Aleksandra Kwaśniewskiego pcha do Moskwy miraż stanowiska sekretarza generalnego ONZ Największą tragedią geopolityczną XX wieku był rozpad Związku Sowieckiego" - oznajmił Władimir Putin w swoim dorocznym orędziu do narodu. Zapomniał dodać, że największym osiągnięciem myśli demokratycznej była stalinowska konstytucja ZSRR, a w osiągnięciach pedagogicznych nikt nigdy nie dorówna budowniczym Kanału Białomorskiego. Ten komunikat usłyszał i zrozumiał cały świat. Dla niektórych słowa Putina są oczywistością - to Aleksander Łukaszenko, Kim Dzong Il i Fidel Castro, a także gromada satrapów z republik Azji Środkowej. Dla innych to oświadczenie to nieelegancki drobiazg. Bez wątpienia do tej grupy zalicza się większość przywódców Zachodu.
Doroczna rezolucja oceniająca stan stosunków Europa - Rosja złożona w Parlamencie Europejskim pierwszy raz zamiast dyplomatycznej nowomowy zawiera ostrą krytykę zakneblowania mediów i imperialnej polityki zagranicznej Moskwy. Autorką dokumentu jest szwedzka deputowana Cecilia Malmstroem. Do projektu zgłoszono jednak kilkaset poprawek, głównie niemieckiego i brytyjskiego autorstwa, zmiękczających oceny. Z kolei frakcja socjalistyczna, w której są też Polacy, przegłosowała fragment dotyczący historii, uznający sowiecką okupację połowy Europy za wyzwolenie. W końcu to drobiazg.
Jest również grupa krajów, należą do niej przede wszystkim Bałtowie i Ukraina, uznających Putinowską wizję historii za skandaliczną. Prezydenci Litwy i Estonii zapowiedzieli już, że na uroczystości rocznicy zakończenia wojny do Moskwy nie jadą. Łotewska pani prezydent wprawdzie się wybiera, ale jej determinacja powoli słabnie. Głównym argumentem okazuje się zapowiedź podpisania przez Rosjan układu granicznego, który Moskwa blokowała od kilkunastu lat. Nie wybiera się także na uroczystości Wiktor Juszczenko - mimo że w stopniu równym Putinowi mógłby być gospodarzem imprezy, bo w końcu w szeregach Armii Czerwonej Ukraińców było niewiele mniej niż Rosjan.
Bush i Kwaśniewski
Poza wymienionymi kategoriami mieści się dwóch mężów stanu. Prezydent USA wprawdzie do Rosji się wybiera, ale wiezie dla gospodarza zestaw gorzkich pigułek w postaci wizyt na Łotwie i w Gruzji, rezolucji Kongresu wzywającej do uznania za nielegalną okupacji państw bałtyckich przez ZSRR po 1945 r. oraz twardego stanowiska Condoleezzy Rice w sprawie reżimu na Białorusi. I wreszcie Hamlet polski - Aleksander Kwaśniewski. Od początku ogłasza, że do Moskwy pojedzie, zostawiając na lodzie litewskich i ukraińskich sojuszników. Jego kanceliści podrzucają mediom informacje, że wprawdzie Rosjanie mówią rzeczy dla nas nie do przyjęcia, lecz prezydent w Moskwie im wygarnie. Zastraszeni Rosjanie myśleli z przerażeniem o bojowej mowie Aleksandra Kwaśniewskiego z murów Kremla przypominającej o 400. rocznicy zajęcia Moskwy przez wojska polskie. Oto jednak nasi dyplomaci uchylili rąbka tajemnicy. Aleksander Kwaśniewski powie Rosjanom prawdę o historii na przyjęciu w polskiej ambasadzie. Jeśli władze Moskwy się pospieszą, to prezydent będzie miał okazję przemawiać na ulicy Murawiewa, kata Polaków.
Nasza polityka kolejny raz przerosła wyobraźnię Sławomira Mrożka. Mrożkowy Lucuś walczył, wypisując w lesie na śniegu hasło: "Generał Franco wam pokaże". Ale przynajmniej nie był to zagajnik imienia Gwardii Ludowej.
Rosyjski slalom
Polska polityka wobec Rosji zaczęła przypominać dom obłąkanych. Z jednej strony mamy twarde oświadczenie ministra Rotfelda po zamordowaniu prezydenta Czeczenii Asłana Maschadowa i godne wystąpienie prezydenta w rocznicę zbrodni katyńskiej. Mamy obalenie głosami polskich eurodeputowanych haniebnego projektu europarlamentu ogłaszającego, że masakrze w Czeczenii "na równi są winni Rosjanie i Czeczeni". Z drugiej strony obserwujemy oszukańcze manewry Kancelarii Prezydenta, która usiłuje wmówić obywatelom, że podróż Aleksandra Kwaśniewskiego do Moskwy jest w interesie Polski. Oszukańcze, ponieważ to strona polska zabiegała o zaproszenie generała Jaruzelskiego do Moskwy, to strona polska nie widziała niczego niestosownego w braku zaproszeń rosyjskich dla weteranów Armii Krajowej, to kancelaria ukrywała, że zaproszenie do Moskwy ma skandaliczną formułę "personalną". Warto się zatrzymać przy tej ostatniej kwestii. Oto prezydent Estonii Arnold Ruutel zapowiedział, iż sam do Moskwy się nie wybiera, ale zamierza wydelegować premiera. Czyli chciał zachować się tak jak Putin wobec pogrzebu Jana Pawła II. I dostał z Moskwy odpowiedź, iż "zaproszenie ma charakter personalny", czyli albo prezydent, albo nikt. To samo poufnie przekazano prezydentowi Adamkusowi na Litwie. Warto dodać, iż dyplomacja nie zna formuły zaproszenia personalnego, a zachowanie Moskwy wobec Litwinów i Estończyków ma wszelkie znamiona politycznej prowokacji. I oto okazuje się, że Aleksander Kwaśniewski został potraktowany w taki sam sposób. Dlatego nie mógł poprosić o reprezentowanie Polski premiera czy marszałka Sejmu. Kancelaria Prezydenta skrzętnie ukrywa informację, że zostaliśmy przez Putina na poziomie dyplomatycznym potraktowani niczym kraj kolonialny. Bo jeśli były jakieś argumenty, by do Moskwy jechać, to sama forma zaproszenia wystarczy, by uczynić je niebyłymi.
Profesor Władysław Bartoszewski przypomniał niedawno, iż Rosjanie to naród, który nie ma szacunku dla słabych. To prawda. Szacunku w Moskwie dzięki podróży prezydenta Kwaśniewskiego nie zyskamy. Na Zachodzie nasza obecność zostanie uznana za zgodę na zakłamanie historii i - również - za oznakę słabości. A sąsiedzi słusznie będą się pukali w czoło, kiedy Polacy będą aspirowali do roli lidera regionu - co komu po liderze, który nie zdobył się na solidarność w trudnej chwili.
Sekretarskie marzenie
Jest jeszcze gorzej. Oto 4 maja w Rydze odbędą się uroczystości 15-lecia niepodległości Łotwy. Jeszcze w lutym prezydent Kwaśniewski zapowiadał swoją obecność na uroczystościach kwitujących likwidację skutków paktu Ribbentrop-Mołotow. Okazuje się jednak, że w swoim napiętym kalendarzu nie znajdzie czasu nawet na tak drobny gest sprzeciwu wobec rosyjskiej wizji historii.
Aleksander Kwaśniewski, gwałtownie tracąc popularność w kraju, marzy o posadzie sekretarza generalnego ONZ i strategiczne interesy Polski podporządkowuje walce o to, by rosyjskie weto nie zablokowało mu drogi do Nowego Jorku. Tylko tak można tłumaczyć politykę Lucusia prowadzoną przez Kancelarię Prezydenta. Warto jednak, zabiegając o tabliczkę "sekretarz generalny", pamiętać, iż kwalifikacją do bycia mężem stanu nie jest doktorat ani magisterium, ale charakter.
Jest również grupa krajów, należą do niej przede wszystkim Bałtowie i Ukraina, uznających Putinowską wizję historii za skandaliczną. Prezydenci Litwy i Estonii zapowiedzieli już, że na uroczystości rocznicy zakończenia wojny do Moskwy nie jadą. Łotewska pani prezydent wprawdzie się wybiera, ale jej determinacja powoli słabnie. Głównym argumentem okazuje się zapowiedź podpisania przez Rosjan układu granicznego, który Moskwa blokowała od kilkunastu lat. Nie wybiera się także na uroczystości Wiktor Juszczenko - mimo że w stopniu równym Putinowi mógłby być gospodarzem imprezy, bo w końcu w szeregach Armii Czerwonej Ukraińców było niewiele mniej niż Rosjan.
Bush i Kwaśniewski
Poza wymienionymi kategoriami mieści się dwóch mężów stanu. Prezydent USA wprawdzie do Rosji się wybiera, ale wiezie dla gospodarza zestaw gorzkich pigułek w postaci wizyt na Łotwie i w Gruzji, rezolucji Kongresu wzywającej do uznania za nielegalną okupacji państw bałtyckich przez ZSRR po 1945 r. oraz twardego stanowiska Condoleezzy Rice w sprawie reżimu na Białorusi. I wreszcie Hamlet polski - Aleksander Kwaśniewski. Od początku ogłasza, że do Moskwy pojedzie, zostawiając na lodzie litewskich i ukraińskich sojuszników. Jego kanceliści podrzucają mediom informacje, że wprawdzie Rosjanie mówią rzeczy dla nas nie do przyjęcia, lecz prezydent w Moskwie im wygarnie. Zastraszeni Rosjanie myśleli z przerażeniem o bojowej mowie Aleksandra Kwaśniewskiego z murów Kremla przypominającej o 400. rocznicy zajęcia Moskwy przez wojska polskie. Oto jednak nasi dyplomaci uchylili rąbka tajemnicy. Aleksander Kwaśniewski powie Rosjanom prawdę o historii na przyjęciu w polskiej ambasadzie. Jeśli władze Moskwy się pospieszą, to prezydent będzie miał okazję przemawiać na ulicy Murawiewa, kata Polaków.
Nasza polityka kolejny raz przerosła wyobraźnię Sławomira Mrożka. Mrożkowy Lucuś walczył, wypisując w lesie na śniegu hasło: "Generał Franco wam pokaże". Ale przynajmniej nie był to zagajnik imienia Gwardii Ludowej.
Rosyjski slalom
Polska polityka wobec Rosji zaczęła przypominać dom obłąkanych. Z jednej strony mamy twarde oświadczenie ministra Rotfelda po zamordowaniu prezydenta Czeczenii Asłana Maschadowa i godne wystąpienie prezydenta w rocznicę zbrodni katyńskiej. Mamy obalenie głosami polskich eurodeputowanych haniebnego projektu europarlamentu ogłaszającego, że masakrze w Czeczenii "na równi są winni Rosjanie i Czeczeni". Z drugiej strony obserwujemy oszukańcze manewry Kancelarii Prezydenta, która usiłuje wmówić obywatelom, że podróż Aleksandra Kwaśniewskiego do Moskwy jest w interesie Polski. Oszukańcze, ponieważ to strona polska zabiegała o zaproszenie generała Jaruzelskiego do Moskwy, to strona polska nie widziała niczego niestosownego w braku zaproszeń rosyjskich dla weteranów Armii Krajowej, to kancelaria ukrywała, że zaproszenie do Moskwy ma skandaliczną formułę "personalną". Warto się zatrzymać przy tej ostatniej kwestii. Oto prezydent Estonii Arnold Ruutel zapowiedział, iż sam do Moskwy się nie wybiera, ale zamierza wydelegować premiera. Czyli chciał zachować się tak jak Putin wobec pogrzebu Jana Pawła II. I dostał z Moskwy odpowiedź, iż "zaproszenie ma charakter personalny", czyli albo prezydent, albo nikt. To samo poufnie przekazano prezydentowi Adamkusowi na Litwie. Warto dodać, iż dyplomacja nie zna formuły zaproszenia personalnego, a zachowanie Moskwy wobec Litwinów i Estończyków ma wszelkie znamiona politycznej prowokacji. I oto okazuje się, że Aleksander Kwaśniewski został potraktowany w taki sam sposób. Dlatego nie mógł poprosić o reprezentowanie Polski premiera czy marszałka Sejmu. Kancelaria Prezydenta skrzętnie ukrywa informację, że zostaliśmy przez Putina na poziomie dyplomatycznym potraktowani niczym kraj kolonialny. Bo jeśli były jakieś argumenty, by do Moskwy jechać, to sama forma zaproszenia wystarczy, by uczynić je niebyłymi.
Profesor Władysław Bartoszewski przypomniał niedawno, iż Rosjanie to naród, który nie ma szacunku dla słabych. To prawda. Szacunku w Moskwie dzięki podróży prezydenta Kwaśniewskiego nie zyskamy. Na Zachodzie nasza obecność zostanie uznana za zgodę na zakłamanie historii i - również - za oznakę słabości. A sąsiedzi słusznie będą się pukali w czoło, kiedy Polacy będą aspirowali do roli lidera regionu - co komu po liderze, który nie zdobył się na solidarność w trudnej chwili.
Sekretarskie marzenie
Jest jeszcze gorzej. Oto 4 maja w Rydze odbędą się uroczystości 15-lecia niepodległości Łotwy. Jeszcze w lutym prezydent Kwaśniewski zapowiadał swoją obecność na uroczystościach kwitujących likwidację skutków paktu Ribbentrop-Mołotow. Okazuje się jednak, że w swoim napiętym kalendarzu nie znajdzie czasu nawet na tak drobny gest sprzeciwu wobec rosyjskiej wizji historii.
Aleksander Kwaśniewski, gwałtownie tracąc popularność w kraju, marzy o posadzie sekretarza generalnego ONZ i strategiczne interesy Polski podporządkowuje walce o to, by rosyjskie weto nie zablokowało mu drogi do Nowego Jorku. Tylko tak można tłumaczyć politykę Lucusia prowadzoną przez Kancelarię Prezydenta. Warto jednak, zabiegając o tabliczkę "sekretarz generalny", pamiętać, iż kwalifikacją do bycia mężem stanu nie jest doktorat ani magisterium, ale charakter.
Więcej możesz przeczytać w 18/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.