Masakrą piłą łańcuchową z udziałem Jezusa nazwali "Pasję" Gibsona najbardziej cięci nowojorscy recenzenci
Płakałem!" - krzyczał wielki nagłówek umieszczony na tle plakatu "Pasji" na pierwszej stronie wtorkowego wydania "The New York Post". Widz jednego z przedpremierowych pokazów filmu Mela Gibsona, który przyznał się do łez, nie jest w Nowym Jorku zjawiskiem wyjątkowym. W tym mieście w metrze codziennie widzi się ludzi, którzy z wypiekami na twarzy czytają "Biblię". Nie jest też niczym nadzwyczajnym pomysł Gibsona, by jak najwierniej trzymać się ewangelicznych opisów i kazać aktorom mówić wymarłymi językami. W Nowym Jorku wszystko jest możliwe.
W miarę jak wokół Gibsona gęstniała atmosfera sensacji i skandalu, krytycy odnosili się do "Pasji" z coraz większym sceptycyzmem. Zwłaszcza że reżyser unikał nowojorskich dziennikarzy, tradycyjnie hołubionych przez ludzi show-biznesu. Na zamknięty pokaz roboczej wersji "Pasji", zorganizowany latem ubiegłego roku w siedzibie koncernu Sony, nie tylko nie zaproszono nikogo spośród działaczy organizacji żydowskich, ale i nikogo z członków prestiżowego New York Film Critics Cir-cle. Dla innego reżysera i innego projektu byłoby to gwoździem do trumny.
W Nowym Jorku "Pasja" jest pokazywana zaledwie w kilku dużych kinach, poza miastem w ponad dwóch tysiącach multipleksów. To dowód, że Gibson nie jest szczególnie zainteresowany przekonywaniem do swego dzieła specyficznej nowojorskiej publiczności.
Sąd kinomanów
W recenzjach po premierze, bez względu na prezentowaną przez daną gazetę opcję, powtarzało się pytanie: czy film ma antysemicki wydźwięk? Niektórzy krytycy widzą w "Pasji" ideologiczną bombę z opóźnionym zapłonem, która jeśli nawet nie wywoła pogromów na Brooklynie, zaowocuje zaognieniem antysemickich nastrojów poza Ameryką. Taką opinię wyraziła m.in. Jami Bernard, dziennikarka konserwatywnego dziennika "Daily News", która nazwała "Pasję" "najbardziej antysemickim filmem, jaki zrobiono od czasu hitlerowskich agitek z lat II wojny światowej". Nawet umiarkowani krytycy wskazywali na to, że Rzymianie są pokazani jako ludzie rozumni i powściągliwi, zaś Żydzi jako żądna krwi tłuszcza (z haczykowatymi nosami i kiepskim uzębieniem).
Mel Gibson nie miał powodów do obaw, że premiera jego filmu napotka przeszkody w rodzaju kordonów rozgniewanych Żydów chcących roznieść w pył kina, w których wyświetlana jest "Pasja". Najważniejsze organizacje żydowskie od początku odrzucały ideę zorganizowanego bojkotu "Pasji". Jeśli reżyser miał powody bać się kogokolwiek, to nie żydowskich radykałów, lecz znawców kina. Nowojorscy krytycy nie potraktowali "Pasji" jako ideologicznej manifestacji, lecz jako jedno z wielu dzieł filmowych.
Masakra piłą łańcuchową z udziałem Jezusa
Niechęć Gibsona do pokazywania "Pasji" krytykom była wyrazem nie tyle sekciarskiej paranoi, ile geniuszu marketingowego. Trzeźwo patrząc, gdyby inny film spotkał się z tak bezlitosnymi ocenami jak "Pasja", nie wytrwałby na ekranach dłużej niż dwa, trzy tygodnie. Gibson nie chciał kokietować wybrednych nowojorskich dziennikarzy, wolał pokazywać swój film starannie wyselekcjonowanym, konserwatywnym działaczom chrześcijańskim. Wywiadów udzielał tylko ogólnokrajowym stacjom telewizyjnym. Starał się sprzedać "Pasję" mieszkańcom środkowej Ameryki - głęboko religijnym i sceptycznym wobec kosmopolitycznych idei popularnych w Nowym Jorku.
Nowojorskim krytykom najbardziej nie podoba się maniakalne upodobanie reżysera do pokazywania przemocy. Obraz fizycznego znęcania się nad Chrystusem określano mianem wręcz pornograficznego. Najbardziej cięci recenzenci nazwali film Gibsona "Jesus Chainsaw Massacre" - masakrą piłą łańcuchową z udziałem Jezusa (w nawiązaniu do "Texas Chainsaw Massacre" - niskobudżetowego horroru Tobeya Hoopera z lat 70.). Gibsonowi zarzucono też, że mimo wygłaszanych przez sekundujących mu chrześcijańskich fundamentalistów ostrych krytyk pod adresem Hollywood jego film epatuje przemocą nie mniej niż najbardziej brutalne filmy Quentina Tarantino czy Gaspara Noego.
David Denby, krytyk "The New Yorker", zakończył swój cierpki esej słowami: "Gibson nie mógł gorzej utrafić w czas ze swoim filmem: kolejna dawka ogarniętego obsesją śmierci religijnego fanatyzmu to ostatnia rzecz, której teraz potrzebujemy".
Pasja w wielkim mieście
Mimo cierpkich recenzji publiczność wali na film Gibsona. W wielkim multipleksie Kips Bay przy 30. Ulicy w Nowym Jorku kolejka chętnych ustawiała się już półtorej godziny przed seansem. W środę popielcową wielu widzów przychodziło do kin prosto z nabożeństwa - z szarymi krzyżami nakreślonymi popiołem na czole.
Ci nowojorczycy, którzy przyszli do kin, bo po prostu lubią filmy, rozmowy o "Pasji" ograniczają do rozważań na temat tego, ile dzieło Gibsona zarobi. "Pasja" nie zainteresowała ich bardziej niż ostatni odcinek "Seksu w wielkim mieście". Mieszkańcy najbardziej nieamerykańskiej z amerykańskich metropolii szybko przeszli nad filmem Gibsona do porządku, co oznaczałoby, że nie jest to arcydzieło.
W miarę jak wokół Gibsona gęstniała atmosfera sensacji i skandalu, krytycy odnosili się do "Pasji" z coraz większym sceptycyzmem. Zwłaszcza że reżyser unikał nowojorskich dziennikarzy, tradycyjnie hołubionych przez ludzi show-biznesu. Na zamknięty pokaz roboczej wersji "Pasji", zorganizowany latem ubiegłego roku w siedzibie koncernu Sony, nie tylko nie zaproszono nikogo spośród działaczy organizacji żydowskich, ale i nikogo z członków prestiżowego New York Film Critics Cir-cle. Dla innego reżysera i innego projektu byłoby to gwoździem do trumny.
W Nowym Jorku "Pasja" jest pokazywana zaledwie w kilku dużych kinach, poza miastem w ponad dwóch tysiącach multipleksów. To dowód, że Gibson nie jest szczególnie zainteresowany przekonywaniem do swego dzieła specyficznej nowojorskiej publiczności.
Sąd kinomanów
W recenzjach po premierze, bez względu na prezentowaną przez daną gazetę opcję, powtarzało się pytanie: czy film ma antysemicki wydźwięk? Niektórzy krytycy widzą w "Pasji" ideologiczną bombę z opóźnionym zapłonem, która jeśli nawet nie wywoła pogromów na Brooklynie, zaowocuje zaognieniem antysemickich nastrojów poza Ameryką. Taką opinię wyraziła m.in. Jami Bernard, dziennikarka konserwatywnego dziennika "Daily News", która nazwała "Pasję" "najbardziej antysemickim filmem, jaki zrobiono od czasu hitlerowskich agitek z lat II wojny światowej". Nawet umiarkowani krytycy wskazywali na to, że Rzymianie są pokazani jako ludzie rozumni i powściągliwi, zaś Żydzi jako żądna krwi tłuszcza (z haczykowatymi nosami i kiepskim uzębieniem).
Mel Gibson nie miał powodów do obaw, że premiera jego filmu napotka przeszkody w rodzaju kordonów rozgniewanych Żydów chcących roznieść w pył kina, w których wyświetlana jest "Pasja". Najważniejsze organizacje żydowskie od początku odrzucały ideę zorganizowanego bojkotu "Pasji". Jeśli reżyser miał powody bać się kogokolwiek, to nie żydowskich radykałów, lecz znawców kina. Nowojorscy krytycy nie potraktowali "Pasji" jako ideologicznej manifestacji, lecz jako jedno z wielu dzieł filmowych.
Masakra piłą łańcuchową z udziałem Jezusa
Niechęć Gibsona do pokazywania "Pasji" krytykom była wyrazem nie tyle sekciarskiej paranoi, ile geniuszu marketingowego. Trzeźwo patrząc, gdyby inny film spotkał się z tak bezlitosnymi ocenami jak "Pasja", nie wytrwałby na ekranach dłużej niż dwa, trzy tygodnie. Gibson nie chciał kokietować wybrednych nowojorskich dziennikarzy, wolał pokazywać swój film starannie wyselekcjonowanym, konserwatywnym działaczom chrześcijańskim. Wywiadów udzielał tylko ogólnokrajowym stacjom telewizyjnym. Starał się sprzedać "Pasję" mieszkańcom środkowej Ameryki - głęboko religijnym i sceptycznym wobec kosmopolitycznych idei popularnych w Nowym Jorku.
Nowojorskim krytykom najbardziej nie podoba się maniakalne upodobanie reżysera do pokazywania przemocy. Obraz fizycznego znęcania się nad Chrystusem określano mianem wręcz pornograficznego. Najbardziej cięci recenzenci nazwali film Gibsona "Jesus Chainsaw Massacre" - masakrą piłą łańcuchową z udziałem Jezusa (w nawiązaniu do "Texas Chainsaw Massacre" - niskobudżetowego horroru Tobeya Hoopera z lat 70.). Gibsonowi zarzucono też, że mimo wygłaszanych przez sekundujących mu chrześcijańskich fundamentalistów ostrych krytyk pod adresem Hollywood jego film epatuje przemocą nie mniej niż najbardziej brutalne filmy Quentina Tarantino czy Gaspara Noego.
David Denby, krytyk "The New Yorker", zakończył swój cierpki esej słowami: "Gibson nie mógł gorzej utrafić w czas ze swoim filmem: kolejna dawka ogarniętego obsesją śmierci religijnego fanatyzmu to ostatnia rzecz, której teraz potrzebujemy".
Pasja w wielkim mieście
Mimo cierpkich recenzji publiczność wali na film Gibsona. W wielkim multipleksie Kips Bay przy 30. Ulicy w Nowym Jorku kolejka chętnych ustawiała się już półtorej godziny przed seansem. W środę popielcową wielu widzów przychodziło do kin prosto z nabożeństwa - z szarymi krzyżami nakreślonymi popiołem na czole.
Ci nowojorczycy, którzy przyszli do kin, bo po prostu lubią filmy, rozmowy o "Pasji" ograniczają do rozważań na temat tego, ile dzieło Gibsona zarobi. "Pasja" nie zainteresowała ich bardziej niż ostatni odcinek "Seksu w wielkim mieście". Mieszkańcy najbardziej nieamerykańskiej z amerykańskich metropolii szybko przeszli nad filmem Gibsona do porządku, co oznaczałoby, że nie jest to arcydzieło.
Więcej możesz przeczytać w 10/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.