Jak fałszowano historię udziału Polaków w zdobyciu Berlina
Polacy byli jedynymi żołnierzami, którzy z Armią Czerwoną brali udział w szturmie na Berlin. Po wojnie przywódcy Związku Radzieckiego zrobili wszystko, by wymazać to wydarzenie z pamięci historycznej. W Polsce komuniści wykorzystywali ten fakt propagandowo, straszliwie go przekłamując.
Kilka pokoleń Polaków wychowanych na jednym z najbardziej zakłamanych polskich filmów jest przekonanych, że to Janek Kos z radzieckimi żołnierzami zatknął polską flagę obok sowieckiego sztandaru na Bramie Brandenburskiej. Świadomość naszego udziału w szturmie na tę część Berlina była tak ugruntowana, że ktoś w albumie I dywizji kościuszkowskiej wkleił zdjęcie polskiego żołnierza kryjącego się za czołgiem i ostrzeliwującego Bramę Brandenburską. O tym, że jest to fałszerstwo propagandowe, świadczy choćby to, że wojak ma na głowie galową rogatywkę zamiast hełmu. Jest pewne, że żaden polski czołg nie brał udziału w szturmie na Berlin, bo I Brygada Pancerna im. Bohaterów Westerplatte szlak bojowy zakończyła nad Bałtykiem.
Zdeklarowani antykom uniści
W operacji brało udział kilkadziesiąt tysięcy polskich żołnierzy. Przy milionowych armiach sowieckich to nie jest znacząca liczba. Bez niektórych polskich jednostek zdobycie Berlina trwałoby dłużej. Taką jednostką był 6. Samodzielny Zmotoryzowany Batalion Pontonowo-Mostowy. - Byliśmy wyposażeni w świetny amerykański sprzęt. Podczas walk w terenie poprzecinanym kanałami okazaliśmy się niezbędni - wspomina komandor Henryk Kalinowski.
Sowieci w ogóle nie planowali większego udziału Polaków w szturmie na Berlin. Dowództwo, pod którym służyli Polacy, było w znacznym stopniu zsowietyzowane, a niektórzy, jak gen. Stanisław Popławski, wcześniej znany jako Siergiej Gorochow, z polskością nie mieli nic do wspólnego. W przeważającej większości niżsi szarżą żołnierze byli jednak zdeklarowanymi antykomunistami. Rosjanie Polakom nie ufali i nie chcieli się z nimi dzielić zwycięstwem. O większym udziale Polaków w szturmie na Berlin zadecydował Stalin, który uznał, że będzie to można wykorzystać propagandowo, choć tylko w Polsce. Z okolic Kołobrzegu skierowano do Berlina najstarszą polską jednostkę walczącą u sowieckiego boku - I Dywizję im. Tadeusza Kościuszki.
Nie byli figurantami
Propagandowe motywy decyzji nie sprawiły jednak, że Polacy bili się mniej niż Sowieci. Przeciwnie, naszym jednostkom przypadł w udziale atak na Bismarckstrasse, będącą jednym z najlepiej bronionych przez Niemców odcinków, oraz na park Tiergarten, chroniący dzielnicę rządową. Polacy bili się wyjątkowo zaciekle, wykazując niespotykaną pomysłowość. Polska artyleria, która nie miała odpowiedniego sprzętu, udowodniła, że z haubic można strzelać na wprost. Nie zatknęliśmy co prawda polskiej flagi na Bramie Brandenburskiej (według niektórych źródeł, wisiała tam kilkanaście minut), jednak uwieńczeniem polskiego wysiłku było umieszczenie naszych barw na pruskiej Kolumnie Zwycięstwa.
Sowieci szybko rozpoczęli wymazywanie pamięci o Polakach. Do podpisania aktu kapitulacji III Rzeszy nie dopuszczono nikogo w polskim mundurze. Flaga na kolumnie też długo nie wisiała. Kiedy wkrótce po kapitulacji przyjazd do Berlina zapowiedziała delegacja armii francuskiej, uznano, że najodpowiedniejszym miejscem do powieszenia ich flagi będzie kolumna upamiętniająca pruskie zwycięstwo nad Francją.
Choć w berlińskiej operacji zginęło kilkanaście tysięcy polskich żołnierzy, Sowieci nie zgodzili się na założenie w Berlinie choćby najmniejszego polskiego cmentarza wojskowego czy wydzielenie kwatery na jednym z dwóch gigantycznych cmentarzy radzieckich, chociaż prawo międzynarodowe nakazuje chowanie żołnierzy w miejscu, w którym polegli. Część zwłok wywieziono za Odrę. O losie innych nie wiadomo.
Mało kto wie, że w październiku 1945 r. w Berlinie obyła się defilada zwycięstwa. Do przemarszu od Bramy Brandenburskiej nie zaproszono przedstawicieli Ludowego Wojska Polskiego, tak jak Polakom odmówiono udziału w defiladzie w Londynie. Nasi żołnierze doczekali się zaproszenia na defiladę, ale do Moskwy - i tylko ci ludowi. Tam jednak już nie chodziło o świętowanie zwycięstwa nad nazizmem, lecz o fetę na cześć jednego człowieka. Tak samo jak 60 lat później.
Polacy byli jedynymi żołnierzami, którzy z Armią Czerwoną brali udział w szturmie na Berlin. Po wojnie przywódcy Związku Radzieckiego zrobili wszystko, by wymazać to wydarzenie z pamięci historycznej. W Polsce komuniści wykorzystywali ten fakt propagandowo, straszliwie go przekłamując.
Kilka pokoleń Polaków wychowanych na jednym z najbardziej zakłamanych polskich filmów jest przekonanych, że to Janek Kos z radzieckimi żołnierzami zatknął polską flagę obok sowieckiego sztandaru na Bramie Brandenburskiej. Świadomość naszego udziału w szturmie na tę część Berlina była tak ugruntowana, że ktoś w albumie I dywizji kościuszkowskiej wkleił zdjęcie polskiego żołnierza kryjącego się za czołgiem i ostrzeliwującego Bramę Brandenburską. O tym, że jest to fałszerstwo propagandowe, świadczy choćby to, że wojak ma na głowie galową rogatywkę zamiast hełmu. Jest pewne, że żaden polski czołg nie brał udziału w szturmie na Berlin, bo I Brygada Pancerna im. Bohaterów Westerplatte szlak bojowy zakończyła nad Bałtykiem.
Zdeklarowani antykom uniści
W operacji brało udział kilkadziesiąt tysięcy polskich żołnierzy. Przy milionowych armiach sowieckich to nie jest znacząca liczba. Bez niektórych polskich jednostek zdobycie Berlina trwałoby dłużej. Taką jednostką był 6. Samodzielny Zmotoryzowany Batalion Pontonowo-Mostowy. - Byliśmy wyposażeni w świetny amerykański sprzęt. Podczas walk w terenie poprzecinanym kanałami okazaliśmy się niezbędni - wspomina komandor Henryk Kalinowski.
Sowieci w ogóle nie planowali większego udziału Polaków w szturmie na Berlin. Dowództwo, pod którym służyli Polacy, było w znacznym stopniu zsowietyzowane, a niektórzy, jak gen. Stanisław Popławski, wcześniej znany jako Siergiej Gorochow, z polskością nie mieli nic do wspólnego. W przeważającej większości niżsi szarżą żołnierze byli jednak zdeklarowanymi antykomunistami. Rosjanie Polakom nie ufali i nie chcieli się z nimi dzielić zwycięstwem. O większym udziale Polaków w szturmie na Berlin zadecydował Stalin, który uznał, że będzie to można wykorzystać propagandowo, choć tylko w Polsce. Z okolic Kołobrzegu skierowano do Berlina najstarszą polską jednostkę walczącą u sowieckiego boku - I Dywizję im. Tadeusza Kościuszki.
Nie byli figurantami
Propagandowe motywy decyzji nie sprawiły jednak, że Polacy bili się mniej niż Sowieci. Przeciwnie, naszym jednostkom przypadł w udziale atak na Bismarckstrasse, będącą jednym z najlepiej bronionych przez Niemców odcinków, oraz na park Tiergarten, chroniący dzielnicę rządową. Polacy bili się wyjątkowo zaciekle, wykazując niespotykaną pomysłowość. Polska artyleria, która nie miała odpowiedniego sprzętu, udowodniła, że z haubic można strzelać na wprost. Nie zatknęliśmy co prawda polskiej flagi na Bramie Brandenburskiej (według niektórych źródeł, wisiała tam kilkanaście minut), jednak uwieńczeniem polskiego wysiłku było umieszczenie naszych barw na pruskiej Kolumnie Zwycięstwa.
Sowieci szybko rozpoczęli wymazywanie pamięci o Polakach. Do podpisania aktu kapitulacji III Rzeszy nie dopuszczono nikogo w polskim mundurze. Flaga na kolumnie też długo nie wisiała. Kiedy wkrótce po kapitulacji przyjazd do Berlina zapowiedziała delegacja armii francuskiej, uznano, że najodpowiedniejszym miejscem do powieszenia ich flagi będzie kolumna upamiętniająca pruskie zwycięstwo nad Francją.
Choć w berlińskiej operacji zginęło kilkanaście tysięcy polskich żołnierzy, Sowieci nie zgodzili się na założenie w Berlinie choćby najmniejszego polskiego cmentarza wojskowego czy wydzielenie kwatery na jednym z dwóch gigantycznych cmentarzy radzieckich, chociaż prawo międzynarodowe nakazuje chowanie żołnierzy w miejscu, w którym polegli. Część zwłok wywieziono za Odrę. O losie innych nie wiadomo.
Mało kto wie, że w październiku 1945 r. w Berlinie obyła się defilada zwycięstwa. Do przemarszu od Bramy Brandenburskiej nie zaproszono przedstawicieli Ludowego Wojska Polskiego, tak jak Polakom odmówiono udziału w defiladzie w Londynie. Nasi żołnierze doczekali się zaproszenia na defiladę, ale do Moskwy - i tylko ci ludowi. Tam jednak już nie chodziło o świętowanie zwycięstwa nad nazizmem, lecz o fetę na cześć jednego człowieka. Tak samo jak 60 lat później.
Więcej możesz przeczytać w 18/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.