Drang nach Osten
Patrząc z perspektywy Zachodu, jest rzeczą oczywistą, że każdy kraj ma swój interes narodowy, wspiera swoje firmy, ich eksport i ekspansję czy też broni ich przed konkurencją zagranicznych przedsiębiorstw ("Drang nach Osten", "RotchGrywka", nr 45). Dlaczego Niemcy nie pozwalają na przejęcia swoich firm? Dlaczego USA były niechętne przejęciu nawet małego VoiceStream przez Deutsche Telekom? Odpowiedzi są oczywiste, a przykłady można mnożyć. W Polsce chyba jeszcze nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę.
Nasze inwestycje za granicą, lansowanie polskich firm przypominało do tej pory raczej quick sale. Brakowało chęci, strategii i zdecydowania w budowaniu pozycji polskich firm, które odgrywałyby znaczącą rolę poza krajem, choćby regionalnie. Doprowadziło to do tego, że firmy z rodzimym kapitałem nie liczą się nawet w Polsce, nie liczą się regionalnie, nie liczą się globalnie, a przecież jesteśmy krajem o olbrzymim potencjale. Na liście największych transnarodowych firm regionu, opublikowanej ostatnio przez agencje ONZ, jest tylko jedna polska firma. Słoweńcy mają osiem! Polski eksport do USA wynosi tyle, co Wietnamu, czy jedną trzecią eksportu Węgier. Nasze firmy nie mają wsparcia w rządzie, wywiadu gospodarczego, większość nie ma wyobraźni, chęci, odwagi i kapitału. Wiele zadowala odsprzedaż drugorzędnych niemieckich towarów.
Mamy nadzieję, że polska naiwność co do globalnego podziału pracy, zysków itp. zaczyna się powoli kończyć i że rząd zajmie się wreszcie ochroną polskiego rynku i ekspansją gospodarczą za granicę. Mamy nadzieję, przynajmniej my, Polako-Amerykanie.
ROBERT JAMRO
Waszyngton
"Drang nach Osten" (nr 45) Jerzego Marka Nowakowskiego jest ważnym tekstem. W Polsce o interesie narodowym i patriotyzmie mówią tylko polityczni pajace, których łatwo zdyskredytować.
WACŁAW KOWALSKI
Autor artykułu "Drang nach Osten" (nr 45) myli interesy, jakimi kieruje się państwo, z interesami przedsiębiorstw. Rząd niemiecki, tak samo jak polski i każdy inny, usiłuje przeforsować tzw. interesy narodowe. Wątpliwe jest jednak, czy taka polityka służy interesom obywateli danego kraju. Na przykład ochrona "narodowych" przedsiębiorstw przed zagraniczną konkurencją oznacza wspieranie nieefektownych krajowych producentów kosztem krajowych konsumentów zmuszonych płacić wyższe ceny za towary o niższej jakości. Równocześnie firmy (krajowe i zagraniczne) wykorzystują warunki, jakie stworzyli politycy w danym kraju. Żaden zakład energetyczny na świecie nie odrzuciłby oferty zakupu Stoenu wraz z pozycją monopolistyczną, jeśli taka propozycja wychodzi od polskiego rządu - jak to było w wypadku kupna Stoenu przez RWE Plus. Jeśli nasz rząd dopuszcza do powstawania pozycji monopolistycznych, nie można winą za tę sytuację obarczać przedsiębiorstw!
Niemieckie firmy, z 12,6-procentowym udziałem w inwestycjach zagranicznych w Polsce, plasują się na trzecim miejscu wśród zagranicznych inwestorów. Większość niemieckich inwestorów to małe i średnie przedsiębiorstwa działające w branżach o wysokim stopniu konkurencyjności, więc o wykorzystywaniu pozycji nie może być mowy - z inwestycji korzystają polscy konsumenci. Główną przyczyną tego, że przedsiębiorstwa zagraniczne inwestują w Polsce, są niskie płace. Techniki produkcyjne przystosowane są zatem do wykorzystania tego atrybutu Polski, a więc muszą być z natury rzeczy bardziej pracochłonne niż kapitałochłonne. Mimo to te rzekomo przestarzałe technologie produkcyjne przeniesione przez obcy kapitał do polskich przedsiębiorstw oznaczają ich znaczącą modernizację. Dobrym przykładem jest branża motoryzacyjna, która stała się - w wyniku inwestycji zagranicznych - konkurencyjna na światowych rynkach i przyczynia się do wzrostu polskiego eksportu.
BARTOSZ GĘBKA i HARALD HENKE
Uniwersytet Europejski Viadrina we Frankfurcie nad Odrą
Najlepsi z MBA
Wymienione pośród najlepszych szkół biznesu w Ameryce Północnej ("Najlepsi z MBA", nr 44) uniwersytety McGill oraz Queens znajdują się nie w Stanach Zjednoczonych, jak błędnie podaliśmy, lecz w Kanadzie.
Krzysztof Trębski
Drogie wybory
Skończyła się II tura wyborów samorządowych. Czy we wszystkich okręgach musiało dojść do dodatkowego głosowania? Na początku roku pracowano w Sejmie nad poprawką do ordynacji. Zgodnie z nią kandydat z najlepszym wynikiem - mniejszym jednak niż 50 proc. głosów - zostawałby zwycięzcą już w I turze, pod warunkiem że otrzymałby przynajmniej tyle głosów, ile wynosi suma głosów oddanych na kandydatów z drugim i trzecim wynikiem. Niestety, pomysł ten nie zdobył poparcia. Teraz, gdy wybory mamy za sobą, można sprawdzić, w ilu wypadkach wygrał kandydat, który znacząco odbiegał od konkurencji po pierwszej turze. Można też oszacować, ile kosztowała niepotrzebna II tura wyborów.
TOMASZ CAK
"Edi", czyli cegła
Tomasz Raczek na łamach "Wprost" ("Kino Tomasza Raczka", nr 44) przyłączył się do chóru piewców filmu "Edi" w reżyserii Piotra Trzaskalskiego. Zachęcony tą recenzją postanowiłem zobaczyć to undergroundowe arcydzieło o zbieraczach złomu, które ma walczyć w Los Angeles o Oscara. Jestem w kinie. Gaśnie światło. Szeleści popcorn. Na ekranie zaczyna się zbieranie złomu (40 minut) ożywione dialogami czerstwymi jak przedwczorajsze bułki. Wreszcie scena pogrzebu. Wdowa krzyczy nad trumną męża: "Ty ch..., p..., czemuś zostawił mnie samą z dzieciakiem?". Gwałtownie szukam humanistycznego przesłania filmu. Staram się też dostrzec kunszt aktorski Henryka Gołębiewskiego, który gra tytułową rolę. Na ekranie pojawia się tylko wspomnienie o jego dawnych kreacjach z dzieciństwa. Cegiełka ("Stawiam na Tolka Banana"), Poldek ("Podróż za jeden uśmiech") to były role. A teraz? Smutna, zniszczona życiem i alkoholem, beznamiętna twarz. Czas zamienił Cegiełkę w cegłę. Kilkuset mieszkańców Dworca Centralnego w Warszawie zagrałoby Ediego nie gorzej niż nowa gwiazda polskiego kina Henryk Gołębiewski. Jak to możliwe, że "Wprost" w rankingu aktorów (nr 46) umieścił Gołębiewskiego wśród najlepszej dziesiątki artystów scen polskich? I to na ósmej pozycji! Jan Himilsbach - z którym porównuje się odtwórcę roli Ediego - musi chyba ze zgryzoty załatwić sobie jakąś flaszkę od grabarzy.
Znów szeleści popcorn. Słychać siorbanie resztek coca-coli. "Nuda. Nic się nie dzieje. Aż się chce wyjść z kina" - kołaczą się w głowie słowa inżyniera Mamonia z "Rejsu". Wreszcie zapala się światło.
Skąd wziął się zachwyt nad "Edim"? Okazuje się się, że trudniej znaleźć odpowiedź na to pytanie, niż trafić na złomowisku na starą pralkę czy zardzewiały kaloryfer.
ROBERT MACIEJEWSKI
Poznań
Więcej możesz przeczytać w 47/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.