Izraelczyków i Palestyńczyków łączą interesy w Iraku Mało kto wie, że członkiem międzynarodowego konsylium, które zajmie się leczeniem chorego kolosa znad Zatoki Perskiej jest izraelsko-amerykański prawnik dr Mark Zoll, właściciel prestiżowych kancelarii adwokackich w Jerozolimie i Waszyngtonie. Zoll mieszka na stałe w jednym z osiedli na Zachodnim Brzegu, jest działaczem rządzącej partii Likud i bliskim przyjacielem ministra skarbu Benjamina Netaniahu. Kilka miesięcy temu utworzył międzynarodową firmę doradczą, która będzie się zajmować transferem kapitału zagranicznego do Iraku. Wtajemniczeni ujawniają, że Zoll jest zaprzyjaźniony z rodziną Ahmeda Szalabiego, szefa tymczasowego rządu w Bagdadzie, ma dobre kontakty w administracji amerykańskiej i ze swobodą porusza się po korytarzach Pentagonu.
Mark Zoll nie jest jedynym Izraelczykiem liczącym na bagdadzką pogodę dla bogaczy. Instytut Eksportu w Tel Awiwie zorganizował niedawno sympozjum na temat możliwości inwestycyjnych w Iraku. Icchak Rosen z Ministerstwa Przemysłu twierdzi, że wiele poważnych grup międzynarodowych zaproponowało Izraelczykom wspólną działalność biznesową. Akces do tego typu współpracy zgłosiły m.in. koncerny czeskie i polskie.
Na liście biznesmenów pragnących robić interesy w Iraku znaleźli się także byli politycy i generałowie: Gilad Sher, były główny negocjator z Palestyńczykami, Amnon Lipkin-Shahak, były szef sztabu generalnego i przywódca Partii Centrum, i Alon Gelert, do niedawna jeszcze doradca premiera Ariela Szarona (zaledwie kilka tygodni temu postanowił zmienić zawód). Niewątpliwie najciekawszą postacią w tym gronie jest były minister energetyki i szara eminencja Partii Pracy Mosze Shahal. Urodzony w Bagdadzie, nawet w najgorszych czasach utrzymywał kontakty z Irakijczykami. W połowie lat 90., gdy w Bagdadzie rozważano możliwość włączenia się do procesu pokojowego na Bliskim Wschodzie, z Shahalem kontaktowali się emisariusze Saddama Husajna. Nieoficjalne rozmowy trwały ponad rok i niewykluczone, że historia potoczyłaby się zupełnie inaczej, gdyby nie stanowcze weto prezydenta Billa Clintona, który zmusił Izrael do przerwania rozmów.
Ze zrozumiałych względów działalność izraelskich firm w Iraku wymaga daleko idącej dyskrecji. Nawet eksporterzy, którzy wysyłają do Bagdadu mrożoną wołowinę czy zamki do drzwi pancernych, chcą pozostać w cieniu. W sferach biznesowych Tel Awiwu wszyscy zdają sobie sprawę, że nowe struktury władzy w Iraku, walczące przede wszystkim o społeczną aprobatę, nie mogą się afiszować kontaktami z Izraelem. Dlatego też w większości wypadków firmy izraelskie występują pod innym szyldem. Ostatnio także pod szyldem palestyńskim - Izrael dostarcza towar, a Palestyńczycy sprzedają go w Iraku.
Nie wszyscy jednak wierzą w iracką bonanzę. Dr Nimrod Novik, były bliski współpracownik Szymona Peresa, obecnie jeden z szefów firmy działającej na rynkach arabskich, nie kryje pesymizmu. W wywiadzie dla telawiwskiej gazety "Yediot Achronot" przestrzega przed nieuzasadnioną euforią: "Minie jeszcze wiele lat, zanim Izrael zacznie robić naprawdę duże interesy w Iraku".
Izrael ma naturalne predyspozycje, by przyłączyć się do odbudowy Iraku. Po pierwsze, w Izraelu żyje kilkaset tysięcy Żydów mających irackie korzenie. Do dziś są związani z tamtejszą kulturą, znają język i mentalność Irakijczyków. Po drugie, Izrael jest sąsiadem Iraku, co znacznie upraszcza logistykę. Inżynierowie w Tel Awiwie już teraz pracują nad planami rurociągu, którym iracka ropa będzie płynąć nie tylko do Izraela, ale również do Jordanii i Autonomii Palestyńskiej. Po trzecie, Izrael i Irak mają wspólne interesy strategiczne w tej części świata. Zresztą nie od dzisiaj: Tarik Aziz, wicepremier Iraku i najbliższy współpracownik Saddama Husajna, kilka tygodni temu zeznał przed amerykańskim oficerem śledczym, że reżim w Bagdadzie od lat śledził irańskie próby skonstruowania broni jądrowej. "Zdawaliśmy sobie sprawę, że pojawienie się grzyba atomowego nad Bagdadem to tylko kwestia czasu" - mówił.
- To dla Izraela i Iraku wspólny interes najwyższej wagi - przyznają politolodzy z jerozolimskiego Instytutu Trumana. Tym pilniejszy, że według izraelskiego wywiadu, Teheran będzie miał pierwszą bombę w ciągu półtora roku.
Na liście biznesmenów pragnących robić interesy w Iraku znaleźli się także byli politycy i generałowie: Gilad Sher, były główny negocjator z Palestyńczykami, Amnon Lipkin-Shahak, były szef sztabu generalnego i przywódca Partii Centrum, i Alon Gelert, do niedawna jeszcze doradca premiera Ariela Szarona (zaledwie kilka tygodni temu postanowił zmienić zawód). Niewątpliwie najciekawszą postacią w tym gronie jest były minister energetyki i szara eminencja Partii Pracy Mosze Shahal. Urodzony w Bagdadzie, nawet w najgorszych czasach utrzymywał kontakty z Irakijczykami. W połowie lat 90., gdy w Bagdadzie rozważano możliwość włączenia się do procesu pokojowego na Bliskim Wschodzie, z Shahalem kontaktowali się emisariusze Saddama Husajna. Nieoficjalne rozmowy trwały ponad rok i niewykluczone, że historia potoczyłaby się zupełnie inaczej, gdyby nie stanowcze weto prezydenta Billa Clintona, który zmusił Izrael do przerwania rozmów.
Ze zrozumiałych względów działalność izraelskich firm w Iraku wymaga daleko idącej dyskrecji. Nawet eksporterzy, którzy wysyłają do Bagdadu mrożoną wołowinę czy zamki do drzwi pancernych, chcą pozostać w cieniu. W sferach biznesowych Tel Awiwu wszyscy zdają sobie sprawę, że nowe struktury władzy w Iraku, walczące przede wszystkim o społeczną aprobatę, nie mogą się afiszować kontaktami z Izraelem. Dlatego też w większości wypadków firmy izraelskie występują pod innym szyldem. Ostatnio także pod szyldem palestyńskim - Izrael dostarcza towar, a Palestyńczycy sprzedają go w Iraku.
Nie wszyscy jednak wierzą w iracką bonanzę. Dr Nimrod Novik, były bliski współpracownik Szymona Peresa, obecnie jeden z szefów firmy działającej na rynkach arabskich, nie kryje pesymizmu. W wywiadzie dla telawiwskiej gazety "Yediot Achronot" przestrzega przed nieuzasadnioną euforią: "Minie jeszcze wiele lat, zanim Izrael zacznie robić naprawdę duże interesy w Iraku".
Izrael ma naturalne predyspozycje, by przyłączyć się do odbudowy Iraku. Po pierwsze, w Izraelu żyje kilkaset tysięcy Żydów mających irackie korzenie. Do dziś są związani z tamtejszą kulturą, znają język i mentalność Irakijczyków. Po drugie, Izrael jest sąsiadem Iraku, co znacznie upraszcza logistykę. Inżynierowie w Tel Awiwie już teraz pracują nad planami rurociągu, którym iracka ropa będzie płynąć nie tylko do Izraela, ale również do Jordanii i Autonomii Palestyńskiej. Po trzecie, Izrael i Irak mają wspólne interesy strategiczne w tej części świata. Zresztą nie od dzisiaj: Tarik Aziz, wicepremier Iraku i najbliższy współpracownik Saddama Husajna, kilka tygodni temu zeznał przed amerykańskim oficerem śledczym, że reżim w Bagdadzie od lat śledził irańskie próby skonstruowania broni jądrowej. "Zdawaliśmy sobie sprawę, że pojawienie się grzyba atomowego nad Bagdadem to tylko kwestia czasu" - mówił.
- To dla Izraela i Iraku wspólny interes najwyższej wagi - przyznają politolodzy z jerozolimskiego Instytutu Trumana. Tym pilniejszy, że według izraelskiego wywiadu, Teheran będzie miał pierwszą bombę w ciągu półtora roku.
Więcej możesz przeczytać w 48/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.