Nie samym chlebem żyje człowiek, niemniej lepiej żyć za euro niż za złotego
Wspominałem kiedyś, że moim ulubionym miejscem przyjacielskich spotkań na Rynku Głównym w Krakowie jest kawiarnia Orzeł Biały. Ostatnio zmieniłem upodobania i przeniosłem się do Europejskiej. Jest urocza. Pogrążone w półmroku secesyjne plusze, kanapy, kandelabry, lustra; za oszkloną ścianą dorożki na tle Sukiennic i mariackiego gotyku. Siedząc przy kawie w Europejskiej, pomyślałem, że planowane referendum o przystąpieniu Polski do Europy w roku 2004 jest bezsensowne. Każdy Polak czuł się od stuleci Europejczykiem i jest nim nadal, bez względu na decyzje podjęte w Brukseli. Sens miałoby tylko referendum na temat tego, czy zamiast złotówki wprowadzić u nas euro. Ręczę, że za euro byłoby dzisiaj 99 proc. dorosłych Polaków, a nawet większość szkolnych dzieci.
W gruncie rzeczy tylko o to euro, czyli o ekonomię chodzi. Nie samym chlebem żyje człowiek, niemniej lepiej żyć za euro niż za złotego.
Kiedyś, za komuny, w konsulacie amerykańskim w Krakowie pracował pan Walsh, attaché kulturalny. Bardzo to był bystry i fajny facet. Kiedy powstała "Solidarność", pewnego dnia spotkałem go na ulicy, a on mi ze śmiechem oznajmił, że Polacy roku 1981 właściwie najchętniej przyłączyliby Polskę jako kolejny stan do USA. To powszechne pragnienie, które zrodziło się na gruzach proradzieckiej propagandy, było dla Walsha radosnym odkryciem. Gdyby dzisiaj urządzić referendum na temat przyłączenia nas do USA, a nie do skąpej i próchniejącej duchowo Europy, wynik też byłby zapewne dobry.
O opinię w tych sprawach zapytałem przyjaciela, emerytowanego docenta politologii, który przysiadł się do mnie w Europejskiej i zamówił dwa jajka w szklance, rogalik i kawę. Docent był eurocentrykiem, dowodził, że i tak jesteśmy w strefie amerykańskiej, a co stara Europa, to nie raczkujący kulturalnie Teksas. Okazał się jednak absolutnym sceptykiem w sprawie możliwości przeprowadzenia u nas jakiegokolwiek referendum. Przede wszystkim - twierdził - z pewnością znowu zawiedzie system komputerowy. Oczywiście, głosy oddane w sprawie wstąpienia do Unii Europejskiej można też liczyć na palcach albo zawczasu przygotować drewniane liczydła, kto jednak zaręczy, że dane będą prawdziwe. - Czy ty myślisz, o naiwny ! - uniósł się - że w tej chwili rząd pertraktujący z brukselczykami dysponuje prawdziwymi danymi o gospodarce? Przecież to jest niemożliwe do czasu, aż wymrą starzy urzędnicy o peerelowskich nawykach. Wtedy fałszowali i teraz fałszują, a prywaciarze prawdy nie powiedzą, bo Janosik-Kołodko im wszystko zabierze. Jak nie młotkiem, to Kołodkiem - zarżał ze swego dowcipu niby stary, środkowoeuropejski koń dorożkarski.
Gdy docent przestał rżeć, zapadła stateczna cisza w Europejskiej, która już trzecie stulecie cierpliwie wysłuchuje polskich narzekań na życie.
W gruncie rzeczy tylko o to euro, czyli o ekonomię chodzi. Nie samym chlebem żyje człowiek, niemniej lepiej żyć za euro niż za złotego.
Kiedyś, za komuny, w konsulacie amerykańskim w Krakowie pracował pan Walsh, attaché kulturalny. Bardzo to był bystry i fajny facet. Kiedy powstała "Solidarność", pewnego dnia spotkałem go na ulicy, a on mi ze śmiechem oznajmił, że Polacy roku 1981 właściwie najchętniej przyłączyliby Polskę jako kolejny stan do USA. To powszechne pragnienie, które zrodziło się na gruzach proradzieckiej propagandy, było dla Walsha radosnym odkryciem. Gdyby dzisiaj urządzić referendum na temat przyłączenia nas do USA, a nie do skąpej i próchniejącej duchowo Europy, wynik też byłby zapewne dobry.
O opinię w tych sprawach zapytałem przyjaciela, emerytowanego docenta politologii, który przysiadł się do mnie w Europejskiej i zamówił dwa jajka w szklance, rogalik i kawę. Docent był eurocentrykiem, dowodził, że i tak jesteśmy w strefie amerykańskiej, a co stara Europa, to nie raczkujący kulturalnie Teksas. Okazał się jednak absolutnym sceptykiem w sprawie możliwości przeprowadzenia u nas jakiegokolwiek referendum. Przede wszystkim - twierdził - z pewnością znowu zawiedzie system komputerowy. Oczywiście, głosy oddane w sprawie wstąpienia do Unii Europejskiej można też liczyć na palcach albo zawczasu przygotować drewniane liczydła, kto jednak zaręczy, że dane będą prawdziwe. - Czy ty myślisz, o naiwny ! - uniósł się - że w tej chwili rząd pertraktujący z brukselczykami dysponuje prawdziwymi danymi o gospodarce? Przecież to jest niemożliwe do czasu, aż wymrą starzy urzędnicy o peerelowskich nawykach. Wtedy fałszowali i teraz fałszują, a prywaciarze prawdy nie powiedzą, bo Janosik-Kołodko im wszystko zabierze. Jak nie młotkiem, to Kołodkiem - zarżał ze swego dowcipu niby stary, środkowoeuropejski koń dorożkarski.
Gdy docent przestał rżeć, zapadła stateczna cisza w Europejskiej, która już trzecie stulecie cierpliwie wysłuchuje polskich narzekań na życie.
Więcej możesz przeczytać w 47/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.