Turcja na obłudnym europejskim kazaniu Aleksander Wielki przeciął węzeł gordyjski na terenie dzisiejszej Turcji. Zbliżające się rozszerzenie Unii Europejskiej stawia na ostrzu noża nie mniej zawiłą kwestię związaną z tym krajem niż ta, z którą zmierzył się starożytny wódz. Europa musi wreszcie rozwiązać kwadraturę półksiężyca. Ankara coraz mocniej dobija się do drzwi unii, co sprawia, że w europejskich stolicach trwają gorączkowe poszukiwania recepty na to, jak Turkom nie powiedzieć "tak", nie paląc jednak mostów nad Bosforem, do czego doprowadziłoby oświadczenie, że nie mają szans na przyjęcie do unii.
O jednoczeniu się kontynentu przesądziła wola polityczna, ale ojcowie założyciele wspólnot europejskich podkreślali, iż nie byłoby ono możliwe bez wspólnego dziedzictwa kulturowego, którego fundamentami są grecka filozofia, rzymskie prawo i religia chrześcijańska. Turcja ma więcej zabytków z czasów starożytnej Hellady niż Grecja i więcej rzymskich niż Włochy. Na terytorium dzisiejszej Turcji tworzyli Homer i Tales z Miletu, tam narodziła się pierwsza wspólnota chrześcijańska. Słowem - obszar ten był kolebką europejskiej myśli politycznej i religijnej. Później islamskie imperium otomańskie zagrażało przez wieki chrześcijańskiej Europie. Po jego upadku Turcja stała się jednak świecką, zapatrzoną na zachód republiką i zmieniła nawet alfabet - z arabskiego na łaciński.
Turcy tłumaczą, że Europa skorzysta na ich przyjęciu. - Pomożemy unii odgrywać rolę globalnego mocarstwa - powiedział "Wprost" Selim Yenel, zastępca dyrektora ds. UE w tureckim MSZ. - Dzięki przyjęciu Turcji unia mogłaby pokazać, że możliwa jest harmonia cywilizacji. Społeczeństwa unijne starzeją się, a my jesteśmy młodym, dynamicznym społeczeństwem. W Turcji krzyżują się szlaki komunikacyjne i drogi transportu surowców energetycznych łączące trzy kontynenty - wylicza Yenel.
Sęk w tym, że chyba większość polityków europejskich - choć mało kto mówi o tym otwarcie - nie uważa Turcji za kraj europejski. W potocznej świadomości pokutuje mit hord najeźdźców, które w epoce otomańskiej zagrażały Staremu Kontynentowi - tyle że dziś chodzi o strach nie przed podbojem i wzięciem w jasyr, lecz przed zalewem tanich robotników oraz islamskich ekstremistów.
Ankara stara się uśmierzyć lęki Europejczyków, wyrażając gotowość do zaakceptowania przejściowej ochrony unijnych rynków pracy przed zalewem tureckiej siły roboczej i do rezygnacji z dopłat rolnych. Premier Turcji Recep Erdogan zdaje sobie chyba sprawę, że nie na wiele się to zda. Jego zdaniem, liderzy unii mają dwie twarze - co innego mówią publicznie, a co innego za kulisami.
Zapraszamy do unii... azjatyckiej?
Jedno jest pewne: to, co Bruksela z powodzeniem robiła przez lata, czyli odkładanie wniosku Ankary o członkostwo w unii ad calendas Graecas, staje się coraz trudniejsze. Już 1 maja w gronie dziesięciu nowych członków UE znajdzie się Cypr. Szkopuł w tym, że na razie ma się to stać udziałem greckiej części wyspy podzielonej od 30 lat. Pod auspicjami ONZ pospiesznie poszukiwane jest porozumienie, które umożliwiłoby wejście do unii także tureckiej części Cypru. W przeciwnym razie Ankara grozi jej aneksją. Doszłoby wówczas do paradoksalnej sytuacji okupowania przez Turcję części unijnego terytorium - turecka część Cypru nie jest bowiem uznawana na arenie międzynarodowej!
Te komplikacje to pestka w porównaniu z długo skrywanym sporem, jaki wybucha w unii w sprawie przyjęcia Turcji do wspólnoty. Dwa lata temu unia zobowiązała się, że pod koniec tego roku podejmie decyzję w sprawie rozpoczęcia (lub nie) negocjacji o członkostwie z Turcją. Partie prawicowe mówią, że członkostwo Turcji będzie kością niezgody czerwcowej kampanii przed wyborami do Parlamentu Europejskiego.
Unia jest tak pochłonięta własnymi sprawami, że muzułmańska Turcja, licząca ponad 70 mln mieszkańców, lecz biedna (PKB na mieszkańca jest tam dwa razy mniejsze niż w Polsce, a państwo jest zadłużone na ponad 200 mld USD), to ostatni problem, jaki rządy europejskie, skłócone i zmagające się ze stagnacją gospodarczą, chciałyby wziąć sobie na głowy. Skoro - wbrew obietnicom - kolejne kraje zamykają rynki pracy przed nowymi członkami w obawie przed "inwazją ze Wschodu", a perspektywa przyjęcia Bułgarii i Rumunii wywołuje alergiczne reakcje, to cóż dopiero mówić o Turcji, której Valéry Giscard d'Estaing, były prezydent Francji i przewodniczący Konwentu Europejskiego, przypomniał, że w 95 proc. leży w Azji, a tylko w 5 proc. w Europie?
D'Estaing, mający w UE patent na wtykanie kija w mrowisko, już dość dawno przerwał dyplomatyczną zmowę milczenia i powiedział, że wejście Turcji do unii oznaczałoby koniec tej wspólnoty. Inni politycy jak ognia unikali tak jednoznacznych deklaracji, by nie prowokować oskarżeń o rasizm i hołdowanie teorii "zderzenia cywilizacji". Nawet bez tego Turcy wytykają unii, że jest zamkniętym dla muzułmanów "chrześcijańskim klubem" i tylko z tej przyczyny aż przez cztery dekady trzyma ich w poczekalni.
Turcy czują się upokorzeni. - Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której kraje postkomunistyczne wejdą do UE, podczas gdy Turcja, która przez lata była częścią walczącego z komunizmem obozu zachodniego, zostanie na lodzie, bez jasno określonej perspektywy członkostwa. Byłoby to historyczną niesprawiedliwością o trudnych do przewidzenia negatywnych konsekwencjach nie tylko dla Turcji, ale i dla Europy - mówi "Wprost" Fikret Bila, szef stołecznego biura tureckiej gazety "Milliyet", mającej główną siedzibę w "europejskim" Stambule.
Poprzeczka na niebie
Bruksela unika podejmowania takiej dyskusji, sprowadzając spór o członkostwo Turcji w UE do warunków, jakie powinny spełniać kraje kandydujące. Chodzi przede wszystkim o tzw. kryteria kopenhaskie, zgodnie z którymi o członkostwo może się ubiegać kraj w pełni demokratyczny, o silnej gospodarce rynkowej i prawodawstwie dostosowanym do unijnych wymogów. Jesienny raport Komisji Europejskiej ma ocenić gotowość Turcji. Freedom House uznaje Turcję za kraj tylko "częściowo wolny". W ostatnim półwieczu armia turecka cztery razy odsuwała cywilne rządy - ostatni raz w 1997 r. Turcja pozostaje hybrydą demokracji i zakulisowych rządów soldateski, z cenzurą, bez niezależnego sądownictwa; nadal stosuje się tam tortury. W ostatnich trzech latach Turcy podjęli ogromny wysiłek zmiany ustawodawstwa, by się zbliżyć do unii (m.in. znieśli karę śmierci i przyznali większe prawa Kurdom).
Zresztą, nawet gdyby Turcy zrobili wszystko, co w ich mocy, to i tak mogą nie przeskoczyć kopenhaskiej poprzeczki. Czwarte kryterium mówi bowiem, że do przyjęcia musi być gotowa sama unia. Friedbert Pflüger, rzecznik niemieckiej CDU ds. polityki zagranicznej, nie ma w tej sprawie wątpliwości: - Unia nie jest gotowa nie tylko na przyjęcie Turcji, ale i na obiecanie jej członkostwa - mówi "Wprost". - Mamy poważne problemy z obecnym rozszerzeniem, unia nie ma konstytucji, brakuje też uzgodnień finansowych - wylicza deputowany niemieckiej chadecji. Jego partia jest dziś w opozycji, ale w sondażach wyprzedza już rządzącą SPD. Liderka chadeków Angela Merkel oświadczyła w Turcji, że zamiast zwodzić ten kraj mglistymi obietnicami członkostwa, unia powinna mu zaoferować "specjalne partnerstwo". Merkel uprzedziła w ten sposób Gerharda Schrödera, który później w Ankarze (podczas pierwszej od 11 lat wizyty kan-clerskiej w kraju, z którego pochodzi 3 mln obywateli Niemiec!) obstawał przy opinii, że unia powinna "dać zielone światło Turcji", jeśli tylko ten kraj spełni warunki. Nie uspokoiło to tureckich krytyków "chrześcijańskiego klubu" rozjuszonych przez Merkel. Tym bardziej że na słowa kanclerza ripostował prezydent Johannes Rau. Jego zdaniem, jest za wcześnie na debatę na temat członkostwa Turcji w UE.
Powtórka z Atatürka?
Chirac boi się, że przyjęcie Turcji do UE byłoby zaproszeniem do rządów europejskiej skrajnej prawicy. "Die Welt" napisał, że żądania Turcji są "zbyt wielkie dla europejskich polityków i społeczeństw - nie tylko ze względów gospodarczych i politycznych, ale i mentalnych". Francja i Niemcy są raczej przeciw podjęciu decyzji o rozpoczynaniu rokowań członkowskich, podobnie Holandia, Austria i państwa skandynawskie oraz większość nowych członków (wbrew oficjalnym zapewnieniom Polski o popieraniu starań Turcji). Chodzi o obawy dotyczące religii, kosztów przyjęcia Turcji i łamanie przez nią praw człowieka. Komisja Europejska zdementowała doniesienia tureckiej prasy, jakoby Günter Verheugen, komisarz ds. rozszerzenia unii, był przekonany, że Turcja w tym roku spełni kryteria rozpoczęcia negocjacji. "Die Welt" stwierdza, że jeśli Turcja chce wejść do unii, to "w następnych 10 latach musi się zmienić znacznie bardziej, niż wielu Turków sobie uświadamia i będzie w stanie zaakceptować". To samo mówiono Atatürkowi, gdy po upadku imperium otomańskiego postanowił narzucić zachodnią modernizację w kraju szejków i derwiszy.
Turcy tłumaczą, że Europa skorzysta na ich przyjęciu. - Pomożemy unii odgrywać rolę globalnego mocarstwa - powiedział "Wprost" Selim Yenel, zastępca dyrektora ds. UE w tureckim MSZ. - Dzięki przyjęciu Turcji unia mogłaby pokazać, że możliwa jest harmonia cywilizacji. Społeczeństwa unijne starzeją się, a my jesteśmy młodym, dynamicznym społeczeństwem. W Turcji krzyżują się szlaki komunikacyjne i drogi transportu surowców energetycznych łączące trzy kontynenty - wylicza Yenel.
Sęk w tym, że chyba większość polityków europejskich - choć mało kto mówi o tym otwarcie - nie uważa Turcji za kraj europejski. W potocznej świadomości pokutuje mit hord najeźdźców, które w epoce otomańskiej zagrażały Staremu Kontynentowi - tyle że dziś chodzi o strach nie przed podbojem i wzięciem w jasyr, lecz przed zalewem tanich robotników oraz islamskich ekstremistów.
Ankara stara się uśmierzyć lęki Europejczyków, wyrażając gotowość do zaakceptowania przejściowej ochrony unijnych rynków pracy przed zalewem tureckiej siły roboczej i do rezygnacji z dopłat rolnych. Premier Turcji Recep Erdogan zdaje sobie chyba sprawę, że nie na wiele się to zda. Jego zdaniem, liderzy unii mają dwie twarze - co innego mówią publicznie, a co innego za kulisami.
Zapraszamy do unii... azjatyckiej?
Jedno jest pewne: to, co Bruksela z powodzeniem robiła przez lata, czyli odkładanie wniosku Ankary o członkostwo w unii ad calendas Graecas, staje się coraz trudniejsze. Już 1 maja w gronie dziesięciu nowych członków UE znajdzie się Cypr. Szkopuł w tym, że na razie ma się to stać udziałem greckiej części wyspy podzielonej od 30 lat. Pod auspicjami ONZ pospiesznie poszukiwane jest porozumienie, które umożliwiłoby wejście do unii także tureckiej części Cypru. W przeciwnym razie Ankara grozi jej aneksją. Doszłoby wówczas do paradoksalnej sytuacji okupowania przez Turcję części unijnego terytorium - turecka część Cypru nie jest bowiem uznawana na arenie międzynarodowej!
Te komplikacje to pestka w porównaniu z długo skrywanym sporem, jaki wybucha w unii w sprawie przyjęcia Turcji do wspólnoty. Dwa lata temu unia zobowiązała się, że pod koniec tego roku podejmie decyzję w sprawie rozpoczęcia (lub nie) negocjacji o członkostwie z Turcją. Partie prawicowe mówią, że członkostwo Turcji będzie kością niezgody czerwcowej kampanii przed wyborami do Parlamentu Europejskiego.
Unia jest tak pochłonięta własnymi sprawami, że muzułmańska Turcja, licząca ponad 70 mln mieszkańców, lecz biedna (PKB na mieszkańca jest tam dwa razy mniejsze niż w Polsce, a państwo jest zadłużone na ponad 200 mld USD), to ostatni problem, jaki rządy europejskie, skłócone i zmagające się ze stagnacją gospodarczą, chciałyby wziąć sobie na głowy. Skoro - wbrew obietnicom - kolejne kraje zamykają rynki pracy przed nowymi członkami w obawie przed "inwazją ze Wschodu", a perspektywa przyjęcia Bułgarii i Rumunii wywołuje alergiczne reakcje, to cóż dopiero mówić o Turcji, której Valéry Giscard d'Estaing, były prezydent Francji i przewodniczący Konwentu Europejskiego, przypomniał, że w 95 proc. leży w Azji, a tylko w 5 proc. w Europie?
D'Estaing, mający w UE patent na wtykanie kija w mrowisko, już dość dawno przerwał dyplomatyczną zmowę milczenia i powiedział, że wejście Turcji do unii oznaczałoby koniec tej wspólnoty. Inni politycy jak ognia unikali tak jednoznacznych deklaracji, by nie prowokować oskarżeń o rasizm i hołdowanie teorii "zderzenia cywilizacji". Nawet bez tego Turcy wytykają unii, że jest zamkniętym dla muzułmanów "chrześcijańskim klubem" i tylko z tej przyczyny aż przez cztery dekady trzyma ich w poczekalni.
Turcy czują się upokorzeni. - Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której kraje postkomunistyczne wejdą do UE, podczas gdy Turcja, która przez lata była częścią walczącego z komunizmem obozu zachodniego, zostanie na lodzie, bez jasno określonej perspektywy członkostwa. Byłoby to historyczną niesprawiedliwością o trudnych do przewidzenia negatywnych konsekwencjach nie tylko dla Turcji, ale i dla Europy - mówi "Wprost" Fikret Bila, szef stołecznego biura tureckiej gazety "Milliyet", mającej główną siedzibę w "europejskim" Stambule.
Poprzeczka na niebie
Bruksela unika podejmowania takiej dyskusji, sprowadzając spór o członkostwo Turcji w UE do warunków, jakie powinny spełniać kraje kandydujące. Chodzi przede wszystkim o tzw. kryteria kopenhaskie, zgodnie z którymi o członkostwo może się ubiegać kraj w pełni demokratyczny, o silnej gospodarce rynkowej i prawodawstwie dostosowanym do unijnych wymogów. Jesienny raport Komisji Europejskiej ma ocenić gotowość Turcji. Freedom House uznaje Turcję za kraj tylko "częściowo wolny". W ostatnim półwieczu armia turecka cztery razy odsuwała cywilne rządy - ostatni raz w 1997 r. Turcja pozostaje hybrydą demokracji i zakulisowych rządów soldateski, z cenzurą, bez niezależnego sądownictwa; nadal stosuje się tam tortury. W ostatnich trzech latach Turcy podjęli ogromny wysiłek zmiany ustawodawstwa, by się zbliżyć do unii (m.in. znieśli karę śmierci i przyznali większe prawa Kurdom).
Zresztą, nawet gdyby Turcy zrobili wszystko, co w ich mocy, to i tak mogą nie przeskoczyć kopenhaskiej poprzeczki. Czwarte kryterium mówi bowiem, że do przyjęcia musi być gotowa sama unia. Friedbert Pflüger, rzecznik niemieckiej CDU ds. polityki zagranicznej, nie ma w tej sprawie wątpliwości: - Unia nie jest gotowa nie tylko na przyjęcie Turcji, ale i na obiecanie jej członkostwa - mówi "Wprost". - Mamy poważne problemy z obecnym rozszerzeniem, unia nie ma konstytucji, brakuje też uzgodnień finansowych - wylicza deputowany niemieckiej chadecji. Jego partia jest dziś w opozycji, ale w sondażach wyprzedza już rządzącą SPD. Liderka chadeków Angela Merkel oświadczyła w Turcji, że zamiast zwodzić ten kraj mglistymi obietnicami członkostwa, unia powinna mu zaoferować "specjalne partnerstwo". Merkel uprzedziła w ten sposób Gerharda Schrödera, który później w Ankarze (podczas pierwszej od 11 lat wizyty kan-clerskiej w kraju, z którego pochodzi 3 mln obywateli Niemiec!) obstawał przy opinii, że unia powinna "dać zielone światło Turcji", jeśli tylko ten kraj spełni warunki. Nie uspokoiło to tureckich krytyków "chrześcijańskiego klubu" rozjuszonych przez Merkel. Tym bardziej że na słowa kanclerza ripostował prezydent Johannes Rau. Jego zdaniem, jest za wcześnie na debatę na temat członkostwa Turcji w UE.
Powtórka z Atatürka?
Chirac boi się, że przyjęcie Turcji do UE byłoby zaproszeniem do rządów europejskiej skrajnej prawicy. "Die Welt" napisał, że żądania Turcji są "zbyt wielkie dla europejskich polityków i społeczeństw - nie tylko ze względów gospodarczych i politycznych, ale i mentalnych". Francja i Niemcy są raczej przeciw podjęciu decyzji o rozpoczynaniu rokowań członkowskich, podobnie Holandia, Austria i państwa skandynawskie oraz większość nowych członków (wbrew oficjalnym zapewnieniom Polski o popieraniu starań Turcji). Chodzi o obawy dotyczące religii, kosztów przyjęcia Turcji i łamanie przez nią praw człowieka. Komisja Europejska zdementowała doniesienia tureckiej prasy, jakoby Günter Verheugen, komisarz ds. rozszerzenia unii, był przekonany, że Turcja w tym roku spełni kryteria rozpoczęcia negocjacji. "Die Welt" stwierdza, że jeśli Turcja chce wejść do unii, to "w następnych 10 latach musi się zmienić znacznie bardziej, niż wielu Turków sobie uświadamia i będzie w stanie zaakceptować". To samo mówiono Atatürkowi, gdy po upadku imperium otomańskiego postanowił narzucić zachodnią modernizację w kraju szejków i derwiszy.
Więcej możesz przeczytać w 10/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.