Lewica proponuje Polakom stagnację, sztucznie podsycane lęki i podszytą resentymentem "walkę z nienawiścią" Powszechne jest oczekiwanie, że w najbliższych wyborach zwycięstwo odniesie prawica, a przegra lewica. Ale co właściwie oznaczają te nazwy? Co myślimy, mówiąc, że Józef Oleksy jest lewicowy, a Jan Rokita prawicowy? Czy Andrzej Lepper jest lewicowy, czy prawicowy?
Co jest postępowe?
Na Zachodzie też wciąż powraca pytanie, czy słowa "lewica" i "prawica" jeszcze cokolwiek znaczą. Kłopot tym większy, że także pojęcia odnoszące się do wielkich nurtów politycznych i ideologicznych - konserwatyzmu, liberalizmu i socjalizmu - wydają się anachroniczne. Konserwatyzm wiązał się z arystokracją, z dawną hierarchiczną societas civilis. Liberalizm opierał się na mieszczańskiej wizji świata i etyce odwołującej się do zasady samoprzezwyciężenia, powściągliwości i samokontroli. Ten dawny, mieszczański liberalizm utożsamia się obecnie z konserwatyzmem.
Socjaliści wiązali nadzieje z proletariatem i oczekiwali zastąpienia społeczeństwa kapitalizmu i indywidualizmu innym typem organizacji społecznej. Obok tych podziałów istniała dychotomia - prawica i lewica. Konserwatyści bywali utożsamiani z prawicą, liberałowie sytuowani w centrum, a socjaliści byli niezaprzeczalnie lewicowi. Lewicowość wiązała się z postępowością, z przekonaniem ludzi lewicy, że ich poglądy są zgodne z biegiem historii. Do dziś na pytanie o lewicową tożsamość polscy respondenci odpowiadają, że należą do niej "postępowe poglądy". Ale jakie poglądy są postępowe? Skąd wiadomo, dokąd zmierza przyszłość, na czym polega postęp, a na czym regres, skoro dawny cel - zniesienie kapitalizmu i ustanowienie socjalizmu - okazał się iluzją?
Jak wygląda marksista?
Pamiętam, że gdy po raz pierwszy zetknąłem się z niemieckimi lewicowymi studentami, trudno mi był zrazu zrozumieć, na czym polega ich lewicowość. Jeden z nich, przebywający na stypendium w Polsce, wyjaśnił mi, jak najlepiej i najszybciej rozpoznać osobę o lewicowych poglądach - po wyglądzie. "Człowiek lewicowy wygląda tak, jakby był trochę brudny, ale nie jest brudny" - powiedział. Jego wiara w marksizm zachwiała się po raz pierwszy, gdy poznał jednego z czołowych polskich ideologów marksistowskich, ubranego w szyty na miarę garnitur, z sygnetem na palcu, który zwykł był polerować w czasie wykładów. "Tak nie może wyglądać marksista" - powtarzał mój niemiecki kolega, oburzony i wstrząśnięty. Dzisiaj dawni niemieccy buntownicy lat 60. i 70. to syte i pewne siebie zamożne pokolenie. Nie noszą sygnetów, ale dawno już pozbyli się długich włosów, tenisówek i radykalnych poglądów. Martwią się nadmiarem wielokulturowości i marzą o większej roli Europy w świecie. Są spełnieni, zadowoleni z siebie i ze swego kraju. Jak mi powiedział jeden z nich: "Dostaliśmy taką republikę, jakiej chcieliśmy".
Lewica reakcyjna
Kiedyś osoby o lewicowym, w zachodnim sensie, stylu życia i zachowania można było znaleźć w opozycji, która jednak bulwersowała lewicowców swoimi "prawicowymi" czy wręcz reakcyjnymi poglądami. Ludzie tacy jak Leszek Kołakowski, który miał objąć katedrę po Theodorze W. Adorno we Frankfurcie, w sercu niemieckiej rewolty studenckiej, szybko przestali uchodzić za lewicowych i zostali uznani za renegatów wysługujących się reakcji. W Polsce także po jakimś czasie pozbyto się niewygodnego pojęcia "lewicy laickiej". Jacek Kuroń twierdził wówczas, że w opozycji podział na prawicę i lewicę ma charakter psychiatryczny, a nie polityczny. Później, w epoce "okrągłego stołu", w odpowiedzi na pytanie o polityczną identyfikację często można było usłyszeć: "Nie jestem ani lewicowy, ani prawicowy". Zresztą uchodziło to za najlepszy dowód, że ta osoba należy raczej do lewicy, gdyż prawica głośno deklarowała swoją tożsamość.
Jeszcze kilka lat po 1989 r. twierdzono, że pojęcia "lewicy" i "prawicy" nie odpowiadają polskiej rzeczywistości politycznej. Wynikło to z faktu, że lewicowość była w dużej mierze skompromitowana. Lewicowi byli prawie wyłącznie zwolennicy komunistycznego ancien regime`u i tylko oni mieli jeszcze ochotę tak się określać. Inne formy lewicowości coraz chętniej skrywały się pod nazwą liberalizmu. Teraz się to zmienia, o czym świadczy fakt, że także wśród młodzieży pojawiły się grupy i środowiska deklarujące się jako lewica.
Polska Labour Party
Włoski politolog Norbert Bobbio twierdził, że różnica między lewicą a prawicą wynika ostatecznie ze stosunku do kwestii nierówności społecznej. Czy da się to zastosować do Polski? Czy w Polsce lewica jest bardziej egalitarna? Patrząc na realne działania, trudno powiedzieć, by rządy lewicy prowadziły do większej równości. Nawet pod względem gospodarczym, bo trudno dociec, jaka jest w istocie zasadnicza różnica między Balcerowiczem, Rosatim czy Hausnerem (oprócz pewnej ospałości i niechęci do podejmowania reform).
W Polsce jest zgoła inaczej, niż twierdzi Bobbio - rządy lewicy zawsze prowadzą do wzmocnienia się układu postkomunistycznego, ukrytej oligarchicznej struktury panowania, a więc zasadniczej nierówności. I nic w tym dziwnego, bo elita lewicy postkomunistycznej w Polsce to ludzie, którzy najwięcej zarobili na transformacji. Natomiast prawica w swej większości pozostawała związana ze związkiem zawodowym "Solidarność" - to ona była polską Labour Party. Tak więc to lewica konserwuje nierówności systemu postkomunistycznego, a prawica dąży do ich zniesienia.
Straszne widmo prawicy
Prawicę i lewicę dzielą dzisiaj nie tylko kwestie kulturowe i obyczajowe, lecz głęboki spór o III RP. W opublikowanym niedawno w "Trybunie" "Manifeście lewicy" znalazła się zarówno krytyka liberalnego kapitalizmu, jak i "milleryzmu", ale nieprzypadkowo na pierwszym miejscu wspomniano sprawę lustracji i dekomunizacji. "Odcinamy się od wojny polsko-polskiej. Zamknijmy teczki, znieśmy ustawę lustracyjną - lustrację i dekomunizację zostawmy wyborcom. Odcinamy się od milleryzmu: w teorii gospodarczej - od podatku liniowego, kultu wzrostu PKB i przeświadczenia, że rynek ma zawsze rację; w praktyce rządzenia - od łatania deficytu budżetowego kosztem pracowników najemnych, emerytów, rencistów, uczniów i studentów; w życiu towarzyskim lewicy - od kumplowania się ze światem biznesu. Odcinamy się od liberalnego kapitalizmu". Trudno o lepszy program konserwacji postkomunistycznych struktur - owego "milleryzmu".
Postkomunistyczna lewica maluje w czarnych barwach zagrożenie płynące z prawicy. W "Manifeście" możemy przeczytać: "Widmo prawicy krąży nad naszym krajem. Nie zgadzamy się z jej wizją Polski: Polski dla bogatych, Polski dla lepszych Polaków, Polski pogrążonej w piekle Rokity, Kaczyńskich, Giertycha, Macierewicza i Radia Maryja". Ten pogląd o naturze polskiego piekła podzielają także wpływowe lewicowo-liberalne środowiska polityczne i inteligenckie. Także z tej strony rozlegają się strwożone głosy, że Polsce grozi radykalizm, że zbliżająca się fala jakobinizmu może pochłonąć III Rzeczpospolitą, że podważa się dokonania już nie tylko "okrągłego stołu", lecz także "Solidarności". Nagle zapałano miłością do Wałęsy, kiedyś ulubionego obiektu szyderstw i pomówień.
W dość kuriozalnym, trącącym myszką PRL liście intelektualiści i politycy "zwracają się do współobywateli o poparcie naszych starań o postawienie tamy skandalicznym kłótniom i awanturom politycznym, a także działaniom obniżającym prestiż Polski i wywołującym fatalne nastroje społeczne. Obecne pokolenie Polaków może być dumne z odzyskania suwerenności i uzyskania przez Polskę bezpiecznej pozycji w Europie i świecie. Nie do przecenienia jest wkład, jaki w tych najważniejszych dla kraju sprawach wnieśli obaj Prezydenci niepodległej Polski. Atakowanie Prezydentów i próby przypisania im roli agentów i aferzystów jest działaniem nieodpowiedzialnym, które uderza w godność Polaków i polską rację stanu".
Wszyscy obrońcy Kwaśniewskiego
To rzekomy język nienawiści, a nie kompromitujące fakty ujawniane każdego dnia, niepokoi polską inteligencję. Szacowna pani profesor filozofii Barbara Skarga stwierdziła niedawno na łamach "Gazety Wyborczej": "Nienawiść jak błoto, maź potrafi pokryć wszelkie społeczne działania, lepka i niszcząca - gotowa zrujnować nawet to, co najlepsze. Niestety. Możemy się o tym przekonać, bo znów pokazuje swą wściekłą twarz. I nikt na jej działania nie reaguje, nikt nie potępia, przeciwnie są tacy, którzy mają wciąż na ustach moralną rewolucję, a poddają się jej z ochotą, jakby tęsknili za szubienicami". Natomiast Rywin, Pęczak, Sobotka, Jakubowska, Kwiatkowski, Dochnal, Grabek, Gawronik, Wieczerzak, Jamroży, Miller, Oleksy, Kuna, Żagiel i Wiatr, Grochulski, Baranina i Mazur, jak również tajemniczy Olin, Kat i Minim oraz ich kolega Ałganow, zdają się nie przeszkadzać autorom tych apeli. Wszak w żaden sposób nie mogą oni podważyć dorobku III RP. I choć trudno już dziś utrzymywać, że uchodzą za wzór uczciwości, jakoś daje się z nimi żyć. A te wszystkie afery to akcydensy, niepotrzebnie rozdmuchiwane i demonizowane.
Znamienna jest różnica reakcji na ustalenia obecnych komisji śledczych i na rewelacje komisji Rywina. Nikt wtedy nie martwił się o to, czy Kwiatkowskiego, Czarzastego, Jakubowskiej i Nikolskiego nie spotyka niedostatek współczucia czy wyrozumiałości. W aferze Rywina poszkodowana była "Gazeta Wyborcza", tak miła wielu liberalno-lewicowym inteligentom, a Leszek Miller nigdy nie cieszył się taką sympatią jak Aleksander Kwaśniewski.
Niewola status quo
Wydaje się, że powstaje nowy, coraz wyraźniejszy podział w Polsce - na tych, którzy są zdecydowanie zadowoleni z III RP, i na tych, którzy chcą głębokich przemian instytucjonalnych i mentalnych. W pierwszym obozie skupia się lewica - liberalna i postkomunistyczna. Nie jest ona jednak w stanie się zmierzyć z problemami Polski, nie jest w stanie dostrzec zasadniczego błędu konstrukcyjnego III RP. Dlatego to nie rzekomy radykalizm, lecz zaciekła obrona status quo jest dzisiaj największym niebezpieczeństwem.
Nacisk na to, by w Polsce nie dokonały się żadne głębsze zmiany, jest ogromny. W miarę zbliżania się wyborów będzie on rósł. Nie wiadomo, kto w tych zmaganiach zwycięży. Czasem można odnieść wrażenie, że najdogodniejszy czas do zmian już minął, że szansa nie została wykorzystana, że nie ma dostatecznej energii społecznej, by przeprowadzić reformy. Oczywiście, nie wiemy, jaki społeczny i polityczny skutek będą miały reakcje po śmierci Jana Pawła II. Być może staną się początkiem oczekiwanej rewolucji serc i umysłów. Nie ma jednak żadnej gwarancji, że nawet przy pomyślnym wyniku wyborów próby reform się powiodą, że zwycięska prawica udźwignie historyczne zadanie. Wręcz zakrawałoby na cud, gdyby się udało. Ale podjęcie próby zmiany jest niezbędne.
Jest rzeczą oczywistą, że polityka kontynuacji III RP byłaby tylko dalszym niknięciem, korumpowaniem Polski, jej dryfowaniem w niebyt, zamienianiem się w zaniedbany region przygraniczny, którym zarządzają we własnym interesie postkomunistyczne sieci i siatki, w dzikie pole europejskich Niemiec i neoimperialnej Rosji. Jest jasne, że szeroko rozumiana lewica - od SLD do PD - nie ma nic Polakom do zaproponowania oprócz stagnacji, sztucznie podsycanego lęku i podszytej resentymentem "walki z nienawiścią".
Na Zachodzie też wciąż powraca pytanie, czy słowa "lewica" i "prawica" jeszcze cokolwiek znaczą. Kłopot tym większy, że także pojęcia odnoszące się do wielkich nurtów politycznych i ideologicznych - konserwatyzmu, liberalizmu i socjalizmu - wydają się anachroniczne. Konserwatyzm wiązał się z arystokracją, z dawną hierarchiczną societas civilis. Liberalizm opierał się na mieszczańskiej wizji świata i etyce odwołującej się do zasady samoprzezwyciężenia, powściągliwości i samokontroli. Ten dawny, mieszczański liberalizm utożsamia się obecnie z konserwatyzmem.
Socjaliści wiązali nadzieje z proletariatem i oczekiwali zastąpienia społeczeństwa kapitalizmu i indywidualizmu innym typem organizacji społecznej. Obok tych podziałów istniała dychotomia - prawica i lewica. Konserwatyści bywali utożsamiani z prawicą, liberałowie sytuowani w centrum, a socjaliści byli niezaprzeczalnie lewicowi. Lewicowość wiązała się z postępowością, z przekonaniem ludzi lewicy, że ich poglądy są zgodne z biegiem historii. Do dziś na pytanie o lewicową tożsamość polscy respondenci odpowiadają, że należą do niej "postępowe poglądy". Ale jakie poglądy są postępowe? Skąd wiadomo, dokąd zmierza przyszłość, na czym polega postęp, a na czym regres, skoro dawny cel - zniesienie kapitalizmu i ustanowienie socjalizmu - okazał się iluzją?
Jak wygląda marksista?
Pamiętam, że gdy po raz pierwszy zetknąłem się z niemieckimi lewicowymi studentami, trudno mi był zrazu zrozumieć, na czym polega ich lewicowość. Jeden z nich, przebywający na stypendium w Polsce, wyjaśnił mi, jak najlepiej i najszybciej rozpoznać osobę o lewicowych poglądach - po wyglądzie. "Człowiek lewicowy wygląda tak, jakby był trochę brudny, ale nie jest brudny" - powiedział. Jego wiara w marksizm zachwiała się po raz pierwszy, gdy poznał jednego z czołowych polskich ideologów marksistowskich, ubranego w szyty na miarę garnitur, z sygnetem na palcu, który zwykł był polerować w czasie wykładów. "Tak nie może wyglądać marksista" - powtarzał mój niemiecki kolega, oburzony i wstrząśnięty. Dzisiaj dawni niemieccy buntownicy lat 60. i 70. to syte i pewne siebie zamożne pokolenie. Nie noszą sygnetów, ale dawno już pozbyli się długich włosów, tenisówek i radykalnych poglądów. Martwią się nadmiarem wielokulturowości i marzą o większej roli Europy w świecie. Są spełnieni, zadowoleni z siebie i ze swego kraju. Jak mi powiedział jeden z nich: "Dostaliśmy taką republikę, jakiej chcieliśmy".
Lewica reakcyjna
Kiedyś osoby o lewicowym, w zachodnim sensie, stylu życia i zachowania można było znaleźć w opozycji, która jednak bulwersowała lewicowców swoimi "prawicowymi" czy wręcz reakcyjnymi poglądami. Ludzie tacy jak Leszek Kołakowski, który miał objąć katedrę po Theodorze W. Adorno we Frankfurcie, w sercu niemieckiej rewolty studenckiej, szybko przestali uchodzić za lewicowych i zostali uznani za renegatów wysługujących się reakcji. W Polsce także po jakimś czasie pozbyto się niewygodnego pojęcia "lewicy laickiej". Jacek Kuroń twierdził wówczas, że w opozycji podział na prawicę i lewicę ma charakter psychiatryczny, a nie polityczny. Później, w epoce "okrągłego stołu", w odpowiedzi na pytanie o polityczną identyfikację często można było usłyszeć: "Nie jestem ani lewicowy, ani prawicowy". Zresztą uchodziło to za najlepszy dowód, że ta osoba należy raczej do lewicy, gdyż prawica głośno deklarowała swoją tożsamość.
Jeszcze kilka lat po 1989 r. twierdzono, że pojęcia "lewicy" i "prawicy" nie odpowiadają polskiej rzeczywistości politycznej. Wynikło to z faktu, że lewicowość była w dużej mierze skompromitowana. Lewicowi byli prawie wyłącznie zwolennicy komunistycznego ancien regime`u i tylko oni mieli jeszcze ochotę tak się określać. Inne formy lewicowości coraz chętniej skrywały się pod nazwą liberalizmu. Teraz się to zmienia, o czym świadczy fakt, że także wśród młodzieży pojawiły się grupy i środowiska deklarujące się jako lewica.
Polska Labour Party
Włoski politolog Norbert Bobbio twierdził, że różnica między lewicą a prawicą wynika ostatecznie ze stosunku do kwestii nierówności społecznej. Czy da się to zastosować do Polski? Czy w Polsce lewica jest bardziej egalitarna? Patrząc na realne działania, trudno powiedzieć, by rządy lewicy prowadziły do większej równości. Nawet pod względem gospodarczym, bo trudno dociec, jaka jest w istocie zasadnicza różnica między Balcerowiczem, Rosatim czy Hausnerem (oprócz pewnej ospałości i niechęci do podejmowania reform).
W Polsce jest zgoła inaczej, niż twierdzi Bobbio - rządy lewicy zawsze prowadzą do wzmocnienia się układu postkomunistycznego, ukrytej oligarchicznej struktury panowania, a więc zasadniczej nierówności. I nic w tym dziwnego, bo elita lewicy postkomunistycznej w Polsce to ludzie, którzy najwięcej zarobili na transformacji. Natomiast prawica w swej większości pozostawała związana ze związkiem zawodowym "Solidarność" - to ona była polską Labour Party. Tak więc to lewica konserwuje nierówności systemu postkomunistycznego, a prawica dąży do ich zniesienia.
Straszne widmo prawicy
Prawicę i lewicę dzielą dzisiaj nie tylko kwestie kulturowe i obyczajowe, lecz głęboki spór o III RP. W opublikowanym niedawno w "Trybunie" "Manifeście lewicy" znalazła się zarówno krytyka liberalnego kapitalizmu, jak i "milleryzmu", ale nieprzypadkowo na pierwszym miejscu wspomniano sprawę lustracji i dekomunizacji. "Odcinamy się od wojny polsko-polskiej. Zamknijmy teczki, znieśmy ustawę lustracyjną - lustrację i dekomunizację zostawmy wyborcom. Odcinamy się od milleryzmu: w teorii gospodarczej - od podatku liniowego, kultu wzrostu PKB i przeświadczenia, że rynek ma zawsze rację; w praktyce rządzenia - od łatania deficytu budżetowego kosztem pracowników najemnych, emerytów, rencistów, uczniów i studentów; w życiu towarzyskim lewicy - od kumplowania się ze światem biznesu. Odcinamy się od liberalnego kapitalizmu". Trudno o lepszy program konserwacji postkomunistycznych struktur - owego "milleryzmu".
Postkomunistyczna lewica maluje w czarnych barwach zagrożenie płynące z prawicy. W "Manifeście" możemy przeczytać: "Widmo prawicy krąży nad naszym krajem. Nie zgadzamy się z jej wizją Polski: Polski dla bogatych, Polski dla lepszych Polaków, Polski pogrążonej w piekle Rokity, Kaczyńskich, Giertycha, Macierewicza i Radia Maryja". Ten pogląd o naturze polskiego piekła podzielają także wpływowe lewicowo-liberalne środowiska polityczne i inteligenckie. Także z tej strony rozlegają się strwożone głosy, że Polsce grozi radykalizm, że zbliżająca się fala jakobinizmu może pochłonąć III Rzeczpospolitą, że podważa się dokonania już nie tylko "okrągłego stołu", lecz także "Solidarności". Nagle zapałano miłością do Wałęsy, kiedyś ulubionego obiektu szyderstw i pomówień.
W dość kuriozalnym, trącącym myszką PRL liście intelektualiści i politycy "zwracają się do współobywateli o poparcie naszych starań o postawienie tamy skandalicznym kłótniom i awanturom politycznym, a także działaniom obniżającym prestiż Polski i wywołującym fatalne nastroje społeczne. Obecne pokolenie Polaków może być dumne z odzyskania suwerenności i uzyskania przez Polskę bezpiecznej pozycji w Europie i świecie. Nie do przecenienia jest wkład, jaki w tych najważniejszych dla kraju sprawach wnieśli obaj Prezydenci niepodległej Polski. Atakowanie Prezydentów i próby przypisania im roli agentów i aferzystów jest działaniem nieodpowiedzialnym, które uderza w godność Polaków i polską rację stanu".
Wszyscy obrońcy Kwaśniewskiego
To rzekomy język nienawiści, a nie kompromitujące fakty ujawniane każdego dnia, niepokoi polską inteligencję. Szacowna pani profesor filozofii Barbara Skarga stwierdziła niedawno na łamach "Gazety Wyborczej": "Nienawiść jak błoto, maź potrafi pokryć wszelkie społeczne działania, lepka i niszcząca - gotowa zrujnować nawet to, co najlepsze. Niestety. Możemy się o tym przekonać, bo znów pokazuje swą wściekłą twarz. I nikt na jej działania nie reaguje, nikt nie potępia, przeciwnie są tacy, którzy mają wciąż na ustach moralną rewolucję, a poddają się jej z ochotą, jakby tęsknili za szubienicami". Natomiast Rywin, Pęczak, Sobotka, Jakubowska, Kwiatkowski, Dochnal, Grabek, Gawronik, Wieczerzak, Jamroży, Miller, Oleksy, Kuna, Żagiel i Wiatr, Grochulski, Baranina i Mazur, jak również tajemniczy Olin, Kat i Minim oraz ich kolega Ałganow, zdają się nie przeszkadzać autorom tych apeli. Wszak w żaden sposób nie mogą oni podważyć dorobku III RP. I choć trudno już dziś utrzymywać, że uchodzą za wzór uczciwości, jakoś daje się z nimi żyć. A te wszystkie afery to akcydensy, niepotrzebnie rozdmuchiwane i demonizowane.
Znamienna jest różnica reakcji na ustalenia obecnych komisji śledczych i na rewelacje komisji Rywina. Nikt wtedy nie martwił się o to, czy Kwiatkowskiego, Czarzastego, Jakubowskiej i Nikolskiego nie spotyka niedostatek współczucia czy wyrozumiałości. W aferze Rywina poszkodowana była "Gazeta Wyborcza", tak miła wielu liberalno-lewicowym inteligentom, a Leszek Miller nigdy nie cieszył się taką sympatią jak Aleksander Kwaśniewski.
Niewola status quo
Wydaje się, że powstaje nowy, coraz wyraźniejszy podział w Polsce - na tych, którzy są zdecydowanie zadowoleni z III RP, i na tych, którzy chcą głębokich przemian instytucjonalnych i mentalnych. W pierwszym obozie skupia się lewica - liberalna i postkomunistyczna. Nie jest ona jednak w stanie się zmierzyć z problemami Polski, nie jest w stanie dostrzec zasadniczego błędu konstrukcyjnego III RP. Dlatego to nie rzekomy radykalizm, lecz zaciekła obrona status quo jest dzisiaj największym niebezpieczeństwem.
Nacisk na to, by w Polsce nie dokonały się żadne głębsze zmiany, jest ogromny. W miarę zbliżania się wyborów będzie on rósł. Nie wiadomo, kto w tych zmaganiach zwycięży. Czasem można odnieść wrażenie, że najdogodniejszy czas do zmian już minął, że szansa nie została wykorzystana, że nie ma dostatecznej energii społecznej, by przeprowadzić reformy. Oczywiście, nie wiemy, jaki społeczny i polityczny skutek będą miały reakcje po śmierci Jana Pawła II. Być może staną się początkiem oczekiwanej rewolucji serc i umysłów. Nie ma jednak żadnej gwarancji, że nawet przy pomyślnym wyniku wyborów próby reform się powiodą, że zwycięska prawica udźwignie historyczne zadanie. Wręcz zakrawałoby na cud, gdyby się udało. Ale podjęcie próby zmiany jest niezbędne.
Jest rzeczą oczywistą, że polityka kontynuacji III RP byłaby tylko dalszym niknięciem, korumpowaniem Polski, jej dryfowaniem w niebyt, zamienianiem się w zaniedbany region przygraniczny, którym zarządzają we własnym interesie postkomunistyczne sieci i siatki, w dzikie pole europejskich Niemiec i neoimperialnej Rosji. Jest jasne, że szeroko rozumiana lewica - od SLD do PD - nie ma nic Polakom do zaproponowania oprócz stagnacji, sztucznie podsycanego lęku i podszytej resentymentem "walki z nienawiścią".
Więcej możesz przeczytać w 18/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.