Polska jest na razie za biedna,by odnosić sukcesy w europejskim futbolu
Nikomu nie znana drużyna Czarni z Żagania sprawiła sensację w latach 60., awansując do finału Pucharu Polski. Gracze z Żagania w finale zostali rozbici przez ówczesnych zawodowców z Górnika Zabrze, którzy bezlitośnie wykorzystali braki amatorów z piłkarskiej prowincji. Potem nikt już o drużynie z Żagania nie słyszał. Polskich piłkarzy dzieli dziś od europejskiej i światowej czołówki taki dystans, jaki dzielił kiedyś Czarnych Żagań od Górnika Zabrze. Tej prawdy nie zmienia nieco lepsza postawa drużyny w meczu z Serbią.
Tańsi od Finów
Najlepszym miernikiem zawodowstwa, także w futbolu, który jest obecnie jednym z najbardziej zglobalizowanych biznesów, są pieniądze. A liczby mówią same za siebie - na futbolowym rynku wartość 18 reprezentacyjnych graczy z Serbii wynosi łącznie 87 mln euro, podczas gdy wartość polskich kopaczy to 50 mln euro. Biorąc to pod uwagę, remis z Serbami na własnym boisku jest dla nas nie porażką, ale sukcesem. Nawet Finowie, z którymi przegraliśmy w zawstydzającym stylu, są wyżej cenieni na rynku - choć tylko o 3 mln euro. Marna to pociecha, bo na boisku Finowie nas zdeklasowali, na co trudno już znaleźć rynkowe uzasadnienie.
Jeśli patrzeć w wymiernych kategoriach na nasze szanse w eliminacjach mistrzostw Europy, są one bliskie zera. Innych naszych rywali - Belgów wycenia się na 75 mln euro, nie mówiąc już o Portugalczykach - 204 mln euro. Ścisła europejska czołówka to jeszcze więcej: Hiszpanie - 295 mln euro, Włosi - 275 mln euro, Francuzi 246 mln euro, a Anglicy 241 mln euro. Na pociechę pozostają nam mecze z Kazachstanem, Armenią i Azerbejdżanem. Ich pokonanie nie wystarczy jednak do pierwszego w historii awansu polskiej reprezentacji narodowej na mistrzostwa Europy.
Jeśli prześledzić rynkową wartość poszczególnych formacji, najlepiej wypadają polscy bramkarze. W naszej grupie eliminacyjnej to właśnie bramkarze, zwłaszcza Artur Boruc, są wyceniani najwyżej. Najbardziej dotychczas cenieni polscy obrońcy są łącznie prawie pięciokrotnie tańsi od Portugalczyków i trzy razy tańsi od Serbów.
Trzecia liga
Równie kiepsko jak w reprezentacji jest w polskiej piłce klubowej. Piłkarze ukraińskiego Szachtara Donieck, pogromcy Legii Warszawa w eliminacjach Ligi Mistrzów, są drożsi od całej kadry biało-czerwonych. Ich wartość na ryku transferowym to 67,7 mln euro, podczas gdy graczy Legii - 15,75 mln euro. Jeśli dodać do tego, że budżet mistrza Polski zmyka się w kwocie 6--7 mln euro, jasno widać, że jeszcze długo będzie on skazany na dobijanie się do europejskiej ekstraklasy. Tym bardziej że Szachtar ma 10 razy więcej pieniędzy, a mimo to nie co roku udaje mu się wedrzeć do elitarnych rozgrywek. Co gorsza, polskie kluby z ekstraklasy odstają pod względem możliwości finansowych nawet od drugoligowych zespołów z Zachodu. Pociąga to za sobą różnice nie tylko w poziomie sprowadzanych graczy, ale i jakości ich szkolenia, sprawach organizacyjnych itd. Dla naszych klubów awans do europejskich pucharów jest jedynie przedmiotem marzeń, dla dobrych - częścią biz-nesplanu. Polskim kibicom bardzo trudno w tej sytuacji wierzyć w sukcesy.
Hitem transferowym tego roku w polskiej lidze była sprzedaż Ireneusza Jelenia z Wisły Płock do AJ Auxerre. Ale 900 tys. euro, jakie zapłacili za niego Francuzi, to kwota na europejskie realia śmieszna. Bo w tym samym czasie sprzedano Ukraińca Andrija Szewczenkę z Milanu do Chelsea Londyn prawie za 60 razy tyle, ile zapłacono za Jelenia. Nie można oczekiwać cudu od reprezentacji, której najdroższy gracz - Maciej Żurawski - kosztował Celtic Glasgow nieco ponad 3 mln euro. Przed wyjazdem do Szkocji Żurawski zarabiał w Krakowie, według różnych źródeł, prawie 200 tys. euro rocznie. Obecnie w Glasgow na jego konto spływa o wiele razy wyższa suma. Ale w Szkocji rozgrywa on rocznie tylko kilka poważnych meczów. Reszta to łatwe ogrywanie słabych zespołów ze szkockiej prowincji. Przy tak miernych przeciwnikach strzelenie kilkunastu bramek w sezonie nie jest problemem. Tymczasem u nas uznaje się to za piłkarski Olimp. Kłopot pojawia się dopiero wtedy, kiedy trzeba zagrać w reprezentacji przeciw lepszym, bardziej ambitnym i lepiej prowadzonym rywalom. Wtedy - jak w meczu z Serbami - Żurawski nie wykorzystuje nawet stuprocentowej sytuacji.
Inne "podpory" naszej reprezentacji zmieniały kluby za jeszcze mniejsze pieniądze niż Żurawski: Mirosław Szymkowiak za kwotę 900 tys. euro, Jacek Krzynówek - 1,1 mln euro, Michał Żewłakow - 1,2 mln euro, Artur Boruc - 2 mln euro, a Euzebiusz Smolarek - 750 tys. euro. Mając tak małą wartość na piłkarskim rynku, nie ma co liczyć na grę w czołowych ligach: angielskiej, hisz-pańskiej czy włoskiej. Nawet w Bundeslidze nasi wchodzą obecnie na boisko najwyżej na kilkanaście minut. Gdzie mają podnosić swoje umiejętności, skoro właściwie nie mają szans występować przeciw najlepszym? Jeden z angielskich klubów złożył ofertę polskiemu bramkarzowi Miłoszowi Miłce. Klub chciał go sprowadzić do swojej szkółki i w zamian zapewnić jego ojcu pracę. Bo Miłosz ma 7 lat i musi mieć opiekuna. Może dopiero pokolenie tego młodego bramkarza, wyszkolone za granicą, będzie w stanie stawić czoła najlepszym?
Polscy kibice od lat nie mogą się doczekać gry polskiego klubu w Lidze Mistrzów i występu naszej reprezentacji w mistrzostwach Europy. Legia, nawet po zagranicznych wzmocnieniach, doznała upokarzającej porażki na własnym stadionie z Szachtarem. Drużynę narodową pogrążyły przeciętne Ekwador i Finlandia. Reprezentacja i Legia zawiodły? Nie, zagrały tak, jak potrafią - na miarę możliwości, których miernikiem jest ich rynkowa cena.
Tańsi od Finów
Najlepszym miernikiem zawodowstwa, także w futbolu, który jest obecnie jednym z najbardziej zglobalizowanych biznesów, są pieniądze. A liczby mówią same za siebie - na futbolowym rynku wartość 18 reprezentacyjnych graczy z Serbii wynosi łącznie 87 mln euro, podczas gdy wartość polskich kopaczy to 50 mln euro. Biorąc to pod uwagę, remis z Serbami na własnym boisku jest dla nas nie porażką, ale sukcesem. Nawet Finowie, z którymi przegraliśmy w zawstydzającym stylu, są wyżej cenieni na rynku - choć tylko o 3 mln euro. Marna to pociecha, bo na boisku Finowie nas zdeklasowali, na co trudno już znaleźć rynkowe uzasadnienie.
Jeśli patrzeć w wymiernych kategoriach na nasze szanse w eliminacjach mistrzostw Europy, są one bliskie zera. Innych naszych rywali - Belgów wycenia się na 75 mln euro, nie mówiąc już o Portugalczykach - 204 mln euro. Ścisła europejska czołówka to jeszcze więcej: Hiszpanie - 295 mln euro, Włosi - 275 mln euro, Francuzi 246 mln euro, a Anglicy 241 mln euro. Na pociechę pozostają nam mecze z Kazachstanem, Armenią i Azerbejdżanem. Ich pokonanie nie wystarczy jednak do pierwszego w historii awansu polskiej reprezentacji narodowej na mistrzostwa Europy.
Jeśli prześledzić rynkową wartość poszczególnych formacji, najlepiej wypadają polscy bramkarze. W naszej grupie eliminacyjnej to właśnie bramkarze, zwłaszcza Artur Boruc, są wyceniani najwyżej. Najbardziej dotychczas cenieni polscy obrońcy są łącznie prawie pięciokrotnie tańsi od Portugalczyków i trzy razy tańsi od Serbów.
Trzecia liga
Równie kiepsko jak w reprezentacji jest w polskiej piłce klubowej. Piłkarze ukraińskiego Szachtara Donieck, pogromcy Legii Warszawa w eliminacjach Ligi Mistrzów, są drożsi od całej kadry biało-czerwonych. Ich wartość na ryku transferowym to 67,7 mln euro, podczas gdy graczy Legii - 15,75 mln euro. Jeśli dodać do tego, że budżet mistrza Polski zmyka się w kwocie 6--7 mln euro, jasno widać, że jeszcze długo będzie on skazany na dobijanie się do europejskiej ekstraklasy. Tym bardziej że Szachtar ma 10 razy więcej pieniędzy, a mimo to nie co roku udaje mu się wedrzeć do elitarnych rozgrywek. Co gorsza, polskie kluby z ekstraklasy odstają pod względem możliwości finansowych nawet od drugoligowych zespołów z Zachodu. Pociąga to za sobą różnice nie tylko w poziomie sprowadzanych graczy, ale i jakości ich szkolenia, sprawach organizacyjnych itd. Dla naszych klubów awans do europejskich pucharów jest jedynie przedmiotem marzeń, dla dobrych - częścią biz-nesplanu. Polskim kibicom bardzo trudno w tej sytuacji wierzyć w sukcesy.
Hitem transferowym tego roku w polskiej lidze była sprzedaż Ireneusza Jelenia z Wisły Płock do AJ Auxerre. Ale 900 tys. euro, jakie zapłacili za niego Francuzi, to kwota na europejskie realia śmieszna. Bo w tym samym czasie sprzedano Ukraińca Andrija Szewczenkę z Milanu do Chelsea Londyn prawie za 60 razy tyle, ile zapłacono za Jelenia. Nie można oczekiwać cudu od reprezentacji, której najdroższy gracz - Maciej Żurawski - kosztował Celtic Glasgow nieco ponad 3 mln euro. Przed wyjazdem do Szkocji Żurawski zarabiał w Krakowie, według różnych źródeł, prawie 200 tys. euro rocznie. Obecnie w Glasgow na jego konto spływa o wiele razy wyższa suma. Ale w Szkocji rozgrywa on rocznie tylko kilka poważnych meczów. Reszta to łatwe ogrywanie słabych zespołów ze szkockiej prowincji. Przy tak miernych przeciwnikach strzelenie kilkunastu bramek w sezonie nie jest problemem. Tymczasem u nas uznaje się to za piłkarski Olimp. Kłopot pojawia się dopiero wtedy, kiedy trzeba zagrać w reprezentacji przeciw lepszym, bardziej ambitnym i lepiej prowadzonym rywalom. Wtedy - jak w meczu z Serbami - Żurawski nie wykorzystuje nawet stuprocentowej sytuacji.
Inne "podpory" naszej reprezentacji zmieniały kluby za jeszcze mniejsze pieniądze niż Żurawski: Mirosław Szymkowiak za kwotę 900 tys. euro, Jacek Krzynówek - 1,1 mln euro, Michał Żewłakow - 1,2 mln euro, Artur Boruc - 2 mln euro, a Euzebiusz Smolarek - 750 tys. euro. Mając tak małą wartość na piłkarskim rynku, nie ma co liczyć na grę w czołowych ligach: angielskiej, hisz-pańskiej czy włoskiej. Nawet w Bundeslidze nasi wchodzą obecnie na boisko najwyżej na kilkanaście minut. Gdzie mają podnosić swoje umiejętności, skoro właściwie nie mają szans występować przeciw najlepszym? Jeden z angielskich klubów złożył ofertę polskiemu bramkarzowi Miłoszowi Miłce. Klub chciał go sprowadzić do swojej szkółki i w zamian zapewnić jego ojcu pracę. Bo Miłosz ma 7 lat i musi mieć opiekuna. Może dopiero pokolenie tego młodego bramkarza, wyszkolone za granicą, będzie w stanie stawić czoła najlepszym?
Polscy kibice od lat nie mogą się doczekać gry polskiego klubu w Lidze Mistrzów i występu naszej reprezentacji w mistrzostwach Europy. Legia, nawet po zagranicznych wzmocnieniach, doznała upokarzającej porażki na własnym stadionie z Szachtarem. Drużynę narodową pogrążyły przeciętne Ekwador i Finlandia. Reprezentacja i Legia zawiodły? Nie, zagrały tak, jak potrafią - na miarę możliwości, których miernikiem jest ich rynkowa cena.
PIŁKARZE NA RYNKU |
---|
Szacowana wartość najlepszych reprezentacji w Europie (18 graczy), w porównaniu z zespołami z grupy A eliminacji ME, w której gra Polska (w mln euro)
|
WARTOŚĆ POSZCZEGÓLNYCH FORMACJI |
---|
Liczyliśmy według klasycznego ustawienia 1-4-4-2, pod uwagę wzięliśmy najwyżej wycenianych zawodników (w mln euro). Reprezentacje Kazachstanu, Armenii i Azerbejdżanu ze względu na brak danych nie zostały sklasyfikowane. Bramkarze
|
Więcej możesz przeczytać w 37/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.