Prezydent Jolanta Kwaśniewska, premier Aleksander Kwaśniewski - taki scenariusz jest coraz bardziej realny Pół żartem, pół serio można zaproponować trwałe i radykalne skrócenie kadencji parlamentu. Przecież żadna z istniejących od 1993 r. koalicji nie była w stanie zachować poparcia społecznego dłużej niż dwa i pół roku. Po takim czasie wyborcy coraz żwawiej manifestują swoje rozczarowanie i niezadowolenie, przechodzące w nieustanne demonstracje i ataki mediów. Kolejne ekipy okazują się nieprzygotowane do rządzenia i w najlepszym wypadku w biegu przedstawiają jakieś doraźne programy naprawcze. Wyborcze hasła przestają się liczyć i chętnie się o nich zapomina. Ale - umarł król, niech żyje król - koniec poparcia dla rządu, to z kolei czas na szukanie nowych partii i kandydatów do rządzenia. Z badań wynika, że kiedy część wyborców próbuje sztuczki z króliczkiem (z cylindra), inni organizują się wokół opozycyjnych partii.
Pierwszy sposób rozwiązania kryzysu przywództwa symbolizuje Jolanta Kwaśniewska. Ni z tego, ni z owego, dzięki sondażom, prezydentowa z roli pierwszej damy urosła do rangi najpopularniejszego w Polsce polityka. Nikt nic nie wie o jej poglądach. Nie sposób powiedzieć, jak potrafi znaleźć się w trudnych sytuacjach politycznych, a już wydaje się murowanym kandydatem na prezydenta. Pewny jest tylko pałacyk w Wiśle. Z całym szacunkiem dla prof. Religi - i on mając pewien kameralny udział w życiu publicznym, staje się niespodziewanie osobą wpływową. Tym jest to dziwniejsze, że partia, którą reprezentuje, ma poparcie poniżej wymaganego progu wyborczego.
Brzemienna platforma
Choć Platforma Obywatelska, z jej liczącymi się politykami, dowodzi, że znów wiatr wieje bardziej od prawej strony, to potencjał wzrostu poparcia dla liberałów jest dość ograniczony. Mam nawet wrażenie, że dochodzą oni już do kresu swych możliwości. Ze swoim programem reformatorsko-oszczędnościowym nie mogą liczyć na rolników (to już 30 proc. wyborców, którzy co prawda ze swoich praw politycznych niechętnie korzystają), emerytów i rencistów (będzie jakieś 14 proc.) czy znacznej części robotników. Nie mają szansy wśród elektoratu lewicowego. Ich program nie pozostawia wiele wątpliwości. Daje się więc lubić tylko przez tych, którzy mogą z niego w obliczalnej przyszłości skorzystać. Liberalizm nigdy w Polsce nie cieszył się szczególnym poparciem i nie bardzo wierzę, by za sprawą Jana Rokity coś się zmieniło. Sam Rokita symbolizuje coś więcej niż wolny rynek - uosabia tęsknotę za prawem i sprawiedliwością. To już jest pewien elektorat. Ale i tak 25 proc. poparcia dla PO to będzie bardzo dużo. Jeśli nawet politycy platformy będą współtworzyli następny rząd, mogą liczyć nie tyle na w miarę silne, acz ograniczone poparcie, ile na zdecydowaną opozycję.
Opozycję zapowiada choćby rosnąca liczba przeciwników planu Hausnera. Jest ich obecnie prawie 60 proc. i z każdym miesiącem może przybywać. Pamiętać warto, że Polacy w większości są etatystami. Cenią konkurencję pod warunkiem, że na niej nie stracą. Nie lubią prywatyzacji, a od państwa oczekują wsparcia i polityki prospołecznej. Demokracja po polsku to demokracja socjalna z domieszką praw obywatelskich. Nie na odwrót. Nie ma powodu, by liczyć na zmianę generalnych światopoglądowych nastawień rodaków. Wprowadzanie planów oszczędnościowych musi być przyjmowane z wyjątkową rezerwą. Platforma może liczyć na osoby nieco lepiej wykształcone, małych i średnich przedsiębiorców, mieszkańców większych miast.
Z konieczności Platforma Obywatelska będzie szukała sojuszu z Prawem i Sprawiedliwością. Jego notowania w ostatnim miesiącu trochę kuleją, ale jeszcze trudno orzec, czy jest to trend trwały. Tracą też przywódcy tego ugrupowania, acz do tego powinni być już przyzwyczajeni. W okolicach roku 1992 Jarosław Kaczyński miał wyjątkowo silny elektorat negatywny, a przez lata ten polityk w ogóle nie istniał w życiu politycznym. Istotniejsze dla losów tej ewentualnej koalicji będą kwestie charakterologiczno-personalne niż różnice języków politycznych.
Wygląda na to, że PiS nie ma co liczyć na więcej niż 15 proc. głosów. Z pewnością nie przejmie wyborców Ligi Polskich Rodzin. Nic nie odbierze też Samoobronie. Te dwie partie, na co wskazują wyniki sondaży, stały się - niestety - trwałym elementem naszego krajobrazu politycznego. A że jest to elektorat trwały, świadczy fakt, iż chwilowe utraty poparcia w jednym miesiącu są szybko odrabiane w kolejnym. Mają one wystarczająco dużo zwolenników, by przetrwać, i wystarczająco dużo wrogów, by być widoczne i pozować na groźne.
Naród niecierpliwych
Jeśli prawdziwa jest wstępna teza tego artykułu, że w Polsce gabinety i koalicje rządzących nie trwają dłużej niż dwa i pół roku, można się spodziewać, że kolejny rząd - choćby w wyniku podjętych reform - przysporzy sobie dość wrogów i dość osób zawiedzionych. Tym bardziej że Polacy, jak niezwykle celnie zauważył poznański socjolog prof. Marek Ziółkowski, są narodem niecierpliwym, a jeszcze bardziej niecierpliwi bywają publicyści. Zbyt długo prowadzone, a w dodatku uciążliwe reformy szybko nas rozczarowują.
Tak czy inaczej PO musi się przygotowywać intelektualnie i programowo do przejęcia władzy, a jej brzemię będzie wyjątkowo ciężkie. Bo przyjdzie rozczarowanie unią, gdy okaże się, że jesteśmy za biedni na wiele unijnych reform i nie będzie nas stać nawet na tzw. seed money (pieniądze wymagane od Polski do wspólnych inwestycji), a konkurencja na skalę kontynentu spowoduje zamykanie wielu zakładów i firm.
Najważniejszym problemem będzie jednak odbudowa nie tyle nawet służb państwowych (to zadanie na pokolenie), ile zaufania do instytucji państwa oraz elit politycznych. Pomysł PO na ograniczenie liczby polityków żyjących na koszt podatnika jest w zasadzie słuszny. W zasadzie, bo oznacza również, że język republikański czy demokratyczny został do pewnego stopnia zakwestionowany. Liderzy platformy powiadają nie wprost, że obywatele bardziej niż wolności wyboru i współudziału w rządzeniu oczekują sprawnego i odpowiedzialnego przywództwa. Nie twierdzę, że nie mają racji. Można się jednak zastanawiać nad tym, co taka zmiana w mowie publicznej może oznaczać. Z pewnością wszyscy - z lewa i prawa - oczekują odchudzenia państwa. Jest to konieczne, choć będzie bolesne dla dziesiątków tysięcy urzędników. Platforma zapewne musi swój program odbudowy zaufania już wymyślać i szukać sojuszników w mediach i w środowiskach opiniotwórczych.
Lewa alternatywa
Elektorat lewicowy, nawet rozczarowany rządami SLD i UP, tak czy inaczej w Polsce pozostanie. Nie chodzi tylko o liczne sieroty po PRL, lecz o grupy boleśnie dotknięte reformami czy osoby o wyraźnie lewicowych czy liberalno-lewicowych poglądach obyczajowych i kulturowych. Ci wyborcy mogą nie mieć swoich reprezentantów. Szumnie, choć krótko reklamowana partia Zieloni nie istnieje w sondażach. Nie ma alternatywnej partii lewicowej. Unia Pracy jest skompromitowana, a jej lider Marek Pol nie jest publicznie wiarygodny. W tym miejscu powstała więc nisza społeczna.
Swojej reprezentacji w przyszłym parlamencie nie będą raczej mieli rolnicy czy ogólniej - mieszkańcy wsi. Dotychczas partia zwycięska - czy była to AWS, czy SLD - wygrywała poparciem wsi. Tym razem na ten cud trudno liczyć. Rolnicy czują się rozczarowani działaczami PSL. Nic zresztą dziwnego - były wicepremier Kalinowski nie budzi w opinii publicznej żywszych uczuć. Samoobrona wcale nie zyskuje na wsi wielkiego poklasku. Być może wieś zamknie się w sobie i wycofa z życia politycznego. Ale to nie pomoże w rozwiązaniu jej problemów społecznych. Każdy rząd potrzebuje silnego i odpowiedzialnego partnera na wsi. Jego brak utrudni budowanie politycznego wsparcia i szukanie kompromisów.
Rządy Kwaśniewskich
Polska scena polityczna w ostatnich kilku miesiącach zyskała już nowy kształt i ma dość wyrazistych aktorów. Jeżeli nic się nie zmieni - wszak ciągle wisi nad nami pomysł partii prezydenckiej - role wydają się już rozdane. Być może dlatego Aleksander Kwaśniewski może ruszyć na odsiecz interesom części postkomunistycznej nomenklatury, tworząc partię środka - centrolewicową. W ten sposób nie tylko osłabi swego męskiego kolegę Millera, ale również czy przede wszystkim osłabi Platformę Obywatelską. I wtedy szansa na to, że powstanie rząd wolny od wpływów peerelowskich sił będą zdecydowanie mniejsze. Wszak można sobie wyobrazić następujący scenariusz: prezydent Jolanta Kwaśniewska, premier Aleksander Kwaśniewski.
Brzemienna platforma
Choć Platforma Obywatelska, z jej liczącymi się politykami, dowodzi, że znów wiatr wieje bardziej od prawej strony, to potencjał wzrostu poparcia dla liberałów jest dość ograniczony. Mam nawet wrażenie, że dochodzą oni już do kresu swych możliwości. Ze swoim programem reformatorsko-oszczędnościowym nie mogą liczyć na rolników (to już 30 proc. wyborców, którzy co prawda ze swoich praw politycznych niechętnie korzystają), emerytów i rencistów (będzie jakieś 14 proc.) czy znacznej części robotników. Nie mają szansy wśród elektoratu lewicowego. Ich program nie pozostawia wiele wątpliwości. Daje się więc lubić tylko przez tych, którzy mogą z niego w obliczalnej przyszłości skorzystać. Liberalizm nigdy w Polsce nie cieszył się szczególnym poparciem i nie bardzo wierzę, by za sprawą Jana Rokity coś się zmieniło. Sam Rokita symbolizuje coś więcej niż wolny rynek - uosabia tęsknotę za prawem i sprawiedliwością. To już jest pewien elektorat. Ale i tak 25 proc. poparcia dla PO to będzie bardzo dużo. Jeśli nawet politycy platformy będą współtworzyli następny rząd, mogą liczyć nie tyle na w miarę silne, acz ograniczone poparcie, ile na zdecydowaną opozycję.
Opozycję zapowiada choćby rosnąca liczba przeciwników planu Hausnera. Jest ich obecnie prawie 60 proc. i z każdym miesiącem może przybywać. Pamiętać warto, że Polacy w większości są etatystami. Cenią konkurencję pod warunkiem, że na niej nie stracą. Nie lubią prywatyzacji, a od państwa oczekują wsparcia i polityki prospołecznej. Demokracja po polsku to demokracja socjalna z domieszką praw obywatelskich. Nie na odwrót. Nie ma powodu, by liczyć na zmianę generalnych światopoglądowych nastawień rodaków. Wprowadzanie planów oszczędnościowych musi być przyjmowane z wyjątkową rezerwą. Platforma może liczyć na osoby nieco lepiej wykształcone, małych i średnich przedsiębiorców, mieszkańców większych miast.
Z konieczności Platforma Obywatelska będzie szukała sojuszu z Prawem i Sprawiedliwością. Jego notowania w ostatnim miesiącu trochę kuleją, ale jeszcze trudno orzec, czy jest to trend trwały. Tracą też przywódcy tego ugrupowania, acz do tego powinni być już przyzwyczajeni. W okolicach roku 1992 Jarosław Kaczyński miał wyjątkowo silny elektorat negatywny, a przez lata ten polityk w ogóle nie istniał w życiu politycznym. Istotniejsze dla losów tej ewentualnej koalicji będą kwestie charakterologiczno-personalne niż różnice języków politycznych.
Wygląda na to, że PiS nie ma co liczyć na więcej niż 15 proc. głosów. Z pewnością nie przejmie wyborców Ligi Polskich Rodzin. Nic nie odbierze też Samoobronie. Te dwie partie, na co wskazują wyniki sondaży, stały się - niestety - trwałym elementem naszego krajobrazu politycznego. A że jest to elektorat trwały, świadczy fakt, iż chwilowe utraty poparcia w jednym miesiącu są szybko odrabiane w kolejnym. Mają one wystarczająco dużo zwolenników, by przetrwać, i wystarczająco dużo wrogów, by być widoczne i pozować na groźne.
Naród niecierpliwych
Jeśli prawdziwa jest wstępna teza tego artykułu, że w Polsce gabinety i koalicje rządzących nie trwają dłużej niż dwa i pół roku, można się spodziewać, że kolejny rząd - choćby w wyniku podjętych reform - przysporzy sobie dość wrogów i dość osób zawiedzionych. Tym bardziej że Polacy, jak niezwykle celnie zauważył poznański socjolog prof. Marek Ziółkowski, są narodem niecierpliwym, a jeszcze bardziej niecierpliwi bywają publicyści. Zbyt długo prowadzone, a w dodatku uciążliwe reformy szybko nas rozczarowują.
Tak czy inaczej PO musi się przygotowywać intelektualnie i programowo do przejęcia władzy, a jej brzemię będzie wyjątkowo ciężkie. Bo przyjdzie rozczarowanie unią, gdy okaże się, że jesteśmy za biedni na wiele unijnych reform i nie będzie nas stać nawet na tzw. seed money (pieniądze wymagane od Polski do wspólnych inwestycji), a konkurencja na skalę kontynentu spowoduje zamykanie wielu zakładów i firm.
Najważniejszym problemem będzie jednak odbudowa nie tyle nawet służb państwowych (to zadanie na pokolenie), ile zaufania do instytucji państwa oraz elit politycznych. Pomysł PO na ograniczenie liczby polityków żyjących na koszt podatnika jest w zasadzie słuszny. W zasadzie, bo oznacza również, że język republikański czy demokratyczny został do pewnego stopnia zakwestionowany. Liderzy platformy powiadają nie wprost, że obywatele bardziej niż wolności wyboru i współudziału w rządzeniu oczekują sprawnego i odpowiedzialnego przywództwa. Nie twierdzę, że nie mają racji. Można się jednak zastanawiać nad tym, co taka zmiana w mowie publicznej może oznaczać. Z pewnością wszyscy - z lewa i prawa - oczekują odchudzenia państwa. Jest to konieczne, choć będzie bolesne dla dziesiątków tysięcy urzędników. Platforma zapewne musi swój program odbudowy zaufania już wymyślać i szukać sojuszników w mediach i w środowiskach opiniotwórczych.
Lewa alternatywa
Elektorat lewicowy, nawet rozczarowany rządami SLD i UP, tak czy inaczej w Polsce pozostanie. Nie chodzi tylko o liczne sieroty po PRL, lecz o grupy boleśnie dotknięte reformami czy osoby o wyraźnie lewicowych czy liberalno-lewicowych poglądach obyczajowych i kulturowych. Ci wyborcy mogą nie mieć swoich reprezentantów. Szumnie, choć krótko reklamowana partia Zieloni nie istnieje w sondażach. Nie ma alternatywnej partii lewicowej. Unia Pracy jest skompromitowana, a jej lider Marek Pol nie jest publicznie wiarygodny. W tym miejscu powstała więc nisza społeczna.
Swojej reprezentacji w przyszłym parlamencie nie będą raczej mieli rolnicy czy ogólniej - mieszkańcy wsi. Dotychczas partia zwycięska - czy była to AWS, czy SLD - wygrywała poparciem wsi. Tym razem na ten cud trudno liczyć. Rolnicy czują się rozczarowani działaczami PSL. Nic zresztą dziwnego - były wicepremier Kalinowski nie budzi w opinii publicznej żywszych uczuć. Samoobrona wcale nie zyskuje na wsi wielkiego poklasku. Być może wieś zamknie się w sobie i wycofa z życia politycznego. Ale to nie pomoże w rozwiązaniu jej problemów społecznych. Każdy rząd potrzebuje silnego i odpowiedzialnego partnera na wsi. Jego brak utrudni budowanie politycznego wsparcia i szukanie kompromisów.
Rządy Kwaśniewskich
Polska scena polityczna w ostatnich kilku miesiącach zyskała już nowy kształt i ma dość wyrazistych aktorów. Jeżeli nic się nie zmieni - wszak ciągle wisi nad nami pomysł partii prezydenckiej - role wydają się już rozdane. Być może dlatego Aleksander Kwaśniewski może ruszyć na odsiecz interesom części postkomunistycznej nomenklatury, tworząc partię środka - centrolewicową. W ten sposób nie tylko osłabi swego męskiego kolegę Millera, ale również czy przede wszystkim osłabi Platformę Obywatelską. I wtedy szansa na to, że powstanie rząd wolny od wpływów peerelowskich sił będą zdecydowanie mniejsze. Wszak można sobie wyobrazić następujący scenariusz: prezydent Jolanta Kwaśniewska, premier Aleksander Kwaśniewski.
Więcej możesz przeczytać w 48/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.