Obecny prezydent USA przepłynął dwa oceany Amerykanie przejawiają niechęć do polityki zagranicznej. Bierze się to ze zmysłu oszczędzania: po co nam ta polityka? Chronią nas przecież dwa wielkie oceany. Kontynent północnoamerykański praktycznie należy do nas i zajmujemy go wspólnie tylko z dwoma krajami. Oba są do nas nastawione przyjacielsko, jeden do tego stopnia, że jego mieszkańcy, jak się zdaje, są zdecydowani wprowadzić się do nas. Trzeba było trzech politycznych gigantów XX wieku, aby nas wciągnąć w trzy wielkie potyczki: Wilsona w wypadku I wojny światowej, Roosevelta - w wypadku drugiej i Trumana - w wypadku zimnej wojny. Ta ostatnia skończyła się jednym z wielkich rozczarowań w historii, bo oto bez jednego wystrzału, bez rewolucji, nawet bez oświadczenia prasowego Związek Sowiecki poddał się i zniknął ze sceny światowej.
To był koniec wszystkiego: komunizmu, socjalizmu, zimnej wojny i wojen europejskich. Ten koniec był jednak zarazem początkiem. Gdy 26 grudnia 1991 r. ZSRR upadł, powstało coś nowego - świat jednobiegunowy, zdominowany przez jedno supermocarstwo, którego nie trzyma w szachu żaden rywal i które obejmuje zasięgiem każdy zakątek świata, rozstrzygając o jego losach.
To wydarzenie przyprawia o zawrót głowy, nie było udziałem żadnego państwa od czasu upadku Cesarstwa Rzymskiego. Sytuacja jest do tego stopnia nowa i osobliwa, że nie mamy pojęcia, jak sobie z nią radzić. Nasza pierwsza reakcja - w latach 90. - świadczyła o tym, że jesteśmy całkowicie zbici z tropu, a następna była dowodem podziwu zmieszanego z lękiem. Gdy Paul Kennedy, który wcześniej spopularyzował ideę schyłku Ameryki, zobaczył, jak Amerykanie urządzili w Afganistanie pokaz siły mocarstwa w pełni zmobilizowanego, koncentrującego swoje siły 13 tys. km od kraju, nie tylko się kajał, lecz wpadł w zdumienie. "Nigdy dotychczas nie istniała taka nierówność siły, nigdy. Żadne inne państwo nie zbliżyło się do tego stanu. Cesarstwo karolińskie obejmowało tylko Europę Zachodnią. Cesarstwo Rzymskie sięgało dalej, ale oprócz niego istniało inne wielkie cesarstwo, czyli Persja, i jeszcze większe w Chinach. Sytuacja jest nieporównywalna z żadną inną" - napisał.
Amerykańska republika ateńska
Nawet starożytny Rzym nie był państwem, jakim jest dziś Ameryka. Po pierwsze, nie mamy jego imperialnej kultury. Jesteśmy republiką ateńską, nawet bardziej republikańską i nieporównanie bardziej demokratyczną niż starożytne Ateny. Ta amerykańska republika zdobyła największe pozorne imperium w historii - zdobyła je w chwili roztargnienia, większego nawet niż dawne roztargnienie Wielkiej Brytanii. Właściwie była to totalna nieuwaga. Jesteśmy tu, gdzie jesteśmy, w rezultacie samobójstwa Europy popełnianego "na raty" w wojnach XX wieku i w efekcie zgonu jej eurazjatyckiej sukcesorki, czyli sowieckiej Rosji. Zgonu, który nastąpił w wyniku wprowadzenia tam tak nieludzkiego systemu polityczno-ekonomicznego, że podobnie jak organizm z defektem genetycznym nieboraczka wyzionęła ducha w czasie snu, pozostawiając nas z naszą globalną dominacją.
Po drugie, Ameryka jest niepodobna do starożytnego Rzymu ani Wielkiej Brytanii, Francji i innych imperiów nowożytnych pod tym względem, że my, co trzeba podkreślić, nie łakniemy nowych terytoriów. W amerykańskim kontekście słowo "imperium" brzmi śmiesznie. Absurdem jest odnosić je do ludzi, których pierwszym odruchem po przybyciu na cudzą ziemię jest żądanie strategii wyjścia. Z pewnością nie domagali się takiej strategii Rzymianie po wejściu do Galii ani Brytyjczycy po wtargnięciu do Indii. Oni poszukiwali strategii wejścia. W filmie "Lawrence z Arabii" król Fajsal mówi do Lawrence'a: "Sądzę, że jesteś kolejnym spośród tych uwielbiających pustynię Anglików... Oni łakną wyludnionych miejsc". Rzeczywiście, od pięciu wieków Europejczycy łakną pustyń i dżungli, oceanów i nowych kontynentów.
Amerykanie mają inne skłonności. Podoba nam się tu, gdzie jesteśmy. Lubimy nasze restauracje McDonald's, nasz futbol i naszego rocka. Mamy Wielki Kanion i Graceland, posiadłość Presleya w Memphis, Krzemową Dolinę i South Beach. Mamy wszystko. A jakby tego było za mało, mamy Las Vegas - kopię wszystkiego. Czego moglibyśmy chcieć gdzie indziej? Nie przepadamy za klimatem krajów egzotycznych ani językami, jakimi się tam mówi - mnóstwo w nich deklinacji i trybów. My nawet nie wiemy, co to jest tryb. Lubimy kukurydzę ze stanu Iowa i hot dogi z Nowego Jorku. A jeśli mamy ochotę na kuchnię chińską, indyjską czy włoską, to idziemy do restauracji, a nie posyłamy naszych marines po dania na wynos.
Stany zjednoczone świata
Nie jesteśmy imperialnym mocarstwem, lecz republiką handlową: nie zabieramy nikomu żywności, lecz wymieniamy ją na inne towary. Czyni nas to wyjątkową nacją w historii, anomalią i hybrydą: republika handlowa dysponuje miażdżącą potęgą na skalę światową. Zrządzeniem historii została wyznaczona do roli nadzorcy porządku międzynarodowego. Na nas są zwrócone oczy wszystkich petentów: od Timoru Wschodniego po Afganistan, od Iraku po Liberię, oczy Arabów i Izraelczyków, Koreańczyków z północy i południa.
Oto, kim jesteśmy i gdzie się znajdujemy. Pytanie brzmi: czym faktycznie się zajmujemy lub też czym powinno się zajmować mocarstwo w świecie jednobiegunowym?
Izolacjonizm, czyli ideologia strachu
Najstarsza odpowiedź brzmi: zgromadzić zapasy i się wycofać. Jest to izolacjonizm, czyli najstarsza szkoła polityki zagranicznej w Ameryce, co nie zaskakuje w wypadku jedynego mocarstwa w historii, które izolują od świata dwa ogromne oceany.
Izolacjonizm wyrósł z postrzegania Ameryki jako kraju znajdującego się pod względem duchowym wyżej od Starego Świata. Byliśmy zbyt szlachetni, by chcieć ulegać zepsuciu za sprawą charakterystycznych dla tego świata podłych intryg, by się wikłać w zawierane tam cyniczne sojusze.
Dziś jednak izolacjonizm jest ideologią strachu przed zalewem obcych towarów i imigrantów, strachu przed innym. Izolacjoniści chcą likwidacji handlu z zagranicą i zakazu imigracji, a także unieważnienia militarnych i strategicznych zobowiązań Ameryki w świecie. Ale nawet oni nie sprzeciwiali się wojnie w Afganistanie, gdyż był to ewidentny akt samoobrony. Mogli przeciwko niej występować tylko głupcy, niegodziwcy, i Susan Sontag. Poza tym jednak izolacjoniści kwestionują wszystko. Są zwolennikami ograniczenia amerykańskiej potęgi, podniesienia zwodzonego mostu, który broni dostępu do twierdzy Ameryki.
Izolacjonizm był w historii ważną szkołą myślenia, lecz dziś już tak nie jest. Nie tylko z powodu jego brutalnego redukcjonizmu intelektualnego. Izolacjonizm w sposób oczywisty nie odpowiada dzisiejszej rzeczywistości - światu gospodarek, których kołem zamachowym stał się eksport, ogromnych przepływów ludności i wydarzeń z 11 września, pokazujących, że sprzymierzenie nowoczesnej technologii z ponadnarodowym prymitywizmem znosi granicę między "tam" i "tu".
Klasyczny izolacjonizm jest nie tylko przestarzały intelektualnie, jest też bankrutem politycznym. Cztery lata temu Pat Buchanan, jego najbardziej znany amerykański zwolennik, startował w wyborach prezydenckich i przegrał. Zwyciężyła szkoła Busha, który potrafił przepłynąć dwa oceany.
To wydarzenie przyprawia o zawrót głowy, nie było udziałem żadnego państwa od czasu upadku Cesarstwa Rzymskiego. Sytuacja jest do tego stopnia nowa i osobliwa, że nie mamy pojęcia, jak sobie z nią radzić. Nasza pierwsza reakcja - w latach 90. - świadczyła o tym, że jesteśmy całkowicie zbici z tropu, a następna była dowodem podziwu zmieszanego z lękiem. Gdy Paul Kennedy, który wcześniej spopularyzował ideę schyłku Ameryki, zobaczył, jak Amerykanie urządzili w Afganistanie pokaz siły mocarstwa w pełni zmobilizowanego, koncentrującego swoje siły 13 tys. km od kraju, nie tylko się kajał, lecz wpadł w zdumienie. "Nigdy dotychczas nie istniała taka nierówność siły, nigdy. Żadne inne państwo nie zbliżyło się do tego stanu. Cesarstwo karolińskie obejmowało tylko Europę Zachodnią. Cesarstwo Rzymskie sięgało dalej, ale oprócz niego istniało inne wielkie cesarstwo, czyli Persja, i jeszcze większe w Chinach. Sytuacja jest nieporównywalna z żadną inną" - napisał.
Amerykańska republika ateńska
Nawet starożytny Rzym nie był państwem, jakim jest dziś Ameryka. Po pierwsze, nie mamy jego imperialnej kultury. Jesteśmy republiką ateńską, nawet bardziej republikańską i nieporównanie bardziej demokratyczną niż starożytne Ateny. Ta amerykańska republika zdobyła największe pozorne imperium w historii - zdobyła je w chwili roztargnienia, większego nawet niż dawne roztargnienie Wielkiej Brytanii. Właściwie była to totalna nieuwaga. Jesteśmy tu, gdzie jesteśmy, w rezultacie samobójstwa Europy popełnianego "na raty" w wojnach XX wieku i w efekcie zgonu jej eurazjatyckiej sukcesorki, czyli sowieckiej Rosji. Zgonu, który nastąpił w wyniku wprowadzenia tam tak nieludzkiego systemu polityczno-ekonomicznego, że podobnie jak organizm z defektem genetycznym nieboraczka wyzionęła ducha w czasie snu, pozostawiając nas z naszą globalną dominacją.
Po drugie, Ameryka jest niepodobna do starożytnego Rzymu ani Wielkiej Brytanii, Francji i innych imperiów nowożytnych pod tym względem, że my, co trzeba podkreślić, nie łakniemy nowych terytoriów. W amerykańskim kontekście słowo "imperium" brzmi śmiesznie. Absurdem jest odnosić je do ludzi, których pierwszym odruchem po przybyciu na cudzą ziemię jest żądanie strategii wyjścia. Z pewnością nie domagali się takiej strategii Rzymianie po wejściu do Galii ani Brytyjczycy po wtargnięciu do Indii. Oni poszukiwali strategii wejścia. W filmie "Lawrence z Arabii" król Fajsal mówi do Lawrence'a: "Sądzę, że jesteś kolejnym spośród tych uwielbiających pustynię Anglików... Oni łakną wyludnionych miejsc". Rzeczywiście, od pięciu wieków Europejczycy łakną pustyń i dżungli, oceanów i nowych kontynentów.
Amerykanie mają inne skłonności. Podoba nam się tu, gdzie jesteśmy. Lubimy nasze restauracje McDonald's, nasz futbol i naszego rocka. Mamy Wielki Kanion i Graceland, posiadłość Presleya w Memphis, Krzemową Dolinę i South Beach. Mamy wszystko. A jakby tego było za mało, mamy Las Vegas - kopię wszystkiego. Czego moglibyśmy chcieć gdzie indziej? Nie przepadamy za klimatem krajów egzotycznych ani językami, jakimi się tam mówi - mnóstwo w nich deklinacji i trybów. My nawet nie wiemy, co to jest tryb. Lubimy kukurydzę ze stanu Iowa i hot dogi z Nowego Jorku. A jeśli mamy ochotę na kuchnię chińską, indyjską czy włoską, to idziemy do restauracji, a nie posyłamy naszych marines po dania na wynos.
Stany zjednoczone świata
Nie jesteśmy imperialnym mocarstwem, lecz republiką handlową: nie zabieramy nikomu żywności, lecz wymieniamy ją na inne towary. Czyni nas to wyjątkową nacją w historii, anomalią i hybrydą: republika handlowa dysponuje miażdżącą potęgą na skalę światową. Zrządzeniem historii została wyznaczona do roli nadzorcy porządku międzynarodowego. Na nas są zwrócone oczy wszystkich petentów: od Timoru Wschodniego po Afganistan, od Iraku po Liberię, oczy Arabów i Izraelczyków, Koreańczyków z północy i południa.
Oto, kim jesteśmy i gdzie się znajdujemy. Pytanie brzmi: czym faktycznie się zajmujemy lub też czym powinno się zajmować mocarstwo w świecie jednobiegunowym?
Izolacjonizm, czyli ideologia strachu
Najstarsza odpowiedź brzmi: zgromadzić zapasy i się wycofać. Jest to izolacjonizm, czyli najstarsza szkoła polityki zagranicznej w Ameryce, co nie zaskakuje w wypadku jedynego mocarstwa w historii, które izolują od świata dwa ogromne oceany.
Izolacjonizm wyrósł z postrzegania Ameryki jako kraju znajdującego się pod względem duchowym wyżej od Starego Świata. Byliśmy zbyt szlachetni, by chcieć ulegać zepsuciu za sprawą charakterystycznych dla tego świata podłych intryg, by się wikłać w zawierane tam cyniczne sojusze.
Dziś jednak izolacjonizm jest ideologią strachu przed zalewem obcych towarów i imigrantów, strachu przed innym. Izolacjoniści chcą likwidacji handlu z zagranicą i zakazu imigracji, a także unieważnienia militarnych i strategicznych zobowiązań Ameryki w świecie. Ale nawet oni nie sprzeciwiali się wojnie w Afganistanie, gdyż był to ewidentny akt samoobrony. Mogli przeciwko niej występować tylko głupcy, niegodziwcy, i Susan Sontag. Poza tym jednak izolacjoniści kwestionują wszystko. Są zwolennikami ograniczenia amerykańskiej potęgi, podniesienia zwodzonego mostu, który broni dostępu do twierdzy Ameryki.
Izolacjonizm był w historii ważną szkołą myślenia, lecz dziś już tak nie jest. Nie tylko z powodu jego brutalnego redukcjonizmu intelektualnego. Izolacjonizm w sposób oczywisty nie odpowiada dzisiejszej rzeczywistości - światu gospodarek, których kołem zamachowym stał się eksport, ogromnych przepływów ludności i wydarzeń z 11 września, pokazujących, że sprzymierzenie nowoczesnej technologii z ponadnarodowym prymitywizmem znosi granicę między "tam" i "tu".
Klasyczny izolacjonizm jest nie tylko przestarzały intelektualnie, jest też bankrutem politycznym. Cztery lata temu Pat Buchanan, jego najbardziej znany amerykański zwolennik, startował w wyborach prezydenckich i przegrał. Zwyciężyła szkoła Busha, który potrafił przepłynąć dwa oceany.
Więcej możesz przeczytać w 31/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.