Nic tak dobrze nie wybiela przeszłości jak autobiografia
Gdy Jacek Fedorowicz w każdą niedzielę rozśmiesza miliony telewidzów swoim "Dziennikiem telewizyjnym", młodsi widzowie nie mają pojęcia, skąd się wziął pomysł i formuła tego satyrycznego programu. Za późno się urodzili, by pamiętać oryginalny "Dziennik telewizyjny", program informacyjny telewizji z czasów PRL. To na jego antenie uprawiano w latach 70. propagandę sukcesu, a w stanie wojennym prezentowano informacje na wzór komunikatów wojskowych politruków. Książka "Dziennik telewizyjny: Grzechy i grzeszki" jest opowieścią o tamtych czasach, napisaną przez jednego z bohaterów ówczesnej telewizji, Tadeusza Zakrzewskiego. Nie kryje on swoich grzechów, a przy okazji ujawnia hipokryzję różnych świętoszków, którzy udają, że narodzili się w demokratycznej III RP.
Jędrna Jakubowska
Zakrzewski to jedna z bardziej rozpoznawalnych twarzy propagandy późnego PRL. Jakby mimochodem napisał on w książce o swoich związkach ze służbami specjalnymi, o udziale w komisji weryfikującej kolegów w czasach stanu wojennego. Ale Zakrzewski napisał wspomnienia przede wszystkim dlatego, żeby w dziesiątkach anegdot i dykteryjek podszczypać osoby uchodzące obecnie za wzory cnót. Na takiej zasadzie jak podczas uroczystości trzydziestolecia "Dziennika telewizyjnego" Włodzimierz Sokorski, były prezes Radiokomitetu, szczypał obecną szefową gabinetu politycznego premiera Millera. "Jakubowska przeżyła erotyczną przygodę, w windzie uszczypnął ją w tyłek Włodzimierz Sokorski, po czym wyraził podziw dla jej jędrnego ciała" - napisał Zakrzewski.
Zachwyty nad ciałami, a zwłaszcza biustami koleżanek z pracy oraz opisy imprez zajmują w książce wiele miejsca. "Na stole tańczyła Kalina Jędrusik i rzucała w towarzystwo resztkami garderoby. Dostałem w nos biustonoszem" - wspomina Zakrzewski. Równie wiele miejsca zajmuje autoreklama. Zakrzewski cytuje chyba wszystkie pozytywne recenzje na temat swoich reportaży: pochwały z najróżniejszych ust - od Watykanu, przez działaczy "Solidarności", po Wojciecha Jaruzelskiego. Sądząc po lekturze wspomnień, Zakrzewski był naprawdę blisko centrum ówczesnych wydarzeń, i to przez lata. Co rusz w książce pojawia się zwierzający się autorowi były I sekretarz KC PZPR Stanisław Kania: "'Opieprzyłem twojego prezesa, bo jeśli wiedział o wszystkim, to po jaką cholerę podpisał zgodę na wyjazd?! No, ale stało się, była północ, co miałem zrobić' - usprawiedliwiał się Kania i przyrzekł wyprostować sprawę".
Ciężko być uczciwym człowiekiem
Zakrzewski demonstruje sztuczki cenzury i zakłamanie PRL-owskich mediów, a chwilę potem powołuje się na ówczesne badania opinii publicznej jako na wiarygodne źródło. Najlepiej się jednak czuje jako demaskator. O Monice Olejnik pisze "sympatyczna dziewczyna", ale także: "Monikę Olejnik wciśnięto do radia w pierwszym okresie stanu wojennego na polecenie komisarza wojskowego. Za tą decyzją stał jej ojciec, pułkownik, szef ważnej jednostki MSW".
Zakrzewski opowiada o czasach, gdy ciężko było być uczciwym człowiekiem, zwłaszcza pracując w mediach. Zdaje się mówić: w czasach PRL ześwinili się prawie wszyscy, tylko większość nie chce się do tego przyznać i wciąż udaje świętoszków. On nie udaje.
Jędrna Jakubowska
Zakrzewski to jedna z bardziej rozpoznawalnych twarzy propagandy późnego PRL. Jakby mimochodem napisał on w książce o swoich związkach ze służbami specjalnymi, o udziale w komisji weryfikującej kolegów w czasach stanu wojennego. Ale Zakrzewski napisał wspomnienia przede wszystkim dlatego, żeby w dziesiątkach anegdot i dykteryjek podszczypać osoby uchodzące obecnie za wzory cnót. Na takiej zasadzie jak podczas uroczystości trzydziestolecia "Dziennika telewizyjnego" Włodzimierz Sokorski, były prezes Radiokomitetu, szczypał obecną szefową gabinetu politycznego premiera Millera. "Jakubowska przeżyła erotyczną przygodę, w windzie uszczypnął ją w tyłek Włodzimierz Sokorski, po czym wyraził podziw dla jej jędrnego ciała" - napisał Zakrzewski.
Zachwyty nad ciałami, a zwłaszcza biustami koleżanek z pracy oraz opisy imprez zajmują w książce wiele miejsca. "Na stole tańczyła Kalina Jędrusik i rzucała w towarzystwo resztkami garderoby. Dostałem w nos biustonoszem" - wspomina Zakrzewski. Równie wiele miejsca zajmuje autoreklama. Zakrzewski cytuje chyba wszystkie pozytywne recenzje na temat swoich reportaży: pochwały z najróżniejszych ust - od Watykanu, przez działaczy "Solidarności", po Wojciecha Jaruzelskiego. Sądząc po lekturze wspomnień, Zakrzewski był naprawdę blisko centrum ówczesnych wydarzeń, i to przez lata. Co rusz w książce pojawia się zwierzający się autorowi były I sekretarz KC PZPR Stanisław Kania: "'Opieprzyłem twojego prezesa, bo jeśli wiedział o wszystkim, to po jaką cholerę podpisał zgodę na wyjazd?! No, ale stało się, była północ, co miałem zrobić' - usprawiedliwiał się Kania i przyrzekł wyprostować sprawę".
Ciężko być uczciwym człowiekiem
Zakrzewski demonstruje sztuczki cenzury i zakłamanie PRL-owskich mediów, a chwilę potem powołuje się na ówczesne badania opinii publicznej jako na wiarygodne źródło. Najlepiej się jednak czuje jako demaskator. O Monice Olejnik pisze "sympatyczna dziewczyna", ale także: "Monikę Olejnik wciśnięto do radia w pierwszym okresie stanu wojennego na polecenie komisarza wojskowego. Za tą decyzją stał jej ojciec, pułkownik, szef ważnej jednostki MSW".
Zakrzewski opowiada o czasach, gdy ciężko było być uczciwym człowiekiem, zwłaszcza pracując w mediach. Zdaje się mówić: w czasach PRL ześwinili się prawie wszyscy, tylko większość nie chce się do tego przyznać i wciąż udaje świętoszków. On nie udaje.
Więcej możesz przeczytać w 6/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.