Sportowy apartheid stosuje Europejska Unia Piłkarska
Europa dwóch prędkości" - nowy termin ze sfery polityki od dawna funkcjonuje w europejskiej piłce nożnej. Do najpopularniejszych rozgrywek piłkarskich - Ligi Mistrzów - od siedmiu lat nie zdołała się zakwalifikować żadna polska drużyna. Powodem nie jest wcale słabość naszych zespołów. Główną przyczyną jest nierówne traktowanie klubów i całych federacji. Podstaw takiej polityki Europejskiej Unii Piłkarskiej - swoistego sportowego apartheidu - próżno szukać zarówno w unijnym prawie, jak i w projekcie europejskiej konstytucji.
Głupi, bo biedny
Liga Mistrzów powstała z takiej samej potrzeby, z jakiej wprowadzono ograniczenia imigracyjne - ze strachu bogatych przed biednymi. Na samym początku była - jak to zwykle bywa - względna równość. Francuski dziennikarz Gabriel Hannot w 1955 r. wymyślił Puchar Europy Mistrzów Krajowych. Sama nazwa wskazuje, że były to pucharowe rozgrywki dla mistrzów państw europejskich. Głównie za sprawą już wtedy bogatego i sławnego Realu Madryt (Di Stefano, Puskas, Gento) nowe rozgrywki zyskały uznanie milionów fanów. To, co zaczęło wyróżniać europejskie puchary od lig krajowych, to wyjątkowość, nieprzewidywalność i równe szanse walki dla każdego, także dla Polaków. I nasze kluby nie przynosiły w tych rozgrywkach wstydu. Legia wystąpiła w półfinale PEMK w 1970 r., a Górnik Zabrze - w finale Pucharu Zdobywców Pucharów. Jeszcze w 1991 r. w półfinale PZP grała Legia, a pięć lat później znalazła się w czołowej ósemce Ligi Mistrzów.
Liga Mistrzów była świetnym, a zarazem zabójczym pomysłem wielkich klubów mających największe wpływy w europejskiej federacji. To one w 1991 r. zniszczyły ideę Hannota. Słusznie uważając, że pucharowy dwumecz to zbyt wielkie ryzyko odpadnięcia i straty spodziewanych zysków, przeforsowały koncepcję ligi zaprzeczającej idei pucharów. Bo w pucharach przegrywający odpadał, zaś w lidze grać można przez cały rok. Liga to wiele meczów, transmisji oraz dużo sprzedanych biletów. A że miejsc w nowych rozgrywkach nie starczało już dla wszystkich bogatych klubów, zaczęto mistrzowską ligę na gwałt powiększać. Najpierw dołączono wicemistrzów krajowych z najbogatszych lig, a kwalifikacje tak ustawiano, że wkrótce biedniejsi stracili nie tylko prawo gry, ale też najlepszych zawodników. Skandaliczne sterowanie przepisami i rozstawieniami spowodowało, że gdy wielkie federacje wystawiają obecnie do Ligi Mistrzów po cztery drużyny, Polska desygnuje jedną - do eliminacji. Są i takie ligi, które delegują po osiem drużyn.
Mistrzowie manipulacji
Europejska Unia Piłkarska (UEFA) zafundowała dochodowe rozgrywki 32 drużynom - większości bez eliminacji. Polskie kluby od lat walczą w wielostopniowych kwalifikacjach będących przykładem jawnej dyskryminacji. Wobec Polaków oraz najlepszych klubów ze słabszych lig (lecz wcale nie gorszych od tych rozstawionych w eliminacjach) są losowani według innych przeliczników niż możni. Tym pierwszym zalicza się najgorsze wyniki, tym drugim - najlepsze. W praktyce oznacza to już na etapie eliminacji wpadnięcie na którąś z europejskich potęg. Pouczająca może być lista rywali przydzielonych nam rzekomo przez los w ostatnich latach: Manchester United, Fiorentina, Parma, Anderlecht, Panathinaikos i dwukrotnie w ostatnich trzech latach Barcelona. Za to inni mają takich przeciwników jak Slavia Praga bądź Ołomuniec.
Polskie kluby nie są wcale tak słabe, jak je traktuje UEFA. Nasze drużyny w ostatnich latach eliminowały z pucharów kluby niemieckie (Hertha, Schalke), angielskie (Manchester City), włoskie (Parma), holenderskie (Utrecht, Nijmegen), hiszpańskie (Real Sociedad). Grając w Lidze Mistrzów w połowie lat 90., kiedy układy jeszcze się tak nie liczyły, Legia Warszawa dotarła do najlepszej ósemki, zaś Widzew walczył jak równy z równym z mistrzem Niemiec. Wtedy jednak kwalifikacjami tak nie manipulowano jak obecnie.
Potulny PZPN
Szefowie UEFA godzą się na owe manipulacje, bo w grę wchodzą wielkie pieniądze. Na premie w Champions League UEFA co roku przeznacza ponad 600 mln euro. Na starcie 32 zespoły z rundy zasadniczej dzielą między siebie prawie 450 mln euro. Wygrana w Lidze Mistrzów to 300 tys. euro, zaś remis - połowa tej kwoty. Aż 1,5 mln euro otrzymuje się za wejście do najlepszej szesnastki, 2,5 mln euro - za awans do ósemki, 3 mln euro - za pierwszą czwórkę oraz 3,5 mln euro - za grę w finale. Zwycięzca zgarnia dodatkowo 6 mln euro. Do tego dochodzą kontrakty z telewizjami i sponsorami. Mniej operatywne kluby zarabiają rocznie średnio 20 mln euro, bardziej obrotne - ponad 100 mln euro.
Szefowie polskich klubów zdają sobie sprawę z tego, gdzie są schowane konfitury, ale nie mają siły przebicia. Jedynie Bogusław Cupiał, właściciel Wisły Kraków, usiłował uruchomić sportowe propolskie lobby europejskie. Jednak i on nie miał wsparcia w piłkarskiej centrali. Kilka lat temu Zbigniew Boniek, jeszcze jako wiceprezes Polskiego Związku Piłki Nożnej, sugerował, by biedniejsze kraje środkowej i wschodniej Europy zawiązały sojusz i postawiły UEFA konkretne żądania - na początek elementarnej równości szans w pucharach. Boniek nie znalazł sojuszników, a Rosjanie, Ukraińcy i Czesi na własną rękę zapewnili sobie lepsze traktowanie.
Oficjalnie PZPN nigdy nie zaprotestował przeciw manipulacjom UEFA. W zamian za taką postawę co jakiś czas oferuje się naszym działaczom funkcje obserwatorów meczów Ligi Mistrzów (z wysokimi dietami). Splendor jest wątpliwy, bo dyrektor reprezentujący podczas meczu UEFA sprawdza na przykład, czy w szatniach jest odpowiednia liczba pryszniców.
Liga zadłużonych
W centrali UEFA można usłyszeć, że polscy kibice to niebezpieczni chuligani, więc dopuszczenie naszych klubów do Ligi Mistrzów przyniesie tylko kłopoty. Tyle że najgorzej na europejskich stadionach zachowują się kibice z krajów wielkiej piątki: Hiszpanii, Włoch, Wielkiej Brytanii, Niemiec i Francji.
Nie wytrzymuje również krytyki często powtarzany argument, że w Polsce nie ma odpowiednich stadionów, a kluby są za biedne. Wśród uczestników Ligi Mistrzów są gorsi od nas. Najgorszy obiekt w obecnych rozgrywkach ma Monaco (Stade Louis II). Stadion może pomieścić 15 223 widzów, ale na ogół popisy piłkarzy podziwia nie więcej niż 2 tys. znudzonych rezydentów księstwa. Długi Monaco przekraczają zobowiązania całej polskiej ligi, zaś długi Realu, Barcelony i klubów włoskich trzeba liczyć w miliardach euro. Dziwnym trafem przepisy o wykluczeniu z rozgrywek bankrutów zmieniono pół roku temu.
Odrodzenie przez kryzys
Liga Mistrzów zaczęła mieć problemy z widownią - telewizyjną i stadionową. Na Santiago Bernabeu, stadionie Realu Madryt, można często podczas meczów ligi zobaczyć aż 25 tys. pustych miejsc. Sprzedano zaledwie połowę biletów na mecze Lazio Rzym i Juventusu Turyn. Trybuny świeciły pustkami nawet w Liverpoolu, gdzie na mecze ligi krajowej przychodzi zawsze komplet. Prawa do transmisji sprzedawane wcześniej na wyłączność przez Team Marketing - szwajcarską firmę, organizatora Ligi Mistrzów, dziś na Wyspach Brytyjskich może pokazywać kilka stacji.
Mecze tych samych drużyn na okrągło straciły aurę wyjątkowości (we wtorek Ba-yern Monachium zagrał z Realem Madryt już po raz piętnasty). Przeciętny kibic przestaje się orientować, czy ogląda ligę krajową, krajowy puchar, czy Ligę Mistrzów. Szczególnie wtedy, gdy w finale hiszpański Real spotyka się z hiszpańską Valencią czy gdy o puchar walczą włoskie kluby Milan i Juventus. Do UEFA powoli dociera prawda, że manipulowanie Ligą Mistrzów może doprowadzić do upadku tych rozgrywek. Od przyszłego sezonu będą one zmniejszone. To dobra okazja, by PZPN zaczął się domagać powrotu do równego traktowania wszystkich krajów. Warto o to walczyć, bo Liga Mistrzów, ze wszystkimi swoimi wadami i grzechami, oferuje dziś najlepszy futbol, najlepszych piłkarzy, najwyższe dochody i - zapewne - największe emocje.
Głupi, bo biedny
Liga Mistrzów powstała z takiej samej potrzeby, z jakiej wprowadzono ograniczenia imigracyjne - ze strachu bogatych przed biednymi. Na samym początku była - jak to zwykle bywa - względna równość. Francuski dziennikarz Gabriel Hannot w 1955 r. wymyślił Puchar Europy Mistrzów Krajowych. Sama nazwa wskazuje, że były to pucharowe rozgrywki dla mistrzów państw europejskich. Głównie za sprawą już wtedy bogatego i sławnego Realu Madryt (Di Stefano, Puskas, Gento) nowe rozgrywki zyskały uznanie milionów fanów. To, co zaczęło wyróżniać europejskie puchary od lig krajowych, to wyjątkowość, nieprzewidywalność i równe szanse walki dla każdego, także dla Polaków. I nasze kluby nie przynosiły w tych rozgrywkach wstydu. Legia wystąpiła w półfinale PEMK w 1970 r., a Górnik Zabrze - w finale Pucharu Zdobywców Pucharów. Jeszcze w 1991 r. w półfinale PZP grała Legia, a pięć lat później znalazła się w czołowej ósemce Ligi Mistrzów.
Liga Mistrzów była świetnym, a zarazem zabójczym pomysłem wielkich klubów mających największe wpływy w europejskiej federacji. To one w 1991 r. zniszczyły ideę Hannota. Słusznie uważając, że pucharowy dwumecz to zbyt wielkie ryzyko odpadnięcia i straty spodziewanych zysków, przeforsowały koncepcję ligi zaprzeczającej idei pucharów. Bo w pucharach przegrywający odpadał, zaś w lidze grać można przez cały rok. Liga to wiele meczów, transmisji oraz dużo sprzedanych biletów. A że miejsc w nowych rozgrywkach nie starczało już dla wszystkich bogatych klubów, zaczęto mistrzowską ligę na gwałt powiększać. Najpierw dołączono wicemistrzów krajowych z najbogatszych lig, a kwalifikacje tak ustawiano, że wkrótce biedniejsi stracili nie tylko prawo gry, ale też najlepszych zawodników. Skandaliczne sterowanie przepisami i rozstawieniami spowodowało, że gdy wielkie federacje wystawiają obecnie do Ligi Mistrzów po cztery drużyny, Polska desygnuje jedną - do eliminacji. Są i takie ligi, które delegują po osiem drużyn.
Mistrzowie manipulacji
Europejska Unia Piłkarska (UEFA) zafundowała dochodowe rozgrywki 32 drużynom - większości bez eliminacji. Polskie kluby od lat walczą w wielostopniowych kwalifikacjach będących przykładem jawnej dyskryminacji. Wobec Polaków oraz najlepszych klubów ze słabszych lig (lecz wcale nie gorszych od tych rozstawionych w eliminacjach) są losowani według innych przeliczników niż możni. Tym pierwszym zalicza się najgorsze wyniki, tym drugim - najlepsze. W praktyce oznacza to już na etapie eliminacji wpadnięcie na którąś z europejskich potęg. Pouczająca może być lista rywali przydzielonych nam rzekomo przez los w ostatnich latach: Manchester United, Fiorentina, Parma, Anderlecht, Panathinaikos i dwukrotnie w ostatnich trzech latach Barcelona. Za to inni mają takich przeciwników jak Slavia Praga bądź Ołomuniec.
Polskie kluby nie są wcale tak słabe, jak je traktuje UEFA. Nasze drużyny w ostatnich latach eliminowały z pucharów kluby niemieckie (Hertha, Schalke), angielskie (Manchester City), włoskie (Parma), holenderskie (Utrecht, Nijmegen), hiszpańskie (Real Sociedad). Grając w Lidze Mistrzów w połowie lat 90., kiedy układy jeszcze się tak nie liczyły, Legia Warszawa dotarła do najlepszej ósemki, zaś Widzew walczył jak równy z równym z mistrzem Niemiec. Wtedy jednak kwalifikacjami tak nie manipulowano jak obecnie.
Potulny PZPN
Szefowie UEFA godzą się na owe manipulacje, bo w grę wchodzą wielkie pieniądze. Na premie w Champions League UEFA co roku przeznacza ponad 600 mln euro. Na starcie 32 zespoły z rundy zasadniczej dzielą między siebie prawie 450 mln euro. Wygrana w Lidze Mistrzów to 300 tys. euro, zaś remis - połowa tej kwoty. Aż 1,5 mln euro otrzymuje się za wejście do najlepszej szesnastki, 2,5 mln euro - za awans do ósemki, 3 mln euro - za pierwszą czwórkę oraz 3,5 mln euro - za grę w finale. Zwycięzca zgarnia dodatkowo 6 mln euro. Do tego dochodzą kontrakty z telewizjami i sponsorami. Mniej operatywne kluby zarabiają rocznie średnio 20 mln euro, bardziej obrotne - ponad 100 mln euro.
Szefowie polskich klubów zdają sobie sprawę z tego, gdzie są schowane konfitury, ale nie mają siły przebicia. Jedynie Bogusław Cupiał, właściciel Wisły Kraków, usiłował uruchomić sportowe propolskie lobby europejskie. Jednak i on nie miał wsparcia w piłkarskiej centrali. Kilka lat temu Zbigniew Boniek, jeszcze jako wiceprezes Polskiego Związku Piłki Nożnej, sugerował, by biedniejsze kraje środkowej i wschodniej Europy zawiązały sojusz i postawiły UEFA konkretne żądania - na początek elementarnej równości szans w pucharach. Boniek nie znalazł sojuszników, a Rosjanie, Ukraińcy i Czesi na własną rękę zapewnili sobie lepsze traktowanie.
Oficjalnie PZPN nigdy nie zaprotestował przeciw manipulacjom UEFA. W zamian za taką postawę co jakiś czas oferuje się naszym działaczom funkcje obserwatorów meczów Ligi Mistrzów (z wysokimi dietami). Splendor jest wątpliwy, bo dyrektor reprezentujący podczas meczu UEFA sprawdza na przykład, czy w szatniach jest odpowiednia liczba pryszniców.
Liga zadłużonych
W centrali UEFA można usłyszeć, że polscy kibice to niebezpieczni chuligani, więc dopuszczenie naszych klubów do Ligi Mistrzów przyniesie tylko kłopoty. Tyle że najgorzej na europejskich stadionach zachowują się kibice z krajów wielkiej piątki: Hiszpanii, Włoch, Wielkiej Brytanii, Niemiec i Francji.
Nie wytrzymuje również krytyki często powtarzany argument, że w Polsce nie ma odpowiednich stadionów, a kluby są za biedne. Wśród uczestników Ligi Mistrzów są gorsi od nas. Najgorszy obiekt w obecnych rozgrywkach ma Monaco (Stade Louis II). Stadion może pomieścić 15 223 widzów, ale na ogół popisy piłkarzy podziwia nie więcej niż 2 tys. znudzonych rezydentów księstwa. Długi Monaco przekraczają zobowiązania całej polskiej ligi, zaś długi Realu, Barcelony i klubów włoskich trzeba liczyć w miliardach euro. Dziwnym trafem przepisy o wykluczeniu z rozgrywek bankrutów zmieniono pół roku temu.
Odrodzenie przez kryzys
Liga Mistrzów zaczęła mieć problemy z widownią - telewizyjną i stadionową. Na Santiago Bernabeu, stadionie Realu Madryt, można często podczas meczów ligi zobaczyć aż 25 tys. pustych miejsc. Sprzedano zaledwie połowę biletów na mecze Lazio Rzym i Juventusu Turyn. Trybuny świeciły pustkami nawet w Liverpoolu, gdzie na mecze ligi krajowej przychodzi zawsze komplet. Prawa do transmisji sprzedawane wcześniej na wyłączność przez Team Marketing - szwajcarską firmę, organizatora Ligi Mistrzów, dziś na Wyspach Brytyjskich może pokazywać kilka stacji.
Mecze tych samych drużyn na okrągło straciły aurę wyjątkowości (we wtorek Ba-yern Monachium zagrał z Realem Madryt już po raz piętnasty). Przeciętny kibic przestaje się orientować, czy ogląda ligę krajową, krajowy puchar, czy Ligę Mistrzów. Szczególnie wtedy, gdy w finale hiszpański Real spotyka się z hiszpańską Valencią czy gdy o puchar walczą włoskie kluby Milan i Juventus. Do UEFA powoli dociera prawda, że manipulowanie Ligą Mistrzów może doprowadzić do upadku tych rozgrywek. Od przyszłego sezonu będą one zmniejszone. To dobra okazja, by PZPN zaczął się domagać powrotu do równego traktowania wszystkich krajów. Warto o to walczyć, bo Liga Mistrzów, ze wszystkimi swoimi wadami i grzechami, oferuje dziś najlepszy futbol, najlepszych piłkarzy, najwyższe dochody i - zapewne - największe emocje.
Więcej możesz przeczytać w 10/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.