Słuchając wypowiedzi w sprawie o. Hejmy, można odnieść wrażenie, że prawda jest brzydka i lepiej ją zakopać To co się zaczęło dziać po ujawnieniu agenta w łonie Kościoła, zmusza mnie do zajęcia się lustracją. I to mimo że jest ona ostatnią rzeczą, o której mam ochotę pisać. Bo ileż razy można powtarzać najsłuszniejsze nawet argumenty. Tyle że wystąpienie prezesa Leona Kieresa stało się pretekstem do kolejnego ataku na IPN i proces ujawniania naszej najnowszej historii. Ataku, w którym zjednoczony front antylustracyjny zyskał nowych, zupełnie niespodziewanych sojuszników.
Zdumienie i szok wywołane rewelacjami na temat o. Hejmy spowodowały u wielu przedstawicieli hierarchii kościelnej i środowisk katolickich, a także mediów odmowę stawienia czoła rzeczywistości. Deklaracje, że właściwie nic jeszcze nie wiemy, kwestionują wiarygodność oficjalnego oświadczenia prezesa IPN, a więc i całej instytucji. A przecież ostrożność prezesa Kieresa jest powszechnie znana i równie powszechnie wiadomo, z jaką uwagą bada dokumenty kierowana przez niego instytucja.
Sprawa Hejmy pokazuje, jak trudno się zmierzyć z bolesnymi faktami, jeśli dotyczą one bliższych nam osób - tych, które zajmują znaczące stanowiska w związanej z nami instytucji, odgrywają istotną rolę w ważnym dla nas środowisku, czy wreszcie takich, z którymi łączą nas emocjonalne więzi. Ta naturalnie konfliktowa sytuacja we współczesnej Polsce częstokroć wywołuje karykaturalne zachowania.
Znany dziennikarz stwierdził, że do IPN zgłosił się wyłącznie dlatego, iż znalazł się na liście obdarzonej moim nazwiskiem, dokumentów swoich czytać jednak nie będzie. Nie chce się dowiedzieć, że donosili na niego bliscy, gdyż pragnie utrzymać z nimi jak najlepsze stosunki. Widocznie, gdyby poznał prawdę, nie byłoby go już na to stać. Ogłosił to z dumą i poczuciem swojej szlachetności. W rzeczywistości był to manifest małoduszności. Jeśli zależałoby mu na bliskich, a nie wyłącznie na swojej wygodzie, jeśli chciałby, aby byli oni lepsi, a więc lepszy był otaczający go świat, powinien skonfrontować ich z ich czynami. Powinien się domagać, aby rozliczyli się z podłości i tym samym się oczyścili. Albowiem o zadośćuczynieniu za zło, a w jego konsekwencji wybaczeniu, można mówić dopiero po jego nazwaniu i wyrażeniu przez sprawców skruchy. "Prawda was wyzwoli" - głosił Chrystus i powtarzał to Jan Paweł II. "Nie lękajcie się prawdy" - mówił. Słuchając wypowiedzi wielu osób po ujawnieniu sprawy o. Hejmy - osób szermujących łatwo pojęciami z chrześcijańskiej etyki - można odnieść wrażenie, że prawda jest brzydka i lepiej ją zakopać.
Chcemy prawdy - słyszymy. I zaraz potem: Dlaczego jednak sprowadzać ją do personaliów? Dlaczego grzebać w życiorysach? Dlaczego krzywdzić zasłużonych, a niegdyś złamanych ludzi? Czy nie zdajemy sobie sprawy, jak złożone mogły być okoliczności, jak różny charakter mogła mieć owa współpraca?
Nie sposób ujawnić prawdy o najnowszej historii, a więc naszej teraźniejszości, bez wskazania na role, jakie odgrywali w niej konkretni ludzie. Nie sposób zrozumieć jej złożoności bez ujawnienia elementarnych prawd. Opowieści o "krzywdzie" złamanych donosicieli mogą być do pewnego stopnia prawdziwe, choć wiemy, że często motywem ich działania była żądza zysku, ambicja czy zawiść. Warto ją jednak zestawić z krzywdą ofiar agentów. Z krzywdą ludzi prześladowanych, więzionych, częstokroć zniszczonych. Słyszymy, że jeśli o. Hejmo nic złego papieżowi nie zrobił, to właściwie nie ma problemu. A co z pielgrzymami, którzy zwierzali się przemiłemu zakonnikowi z Watykanu? Co z duchownymi, którzy nie mieli tajemnic przed ujmującym gospodarzem?
Ta sprawa pokazuje, że problem agentury w łonie Kościoła nie jest tylko jego wewnętrzną sprawą. Po raz któryś dowodzi, że tego typu wstydliwych spraw nie tylko nie da się trzymać pod korcem, ale też że zwłoka w ich ujawnieniu przynosi opłakane skutki. Chyba najbardziej oburzająca jest jednak często powtarzana teza, że Jan Paweł II wybaczyłby o. Hejmie. Kto dał głoszącym ją prawo do reprezentowania nieżyjącego papieża? Czy Jan Paweł II funkcjonował jako automat do odpuszczania grzechów? Papież wybaczył Ali Agcy po jego skazaniu i wyznaniu przezeń winy. Zachowanie o. Konrada Hejmy jest tymczasem zaprzeczeniem skruchy.
Sprawa Hejmy pokazuje, jak trudno się zmierzyć z bolesnymi faktami, jeśli dotyczą one bliższych nam osób - tych, które zajmują znaczące stanowiska w związanej z nami instytucji, odgrywają istotną rolę w ważnym dla nas środowisku, czy wreszcie takich, z którymi łączą nas emocjonalne więzi. Ta naturalnie konfliktowa sytuacja we współczesnej Polsce częstokroć wywołuje karykaturalne zachowania.
Znany dziennikarz stwierdził, że do IPN zgłosił się wyłącznie dlatego, iż znalazł się na liście obdarzonej moim nazwiskiem, dokumentów swoich czytać jednak nie będzie. Nie chce się dowiedzieć, że donosili na niego bliscy, gdyż pragnie utrzymać z nimi jak najlepsze stosunki. Widocznie, gdyby poznał prawdę, nie byłoby go już na to stać. Ogłosił to z dumą i poczuciem swojej szlachetności. W rzeczywistości był to manifest małoduszności. Jeśli zależałoby mu na bliskich, a nie wyłącznie na swojej wygodzie, jeśli chciałby, aby byli oni lepsi, a więc lepszy był otaczający go świat, powinien skonfrontować ich z ich czynami. Powinien się domagać, aby rozliczyli się z podłości i tym samym się oczyścili. Albowiem o zadośćuczynieniu za zło, a w jego konsekwencji wybaczeniu, można mówić dopiero po jego nazwaniu i wyrażeniu przez sprawców skruchy. "Prawda was wyzwoli" - głosił Chrystus i powtarzał to Jan Paweł II. "Nie lękajcie się prawdy" - mówił. Słuchając wypowiedzi wielu osób po ujawnieniu sprawy o. Hejmy - osób szermujących łatwo pojęciami z chrześcijańskiej etyki - można odnieść wrażenie, że prawda jest brzydka i lepiej ją zakopać.
Chcemy prawdy - słyszymy. I zaraz potem: Dlaczego jednak sprowadzać ją do personaliów? Dlaczego grzebać w życiorysach? Dlaczego krzywdzić zasłużonych, a niegdyś złamanych ludzi? Czy nie zdajemy sobie sprawy, jak złożone mogły być okoliczności, jak różny charakter mogła mieć owa współpraca?
Nie sposób ujawnić prawdy o najnowszej historii, a więc naszej teraźniejszości, bez wskazania na role, jakie odgrywali w niej konkretni ludzie. Nie sposób zrozumieć jej złożoności bez ujawnienia elementarnych prawd. Opowieści o "krzywdzie" złamanych donosicieli mogą być do pewnego stopnia prawdziwe, choć wiemy, że często motywem ich działania była żądza zysku, ambicja czy zawiść. Warto ją jednak zestawić z krzywdą ofiar agentów. Z krzywdą ludzi prześladowanych, więzionych, częstokroć zniszczonych. Słyszymy, że jeśli o. Hejmo nic złego papieżowi nie zrobił, to właściwie nie ma problemu. A co z pielgrzymami, którzy zwierzali się przemiłemu zakonnikowi z Watykanu? Co z duchownymi, którzy nie mieli tajemnic przed ujmującym gospodarzem?
Ta sprawa pokazuje, że problem agentury w łonie Kościoła nie jest tylko jego wewnętrzną sprawą. Po raz któryś dowodzi, że tego typu wstydliwych spraw nie tylko nie da się trzymać pod korcem, ale też że zwłoka w ich ujawnieniu przynosi opłakane skutki. Chyba najbardziej oburzająca jest jednak często powtarzana teza, że Jan Paweł II wybaczyłby o. Hejmie. Kto dał głoszącym ją prawo do reprezentowania nieżyjącego papieża? Czy Jan Paweł II funkcjonował jako automat do odpuszczania grzechów? Papież wybaczył Ali Agcy po jego skazaniu i wyznaniu przezeń winy. Zachowanie o. Konrada Hejmy jest tymczasem zaprzeczeniem skruchy.
Więcej możesz przeczytać w 18/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.