Ojczyzny trzeba bronić także nad Tygrysem, a nie tylko nad Wisłą W tym tygodniu w Sejmie odbędzie się debata poświęcona militarnemu zaangażowaniu naszego kraju w Iraku. Nie trzeba być jasnowidzem, by przewidzieć zarzuty, jakie radykalna opozycja postawi rządowi. Na pewno usłyszymy o awanturnictwie, polegającym na wysyłaniu żołnierzy do odległego regionu świata, w którym Polska nie ma żadnych interesów. Dowiemy się o szastaniu polską krwią tylko po to, aby amerykańskie koncerny miały łatwy dostęp do arabskiej ropy. Wysłuchamy pouczenia, że prawdziwy patriotyzm polega na bronieniu ojczyzny nad Wisłą, a nie nad Tygrysem i Eufratem.
W obronie naszego zaangażowania po stronie Stanów Zjednoczonych w Iraku padło już tak wiele merytorycznych argumentów, że szkoda miejsca na ich powtarzanie. Potrafi je świetnie wymienić każdy, kto ma oczy szeroko otwarte na zagrożenie ze strony międzynarodowego terroryzmu i kto bezpieczeństwa naszego kraju szuka w sojuszniczym związku z najpotężniejszym dzisiaj mocarstwem. Stara rzymska maksyma mówi: "Daję, abyś dał". Stajemy u boku Amerykanów, kiedy opuścili ich dawni sprzymierzeńcy, by w chwili dla nas trudnej móc liczyć na równie lojalne wsparcie.
O tym, że Polski o wiele lepiej bronić na wysuniętych rubieżach niż nad Wisłą czy Wkrą, najlepiej przekonuje historia. Kiedy historyk słucha przeciwników militarnego zaangażowania w Iraku, bez trudu odnajduje w tych wywodach argumentację powtarzaną w 1919 r. przez przeciwników prowadzonej przez Józefa Piłsudskiego wojny na wschodzie. Wtedy również padały gromy na "bezsensowną awanturę wojenną" nad daleką Dźwiną, Berezyną i Dnieprem. Po cóż prowokować bolszewików - argumentowali krytycy Piłsudskiego - kiedy koncentrują się na walce na innych frontach. Lepiej kierować wrogi impet gdzie indziej, niż niepotrzebną aktywnością samemu ściągać nieszczęście.
Ile warta była owa strategia siedzenia jak mysz pod miotłą, pokazał rok 1920. Bolszewicy po spacyfikowaniu pozostałych frontów zwrócili się przeciwko Polsce. Łatwo sobie wyobrazić, jak daleko zaszłyby zagony Tuchaczewskiego, gdyby ruszyły znad granicy, której nie chcieli przekraczać polityczni przeciwnicy Piłsudskiego. Wystarczyło kilkanaście miesięcy, by najwięksi sceptycy przekonali się, że od początku to nie była cudza, lecz jak najbardziej polska wojna, w której decydowało się być albo nie być naszej suwerenności.
Historia jest wybrukowana podobnymi przykładami. Dzisiaj nawet uczeń potrafi dowieść, że we wrześniu 1939 r. pierwsza linia obrony Paryża przebiegała w Polsce - pod Chojnicami, Mławą i Mokrą. A przecież w chwili wybuchu II wojny światowej najwięksi francuscy stratedzy nie widzieli potrzeby "umierania za Gdańsk". Oby podobna konfuzja nie była udziałem naszych polityków, którzy dzisiaj nie widzą sensu w "umieraniu za Bagdad".
O tym, że Polski o wiele lepiej bronić na wysuniętych rubieżach niż nad Wisłą czy Wkrą, najlepiej przekonuje historia. Kiedy historyk słucha przeciwników militarnego zaangażowania w Iraku, bez trudu odnajduje w tych wywodach argumentację powtarzaną w 1919 r. przez przeciwników prowadzonej przez Józefa Piłsudskiego wojny na wschodzie. Wtedy również padały gromy na "bezsensowną awanturę wojenną" nad daleką Dźwiną, Berezyną i Dnieprem. Po cóż prowokować bolszewików - argumentowali krytycy Piłsudskiego - kiedy koncentrują się na walce na innych frontach. Lepiej kierować wrogi impet gdzie indziej, niż niepotrzebną aktywnością samemu ściągać nieszczęście.
Ile warta była owa strategia siedzenia jak mysz pod miotłą, pokazał rok 1920. Bolszewicy po spacyfikowaniu pozostałych frontów zwrócili się przeciwko Polsce. Łatwo sobie wyobrazić, jak daleko zaszłyby zagony Tuchaczewskiego, gdyby ruszyły znad granicy, której nie chcieli przekraczać polityczni przeciwnicy Piłsudskiego. Wystarczyło kilkanaście miesięcy, by najwięksi sceptycy przekonali się, że od początku to nie była cudza, lecz jak najbardziej polska wojna, w której decydowało się być albo nie być naszej suwerenności.
Historia jest wybrukowana podobnymi przykładami. Dzisiaj nawet uczeń potrafi dowieść, że we wrześniu 1939 r. pierwsza linia obrony Paryża przebiegała w Polsce - pod Chojnicami, Mławą i Mokrą. A przecież w chwili wybuchu II wojny światowej najwięksi francuscy stratedzy nie widzieli potrzeby "umierania za Gdańsk". Oby podobna konfuzja nie była udziałem naszych polityków, którzy dzisiaj nie widzą sensu w "umieraniu za Bagdad".
Więcej możesz przeczytać w 48/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.