Rozmowa z Lechem Kaczyńskim, prezydentem Warszawy
Marcin Dzierżanowski: Czy Lech i Jarosław Kaczyńscy to jedna osoba w dwóch ciałach?
Lech Kaczyński: Zapewniam, że jesteśmy odrębnymi osobami. Pamięta pan słynnych bokserów Artura i Zbigniewa Olechów? Też bliźniacy, a przecież na ringu ze sobą walczyli!
- Chce się pan tłuc z bratem?
- Wbrew pozorom w wielu sprawach się różnimy, choć raczej nie dotyczy to kwestii zasadniczych. Ale jeśli miałbym nas porównywać do bokserów, wskazałbym raczej na Pawła i Grzegorza Skrzeczów.
- Dlaczego?
- Też bliźniacy i wybitni sportowcy, ale z sobą nie walczyli. U nas jest podobnie, ale to chyba nic złego! Polsce nie są potrzebne konflikty między rządem a prezydentem.
- Tylko czy bracia mogą zajmować dwa najwyższe stanowiska w państwie?
- To nic nadzwyczajnego. Przed wojną mieliśmy "rząd Grabskich", w którym premierem był Władysław, a ministrem oświaty - Stanisław. Także w administracji prezydenta Kennedy`ego tekę sprawiedliwości objął jego rodzony brat. Nie wspominając już o klanie Bushów w USA. Przypominam jednak, że ani ja, ani PiS nie wygraliśmy jeszcze wyborów. Sytuacja jest więc czysto hipotetyczna.
- Zawetowałby pan ustawę popieraną przez rząd brata?
- Mam nadzieję, że bym nie musiał. Ale gdybym się z nią bardzo nie zgadzał, pewnie bym tak uczynił.
- Czym różniłyby się rządy premiera Jana Rokity od rządów premiera Jarosława Kaczyńskiego?
- Przede wszystkim podejściem do gospodarki. Nie podoba nam się pomysł PO, by radykalnie zmniejszyć wydatki socjalne państwa. W przeciwieństwie do platformy opowiadamy się za państwem bardziej opiekuńczym. Do tego dochodzą cechy charakteru obu tych polityków... Ale myślę, że niezależnie od tego, kto będzie szefem, obaj będą w stanie współpracować.
- Pański brat zgodzi się być wicepremierem u Rokity?
- Pod pewnymi warunkami tak. Mam nadzieję, że jeśli PiS wygra, Rokita zechce z kolei być wicepremierem u brata.
- Psychologicznie trudne...
- Bez przesady. Mamy ustalone, że partia, która wygrywa, wystawia kandydata na premiera. Ale dla Rokity bycie zastępcą mojego brata będzie chyba trudniejsze niż odwrotnie. I to mimo że jest od nas młodszy. Równo o dziesięć lat, bo cała nasza trójka urodziła się 18 czerwca.
- Gdyby to jednak pański brat miał być w rządzie osobą numer dwa, jaki resort obejmie?
- Doradzam mu ministerstwo sprawiedliwości. Prokurator generalny w istocie nadzoruje sprawy bezpieczeństwa i porządku wewnętrznego. A to jest dla Polaków bardzo ważne.
- Czym będzie się pan różnił od Kwaśniewskiego, jeśli zostanie pan prezydentem?
- Na pewno byłbym znacznie aktywniejszy niż Aleksander Kwaśniewski. Częściej korzystałbym z inicjatywy ustawodawczej i prawa kierowania ustaw do Trybunału Konstytucyjnego. Polska nie potrzebuje malowanego prezydenta.
- Kogo się pan najbardziej obawia w wyścigu o prezydenturę?
- Tu nie chodzi o obawy. Ale na pewno będzie się liczył kandydat lewicy, o ile wystawią jedną osobę. A więc Cimoszewicz lub Borowski. Ja bardziej cenię tego drugiego i uważam, że z nim wygrać będzie mi trudniej. Najgroźniejszym partnerem będzie chyba jednak Donald Tusk.
- Ostra rywalizacja z Tuskiem w kampanii nie utrudni zawiązania koalicji PO i PiS?
- To jest pewien problem, tym bardziej że wybory prezydenckie i parlamentarne będą prawdopodobnie połączone. Ale przecież w wypadku przegranej każdy z nas będzie miał swoje miejsce na politycznej scenie. Tusk byłby na przykład dobrym marszałkiem Sejmu. Ja z kolei mogę dalej sprawować urząd prezydenta stolicy. To mnie satysfakcjonuje.
- Co jest dla PiS ważniejsze: wygrać wybory prezydenckie czy parlamentarne?
- W tej sprawie jestem z bratem w poważnym konflikcie. On cały czas mówi, że priorytetem jest moja prezydentura. A przecież w Polsce premier może zrobić więcej! Dlatego sukces Jarka będzie dla mnie dużo ważniejszy niż mój własny.
Lech Kaczyński: Zapewniam, że jesteśmy odrębnymi osobami. Pamięta pan słynnych bokserów Artura i Zbigniewa Olechów? Też bliźniacy, a przecież na ringu ze sobą walczyli!
- Chce się pan tłuc z bratem?
- Wbrew pozorom w wielu sprawach się różnimy, choć raczej nie dotyczy to kwestii zasadniczych. Ale jeśli miałbym nas porównywać do bokserów, wskazałbym raczej na Pawła i Grzegorza Skrzeczów.
- Dlaczego?
- Też bliźniacy i wybitni sportowcy, ale z sobą nie walczyli. U nas jest podobnie, ale to chyba nic złego! Polsce nie są potrzebne konflikty między rządem a prezydentem.
- Tylko czy bracia mogą zajmować dwa najwyższe stanowiska w państwie?
- To nic nadzwyczajnego. Przed wojną mieliśmy "rząd Grabskich", w którym premierem był Władysław, a ministrem oświaty - Stanisław. Także w administracji prezydenta Kennedy`ego tekę sprawiedliwości objął jego rodzony brat. Nie wspominając już o klanie Bushów w USA. Przypominam jednak, że ani ja, ani PiS nie wygraliśmy jeszcze wyborów. Sytuacja jest więc czysto hipotetyczna.
- Zawetowałby pan ustawę popieraną przez rząd brata?
- Mam nadzieję, że bym nie musiał. Ale gdybym się z nią bardzo nie zgadzał, pewnie bym tak uczynił.
- Czym różniłyby się rządy premiera Jana Rokity od rządów premiera Jarosława Kaczyńskiego?
- Przede wszystkim podejściem do gospodarki. Nie podoba nam się pomysł PO, by radykalnie zmniejszyć wydatki socjalne państwa. W przeciwieństwie do platformy opowiadamy się za państwem bardziej opiekuńczym. Do tego dochodzą cechy charakteru obu tych polityków... Ale myślę, że niezależnie od tego, kto będzie szefem, obaj będą w stanie współpracować.
- Pański brat zgodzi się być wicepremierem u Rokity?
- Pod pewnymi warunkami tak. Mam nadzieję, że jeśli PiS wygra, Rokita zechce z kolei być wicepremierem u brata.
- Psychologicznie trudne...
- Bez przesady. Mamy ustalone, że partia, która wygrywa, wystawia kandydata na premiera. Ale dla Rokity bycie zastępcą mojego brata będzie chyba trudniejsze niż odwrotnie. I to mimo że jest od nas młodszy. Równo o dziesięć lat, bo cała nasza trójka urodziła się 18 czerwca.
- Gdyby to jednak pański brat miał być w rządzie osobą numer dwa, jaki resort obejmie?
- Doradzam mu ministerstwo sprawiedliwości. Prokurator generalny w istocie nadzoruje sprawy bezpieczeństwa i porządku wewnętrznego. A to jest dla Polaków bardzo ważne.
- Czym będzie się pan różnił od Kwaśniewskiego, jeśli zostanie pan prezydentem?
- Na pewno byłbym znacznie aktywniejszy niż Aleksander Kwaśniewski. Częściej korzystałbym z inicjatywy ustawodawczej i prawa kierowania ustaw do Trybunału Konstytucyjnego. Polska nie potrzebuje malowanego prezydenta.
- Kogo się pan najbardziej obawia w wyścigu o prezydenturę?
- Tu nie chodzi o obawy. Ale na pewno będzie się liczył kandydat lewicy, o ile wystawią jedną osobę. A więc Cimoszewicz lub Borowski. Ja bardziej cenię tego drugiego i uważam, że z nim wygrać będzie mi trudniej. Najgroźniejszym partnerem będzie chyba jednak Donald Tusk.
- Ostra rywalizacja z Tuskiem w kampanii nie utrudni zawiązania koalicji PO i PiS?
- To jest pewien problem, tym bardziej że wybory prezydenckie i parlamentarne będą prawdopodobnie połączone. Ale przecież w wypadku przegranej każdy z nas będzie miał swoje miejsce na politycznej scenie. Tusk byłby na przykład dobrym marszałkiem Sejmu. Ja z kolei mogę dalej sprawować urząd prezydenta stolicy. To mnie satysfakcjonuje.
- Co jest dla PiS ważniejsze: wygrać wybory prezydenckie czy parlamentarne?
- W tej sprawie jestem z bratem w poważnym konflikcie. On cały czas mówi, że priorytetem jest moja prezydentura. A przecież w Polsce premier może zrobić więcej! Dlatego sukces Jarka będzie dla mnie dużo ważniejszy niż mój własny.
Więcej możesz przeczytać w 18/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.