Otwórzcie wreszcie te archiwa i pozwólcie nam je ocenić samodzielnie
Nie wiem dlaczego, ale pewnie z powodu garbów, peerelowskiego i postkomunistycznego - jeden z przodu, drugi z tyłu, po prostu dromader kopalny - skojarzyłem uzasadnienie wyroku w sprawie Zyty Gilowskiej ze starym dowcipem o popie. Wynalazł on aparat Roentgena, mówiąc do popadii: - Ja tiebia, bladź, na skwoź wiżu. Z całego procesu najbardziej ubeckie wydały mi się nie odczytywane akta, nie świadkowie z resortu, ani ci udający głupków, ani ci udający inteligentów, ale właśnie uzasadnienie. Piękny popis dialektyki, nawet nie prawniczej, ale bazarowej.
Z czysto prawnego punktu widzenia, gdyby to był proces o morderstwo, sędzia Mojkowska powiedziałaby po prostu, że wprawdzie oczywiste jest, że obwiniona udusiła męża poduszką i rozpuściła jego zwłoki w kwasie solnym, bo ma zły charakter, znaleziono u niej wannę i poduszkę, ale nie można jej skazać, bo nie zostawiła odcisków palców. Szczególnie urocze było w tym uzasadnieniu podkreślanie wiarygodności i prawdomówności świadków. Cóż, nie mamy już takich prawników jak sędzia Krasiński, który pod koniec XIX wieku we Lwowie tak się zirytował krętactwem świadków, że oskarżonych uniewinnił, a wszystkich świadków skazał na śmierć. No, ale nie była to wtedy rozprawa o kłamstwo lustracyjne.
Proces, wyrok i jego uzasadnienie, zgodnie z dotychczasową tradycją, przeciwnicy lustracji uznali za argument przeciwko, zwolennicy - za argument na jej rzecz. Obie strony się mylą. Ten proces to było wołanie o otwarcie archiwów i poddanie ich osądowi publicznemu. Mimo że elity zatroskane niedostatecznym poziomem społeczeństwa nie chcą dopuścić do poznawania akt bezpieki bez pośrednictwa, po Gilowskiej, a i po innych sprawach, widać, czym się takie pośrednictwo kończy. Czy pośrednikiem jest sędzia Mojkowska, gildia historyków, czy publicyści "Gazety Wyborczej".
Proces Gilowskiej miał odpowiedzieć tylko na pytanie, czy wicepremier skłamała, składając oświadczenie lustracyjne. Odpowiedział ustami sędzi Mojkowskiej, że nie skłamała, chociaż była tajnym współpracownikiem. Gdyby zapadł wyrok, że była i skłamała, nie zmieniłoby to zasadniczego elementu sprawy - wystawienia oceny moralnej nie Gilowskiej wtedy, w PRL, tylko Gilowskiej dziś, w III Rzeczypospolitej. Tak jest skonstruowana obecna lustracja, że nie bada, czy ktoś był świnią i kapusiem przed 1989 r., tylko czy został krętaczem po tej dacie. Przecież gdyby ktoś złożył oświadczenie, że był tajnym i świadomym, a w procesie udowodniono by mu, że nie był, tylko się puszy, też zostałby uznany za kłamcę lustracyjnego i odsunięty od stanowisk.
Sąd lustracyjny nie badał, ale też nie miał po temu żadnych podstaw ustawowych, co właściwie Gilowska doniosła, jakie to miało znaczenie i czy komukolwiek zaszkodziło. Czyli kwestii w całym badaniu PRL-owskiej przeszłości najważniejszej. W prawie karnym jest różnica między przejściem przez jezdnię na czerwonym świetle a zabójstwem. W lustracji zamkniętych archiwów takiej różnicy nie ma. Z tego, co mimochodem na rozprawie ujawniono, SB dowiedziała się od Gilowskiej, że jeden cudzoziemiec przebywał latem na KUL, a jakiś instytut w Bremie ma siedzibę przy Wilhelmstrasse. Gilowska podała nawet numer telefonu, żeby SB nie musiała dzwonić do informacji. Jest pewna różnica jakościowa między takimi donosami a nagraniem posiedzenia Komisji Krajowej w Radomiu, denuncjacją, donosem, spowodowaniem aresztowania, wywalenia z pracy, prześladowań czy nawet politycznych morderstw.
W czasach studenckich mojemu przyjacielowi zmarł krewny w USA. Warunkiem otrzymania paszportu było podpisanie zobowiązania. Po powrocie przyjaciel łaził jak struty, bo musiał napisać raport. Usiedliśmy razem przy kielichu i pisaliśmy ten raport wspólnie. Wszystkiego nie pamiętam, tylko fragment. "Byłem w porcie i widziałem tam lotniskowiec ČNimitzÇ. Był bardzo duży. Zmierzyłem go krokami i od dziobu do rufy miał 1876 kroków, a od rufy do dziobu 1972". Reszta była w tym duchu. Ten raport gdzieś leży w archiwach i mam nadzieję, że zostanie wydobyty i ogłoszony jako perła literatury. Najlepiej ze wstępem sędzi Mojkowskiej.
Otwórzcie wreszcie te archiwa i pozwólcie nam je ocenić samodzielnie. Nie chcemy list TW bez żadnej hierarchii. Chcemy wiedzieć, kto był wtedy naprawdę who. Chcemy wiedzieć, komu podawać rękę bez wskazówek z sądu. Wedle własnego rozumu i własnej wrażliwości.
Fot: A. Jagielak
Z czysto prawnego punktu widzenia, gdyby to był proces o morderstwo, sędzia Mojkowska powiedziałaby po prostu, że wprawdzie oczywiste jest, że obwiniona udusiła męża poduszką i rozpuściła jego zwłoki w kwasie solnym, bo ma zły charakter, znaleziono u niej wannę i poduszkę, ale nie można jej skazać, bo nie zostawiła odcisków palców. Szczególnie urocze było w tym uzasadnieniu podkreślanie wiarygodności i prawdomówności świadków. Cóż, nie mamy już takich prawników jak sędzia Krasiński, który pod koniec XIX wieku we Lwowie tak się zirytował krętactwem świadków, że oskarżonych uniewinnił, a wszystkich świadków skazał na śmierć. No, ale nie była to wtedy rozprawa o kłamstwo lustracyjne.
Proces, wyrok i jego uzasadnienie, zgodnie z dotychczasową tradycją, przeciwnicy lustracji uznali za argument przeciwko, zwolennicy - za argument na jej rzecz. Obie strony się mylą. Ten proces to było wołanie o otwarcie archiwów i poddanie ich osądowi publicznemu. Mimo że elity zatroskane niedostatecznym poziomem społeczeństwa nie chcą dopuścić do poznawania akt bezpieki bez pośrednictwa, po Gilowskiej, a i po innych sprawach, widać, czym się takie pośrednictwo kończy. Czy pośrednikiem jest sędzia Mojkowska, gildia historyków, czy publicyści "Gazety Wyborczej".
Proces Gilowskiej miał odpowiedzieć tylko na pytanie, czy wicepremier skłamała, składając oświadczenie lustracyjne. Odpowiedział ustami sędzi Mojkowskiej, że nie skłamała, chociaż była tajnym współpracownikiem. Gdyby zapadł wyrok, że była i skłamała, nie zmieniłoby to zasadniczego elementu sprawy - wystawienia oceny moralnej nie Gilowskiej wtedy, w PRL, tylko Gilowskiej dziś, w III Rzeczypospolitej. Tak jest skonstruowana obecna lustracja, że nie bada, czy ktoś był świnią i kapusiem przed 1989 r., tylko czy został krętaczem po tej dacie. Przecież gdyby ktoś złożył oświadczenie, że był tajnym i świadomym, a w procesie udowodniono by mu, że nie był, tylko się puszy, też zostałby uznany za kłamcę lustracyjnego i odsunięty od stanowisk.
Sąd lustracyjny nie badał, ale też nie miał po temu żadnych podstaw ustawowych, co właściwie Gilowska doniosła, jakie to miało znaczenie i czy komukolwiek zaszkodziło. Czyli kwestii w całym badaniu PRL-owskiej przeszłości najważniejszej. W prawie karnym jest różnica między przejściem przez jezdnię na czerwonym świetle a zabójstwem. W lustracji zamkniętych archiwów takiej różnicy nie ma. Z tego, co mimochodem na rozprawie ujawniono, SB dowiedziała się od Gilowskiej, że jeden cudzoziemiec przebywał latem na KUL, a jakiś instytut w Bremie ma siedzibę przy Wilhelmstrasse. Gilowska podała nawet numer telefonu, żeby SB nie musiała dzwonić do informacji. Jest pewna różnica jakościowa między takimi donosami a nagraniem posiedzenia Komisji Krajowej w Radomiu, denuncjacją, donosem, spowodowaniem aresztowania, wywalenia z pracy, prześladowań czy nawet politycznych morderstw.
W czasach studenckich mojemu przyjacielowi zmarł krewny w USA. Warunkiem otrzymania paszportu było podpisanie zobowiązania. Po powrocie przyjaciel łaził jak struty, bo musiał napisać raport. Usiedliśmy razem przy kielichu i pisaliśmy ten raport wspólnie. Wszystkiego nie pamiętam, tylko fragment. "Byłem w porcie i widziałem tam lotniskowiec ČNimitzÇ. Był bardzo duży. Zmierzyłem go krokami i od dziobu do rufy miał 1876 kroków, a od rufy do dziobu 1972". Reszta była w tym duchu. Ten raport gdzieś leży w archiwach i mam nadzieję, że zostanie wydobyty i ogłoszony jako perła literatury. Najlepiej ze wstępem sędzi Mojkowskiej.
Otwórzcie wreszcie te archiwa i pozwólcie nam je ocenić samodzielnie. Nie chcemy list TW bez żadnej hierarchii. Chcemy wiedzieć, kto był wtedy naprawdę who. Chcemy wiedzieć, komu podawać rękę bez wskazówek z sądu. Wedle własnego rozumu i własnej wrażliwości.
Fot: A. Jagielak
Więcej możesz przeczytać w 37/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.