Finansowanie kultury z publicznych pieniędzy jest tym, czym podłączanie prądu do martwej żaby Jaka jest różnica między produkcją kulturalną za pieniądze publiczne i prywatne? Za publiczne rzadko powstaje dobry produkt, za prywatne - rzadko zły. Tę różnicę można wyjaśnić na przykładzie eksperymentu Luigiego Galvaniego. Włoski anatom i fizjolog odkrył, że martwe ciało żaby zaczyna się poruszać pod wpływem prądu. Nie znaczy to jednak, że żaba żyje. Finansowanie produkcji kulturalnej z publicznych pieniędzy jest takim właśnie podłączaniem prądu do martwej żaby. Finansowanie kultury z pieniędzy prywatnych jest po prostu dbaniem o to, żeby dorosła żaba, zanim zdechnie, doczekała się żywotnego potomstwa. Innymi słowy - przyszłość i żywotność żab (powodzenie produkcji kulturalnej) nie zależy od prof. Galvaniego i prądu (państwa i budżetowych pieniędzy), lecz od samych żab (pomysłowości i skłonności do ryzyka twórców i tych, którzy chcą zainwestować w ich produkty).
Przypadek Gibson
Duża część polskich twórców lamentuje, że państwo, czyli podatnicy, przestało łożyć na ich hobby i śmie traktować ich dzieła jak zwykły towar. Najbardziej histeryczny głos z tej serii opublikowali twórcy we wrześniu 2002 r. w "Gazecie Wyborczej" pod hasłem "Demokratyczne zwycięstwo lumpa". Twierdzą tam, że wolny rynek ze swej istoty marginalizuje kulturę. To bzdura: akurat to niedostatek rynku marginalizuje kulturę. Na szczęście, coraz więcej twórców przekonuje się, że za własne lub pożyczone pieniądze powstaje lepsza sztuka, bo po pierwsze, musi się liczyć z odbiorcą, a po drugie - powstaje szybciej i taniej, więc przynosi większe zyski.
Za własne bądź pożyczone pieniądze debiutowali tak znani dziś twórcy filmowi jak Peter Jackson, Sam Raimi, Robert Rodriguez, Darren Aronofsky czy Kevin Smith. Ten ostatni swój głośny film "Clerks" kręcił w nocy w sklepie Quick Stop, gdzie w ciągu dnia był sprzedawcą. Na realizację przeznaczył pieniądze pochodzące ze sprzedaży kolekcji komiksów, sklepową pensję oraz część nie wykorzystanych oszczędności na czesne w Vancouver Film School (rzucił ją po kilku tygodniach). Tylko w amerykańskich kinach film Smitha zarobił ponad 3 mln dolarów.
Najsłynniejszym i najnowszym przykładem triumfu twórcy samofinansującego swoje pomysły jest Mel Gibson. Największe wytwórnie kolejno odrzucały scenariusz filmu "Pasja". Uważały, że projekt jest zbyt ryzykowny, by warto nań wyłożyć pieniądze. W dodatku miały świeżo w pamięci awanturę, jaką w 1988 r. wywołało "Ostatnie kuszenie Chrystusa" Martina Scorsese. Wówczas około 30 tys. osób pikietowało wytwórnię Universal. Gibson sięgnął więc po oszczędności (wyłożył 30 mln dolarów). To niewiele jak na produkcję filmową tej skali. Ale tak doświadczony twórca jak Gibson wiedział, ile naprawdę musi kosztować film. Oszczędzał na wszystkim co zbędne, a jako producent i reżyser miał pełną kontrolę nad każdym etapem powstawania filmu. Jego inwestycja okazała się jedną z najbardziej rentownych w historii: każdy wydany dolar przyniósł około 20 dolarów przychodu (wpływy z "Pasji" przekroczyły 600 mln dolarów).
Edi zwycięzca
W Polsce nie było tak spektakularnych przykładów, lecz i u nas twórcy dowodzą, że na kulturze można zarabiać, i to nawet na niszowych produkcjach. W 1997 r. zielonogórscy kabareciarze z Władysławem Sikorą, liderem kabaretu Potem na czele, założyli wytwórnię filmową A'YoY. Za własne pieniądze zrealizowali pełnometrażowy film "Robin Hood. Czwarta strzała". Film kupił II program telewizji publicznej i koszty zwróciły się z nawiązką.
Film "Edi" Piotra Trzaskalskiego wyprodukował za prywatne pieniądze Piotr Dzięcioł. "Ciało" Tomasza Koneckiego i Andrzeja Saramonowicza sfinansował Mariusz Łukasiewicz, nieżyjący już twórca Lukas Banku i Eurobanku. Oba filmy przyniosły spore zyski. Ich rynkowe powodzenie spowodowało, że dystrybutor, firma SPI, sam postanowił zarobić na produkcji, kręcąc "Łowców skór", nawiązujących do afery w łódzkim pogotowiu. Budżet był mały, więc twórcy oszczędzali: korzystali z prywatnych samochodów, zdjęcia kręcili tylko w naturalnych wnętrzach (piwnica ich koleżanki grała kostnicę). Mimo że "Łowcy skór" zostali okrzyknięci przez krytyków jedną z najgorszych polskich produkcji ubiegłego roku i filmu nie wprowadzono do kin (trafił od razu na DVD), udało się na nim zarobić. Zdecydował chwytliwy temat.
Dwa lata temu Paweł Dunin-Wąsowicz, właściciel małego wydawnictwa "Lampa i Iskra Boża", zainwestował w debiut maturzystki Doroty Masłowskiej - "Wojnę polsko-ruską pod flagą biało-czerwoną". Za zarobione na książce pieniądze wydaje dziś własne pismo kulturalne - "Lampa". Także pisarz Andrzej Stasiuk od ośmiu lat finansuje wydawanie swoich książek. Na wydrukowanie pierwszej pożyczył pieniądze od przyjaciół i rodziny. Razem z partnerką życiową Moniką Sznajderman robił skład i projekt graficzny. Książka "Przez rzekę" nie tylko zarobiła na spłacenie długów, ale także pozwoliła na utrzymanie wydawnictwa. Za własne pieniądze (we własnej oficynie) książki wydaje Anna Brzezińska, autorka powieści fantastycznych. Jakiś czas temu zaryzykowała też Olga Tokarczuk, ale niedawno zlikwidowała oficynę Ruta.
Opłacalne ryzyko
Sławomir Pietrzak, były gitarzysta zespołu Kult, na przełomie lat 80. i 90. założył w Niemczech wytwórnię płytową SP Records. Zaproponował Kazikowi Staszewskiemu, liderowi Kultu, wydawanie płyt zespołu za własne pieniądze. Krążki "Kult" i "Posłuchaj, to do Ciebie" sprzedały się tak dobrze, że Pietrzak mógł przenieść SP Records do kraju i rozbudować firmę. Płyta "Tata Kazika" rozeszła się w ponadpółmilionowym nakładzie. Pietrzak jako pierwszy w Polsce zaryzykował też swoje oszczędności na wydanie płyty hiphopowej zespołu Wzgórze Yapa 3. Krążek sprzedał się w nakładzie 250 tys. egzemplarzy.
Za własne pieniądze płyty wydają Tede i DJ Ostasz. Ich wytwórnia Wielkie Joł! jest odpowiedzialna za sukces debiutanckiej płyty grupy SiStars. Sami kręcą teledyski, chcą wprowadzić własną linię odzieży młodzieżowej.
Piosenkarka Kasia Stankiewicz opłaciła wydanie swojej najnowszej płyty "Extrapop". - Zaryzykowałam własne pieniądze, bo jeśli któraś piosenka okazuje się przebojem, zyski są niewspółmiernie większe niż wtedy, gdy ma się kontrakt z wytwórnią - mówi Stankiewicz. Przekonana o tym, że odniesie sukces, była wokalistka Varius Manx sprzedała mieszkanie. Inwestując, postanowiła zapłacić więcej za lepszą jakość. Dlatego ostateczna obróbka płyty odbywała się w Hamburgu, mimo że jest to dużo droższe niż w Polsce. Na razie zyski ze sprzedaży nie zwróciły zainwestowanych funduszy. Ale Stankiewicz uważa, że i tak warto ryzykować.
Bo przecież artysta to nie zawód specjalnej troski, lecz taki sam jak każdy inny, i ponosi takie samo ryzyko na rynku jak lekarz czy przedsiębiorca.
Duża część polskich twórców lamentuje, że państwo, czyli podatnicy, przestało łożyć na ich hobby i śmie traktować ich dzieła jak zwykły towar. Najbardziej histeryczny głos z tej serii opublikowali twórcy we wrześniu 2002 r. w "Gazecie Wyborczej" pod hasłem "Demokratyczne zwycięstwo lumpa". Twierdzą tam, że wolny rynek ze swej istoty marginalizuje kulturę. To bzdura: akurat to niedostatek rynku marginalizuje kulturę. Na szczęście, coraz więcej twórców przekonuje się, że za własne lub pożyczone pieniądze powstaje lepsza sztuka, bo po pierwsze, musi się liczyć z odbiorcą, a po drugie - powstaje szybciej i taniej, więc przynosi większe zyski.
Za własne bądź pożyczone pieniądze debiutowali tak znani dziś twórcy filmowi jak Peter Jackson, Sam Raimi, Robert Rodriguez, Darren Aronofsky czy Kevin Smith. Ten ostatni swój głośny film "Clerks" kręcił w nocy w sklepie Quick Stop, gdzie w ciągu dnia był sprzedawcą. Na realizację przeznaczył pieniądze pochodzące ze sprzedaży kolekcji komiksów, sklepową pensję oraz część nie wykorzystanych oszczędności na czesne w Vancouver Film School (rzucił ją po kilku tygodniach). Tylko w amerykańskich kinach film Smitha zarobił ponad 3 mln dolarów.
Najsłynniejszym i najnowszym przykładem triumfu twórcy samofinansującego swoje pomysły jest Mel Gibson. Największe wytwórnie kolejno odrzucały scenariusz filmu "Pasja". Uważały, że projekt jest zbyt ryzykowny, by warto nań wyłożyć pieniądze. W dodatku miały świeżo w pamięci awanturę, jaką w 1988 r. wywołało "Ostatnie kuszenie Chrystusa" Martina Scorsese. Wówczas około 30 tys. osób pikietowało wytwórnię Universal. Gibson sięgnął więc po oszczędności (wyłożył 30 mln dolarów). To niewiele jak na produkcję filmową tej skali. Ale tak doświadczony twórca jak Gibson wiedział, ile naprawdę musi kosztować film. Oszczędzał na wszystkim co zbędne, a jako producent i reżyser miał pełną kontrolę nad każdym etapem powstawania filmu. Jego inwestycja okazała się jedną z najbardziej rentownych w historii: każdy wydany dolar przyniósł około 20 dolarów przychodu (wpływy z "Pasji" przekroczyły 600 mln dolarów).
Edi zwycięzca
W Polsce nie było tak spektakularnych przykładów, lecz i u nas twórcy dowodzą, że na kulturze można zarabiać, i to nawet na niszowych produkcjach. W 1997 r. zielonogórscy kabareciarze z Władysławem Sikorą, liderem kabaretu Potem na czele, założyli wytwórnię filmową A'YoY. Za własne pieniądze zrealizowali pełnometrażowy film "Robin Hood. Czwarta strzała". Film kupił II program telewizji publicznej i koszty zwróciły się z nawiązką.
Film "Edi" Piotra Trzaskalskiego wyprodukował za prywatne pieniądze Piotr Dzięcioł. "Ciało" Tomasza Koneckiego i Andrzeja Saramonowicza sfinansował Mariusz Łukasiewicz, nieżyjący już twórca Lukas Banku i Eurobanku. Oba filmy przyniosły spore zyski. Ich rynkowe powodzenie spowodowało, że dystrybutor, firma SPI, sam postanowił zarobić na produkcji, kręcąc "Łowców skór", nawiązujących do afery w łódzkim pogotowiu. Budżet był mały, więc twórcy oszczędzali: korzystali z prywatnych samochodów, zdjęcia kręcili tylko w naturalnych wnętrzach (piwnica ich koleżanki grała kostnicę). Mimo że "Łowcy skór" zostali okrzyknięci przez krytyków jedną z najgorszych polskich produkcji ubiegłego roku i filmu nie wprowadzono do kin (trafił od razu na DVD), udało się na nim zarobić. Zdecydował chwytliwy temat.
Dwa lata temu Paweł Dunin-Wąsowicz, właściciel małego wydawnictwa "Lampa i Iskra Boża", zainwestował w debiut maturzystki Doroty Masłowskiej - "Wojnę polsko-ruską pod flagą biało-czerwoną". Za zarobione na książce pieniądze wydaje dziś własne pismo kulturalne - "Lampa". Także pisarz Andrzej Stasiuk od ośmiu lat finansuje wydawanie swoich książek. Na wydrukowanie pierwszej pożyczył pieniądze od przyjaciół i rodziny. Razem z partnerką życiową Moniką Sznajderman robił skład i projekt graficzny. Książka "Przez rzekę" nie tylko zarobiła na spłacenie długów, ale także pozwoliła na utrzymanie wydawnictwa. Za własne pieniądze (we własnej oficynie) książki wydaje Anna Brzezińska, autorka powieści fantastycznych. Jakiś czas temu zaryzykowała też Olga Tokarczuk, ale niedawno zlikwidowała oficynę Ruta.
Opłacalne ryzyko
Sławomir Pietrzak, były gitarzysta zespołu Kult, na przełomie lat 80. i 90. założył w Niemczech wytwórnię płytową SP Records. Zaproponował Kazikowi Staszewskiemu, liderowi Kultu, wydawanie płyt zespołu za własne pieniądze. Krążki "Kult" i "Posłuchaj, to do Ciebie" sprzedały się tak dobrze, że Pietrzak mógł przenieść SP Records do kraju i rozbudować firmę. Płyta "Tata Kazika" rozeszła się w ponadpółmilionowym nakładzie. Pietrzak jako pierwszy w Polsce zaryzykował też swoje oszczędności na wydanie płyty hiphopowej zespołu Wzgórze Yapa 3. Krążek sprzedał się w nakładzie 250 tys. egzemplarzy.
Za własne pieniądze płyty wydają Tede i DJ Ostasz. Ich wytwórnia Wielkie Joł! jest odpowiedzialna za sukces debiutanckiej płyty grupy SiStars. Sami kręcą teledyski, chcą wprowadzić własną linię odzieży młodzieżowej.
Piosenkarka Kasia Stankiewicz opłaciła wydanie swojej najnowszej płyty "Extrapop". - Zaryzykowałam własne pieniądze, bo jeśli któraś piosenka okazuje się przebojem, zyski są niewspółmiernie większe niż wtedy, gdy ma się kontrakt z wytwórnią - mówi Stankiewicz. Przekonana o tym, że odniesie sukces, była wokalistka Varius Manx sprzedała mieszkanie. Inwestując, postanowiła zapłacić więcej za lepszą jakość. Dlatego ostateczna obróbka płyty odbywała się w Hamburgu, mimo że jest to dużo droższe niż w Polsce. Na razie zyski ze sprzedaży nie zwróciły zainwestowanych funduszy. Ale Stankiewicz uważa, że i tak warto ryzykować.
Bo przecież artysta to nie zawód specjalnej troski, lecz taki sam jak każdy inny, i ponosi takie samo ryzyko na rynku jak lekarz czy przedsiębiorca.
Izabela Cywińska reżyser, była minister kultury Państwo powinno, obok prywatnych inwestorów, wspierać kulturę. Oczywiście rozdzielanie pieniędzy jest trudne, bo wymaga sprawiedliwego sędziego, którego u nas nie ma. Kontroli nie mogą sprawować artyści, bo są o siebie nawzajem zazdrośni. Jedyne wyjście to brać przykład z innych, chociażby z Francji, która w dziedzinie kinematografii i teatru świetnie sobie radzi. |
Katarzyna Grochola pisarka Nigdy nie byłam dotowana i mam nadzieję, że nie będę. To czytelnicy weryfikują moją twórczość. Kiedy jednak pomyślę, że żaden teatr nie pojedzie do Pcimia Dolnego, bo ludzi nie będzie stać na bilety, uważam, że kultura może być dotowana. |
Wiesław Myśliwski pisarz Bez współfinansowania przez państwo nasza kultura nie przeżyje. Władze powołują się na nią, gdy jest im to na rękę, ale przecież mają wobec niej także powinności. W naszym kraju musi istnieć polityka kulturalna, za którą powinny iść fundusze. |
Więcej możesz przeczytać w 31/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.