28 proc., udział podatków płaconych przez 1 proc. osób najbogatszych w całości dochodów z tego tytułu wzrósł z 17,9 proc. w 1981 r. do 21,8 proc. w 1984 r. oraz do 27,6 proc. w 1988 r. W 1990 r. górna stawka podatku została podwyższona do 31 proc., a udział podatku wpłacanego przez najbogatszych podatników spadł w 1991 r. do 24,7 proc. Operację redukcji najwyższych stawek podatkowych przeprowadzono wcześniej w USA dwukrotnie: w latach 20. XX wieku oraz w 1964 r., za prezydentury Johna F. Kennedy'ego. W obu wypadkach prowadziła ona do podobnych skutków - obniżenie górnych stawek podatkowych powodowało wzrost udziału osób najbogatszych w finansowaniu wydatków państwa.
Gdyby nawet założyć, że podwyższenie stawek podatku dla ludzi lepiej zarabiających powoduje wzrost udziału płaconych przez nich podatków w ogólnej sumie, progresywne systemy podatkowe mogą co najwyżej wyrównywać w dół różnice między dochodem osób bogatych i biednych. Progresja nie pozwala bowiem trwale zmniejszyć liczby osób biednych, zmniejsza natomiast liczbę ludzi zamożnych.
Wniosek? Absurdalny! Wolniej rozwijająca się gospodarka jest bardziej sprawiedliwa społecznie! Cóż z tego, że zastój gospodarczy powoduje, że bieda staje się bardziej dotkliwa. Dla autorów strategii ważne jest, aby różnica między biednymi a bogatymi była jak najmniejsza.
Najwyższy podatek od poborców podatkowych
Polska administracja podatkowa jest administracją tanią, realizującą swe zadania w warunkach wielu niedoborów i ograniczeń, zwłaszcza w zakresie kosztów bieżących - stwierdzają lapidarnie autorzy strategii. Ale...
Administracja skarbowa - czyli wszystkie jednostki wchodzące jej w skład: urzędy skarbowe, urzędy kontroli skarbowej, izby skarbowe oraz centrala Ministerstwa Finansów - zatrudniała w latach 2000-2002 około 51 tys. osób. Wydatki z budżetu państwa na wynagrodzenia tych ludzi wynosiły przeciętnie 1,1 mld zł. Oprócz tego na wynagrodzenia przeznaczana była jedna trzecia tzw. środka specjalnego, czyli około 0,9 mld zł rocznie. W sumie średnia płaca brutto w administracji skarbowej wynosiła w latach 2000-2002 3300 zł. Przeciętna miesięczna płaca brutto w gospodarce w tym czasie wynosiła 2029 zł. Na tle innych krajów polska administracja podatkowa nie jest - wbrew temu, co piszą autorzy strategii - tania. Koszt poboru podatków - liczony w stosunku do wpływów podatkowych - był w Polsce w 1996 r. prawie czterokrotnie wyższy niż w USA, prawie dwukrotnie wyższy niż na Węgrzech, wyższy niż w Kanadzie, Australii, Francji, Czechach czy Wielkiej Brytanii.
Receptą na poprawę efektywności administracji podatkowej nie jest zwiększanie nakładów na nią (co postulują autorzy dokumentu!), lecz radykalne uproszczenie systemu podatkowego przez eliminację wszelkich ulg i zwolnień oraz ujednolicenie stawek podatków. Byłoby dobrze, gdyby autorzy wyciągnęli wnioski z zamieszczonej w strategii tabeli prezentującej udział poszczególnych podatków w kosztach poboru podatków ogółem. Proste zestawienie tych wielkości pozwala stwierdzić, że najmniej "opłacalny" jest podatek dochodowy od osób fizycznych (PIT). Przynosząc niespełna 20 proc. dochodów podatkowych budżetu, pochłania 50 proc. kosztów związanych z poborem wszystkich podatków. Nie bez przyczyny - progresja podatkowa oraz rozbudowany system ulg i zwolnień czyni z niego podatek skomplikowany i trudny do skontrolowania.
W tej sytuacji nie sposób się dziwić, że strategia nie wzbudziła większego zainteresowania rynku finansowego. Prawdopodobnie dlatego, że większość proponowanych w niej rozwiązań ma bardziej charakter nie zobowiązujących deklaracji niż konkretnych planów. Do strategii nie zostały dołączone żadne szacunki dotyczące wpływu proponowanych rozwiązań ani na dochody sektora finansów publicznych, ani na wzrost gospodarczy, ani też na podział dochodu. Można więc sądzić, że jest to kolejny rządowy dokument, którego postanowienia nigdy nie zostaną wprowadzone w życie. W takim wypadku jest to dobra strategia...
Więcej możesz przeczytać w 6/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.