Nikt nie potrafi żyć na wyżynach - stąd totalitaryzm kiczu Na malowanej makacie widać ułana i dziewczynę. On w barwnym mundurze stoi nad brzegiem wody obok białogrzywego konia. Po falach sunie łódź, a w niej siedzi ona - ufryzowana, ubrana na różowo. Wyciąga ku niemu kwiaty - być może wianek zdjęty z dziewiczej główki. Kwiaty są mową miłości, mamy więc ich tutaj mnóstwo: rosną obficie na brzegu, ścielą się girlandą wewnątrz łodzi. Scenę uwzniośla zamczysko z basztami widoczne za wodą. Jakby tego było mało, dodano ośnieżone góry na horyzoncie. To esencja kiczu. W podobnych dziełach nic nie jest w stanie powstrzymać zalewu sentymentalnych symboli - ani logika, ani poczucie umiaru. Takie jest prawo kiczu.
Panna z lewymi nóżkami
Opisaną makatę można zobaczyć na wystawie "Kicz - między wstydem a zachwytem" w Państwowym Muzeum Etnograficznym w Warszawie (do września 2005 r.). Widzimy natłok obrazów, oleodruków, rzeźb, figurek, pocztówek, pamiątek z odpustu i gadżetów z supermarketu. Sąsiadują z sobą panowie we frakach i ulicznicy w apaszkach, słodkie panny i sadystki z pejczem, rozszalałe konie i przysadziste krasnale, czulące się pary zakochanych, przesłodzone Madonny i półnagie nimfy. Legendarny jeleń św. Huberta patrzy z chusty rezerwistów, a każda z nich zdobiona jest piersiastą kobietą i pyskiem tygrysa. Eksponaty biją w oczy pstrymi kolorami, często wzmocnionymi sreberkiem, złotkiem, gwiazdkami, lusterkami i wszystkim, co się świeci.
Te dziełka są malownicze i pokraczne zarazem, sklecone nieporadnie, lecz bezwstydnie emocjonalne. Przypomina się to, co pisał Miron Białoszewski, patrząc na jedną z figur z prowincjonalnej karuzeli: "Panna nóżki ma wygięte/ obie lewe i przejęte". Treści odczytujemy tu jednak różne, na wystawie w Muzeum Etnograficznym pokazano rozmaite rodzaje kiczu: mieszczański - ze scenami salonowymi, jarmarczny - z łosiem w kniei i łabędziem na stawie, patriotyczny - z bohaterami umierającymi za ojczyznę, religijny - z lukrowanymi obrazkami dla wiernych, a nawet socrealistyczny - promieniejący miłością do ludowej władzy.
To wszystko są rzeczywiście kicze, uszeregowane z etnograficzną precyzją, rozpoznawalne jako kicze nawet dla laików. Wiadomo bowiem w zasadzie, jak nazwać makatę z jeleniem na rykowisku czy też mosiężną tancerkę bosonóżkę, która służy za podstawę lampy z abażurem. Wiadomo też, że kicz (słowo pochodzenia niemieckiego) to pretensjonalna tandeta w malarstwie, rzeźbie, stroju, urządzeniu wnętrza. Wiadomo również, że jednych takie obiekty żenują, inni zaś przyjmują je z zachwytem, a przynajmniej z pobłażaniem.
Tęsknota za kiczem
Kłopoty zaczynają się, gdy uświadamiamy sobie, że słowo "kicz" jest nie tylko nazwą banalnych obiektów, lecz także obelgą stosowaną wobec dzieł i zjawisk w sztuce i poza sztuką. Słowo to bywa hasłem używanym w sporach artystycznych, politycznych i religijnych. Przez wiele dziesięcioleci awangardowi teoretycy i krytycy eliminowali z panoramy sztuki XX wieku symbolizm i secesję, piętnując dzieła jej twórców mianem "kiczu". Mówiono tak nie tylko o "Szale uniesień" Władysława Podkowińskiego, o warszawskim pomniku Chopina Wacława Szymanowskiego, lecz także o kościele Sagrada Familia Antonia Gaudiego, o obrazach Hodlera, Muncha czy Klimta. Był czas, kiedy w sztuce i architekturze przewodził "styl międzynarodowy", zwany też modernizmem lub dyktaturą kąta prostego. Na całym świecie powstawały domy złożone głównie z sześcianów i prostopadłościanów. Wszelka sztuka ekspresyjna i emocjonalna wydawała się wtedy podejrzana: widziano w niej zdradę nowoczesnego racjonalizmu, odstępstwo od zasad sztuki czystej.
Rosła jednak tęsknota za dziełami ujawniającymi uczucia, za sztuką nie sterylnie czystą, lecz właśnie zbrukaną życiem codziennym, a nawet wulgarną. W latach 60. XX wieku wybuchły młodzieżowe rewolucje przeciw establishmentowi. Pojawił się popart, którego przedstawiciele szukali inspiracji w kulturze masowej, reklamie, a także w estetyce kiczu. Brytyjski popartysta Eduardo Paolozzi namalował "Spotkanie Pieta Mondriana z Kaczorem Donaldem" (1965), zrównując obie te postacie. W roku 1972 wysadzono w powietrze modelowe osiedle Pruitt-Igoe, wzniesione wedle zasad "stylu międzynarodowego"
- bo nie dało się w nim żyć. Krytycy ogłosili, że wtedy skończył się modernizm, a rozpoczęła epoka postmodernizmu, w której zasady racjonalizmu, funkcjonalizmu i dobrego smaku nie są już przydatne.
Abraham Moles, teoretyk sztuki, a zarazem kolekcjoner kiczu, opublikował w 1971 r. książkę "Psychologia kiczu", w której nazwał kicz sztuką szczęścia. Zauważył on, że produkcja kiczu jest upartym zaprzeczaniem trudów i dramatów egzystencji, próbą stworzenia człowiekowi za wszelką cenę otoczenia psychicznego, które byłoby bezpieczne, wygodne i zabawne. Moles przeprowadził wnikliwą analizę potrzeb ludzkich, które kicz zaspokaja. Napisał: "Nikt nie potrafi, chyba że z przerwami, żyć na wyżynach - stąd totalitaryzm kiczu". I zgodził się na ten rodzaj totalitaryzmu, wskazując też, że godzą się nań ci, których powołaniem była dotychczas ucieczka od przeciętności, dążenie do wolności: intelektualiści czy artyści. Oddają się dziś oni na usługi "mechanizmów manipulacji masowej". Innymi słowy - na usługi tych, którzy masami manipulują, by prowadzić je do supermarketów, urn wyborczych czy na odpusty, gdzie można kupić cudowną wodę w butelce o kształcie Matki Boskiej. By dostać się do wody, wystarczy odkręcić koronę. Na wystawie w Muzeum Etnograficznym jest sporo takich butelek.
Epoka kiczu?
We wstępie do katalogu warszawskiej wystawy kiczu prof. Wojciech J. Burszta napisał: "Dzisiaj kicz (...) opanował kulturę popularną, wylewa się radośnie z mediów i przenika do postaw życiowych ludzi, których głównym zadaniem jest konsumowanie coraz rozleglejszej oferty towarów". Tekst Burszty nosi tytuł "Kultura gadżetu". Autor wiąże współczesną ofensywę kiczu z prawami masowej konsumpcji, ze strategią produkowania tandetnych, a wpadających w oko przedmiotów jednorazowego użytku. Sugeruje, że taki rozwój wydarzeń w kulturze jest nieuchronny. Przypomina, że już w roku 1994 zauważył: "nasza epoka jest epoką kiczu".
Dokładnie dziesięć lat wcześniej identyczne zdanie: "Nasza epoka jest epoką kiczu" napisał ksiądz Janusz St. Pasierb w miesięczniku "Znak", polemizując z Janem Józefem Lipskim, autorem tekstu "O dekanonizację świętej szmiry". Lipski przerwał zmowę milczenia na temat kiczu pleniącego się we współczesnej kulturze religijnej. Według niego "ksiądz, ofiarowujący dziecku bądź dorosłemu obrazek kicz, "ozdabiający" kościół banalną i prostacką figurą, cukierkowo-głuptaskowatym obrazem" czyni ludziom krzywdę, zamyka jakąś drogę do poznania wartości najwyższych. Ks. Pasierb odpowiedział ogólnikowo: "Nie tylko sztuka jest zwierciadłem życia. Kicz jest nim także".
Kicz jest szczególnym zwierciadłem życia - takim, które deformuje świat: upraszcza, lakieruje, czyni ponętnym. Twórcy kiczu chcą swój towar sprzedać w jak największej ilości. Do wszystkiego, co ślą na rynek, dodają - mówiąc umownie - różu na policzkach, złotka, kwiatków i frędzelków. Kicz religijny w istocie nie ma nic wspólnego z trudnym przesłaniem ewangelii, stanowi raczej wierny obraz trywializacji wiary.
Zbyt wiele dzieje się w świecie rzeczy poważnych, zbyt wiele powstaje wciąż dzieł prawdziwych, by można było serio traktować powiedzenie o naszych czasach jako o "epoce kiczu". Najsłynniejsze budowle spośród dziś wznoszonych: wieżowce Normana Fostera, mosty Santiago Calatravy, muzea Daniela Liebeskinda, kościoły Tadao Andy - wskazują architekturze kierunek ku powściągliwości. A to jest zaprzeczenie kiczu, którego istotą jest absurd.
Obok tego istnieje, jak istniała, architektura Las Vegas. Prawda, że kościół w Licheniu jest bliższy Las Vegas niż katedrze w Evry według projektu Maria Botty. Licheń został zaprojektowany jako gigantyczne centrum pielgrzymkowe, pielgrzymi zaś ciągną tam, gdzie przygotowano dla nich znane od setek lat atrakcje.
Kiczowaty parawan śmierci
Mnożą się obserwacje na temat rosnącej popularności kiczu w różnych dziedzinach kultury. Pisał o tym, w odniesieniu do powieści postmodernistycznej, Jean-Fran÷ois Lyotard. Od dawna zdobi się wnętrza knajpek i dyskotek w stylu "kitsch". Od czasów Elvisa Presleya wielu piosenkarzy wdziewa kostiumy szamerowane złotem, farbuje włosy na kolory tęczy. Można jednak nie czytać postmodernistycznych powieści, nie oglądać Michała Wiśniewskiego. Gorzej, gdy kicz wkracza na teren polityki, gdy nasze podatki i inwestycje publiczne zaczynają zależeć od tego, który kandydat na posła lub prezydenta lepiej naśladuje gwiazdy kina oraz lepiej zorganizuje popisy czirliderek na swoją cześć.
Kicz najwyraźniej umyka definicjom. Milan Kundera, który ma na punkcie kiczu prawdziwą obsesję, raz widzi w nim istotę totalitaryzmu, kiedy indziej przyznaje, że "choćbyśmy nim nie wiem jak pogardzali, kicz należy do ludzkiego losu". A wreszcie odkrywa, że "kicz jest parawanem zasłaniającym śmierć". Jest chyba coś kiczowatego w tym powiedzeniu.
Opisaną makatę można zobaczyć na wystawie "Kicz - między wstydem a zachwytem" w Państwowym Muzeum Etnograficznym w Warszawie (do września 2005 r.). Widzimy natłok obrazów, oleodruków, rzeźb, figurek, pocztówek, pamiątek z odpustu i gadżetów z supermarketu. Sąsiadują z sobą panowie we frakach i ulicznicy w apaszkach, słodkie panny i sadystki z pejczem, rozszalałe konie i przysadziste krasnale, czulące się pary zakochanych, przesłodzone Madonny i półnagie nimfy. Legendarny jeleń św. Huberta patrzy z chusty rezerwistów, a każda z nich zdobiona jest piersiastą kobietą i pyskiem tygrysa. Eksponaty biją w oczy pstrymi kolorami, często wzmocnionymi sreberkiem, złotkiem, gwiazdkami, lusterkami i wszystkim, co się świeci.
Te dziełka są malownicze i pokraczne zarazem, sklecone nieporadnie, lecz bezwstydnie emocjonalne. Przypomina się to, co pisał Miron Białoszewski, patrząc na jedną z figur z prowincjonalnej karuzeli: "Panna nóżki ma wygięte/ obie lewe i przejęte". Treści odczytujemy tu jednak różne, na wystawie w Muzeum Etnograficznym pokazano rozmaite rodzaje kiczu: mieszczański - ze scenami salonowymi, jarmarczny - z łosiem w kniei i łabędziem na stawie, patriotyczny - z bohaterami umierającymi za ojczyznę, religijny - z lukrowanymi obrazkami dla wiernych, a nawet socrealistyczny - promieniejący miłością do ludowej władzy.
To wszystko są rzeczywiście kicze, uszeregowane z etnograficzną precyzją, rozpoznawalne jako kicze nawet dla laików. Wiadomo bowiem w zasadzie, jak nazwać makatę z jeleniem na rykowisku czy też mosiężną tancerkę bosonóżkę, która służy za podstawę lampy z abażurem. Wiadomo też, że kicz (słowo pochodzenia niemieckiego) to pretensjonalna tandeta w malarstwie, rzeźbie, stroju, urządzeniu wnętrza. Wiadomo również, że jednych takie obiekty żenują, inni zaś przyjmują je z zachwytem, a przynajmniej z pobłażaniem.
Tęsknota za kiczem
Kłopoty zaczynają się, gdy uświadamiamy sobie, że słowo "kicz" jest nie tylko nazwą banalnych obiektów, lecz także obelgą stosowaną wobec dzieł i zjawisk w sztuce i poza sztuką. Słowo to bywa hasłem używanym w sporach artystycznych, politycznych i religijnych. Przez wiele dziesięcioleci awangardowi teoretycy i krytycy eliminowali z panoramy sztuki XX wieku symbolizm i secesję, piętnując dzieła jej twórców mianem "kiczu". Mówiono tak nie tylko o "Szale uniesień" Władysława Podkowińskiego, o warszawskim pomniku Chopina Wacława Szymanowskiego, lecz także o kościele Sagrada Familia Antonia Gaudiego, o obrazach Hodlera, Muncha czy Klimta. Był czas, kiedy w sztuce i architekturze przewodził "styl międzynarodowy", zwany też modernizmem lub dyktaturą kąta prostego. Na całym świecie powstawały domy złożone głównie z sześcianów i prostopadłościanów. Wszelka sztuka ekspresyjna i emocjonalna wydawała się wtedy podejrzana: widziano w niej zdradę nowoczesnego racjonalizmu, odstępstwo od zasad sztuki czystej.
Rosła jednak tęsknota za dziełami ujawniającymi uczucia, za sztuką nie sterylnie czystą, lecz właśnie zbrukaną życiem codziennym, a nawet wulgarną. W latach 60. XX wieku wybuchły młodzieżowe rewolucje przeciw establishmentowi. Pojawił się popart, którego przedstawiciele szukali inspiracji w kulturze masowej, reklamie, a także w estetyce kiczu. Brytyjski popartysta Eduardo Paolozzi namalował "Spotkanie Pieta Mondriana z Kaczorem Donaldem" (1965), zrównując obie te postacie. W roku 1972 wysadzono w powietrze modelowe osiedle Pruitt-Igoe, wzniesione wedle zasad "stylu międzynarodowego"
- bo nie dało się w nim żyć. Krytycy ogłosili, że wtedy skończył się modernizm, a rozpoczęła epoka postmodernizmu, w której zasady racjonalizmu, funkcjonalizmu i dobrego smaku nie są już przydatne.
Abraham Moles, teoretyk sztuki, a zarazem kolekcjoner kiczu, opublikował w 1971 r. książkę "Psychologia kiczu", w której nazwał kicz sztuką szczęścia. Zauważył on, że produkcja kiczu jest upartym zaprzeczaniem trudów i dramatów egzystencji, próbą stworzenia człowiekowi za wszelką cenę otoczenia psychicznego, które byłoby bezpieczne, wygodne i zabawne. Moles przeprowadził wnikliwą analizę potrzeb ludzkich, które kicz zaspokaja. Napisał: "Nikt nie potrafi, chyba że z przerwami, żyć na wyżynach - stąd totalitaryzm kiczu". I zgodził się na ten rodzaj totalitaryzmu, wskazując też, że godzą się nań ci, których powołaniem była dotychczas ucieczka od przeciętności, dążenie do wolności: intelektualiści czy artyści. Oddają się dziś oni na usługi "mechanizmów manipulacji masowej". Innymi słowy - na usługi tych, którzy masami manipulują, by prowadzić je do supermarketów, urn wyborczych czy na odpusty, gdzie można kupić cudowną wodę w butelce o kształcie Matki Boskiej. By dostać się do wody, wystarczy odkręcić koronę. Na wystawie w Muzeum Etnograficznym jest sporo takich butelek.
Epoka kiczu?
We wstępie do katalogu warszawskiej wystawy kiczu prof. Wojciech J. Burszta napisał: "Dzisiaj kicz (...) opanował kulturę popularną, wylewa się radośnie z mediów i przenika do postaw życiowych ludzi, których głównym zadaniem jest konsumowanie coraz rozleglejszej oferty towarów". Tekst Burszty nosi tytuł "Kultura gadżetu". Autor wiąże współczesną ofensywę kiczu z prawami masowej konsumpcji, ze strategią produkowania tandetnych, a wpadających w oko przedmiotów jednorazowego użytku. Sugeruje, że taki rozwój wydarzeń w kulturze jest nieuchronny. Przypomina, że już w roku 1994 zauważył: "nasza epoka jest epoką kiczu".
Dokładnie dziesięć lat wcześniej identyczne zdanie: "Nasza epoka jest epoką kiczu" napisał ksiądz Janusz St. Pasierb w miesięczniku "Znak", polemizując z Janem Józefem Lipskim, autorem tekstu "O dekanonizację świętej szmiry". Lipski przerwał zmowę milczenia na temat kiczu pleniącego się we współczesnej kulturze religijnej. Według niego "ksiądz, ofiarowujący dziecku bądź dorosłemu obrazek kicz, "ozdabiający" kościół banalną i prostacką figurą, cukierkowo-głuptaskowatym obrazem" czyni ludziom krzywdę, zamyka jakąś drogę do poznania wartości najwyższych. Ks. Pasierb odpowiedział ogólnikowo: "Nie tylko sztuka jest zwierciadłem życia. Kicz jest nim także".
Kicz jest szczególnym zwierciadłem życia - takim, które deformuje świat: upraszcza, lakieruje, czyni ponętnym. Twórcy kiczu chcą swój towar sprzedać w jak największej ilości. Do wszystkiego, co ślą na rynek, dodają - mówiąc umownie - różu na policzkach, złotka, kwiatków i frędzelków. Kicz religijny w istocie nie ma nic wspólnego z trudnym przesłaniem ewangelii, stanowi raczej wierny obraz trywializacji wiary.
Zbyt wiele dzieje się w świecie rzeczy poważnych, zbyt wiele powstaje wciąż dzieł prawdziwych, by można było serio traktować powiedzenie o naszych czasach jako o "epoce kiczu". Najsłynniejsze budowle spośród dziś wznoszonych: wieżowce Normana Fostera, mosty Santiago Calatravy, muzea Daniela Liebeskinda, kościoły Tadao Andy - wskazują architekturze kierunek ku powściągliwości. A to jest zaprzeczenie kiczu, którego istotą jest absurd.
Obok tego istnieje, jak istniała, architektura Las Vegas. Prawda, że kościół w Licheniu jest bliższy Las Vegas niż katedrze w Evry według projektu Maria Botty. Licheń został zaprojektowany jako gigantyczne centrum pielgrzymkowe, pielgrzymi zaś ciągną tam, gdzie przygotowano dla nich znane od setek lat atrakcje.
Kiczowaty parawan śmierci
Mnożą się obserwacje na temat rosnącej popularności kiczu w różnych dziedzinach kultury. Pisał o tym, w odniesieniu do powieści postmodernistycznej, Jean-Fran÷ois Lyotard. Od dawna zdobi się wnętrza knajpek i dyskotek w stylu "kitsch". Od czasów Elvisa Presleya wielu piosenkarzy wdziewa kostiumy szamerowane złotem, farbuje włosy na kolory tęczy. Można jednak nie czytać postmodernistycznych powieści, nie oglądać Michała Wiśniewskiego. Gorzej, gdy kicz wkracza na teren polityki, gdy nasze podatki i inwestycje publiczne zaczynają zależeć od tego, który kandydat na posła lub prezydenta lepiej naśladuje gwiazdy kina oraz lepiej zorganizuje popisy czirliderek na swoją cześć.
Kicz najwyraźniej umyka definicjom. Milan Kundera, który ma na punkcie kiczu prawdziwą obsesję, raz widzi w nim istotę totalitaryzmu, kiedy indziej przyznaje, że "choćbyśmy nim nie wiem jak pogardzali, kicz należy do ludzkiego losu". A wreszcie odkrywa, że "kicz jest parawanem zasłaniającym śmierć". Jest chyba coś kiczowatego w tym powiedzeniu.
Więcej możesz przeczytać w 18/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.