Dwa lata minęły szybko. Pamięć ludzka zatarła się skutecznie, mój efektowny bluzg poszedł w niepamięć. Przede mną leżą dwa e-maile z ofertami, bym zagrał w dwóch różnych miastach na finale WOŚP. Trzecia oferta spłynęła telefonicznie. Wszystkie są zdeterminowane zapłacić każdą kwotę, jaką sobie wyśnię, bylebym tylko przyjechał i wylazł na scenę tego świątecznego wieczoru. 20 tys. zł to punkt wyjściowy jednej z ofert. Opadły mi ręce.
20 tys. zł za godzinę pracy robi wrażenie na każdym, zwłaszcza kiedy do tego dochodzi prestiż i promocja. Myślę, że większość polskich zespołów rzuciłaby się do Wisły pełnej piranii, by przepłynąć ją wpław za taką kasę. Ja jednak jestem z innej gliny, mam inne podwórkowe zasady, pomoc jest w nie wpisana niezmywalnym długopisem. Nie mógłbym wziąć ani grosza za udział w imprezie charytatywnej. Odmówiłem więc taktownie, że nie mam czasu, a w jednym wypadku powiedziałem, że być może pojawię się za friko, sam z gitarą – i to wzbudziło zdumienie. Niewykluczone, że ktoś po drugiej stronie popukał się w czoło.
Wysłałem do Owsiaka SMS. Napisałem, że oferty grania za kasę na WOŚP są pozbawione woalki i że skoro ktoś składa taką propozycję mnie, człowiekowi nieobliczalnemu, to albo jest to prowokacja jakiegoś tabloidu, albo sprawy zaszły tak daleko, że wszyscy wszystkim wszędzie płacą i tylko ja jestem naiwniakiem. Jurek odpowiedział mi znakomitą poradą prawną. Prostą i skuteczną.
Ustawa o prawie autorskim każe płacić 8 proc. od ceny każdego sprzedanego biletu tym, którzy skomponowali wykonywane na koncercie piosenki i napisali do nich teksty. Przykładowo: ktoś gra piosenki Seweryna Krajewskiego, George’a Gershwina, a potem Hołdysa – 8 proc. ceny biletu musi wpłynąć na konto Seweryna, spadkobierców Gershwina i w końcu Hołdysa, podzielone proporcjonalnie do czasu, jaki zajęły w koncercie. Ta sama ustawa mówi, że kiedy impreza jest niebiletowana – a tak wyglądają koncerty finałowe WOŚP – wtedy organizator musi wpłacić ZAiKS-owi 10 proc. honorarium, jakie otrzymał artysta. Założenie jest takie: artysta używa piosenek innych ludzi do zarobienia swojej gaży, więc musi odpalić tym ludziom działkę za użycie tych piosenek. Z reguły te 10 proc. płaci ZAiKS-owi organizator imprezy.
Z WOŚP jest inaczej. ZAiKS (czyli autorzy piosenek), idąc na rękę fundacji, zwalnia wszystkich organizatorów z obowiązkowych opłat. Jak charytatywnie, to charytatywnie. Twórcy rzucają swoje utwory za darmo, by pomóc w pozyskaniu jak największej sumy darowizn na leczenie dzieci. Jest jedno „ale".
Kiedy wykonawca otrzymuje honorarium za występ – koncert przestaje być charytatywny i zwolnienie ZAiKS-u z mocy prawa przestaje działać. Organizator musi wtedy zapłacić 10 proc. od honorariów do kasy ZAiKS-u, choćby ZAIKS nie chciał ich przyjąć.
Zsumujmy. Na scenie wystąpi dziesięciu wykonawców, z czego pięciu otrzyma po 5 tys., trzech po 10 tys., a dwie gwiazdy po 20 tys. zł – to od łącznej sumy honorariów, która wyniesie 95 tys. zł, organizator (czyli jakiś komitet lokalny albo urząd miasta lub gminy) musi dorzucić jeszcze 9,5 tys. na rzecz ZAiKS-u. Jeśli tego nie zrobi – złamie prawo. Nie wiem, ile inkubatorów i pomp insulinowych można kupić za 100 tys. zł i ilu dzieciom w Polsce mogłyby uratować życie miliony złotych, które zainkasują artyści tego dnia w całej Polsce. Wychodzi na to, że wbrew intencji WOŚP styczniowa akcja wspiera artystów równie mocno jak potrzebujące pomocy dzieci. Apeluję do braci artystów: zagrajcie za darmo tego dnia. Pomóżcie dzieciom. Od serca, małego, czerwonego.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.