Im więcej niepopularnych spraw załatwi lewica, tym łatwiejsze będzie życie jej sukcesorów
Liderzy opozycji coraz częściej wskazują na analogię pomiędzy ostatnim okresem rządów Jerzego Buzka a obecną sytuacją gabinetu Leszka Millera. Obydwie ekipy nie chciały przyjąć do wiadomości cofnięcia im społecznego poparcia. Tymczasem powinny jak najszybciej odejść i zwolnić miejsce dla ugrupowań cieszących się zaufaniem obywateli. Przeciwnicy premiera Millera ze szczególną lubością cytują jego wypowiedzi pouczające premiera Buzka, że człowiek honoru nie rządzi ani chwili dłużej, niż życzą sobie obywatele, a miarą owego zaufania nie są wybory, lecz badania opinii publicznej. Nie da się ukryć, że przed paroma laty lewicowy Kozak złapał prawicowego Tatarzyna, a dzisiaj Tatarzyn za łeb trzyma.
Zwraca się też uwagę na analogiczny rozpad koalicji rządzącej i sprawowanie władzy przez rząd, który nie dysponuje większością parlamentarną. Rzeczywiście, dzisiejsza postawa PSL przypomina dawne zachowania Unii Wolności. Obie partie w obliczu narastających kłopotów opuściły rząd, a swój nowy wizerunek usiłowały budować, licytując się z opozycją w krytyce niedawnego koalicjanta. Unia wyszła na tym jak Zabłocki na mydle. Spadają też dzisiaj notowania PSL. UW została skutecznie zastąpiona przez Platformę Obywatelską, w pełni spełniającą zapotrzebowanie na liberalną centrową siłę polityczną. Natomiast ewentualni sukcesorzy PSL różnią się od niego jak rabusie od pracowitych oraczy.
Nawet zwolennicy lewicy nie mogą zamykać oczu na te analogie. Ale warto zauważyć, co różni obydwa momenty. W grę bowiem wchodzą sprawy, które ewentualnie przesądzą o zarządzeniu przedterminowych wyborów. To oczywiste, że inercyjne trwanie rządu mniejszościowego nie ma sensu. W ostatnim okresie tak zachowywała się ekipa AWS, skrzętnie unikająca wszystkiego, co narażałoby ją na kłopoty. Najbardziej widoczne było to w bilansowaniu finansów publicznych. Od dawna wymagały one posunięć oszczędnościowych, ale nie dość, że ich nie podejmowano, to jeszcze - kierując się rewindykacyjnymi żądaniami związkowego zaplecza - konstruowano kolejny budżet z deficytem tak ogromnym, że minister Bauc wolał się podać do dymisji, niż podpisać pod tym projektem.
Zupełnie inaczej zachowuje się ekipa Millera. Świetnie wie, jak niepopularna jest reforma finansów publicznych, a mimo to ją proponuje. Robi to w imię odpowiedzialności za państwo. Dopóki będzie skutecznie w tej mierze działać w parlamencie, dopóty nie da się jej odmówić, mimo innych ułomności, mandatu do rządzenia. W interesie opozycji leży zaś oliwienie takiego działania, a nie sypanie piasku, bo im więcej spraw niezbędnych a niepopularnych załatwi lewica, tym łatwiejsze będzie życie ewentualnych jej sukcesorów.
Zwraca się też uwagę na analogiczny rozpad koalicji rządzącej i sprawowanie władzy przez rząd, który nie dysponuje większością parlamentarną. Rzeczywiście, dzisiejsza postawa PSL przypomina dawne zachowania Unii Wolności. Obie partie w obliczu narastających kłopotów opuściły rząd, a swój nowy wizerunek usiłowały budować, licytując się z opozycją w krytyce niedawnego koalicjanta. Unia wyszła na tym jak Zabłocki na mydle. Spadają też dzisiaj notowania PSL. UW została skutecznie zastąpiona przez Platformę Obywatelską, w pełni spełniającą zapotrzebowanie na liberalną centrową siłę polityczną. Natomiast ewentualni sukcesorzy PSL różnią się od niego jak rabusie od pracowitych oraczy.
Nawet zwolennicy lewicy nie mogą zamykać oczu na te analogie. Ale warto zauważyć, co różni obydwa momenty. W grę bowiem wchodzą sprawy, które ewentualnie przesądzą o zarządzeniu przedterminowych wyborów. To oczywiste, że inercyjne trwanie rządu mniejszościowego nie ma sensu. W ostatnim okresie tak zachowywała się ekipa AWS, skrzętnie unikająca wszystkiego, co narażałoby ją na kłopoty. Najbardziej widoczne było to w bilansowaniu finansów publicznych. Od dawna wymagały one posunięć oszczędnościowych, ale nie dość, że ich nie podejmowano, to jeszcze - kierując się rewindykacyjnymi żądaniami związkowego zaplecza - konstruowano kolejny budżet z deficytem tak ogromnym, że minister Bauc wolał się podać do dymisji, niż podpisać pod tym projektem.
Zupełnie inaczej zachowuje się ekipa Millera. Świetnie wie, jak niepopularna jest reforma finansów publicznych, a mimo to ją proponuje. Robi to w imię odpowiedzialności za państwo. Dopóki będzie skutecznie w tej mierze działać w parlamencie, dopóty nie da się jej odmówić, mimo innych ułomności, mandatu do rządzenia. W interesie opozycji leży zaś oliwienie takiego działania, a nie sypanie piasku, bo im więcej spraw niezbędnych a niepopularnych załatwi lewica, tym łatwiejsze będzie życie ewentualnych jej sukcesorów.
Więcej możesz przeczytać w 10/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.