Cudzoziemcy przestaną wreszcie mylić powstanie warszawskie z powstaniem w getcie Tabliczki są przeznaczone do Muzeum Powstania Warszawskiego, którego nie ma, ale które na pewno będzie". Pożółkła kartka tej treści była dołączona do niewielkiej paczki z dwiema drewnianymi tabliczkami z nazwiskami Wandzi i Staszka Gromulskich. Tabliczki zdjęto z powstańczych mogił (po ekshumacji). Kartkę najprawdopodobniej napisali w latach 60. rodzice poległych powstańców warszawskich. Paczkę znalazła w starym biurku Izabela Maliszewska, która w Muzeum Historycznym Miasta Warszawy od 20 lat zajmuje się gromadzeniem pamiątek po powstaniu warszawskim. Takie pamiątki stały się zobowiązaniem do tego, by w Warszawie w końcu zostało otwarte muzeum powstania.
Duch powstańców
Marcin Roszkowski, jeden z szefów projektu muzeum (syn znanego historyka Wojciecha Roszkowskiego), traktuje budowę Muzeum Powstania Warszawskiego jak budowę własnego domu. Muzeum jest tworzone w budynku dawnej elektrowni i zajezdni tramwajowej (z 1904 r.). Roszkowski uważa, że nad budowniczymi czuwa duch tych, którzy byli w tym miejscu podczas powstania. Powstańcami byli dziadkowie Roszkowskiego - mieli tyle lat, ile on teraz.
Sztab bardzo młodych ludzi pracujących na rzecz muzeum spotyka się z każdym, kto chce opowiedzieć swoją historię z powstania, spisuje listy poległych, zbiera pamiątki. 11 listopada 2003 r. ogłoszono powszechną zbiórkę pamiątek do powstającego muzeum - obecnie mamy szczyt tej akcji: codziennie przychodzi po kilkanaście osób. Anna Brasse w siatce przyniosła kilka rzeczy, między innymi fartuch, w którym pracowała w powstańczej kuchni. Wyhaftowała na nim "S" - Seweryna, bo taki miała pseudonim. Mówi, że "nie robiła nic specjalnego", najczęściej obierała ziemniaki, przynosiła żywność. Wspomina zupę "pluj" z ziaren chmielu. Łuski były tak twarde, że trzeba je było wypluwać. Fartuchy powstańczych kucharek znaliśmy dotychczas tylko ze zdjęć Lokajskiego, który fotografował dziewczęta w powstańczej kuchni. Anna Brasse przyniosła też plakaty z czasów powstania, w tym jeden projektu Stanisława Miedzy-Tomaszewskiego.
Jerzy Czajkowski przyniósł swoją legitymację, biało-czerwoną opaskę i karty pocztowe pisane przez jego siostrę i przesyłane pocztą polową. Podczas powstania miał 12 lat. Używał pseudonimu Niszczyciel, bo uważał wówczas, że pokona wszystkich Niemców. Początkowo był łącznikiem, a od 6 sierpnia działał w Harcerskiej Poczcie Polowej. Biegał piwnicami między Wilczą, Kruczą, Hożą, Nowogrodzką i Wspólną, aż do placu Trzech Krzyży. Roznosił listy i powstańczą prasę. Przez 60 lat nie ujawniał swojej przeszłości. Bał się, widząc, jakie konsekwencje w czasach PRL ponosili ci, którzy przyznawali się do udziału w powstaniu. Teraz pokazuje budynek przy Wilczej 41, gdzie mieściła się siedziba poczty, i trasy, którymi się poruszał.
Odwiedzający plac budowy powstańcy często mają łzy w oczach. Mówią, że czekali tyle lat na muzeum, że już stracili nadzieję, iż powstanie za ich życia. Jedna z kobiet chciałaby, aby w muzeum były złote okna, żeby wszystko błyszczało, bo to musi być najpiękniejszy obiekt w Europie.
Mur pamięci
Paweł Kowal dba o to, by tzw. mur pamięci zawierał elementy zgodne z historyczną prawdą. Gorączkowo dyskutuje z inżynierami, byłym powstańcem, księdzem, politykiem - każdy chciałby zorganizować mur pamięci wedle własnej koncepcji. Paweł uważa, że uczestniczy w najważniejszym projekcie swojego życia. Ma prawie 30 lat. Jego rodzina nie brała udziału w powstaniu. Ideą muzeum zaraził go prezydent Warszawy Lech Kaczyński, który uparł się, by ono wreszcie powstało. Przez 60 lat zawsze coś stawało na przeszkodzie. Na fali pierwszej "Solidarności" stworzono społeczny komitet budowy muzeum, lecz nieszczęśliwie wybrano budynek Reduty przy ulicy Bielańskiej, który przetrwał powstanie. Zanim powstał projekt muzeum, ktoś kupił ten budynek i sprawa okazała się nie do rozwiązania z prawnego punktu widzenia. Obecny wybór dawnej elektrowni wynikał głównie z tego, że stwarzała ona duże możliwości projektantom.
- Robię to muzeum dla moich rówieśników. Sam jestem wnukiem powstańców. Powstanie kompletnie zmieniło losy mojej rodziny. Babcia od najmłodszych lat pokazywała mi miejsca, gdzie walczyła, opowiadała o koleżankach i kolegach. Chciałbym, aby osoby, które będą tu przychodzić, zadawały sobie ważne pytania - mówi Jan Ołdakowski, niedawno mianowany dyrektorem muzeum.
20-latkowie z ekipy tworzącej projekt muzeum chcą, aby przede wszystkim było to miejsce, w którym ich rówieśnicy dowiedzą się prawdy o powstaniu i dzięki któremu cudzoziemcy przestaną wreszcie mylić powstanie warszawskie z powstaniem w getcie. Ich dziadkowie, wysupłujący przechowywane na dnie szafy relikwie - powstańcze pamiątki, chcą raczej mauzoleum. Czy te dwie wizje można pogodzić? Podobno wnuki lepiej się dogadują z dziadkami niż z rodzicami, więc jest to możliwe.
Artykuł powstał na podstawie materiałów do filmu dokumentalnego o powstaniu warszawskim, przygotowywanego dla I Programu TVP
Marcin Roszkowski, jeden z szefów projektu muzeum (syn znanego historyka Wojciecha Roszkowskiego), traktuje budowę Muzeum Powstania Warszawskiego jak budowę własnego domu. Muzeum jest tworzone w budynku dawnej elektrowni i zajezdni tramwajowej (z 1904 r.). Roszkowski uważa, że nad budowniczymi czuwa duch tych, którzy byli w tym miejscu podczas powstania. Powstańcami byli dziadkowie Roszkowskiego - mieli tyle lat, ile on teraz.
Sztab bardzo młodych ludzi pracujących na rzecz muzeum spotyka się z każdym, kto chce opowiedzieć swoją historię z powstania, spisuje listy poległych, zbiera pamiątki. 11 listopada 2003 r. ogłoszono powszechną zbiórkę pamiątek do powstającego muzeum - obecnie mamy szczyt tej akcji: codziennie przychodzi po kilkanaście osób. Anna Brasse w siatce przyniosła kilka rzeczy, między innymi fartuch, w którym pracowała w powstańczej kuchni. Wyhaftowała na nim "S" - Seweryna, bo taki miała pseudonim. Mówi, że "nie robiła nic specjalnego", najczęściej obierała ziemniaki, przynosiła żywność. Wspomina zupę "pluj" z ziaren chmielu. Łuski były tak twarde, że trzeba je było wypluwać. Fartuchy powstańczych kucharek znaliśmy dotychczas tylko ze zdjęć Lokajskiego, który fotografował dziewczęta w powstańczej kuchni. Anna Brasse przyniosła też plakaty z czasów powstania, w tym jeden projektu Stanisława Miedzy-Tomaszewskiego.
Jerzy Czajkowski przyniósł swoją legitymację, biało-czerwoną opaskę i karty pocztowe pisane przez jego siostrę i przesyłane pocztą polową. Podczas powstania miał 12 lat. Używał pseudonimu Niszczyciel, bo uważał wówczas, że pokona wszystkich Niemców. Początkowo był łącznikiem, a od 6 sierpnia działał w Harcerskiej Poczcie Polowej. Biegał piwnicami między Wilczą, Kruczą, Hożą, Nowogrodzką i Wspólną, aż do placu Trzech Krzyży. Roznosił listy i powstańczą prasę. Przez 60 lat nie ujawniał swojej przeszłości. Bał się, widząc, jakie konsekwencje w czasach PRL ponosili ci, którzy przyznawali się do udziału w powstaniu. Teraz pokazuje budynek przy Wilczej 41, gdzie mieściła się siedziba poczty, i trasy, którymi się poruszał.
Odwiedzający plac budowy powstańcy często mają łzy w oczach. Mówią, że czekali tyle lat na muzeum, że już stracili nadzieję, iż powstanie za ich życia. Jedna z kobiet chciałaby, aby w muzeum były złote okna, żeby wszystko błyszczało, bo to musi być najpiękniejszy obiekt w Europie.
Mur pamięci
Paweł Kowal dba o to, by tzw. mur pamięci zawierał elementy zgodne z historyczną prawdą. Gorączkowo dyskutuje z inżynierami, byłym powstańcem, księdzem, politykiem - każdy chciałby zorganizować mur pamięci wedle własnej koncepcji. Paweł uważa, że uczestniczy w najważniejszym projekcie swojego życia. Ma prawie 30 lat. Jego rodzina nie brała udziału w powstaniu. Ideą muzeum zaraził go prezydent Warszawy Lech Kaczyński, który uparł się, by ono wreszcie powstało. Przez 60 lat zawsze coś stawało na przeszkodzie. Na fali pierwszej "Solidarności" stworzono społeczny komitet budowy muzeum, lecz nieszczęśliwie wybrano budynek Reduty przy ulicy Bielańskiej, który przetrwał powstanie. Zanim powstał projekt muzeum, ktoś kupił ten budynek i sprawa okazała się nie do rozwiązania z prawnego punktu widzenia. Obecny wybór dawnej elektrowni wynikał głównie z tego, że stwarzała ona duże możliwości projektantom.
- Robię to muzeum dla moich rówieśników. Sam jestem wnukiem powstańców. Powstanie kompletnie zmieniło losy mojej rodziny. Babcia od najmłodszych lat pokazywała mi miejsca, gdzie walczyła, opowiadała o koleżankach i kolegach. Chciałbym, aby osoby, które będą tu przychodzić, zadawały sobie ważne pytania - mówi Jan Ołdakowski, niedawno mianowany dyrektorem muzeum.
20-latkowie z ekipy tworzącej projekt muzeum chcą, aby przede wszystkim było to miejsce, w którym ich rówieśnicy dowiedzą się prawdy o powstaniu i dzięki któremu cudzoziemcy przestaną wreszcie mylić powstanie warszawskie z powstaniem w getcie. Ich dziadkowie, wysupłujący przechowywane na dnie szafy relikwie - powstańcze pamiątki, chcą raczej mauzoleum. Czy te dwie wizje można pogodzić? Podobno wnuki lepiej się dogadują z dziadkami niż z rodzicami, więc jest to możliwe.
Artykuł powstał na podstawie materiałów do filmu dokumentalnego o powstaniu warszawskim, przygotowywanego dla I Programu TVP
Więcej możesz przeczytać w 31/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.