U nas artystyczny monolit budzi chęć, by w nim destrukcyjnie podłubać. Jeśli nawet nie zniszczyć, to opluć Albo płyniesz dalej, albo idziesz na dno - nie ma złudzeń co do swojej pozycji w show-biznesie Elizabeth Hurley, gwiazda światowych mediów, przyzwyczajona, że na jej drodze co rusz pojawiają się rafy, mielizny i niebezpieczne wiry. Wtedy nie wystarcza ładna buzia, zgrabne nogi, a bywa, że i talent na niewiele się zda. Wówczas liczy się umiejętność pływania. Styl nie ma znaczenia, ważne, by jak najdłużej utrzymać się na powierzchni. "Możecie świętować. Artysta - choć nie widać śladów morderstwa - zniszczony. Niech trudzą się dla was inni, mnie się nie chce" - takimi słowami zwróciła się do części rodzimych mediów Edyta Górniak - sądząc po emocjach - artystka nie za bardzo zaawansowana w pływaniu.
"Kiedy przeczytałem o sobie, że udała mi się karkołomna sztuka, bo osiągając szczyt, równocześnie z niego spadłem, poczułem się niespecjalnie - powiedział mi kilkanaście dni temu Cezary Pazura. - Podobno się skończyłem". Co robić w takiej sytuacji? Nie przejmować się, czy - jak gdyby nigdy nic - skoczyć na główkę do medialnej wody? Równie dziwnie musiała się poczuć Edyta Bartosiewicz, gdy napisano o niej, iż niewykluczone, że jej artystyczne milczenie spowodowane jest problemami z głosem albo narkotykowym ciągiem. Albo-albo. Co robić? Płynąć dalej czy wyskoczyć na brzeg i uciekać, gdzie pieprz rośnie? Pytanie natury retorycznej, zwłaszcza że większości w tej sytuacji odechciewa się pływania.
Edyta Górniak opublikowała słynne już pożegnanie i rozdzwoniły się telefony. "Czy może pani skomentować to, co napisała artystka?". Pierwszy raz nie odmówiłam, kolejny spytałam, dlaczego ja? "Bo pani ją dobrze zna". To nieprawda. Nie znam dobrze Edyty Górniak, choć nieraz słyszałam z jej ust historie przeznaczone tylko dla moich uszu. I tak zostanie.
Nie znam dobrze Edyty Górniak, nie przyjaźnię się z nią i nie rozmawiam codziennie przez telefon. Zawsze jednak wkurzało mnie, gdy inni wylewali na nią kubeł pomyj. Tak, pomyj. Widzę na telewizyjnym ekranie fotografa, który spoliczkowany przez Górniak żali się, że do końca życia nie zapomni, iż został uderzony przez kobietę (sic!). A przecież on, biedaczysko, tylko wykonywał swoją powinność. Jak myśliwy dybał na ofiarę. Wycelował w nią obiektyw, by się przekonać, jak bardzo utyła po porodzie, czy aby na pewno jest szczęśliwa i czy nadal jest gwiazdą wartą polowania. Przed pięcioma laty w tym samym miejscu pytałam "Komu przeszkadza Edyta Górniak?". Wówczas znany dziennikarz muzyczny przejechał się po gwieździe za tak zwany całokształt, za to, że jak trzeba, to zapłacze prawdziwymi łzami, a kiedy indziej westchnie za głęboko. Wypomniał jej ojca Cygana czekającego w hotelu (nie ma co, godny podziwu pomysł innych dziennikarzy), gdy ona śpiewała z Carrerasem. Po nim przyszli następni, którzy setki razy wyśmiali jej interpretację narodowego hymnu, krótką górę i dół, którzy nie mieli wątpliwości co do romansu z głową państwa. Gdy wydawało się już, że rzesza maluczkich odwróci się od swojej gwiazdy, ona mimo to przetrwała. "Górniak buduje świat kiczowatej ułudy, w którym wszystko pachnie i jest w kolorze różowym, Edyta zawsze wygrywa"- martwił się recenzent. "U niej nie ma podziału na sprawy publiczne i prywatne. Jest to jednak gra - życie rodzinne, osobiste i zawodowe nie jest prawdziwe, ale jakby przykrojone do potrzeb serialu" - wyrokował inny. O co tak naprawdę chodzi w tym zamieszaniu? Czy o to, że Górniak pisze o p... szczurach i nie da się za darmo sfotografować z własnym dzieckiem, czy o to, że nadal nie można ani wyglądać tak jak ona, ani tym bardziej zaśpiewać jak ona? Jeśli tak, to przecież normalne, że u nas artystyczny monolit budzi chęć, by w nim destrukcyjnie podłubać. Jeśli nawet nie zniszczyć, to opluć. W imieniu nas, maluczkich? Nie, bo nam proces odbrązawiania gwiazdy nie jest potrzebny. Tu idzie o interes instruktorów pływania, którym bez chętnych do nauki utrzymywania się na powierzchni bagna grozi bezrobocie.
Zapytałam kiedyś Górniak o dorosłość. Powiedziała: mój świat dzieciństwa załamał się po wizycie Świętego Mikołaja, gdy znalazłam w koszu jego brodę, i gdy opuścił nas tata. Marzyłam o śpiewaniu, o scenie, ale gdy ktoś był ciekaw mego zdania, wpadałam w panikę. Tylu rzeczy nie wiedziałam. Od tej pory Górniak miała we mnie kogoś, kto zaakceptował ją bezwarunkowo. Niedawno przekonywała mnie, że wszystko, co w jej życiu zdarzyło się do tej pory, to rozgrzewka. Przed ostateczną walką, przed zmianą życia, przed skokiem do brudnej wody? Nie wiem. Nie interesuje mnie też i nie chcę wiedzieć, dlaczego dziś używa słów, których nigdy z jej ust nie słyszałam. To jej słowa i to ona kiedyś będzie musiała się z nich rozliczyć. Żeby ją jednak zrozumieć, o wiele spraw nie muszę pytać, i na tym polega nasza nić porozumienia. I jeszcze jedno, to, co o nas mówią i piszą w gazetach, to nie nasz problem, ale tych, którzy tak mówią i piszą. Oni męczą się najbardziej. Instruktorzy nauki pływania.
Edyta Górniak opublikowała słynne już pożegnanie i rozdzwoniły się telefony. "Czy może pani skomentować to, co napisała artystka?". Pierwszy raz nie odmówiłam, kolejny spytałam, dlaczego ja? "Bo pani ją dobrze zna". To nieprawda. Nie znam dobrze Edyty Górniak, choć nieraz słyszałam z jej ust historie przeznaczone tylko dla moich uszu. I tak zostanie.
Nie znam dobrze Edyty Górniak, nie przyjaźnię się z nią i nie rozmawiam codziennie przez telefon. Zawsze jednak wkurzało mnie, gdy inni wylewali na nią kubeł pomyj. Tak, pomyj. Widzę na telewizyjnym ekranie fotografa, który spoliczkowany przez Górniak żali się, że do końca życia nie zapomni, iż został uderzony przez kobietę (sic!). A przecież on, biedaczysko, tylko wykonywał swoją powinność. Jak myśliwy dybał na ofiarę. Wycelował w nią obiektyw, by się przekonać, jak bardzo utyła po porodzie, czy aby na pewno jest szczęśliwa i czy nadal jest gwiazdą wartą polowania. Przed pięcioma laty w tym samym miejscu pytałam "Komu przeszkadza Edyta Górniak?". Wówczas znany dziennikarz muzyczny przejechał się po gwieździe za tak zwany całokształt, za to, że jak trzeba, to zapłacze prawdziwymi łzami, a kiedy indziej westchnie za głęboko. Wypomniał jej ojca Cygana czekającego w hotelu (nie ma co, godny podziwu pomysł innych dziennikarzy), gdy ona śpiewała z Carrerasem. Po nim przyszli następni, którzy setki razy wyśmiali jej interpretację narodowego hymnu, krótką górę i dół, którzy nie mieli wątpliwości co do romansu z głową państwa. Gdy wydawało się już, że rzesza maluczkich odwróci się od swojej gwiazdy, ona mimo to przetrwała. "Górniak buduje świat kiczowatej ułudy, w którym wszystko pachnie i jest w kolorze różowym, Edyta zawsze wygrywa"- martwił się recenzent. "U niej nie ma podziału na sprawy publiczne i prywatne. Jest to jednak gra - życie rodzinne, osobiste i zawodowe nie jest prawdziwe, ale jakby przykrojone do potrzeb serialu" - wyrokował inny. O co tak naprawdę chodzi w tym zamieszaniu? Czy o to, że Górniak pisze o p... szczurach i nie da się za darmo sfotografować z własnym dzieckiem, czy o to, że nadal nie można ani wyglądać tak jak ona, ani tym bardziej zaśpiewać jak ona? Jeśli tak, to przecież normalne, że u nas artystyczny monolit budzi chęć, by w nim destrukcyjnie podłubać. Jeśli nawet nie zniszczyć, to opluć. W imieniu nas, maluczkich? Nie, bo nam proces odbrązawiania gwiazdy nie jest potrzebny. Tu idzie o interes instruktorów pływania, którym bez chętnych do nauki utrzymywania się na powierzchni bagna grozi bezrobocie.
Zapytałam kiedyś Górniak o dorosłość. Powiedziała: mój świat dzieciństwa załamał się po wizycie Świętego Mikołaja, gdy znalazłam w koszu jego brodę, i gdy opuścił nas tata. Marzyłam o śpiewaniu, o scenie, ale gdy ktoś był ciekaw mego zdania, wpadałam w panikę. Tylu rzeczy nie wiedziałam. Od tej pory Górniak miała we mnie kogoś, kto zaakceptował ją bezwarunkowo. Niedawno przekonywała mnie, że wszystko, co w jej życiu zdarzyło się do tej pory, to rozgrzewka. Przed ostateczną walką, przed zmianą życia, przed skokiem do brudnej wody? Nie wiem. Nie interesuje mnie też i nie chcę wiedzieć, dlaczego dziś używa słów, których nigdy z jej ust nie słyszałam. To jej słowa i to ona kiedyś będzie musiała się z nich rozliczyć. Żeby ją jednak zrozumieć, o wiele spraw nie muszę pytać, i na tym polega nasza nić porozumienia. I jeszcze jedno, to, co o nas mówią i piszą w gazetach, to nie nasz problem, ale tych, którzy tak mówią i piszą. Oni męczą się najbardziej. Instruktorzy nauki pływania.
Więcej możesz przeczytać w 31/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.