Polski profesor przypomina bohaterów kina moralnego niepokoju: wykłada tak, jakby cierpiał za miliony W połowie lat 90. do kilku warszawskich uczelni państwowych zaproszono amerykańskich wykładowców. Już po kilku tygodniach chciano się ich pozbyć. Po prostu po zajęciach poddawali się oni ocenie studentów. Ich polscy koledzy nie mogli dopuść do tego, by i ich zaczęto oceniać. Bo w gruzy ległyby dotychczasowa hierarchia i dożywotni status profesorski. Tymczasem w USA, Kanadzie czy Japonii ocenianie profesora jest takim samym standardem, jak ocenianie studenta. Z wykładowcami mającymi złe oceny rozwiązuje się umowy. I wcale nie działa tu mechanizm pozytywnego oceniania mało wymagających profesorów. Kiedy w warszawskiej Szkole Głównej Handlowej porównano oceny profesorów najbardziej wymagających i najwyżej przez studentów ocenianych, okazało się, że w obu tych kategoriach przewodzi prof. Janusz Beksiak.
Rynek edukacyjnego producenta
Jeśli profesor jest na bieżąco oceniany, stara się wykonywać edukacyjną usługę na najwyższym poziomie. Profesor, który nie jest oceniany bądź ta ocena nie ma wpływu na jego karierę, szybko się degeneruje. Nie jest przypadkiem, że ocenę profesorów przez studentów stosują najlepsze niepubliczne uczelnie z czołówki rankingu "Wprost", m.in. nowosądecka Wyższa Szkoła Biznesu, warszawskie Szkoła Wyższa Psychologii Społecznej i Wyższa Szkoła Przedsiębiorczości i Zarządzania im. Leona Koźmińskiego. Studenckie ankiety są też obowiązkowe na studiach MBA. Tylko nieliczne uczelnie publiczne godzą się na ocenianie profesorów, m.in. Szkoła Główna Handlowa w Warszawie, Uniwersytet Warmińsko-Mazurski czy Politechnika Łódzka, ale te oceny nie są wiążące. I do tego tajne. Na kilku wydziałach Uniwersytetu Warszawskiego, m.in. na matematyce, archeologii i prawie, studenci oceniają sposób prowadzenia zajęć. W innych uczelniach wciąż mamy do czynienia z rynkiem edukacyjnego producenta. Dlatego polski profesor przypomina bohaterów kina moralnego niepokoju: wykłada tak, jakby cierpiał za miliony, zamiast uczyć.
W USA to student jest najważniejszy, bo jest klientem kupującym wiedzę. Na uczelniach amerykańskich, kanadyjskich i angielskich studenci wydają opinie o wykładowcach, wypełniając specjalne kwestionariusze. Są one potem analizowane przez władze uczelni, przez tzw. komisje podwyżek, które ustalają wysokość pensji pracowników. - Wielokrotnie widziałem wybitnych naukowców, nawet laureatów Nagrody Nobla, którzy przerywali w pół zdania rozmowę ze swoimi kolegami i biegli na konsultacje do studentów, bo to im przede wszystkim służą - opowiada prof. Łukasz A. Turski z Centrum Fizyki Teoretycznej PAN i Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.
Profesorski show
Profesorowie kreatywni, pracowici i uczciwi nie boją się oceny. Kimś takim jest na przykład ksiądz prof. Michał Heller, fizyk i filozof, wykładowca z Papieskiej Akademii Teologicznej. Nie dość, że zbiera tłumy na swoich wykładach z filozofii przyrody, to jeszcze mobilizuje do pracy kolejne roczniki studentów. Ci z wdzięczności założyli stronę internetową z dokonaniami swojego profesora. Ale trudno się dziwić tym dobrym ocenom, bo Heller ma za sobą wykłady zagraniczne, m.in. w USA, i jest przyzwyczajony do tego, że wykład powinien być pasjonującym spektaklem.
Pracowników naukowych Wyższej Szkoły Biznesu - National-Louis University w Nowym Sączu amerykańskich standardów nauczyli wykładowcy z USA, którzy mieli tu ponad 30 cykli wykładów. To oni byli najlepiej oceniani przez studentów, bo potrafili robić show i porywać studentów. Przynosili na zajęcia rekwizyty, opowiadali anegdoty. Dziś wielu polskich wykładowców nie odstaje od Amerykanów, na przykład ubiegłoroczny zwycięzca nowosądeckiej uczelni w ocenie studentów politolog dr Rafał Matyja. Jego wykłady zawsze zahaczają o bieżące wydarzenia i wywołują burzliwe debaty.
Prof. Łukasz A. Turski, który często wykłada w USA, na zajęciach sypie anegdotami i dykteryjkami z życia uczonych. - Student powinien czuć, że wykładowca żyje problemami, o których opowiada. Żeby być dobrym wykładowcą, trzeba mieć także talent aktorski - twierdzi prof. Turski. Tego talentu nie można odmówić prof. Grzegorzowi Kołodce z Wyższej Szkoły Przedsiębiorczości i Zarządzania im. Leona Koźmińskiego. Na wykładach często stawia on dwóch słuchaczy naprzeciwko siebie i każe im się spierać. Z kolei prof. Jan Sandorski, prawnik z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, na zajęciach seminaryjnych inscenizuje na przykład posiedzenia Rady Bezpieczeństwa ONZ, trybunału haskiego czy międzynarodowe konferencje. Interesująco można wykładać nawet najnudniejsze przedmioty. Za mistrzynię w tej dziedzinie uchodzi trzydziestoletnia dr Izabela Krejtz ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie. Na wykładach z metodologii i statystyki ma na sali prawie dwustu studentów. To na jej uczelni dla wykładowców wprowadzono specjalne programy przygotowujące do prowadzenia atrakcyjnych zajęć. Przypomina się fizyka Kipa Thorna, profesora California Institute of Technology, który słynął z tego, że fizykę jądrową swoim studentom tłumaczył - z pacyfą na T-shircie - na trawniku przed uniwersytetem, a skomplikowane wzory zapisywał na serwetkach w knajpce. Richard Feynman, genialny fizyk, laureat Nagrody Nobla, chcąc wzbudzić zainteresowanie słuchaczy, grał na wykładach na bębnach.
Konkurencja bez granic
Ciągle wielu wykładowców uważa za niedopuszczalne poddawanie się ocenie studentów. Prof. Andrzej Eliasz, rektor Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie, na początku istnienia uczelni podziękował za pracę jednemu z najbardziej znanych polskich psychologów. - Nie dość, że otrzymywał od studentów fatalne oceny, to jeszcze uważał to za powód do chwały. W ogóle był zdziwiony, że ze studenckich ankiet wyciągamy jakiekolwiek wnioski. Nie docierało do niego, że zajęcia akademickie to rodzaj kontraktu między prowadzącym a studentem - opowiada prof. Eliasz.
Wpisana do nowego projektu ustawy o szkolnictwie wyższym propozycja, by studenci oceniali swoich wykładowców w anonimowych ankietach, a wyniki byłyby upubliczniane, wzbudziła protesty wielu naukowców. Tymczasem niepoddawanie się ocenie to unikanie konkurencji. Prof. Zdzisław Krasnodębski, socjolog i filozof, który wykłada na uniwersytetach amerykańskich i niemieckich, zauważa, że anglosaski system edukacji z natury oparty jest na rywalizacji. Już dzieci konkurują z sobą o najlepsze noty od przedszkola, a szkoły zabiegają o uczniów, studentów i dobrych wykładowców na każdym etapie kształcenia. To dzięki rywalizacji i ostrej konkurencji wśród dwudziestu najlepszych uczelni na świecie w dowolnej dziedzinie jest przeciętnie 18 amerykańskich, jedna brytyjska, jedna azjatycka i nie ma żadnej europejskiej.
Ocena profesorów przez studentów pomoże wyeliminować z uczelni hochsztaplerów. Prof. Janusz Tazbir, przewodniczący Centralnej Komisji do spraw Stopni i Tytułów, twierdzi, że prawie połowa doktoratów nie spełnia wymagań pracy naukowej. I takie osoby bez trudu znajdują pracę na uczelniach. Poza tym, najzwyczajniej opłaca się być dobrze ocenianym przez studentów. Rektorzy prywatnych otwarcie mówią, że pensje zależą u nich przede wszystkim od ocen studentów. I jest prawidłowością, że najlepsze oceny zwykle zbierają wykładowcy, którzy mają największe osiągnięcia naukowe.
Przetarg na profesora
Konkurencja między wykładowcami to wciąż w Polsce margines, a to dlatego, że w naszym kraju popyt zdecydowanie przewyższa podaż. W ostatnich piętnastu latach liczba studentów zwiększyła się prawie pięciokrotnie, a liczba wykładowców tylko o 30 proc. W tym czasie do niespełna stu istniejących uczelni dołączyło prawie trzysta nowych. Wszystkie muszą mieć odpowiednią liczbę profesorów, doktorów habilitowanych i adiunktów, co oznacza, że pracę mają praktycznie wszyscy. Ale na szczęście to już się kończy. Po pierwsze dlatego, że na uczelnie wkracza niż demograficzny i o studenta trzeba będzie się bić jakością kadry. Po drugie, powstaje wąska grupa elitarnych uczelni, które będą odgrywać coraz większą rolę w systemie wyższej edukacji, a na pewno nie zatrudnią one byle jakich wykładowców. Na razie w naszym kraju konkursy na stanowiska profesorskie na uczelniach, jeśli w ogóle się odbywają, podobnie jak wiele przetargów są zwyczajnie ustawiane pod konkretnego kandydata. Tymczasem w USA o prestiżowe stanowisko ubiega się 300-500 kandydatów z kraju i zagranicy. Naukowcy są po prostu zmuszeni przez system do ostrej rywalizacji. Z kolei uczelnie rywalizują o najlepszych wykładowców. Bo gwiazdy medialne i naukowe to większy prestiż, czyli więcej studentów, a zatem więcej pieniędzy. To dlatego amerykańskie uczelnie są najlepsze na świecie. Polskie uczelnie nie będą lepsze, jeśli będą się bronić przed konkurencją. Na szczęście coraz trudniej się przed nią bronić.
Jeśli profesor jest na bieżąco oceniany, stara się wykonywać edukacyjną usługę na najwyższym poziomie. Profesor, który nie jest oceniany bądź ta ocena nie ma wpływu na jego karierę, szybko się degeneruje. Nie jest przypadkiem, że ocenę profesorów przez studentów stosują najlepsze niepubliczne uczelnie z czołówki rankingu "Wprost", m.in. nowosądecka Wyższa Szkoła Biznesu, warszawskie Szkoła Wyższa Psychologii Społecznej i Wyższa Szkoła Przedsiębiorczości i Zarządzania im. Leona Koźmińskiego. Studenckie ankiety są też obowiązkowe na studiach MBA. Tylko nieliczne uczelnie publiczne godzą się na ocenianie profesorów, m.in. Szkoła Główna Handlowa w Warszawie, Uniwersytet Warmińsko-Mazurski czy Politechnika Łódzka, ale te oceny nie są wiążące. I do tego tajne. Na kilku wydziałach Uniwersytetu Warszawskiego, m.in. na matematyce, archeologii i prawie, studenci oceniają sposób prowadzenia zajęć. W innych uczelniach wciąż mamy do czynienia z rynkiem edukacyjnego producenta. Dlatego polski profesor przypomina bohaterów kina moralnego niepokoju: wykłada tak, jakby cierpiał za miliony, zamiast uczyć.
W USA to student jest najważniejszy, bo jest klientem kupującym wiedzę. Na uczelniach amerykańskich, kanadyjskich i angielskich studenci wydają opinie o wykładowcach, wypełniając specjalne kwestionariusze. Są one potem analizowane przez władze uczelni, przez tzw. komisje podwyżek, które ustalają wysokość pensji pracowników. - Wielokrotnie widziałem wybitnych naukowców, nawet laureatów Nagrody Nobla, którzy przerywali w pół zdania rozmowę ze swoimi kolegami i biegli na konsultacje do studentów, bo to im przede wszystkim służą - opowiada prof. Łukasz A. Turski z Centrum Fizyki Teoretycznej PAN i Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.
Profesorski show
Profesorowie kreatywni, pracowici i uczciwi nie boją się oceny. Kimś takim jest na przykład ksiądz prof. Michał Heller, fizyk i filozof, wykładowca z Papieskiej Akademii Teologicznej. Nie dość, że zbiera tłumy na swoich wykładach z filozofii przyrody, to jeszcze mobilizuje do pracy kolejne roczniki studentów. Ci z wdzięczności założyli stronę internetową z dokonaniami swojego profesora. Ale trudno się dziwić tym dobrym ocenom, bo Heller ma za sobą wykłady zagraniczne, m.in. w USA, i jest przyzwyczajony do tego, że wykład powinien być pasjonującym spektaklem.
Pracowników naukowych Wyższej Szkoły Biznesu - National-Louis University w Nowym Sączu amerykańskich standardów nauczyli wykładowcy z USA, którzy mieli tu ponad 30 cykli wykładów. To oni byli najlepiej oceniani przez studentów, bo potrafili robić show i porywać studentów. Przynosili na zajęcia rekwizyty, opowiadali anegdoty. Dziś wielu polskich wykładowców nie odstaje od Amerykanów, na przykład ubiegłoroczny zwycięzca nowosądeckiej uczelni w ocenie studentów politolog dr Rafał Matyja. Jego wykłady zawsze zahaczają o bieżące wydarzenia i wywołują burzliwe debaty.
Prof. Łukasz A. Turski, który często wykłada w USA, na zajęciach sypie anegdotami i dykteryjkami z życia uczonych. - Student powinien czuć, że wykładowca żyje problemami, o których opowiada. Żeby być dobrym wykładowcą, trzeba mieć także talent aktorski - twierdzi prof. Turski. Tego talentu nie można odmówić prof. Grzegorzowi Kołodce z Wyższej Szkoły Przedsiębiorczości i Zarządzania im. Leona Koźmińskiego. Na wykładach często stawia on dwóch słuchaczy naprzeciwko siebie i każe im się spierać. Z kolei prof. Jan Sandorski, prawnik z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, na zajęciach seminaryjnych inscenizuje na przykład posiedzenia Rady Bezpieczeństwa ONZ, trybunału haskiego czy międzynarodowe konferencje. Interesująco można wykładać nawet najnudniejsze przedmioty. Za mistrzynię w tej dziedzinie uchodzi trzydziestoletnia dr Izabela Krejtz ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie. Na wykładach z metodologii i statystyki ma na sali prawie dwustu studentów. To na jej uczelni dla wykładowców wprowadzono specjalne programy przygotowujące do prowadzenia atrakcyjnych zajęć. Przypomina się fizyka Kipa Thorna, profesora California Institute of Technology, który słynął z tego, że fizykę jądrową swoim studentom tłumaczył - z pacyfą na T-shircie - na trawniku przed uniwersytetem, a skomplikowane wzory zapisywał na serwetkach w knajpce. Richard Feynman, genialny fizyk, laureat Nagrody Nobla, chcąc wzbudzić zainteresowanie słuchaczy, grał na wykładach na bębnach.
Konkurencja bez granic
Ciągle wielu wykładowców uważa za niedopuszczalne poddawanie się ocenie studentów. Prof. Andrzej Eliasz, rektor Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie, na początku istnienia uczelni podziękował za pracę jednemu z najbardziej znanych polskich psychologów. - Nie dość, że otrzymywał od studentów fatalne oceny, to jeszcze uważał to za powód do chwały. W ogóle był zdziwiony, że ze studenckich ankiet wyciągamy jakiekolwiek wnioski. Nie docierało do niego, że zajęcia akademickie to rodzaj kontraktu między prowadzącym a studentem - opowiada prof. Eliasz.
Wpisana do nowego projektu ustawy o szkolnictwie wyższym propozycja, by studenci oceniali swoich wykładowców w anonimowych ankietach, a wyniki byłyby upubliczniane, wzbudziła protesty wielu naukowców. Tymczasem niepoddawanie się ocenie to unikanie konkurencji. Prof. Zdzisław Krasnodębski, socjolog i filozof, który wykłada na uniwersytetach amerykańskich i niemieckich, zauważa, że anglosaski system edukacji z natury oparty jest na rywalizacji. Już dzieci konkurują z sobą o najlepsze noty od przedszkola, a szkoły zabiegają o uczniów, studentów i dobrych wykładowców na każdym etapie kształcenia. To dzięki rywalizacji i ostrej konkurencji wśród dwudziestu najlepszych uczelni na świecie w dowolnej dziedzinie jest przeciętnie 18 amerykańskich, jedna brytyjska, jedna azjatycka i nie ma żadnej europejskiej.
Ocena profesorów przez studentów pomoże wyeliminować z uczelni hochsztaplerów. Prof. Janusz Tazbir, przewodniczący Centralnej Komisji do spraw Stopni i Tytułów, twierdzi, że prawie połowa doktoratów nie spełnia wymagań pracy naukowej. I takie osoby bez trudu znajdują pracę na uczelniach. Poza tym, najzwyczajniej opłaca się być dobrze ocenianym przez studentów. Rektorzy prywatnych otwarcie mówią, że pensje zależą u nich przede wszystkim od ocen studentów. I jest prawidłowością, że najlepsze oceny zwykle zbierają wykładowcy, którzy mają największe osiągnięcia naukowe.
Przetarg na profesora
Konkurencja między wykładowcami to wciąż w Polsce margines, a to dlatego, że w naszym kraju popyt zdecydowanie przewyższa podaż. W ostatnich piętnastu latach liczba studentów zwiększyła się prawie pięciokrotnie, a liczba wykładowców tylko o 30 proc. W tym czasie do niespełna stu istniejących uczelni dołączyło prawie trzysta nowych. Wszystkie muszą mieć odpowiednią liczbę profesorów, doktorów habilitowanych i adiunktów, co oznacza, że pracę mają praktycznie wszyscy. Ale na szczęście to już się kończy. Po pierwsze dlatego, że na uczelnie wkracza niż demograficzny i o studenta trzeba będzie się bić jakością kadry. Po drugie, powstaje wąska grupa elitarnych uczelni, które będą odgrywać coraz większą rolę w systemie wyższej edukacji, a na pewno nie zatrudnią one byle jakich wykładowców. Na razie w naszym kraju konkursy na stanowiska profesorskie na uczelniach, jeśli w ogóle się odbywają, podobnie jak wiele przetargów są zwyczajnie ustawiane pod konkretnego kandydata. Tymczasem w USA o prestiżowe stanowisko ubiega się 300-500 kandydatów z kraju i zagranicy. Naukowcy są po prostu zmuszeni przez system do ostrej rywalizacji. Z kolei uczelnie rywalizują o najlepszych wykładowców. Bo gwiazdy medialne i naukowe to większy prestiż, czyli więcej studentów, a zatem więcej pieniędzy. To dlatego amerykańskie uczelnie są najlepsze na świecie. Polskie uczelnie nie będą lepsze, jeśli będą się bronić przed konkurencją. Na szczęście coraz trudniej się przed nią bronić.
Więcej możesz przeczytać w 18/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.