Bilion dolarów Niemcy są winni Polakom za II wojnę światową
Gdyby Polacy wystawili nam rachunek za zniszczone miasta, zrujnowane fabryki, zrabowane dzieła sztuki czy zapóźnienie cywilizacyjne będące konsekwencją wojny, bylibyśmy dłużnikami w nieskończoność" - ostrzegał Günter Grass, niemiecki pisarz, laureat Nagrody Nobla. - Jeśli pani Erika Steinbach i jej podobni będą się domagać jakichkolwiek odszkodowań za utracone na wschodzie mienie, możemy im wystawić rachunek, którego nie będzie w stanie spłacić kilka pokoleń Niemców - mówi prof. Władysław Bartoszewski, były minister spraw zagranicznych RP. Policzyliśmy, ile Niemcy musiałyby zapłacić Polsce, gdybyśmy domagali się reparacji wojennych. Łącznie odszkodowania wyniosłyby co najmniej bilion dolarów (około 4 bln zł). To ponad sześciokrotnie więcej, niż wynosi nasz produkt krajowy brutto, to także ponad połowa rocznego niemieckiego PKB.
Gdyby Niemcy spłacały tę gigantyczną sumę tak, aby nie doszło do krachu gospodarki tego kraju, zajęłoby im to około
40 lat. Erika Steinbach, wysuwając żądania pod adresem Polski, nie tyle zagraża Polakom czy przyszłości Polski, ile zakłada pętle na szyje kilku pokoleń Niemców.
Na jakiej podstawie możemy Niemcom wystawić rachunek
Zwróciliśmy się do znanych amerykańskich prawników Edwarda Kleina i Michaela Hausfelda z pytaniem, czy podjęliby się sporządzenia i wniesienia pozwu o reparacje wojenne dla Polski, gdyby pojawiły się niemieckie roszczenia wobec naszego kraju. Edward Klein m.in. oskarżał powojenne władze Polski o zagarnięcie mienia Żydów, a także reprezentował wobec niemieckich firm byłych robotników przymusowych z Polski i innych krajów Europy Wschodniej. Michael Hausfeld reprezentował z kolei polski rząd podczas negocjacji o odszkodowania za pracę przymusową i niewolniczą. - Taka sprawa musiałaby być rozpatrywana przez międzynarodowe sądy, tu nie wystarczyłby cywilny pozew, bo chodzi o roszczenia państwa wobec państwa - mówi "Wprost" mecenas Edward Klein. Michael Hausfeld stwierdził z kolei, że można by znaleźć podstawy prawne do wniesienia takiego pozwu i nie byłby on bez szans. Sam Hausfeld - jako sygnatariusz umowy w sprawie odszkodowań dla robotników przymusowych - nie mógłby się jednak zaangażować w podobny proces, bo byłby to konflikt interesów. Nie podważając sensowności pozwu, Hausfeld wątpi, czy taka sprawa mogłaby trafić na amerykańską wokandę.
Jakie są możliwości uzyskania przez Polskę reparacji wojennych od Niemiec? Furtka znajduje się w komunikacie rządu PRL z sierpnia 1953 r. Wtedy to, po zamieszkach robotniczych w Berlinie Wschodnim, rząd sowiecki zrzekł się reparacji od NRD. Dzień później to samo zrobił rząd PRL. W komunikacie mówiono wprawdzie o Niemczech, a nie NRD, lecz ZSRR pobierał reparacje tylko ze swojej strefy okupacyjnej, czyli właśnie z terytorium wschodnich Niemiec. Polska miała otrzymać 15 proc. z tego, co trafi do władz sowieckich. Rząd PRL nie mógł więc zrezygnować z czegoś, do czego de facto nie miał prawa, czyli z odszkodowań od całych Niemiec. Mimo iż w dyplomacji światowej uznano, że Polska jednostronnie zrzekła się wtedy należnych jej reparacji od całych Niemiec, podstawy prawne takiego stanowiska są wątpliwe. Zdają sobie z tego sprawę sami Niemcy, dlatego gdy w 1990 r. w Polsce pojawiły się głosy nawołujące do ponownego rozpatrzenia sprawy odszkodowań wojennych, Bundestag podjął uchwałę, w której stwierdzono, że "rezygnacja Polski z reparacji od Niemiec z 1953 roku zachowuje moc obowiązującą także dla zjednoczonych Niemiec." Polski rząd w ogóle nie odniósł się do tej deklaracji.
Prof. Władysław Czapliński, prawnik z Polskiej Akademii Nauk, uważa, że układ z 1953 r. zamknął sprawę odszkodowań wojennych. - Podważanie ustaleń poczdamskich czy układu z 1953 r., na przykład przez dowodzenie, że nie byliśmy wówczas stroną ani suwerennym podmiotem, mogłoby przynieść fatalne skutki polityczne, w tym żądania terytorialne ze strony Niemiec - mówi "Wprost" prof. Czapliński. Zakłada on, że to Polska jako pierwsza wystąpiłaby z roszczeniami. Tymczasem Polska nie ma takich zamiarów. Jak zauważa prof. Władysław Bartoszewski, Polska mogłaby użyć takiego argumentu, gdyby - zgodnie z życzeniami Eriki Steinbach i Związku Wypędzonych - to Niemcy domagali się odszkodowań za mienie wypędzonych. To strona niemiecka podważyłaby wówczas układ z 1953 r.
- Gdyby niemieccy politycy zanegowali obowiązujące obecnie porozumienia, można w zgodzie z prawem międzynarodowym rozpatrywać kwestię reparacji wojennych - przekonuje prof. Jan Sandorski z Katedry Prawa Międzynarodowego Publicznego UAM w Poznaniu. Niemieccy politycy już to robią, choćby Erika Steinbach i w bardziej zawoalowany sposób Edmund Stoiber. - Polacy powinni być świadomi tego, że żądania Związku Wypędzonych nie są częścią niemieckiej polityki. Ważne, żebyśmy nie słuchali tych wszystkich złych podszeptów, które pojawiają się w obu naszych krajach, lecz by nasze rządy zdecydowanie kroczyły pojednawczą drogą - mówi "Wprost" Markus Meckel, deputowany SPD do Bundestagu. To prawda, że roszczenia Związku Wypędzonych nie są częścią polityki niemieckiego rządu, ale - jak zauważył w "Gazecie Wyborczej" prof. Leszek Kołakowski - w wypadku Niemiec to, co dzisiaj wydaje się niemożliwe, jutro może być realne.
Związek Wypędzonych, czyli ambasada III Rzeszy
Gdy w ubiegłym roku do wyborów na kanclerza Niemiec startował Edmund Stoi-ber, przewodniczący CSU i premier Bawarii, na zjeździe Ziomkostwa Prus Wschodnich oznajmił on, że po wygranych wyborach wprowadzi do oficjalnej polityki wobec Polski i Czech kwestię powojennych wysiedleń Niemców. Innymi słowy: Stoiber zapowiedział możliwość domagania się od Polski i Czech odszkodowań za mienie utracone przez Niemców, których wysiedlono z obecnych terytoriów tych krajów. Stoiber powiedział to, czego od dawna domaga się Erika Steinbach i reprezentowany przez nią Związek Wypędzonych. Na deklarację Stoi-bera ostro zareagował szef polskiej dyplomacji Włodzimierz Cimoszewicz. Stwierdził on wówczas: "Polska ma rachunki z przeszłości i jak będzie trzeba, to je przedłoży". - Nie mam wątpliwości, że trzeba Niemcom przypominać, kto jest ofiarą, a kto agresorem, że trzeba hamować ich zapędy w relatywizowaniu win i odpowiedzialności za zbrodnie wojenne. Niemieckie społeczeństwo nadal nie może się otrząsnąć ze swojej buty, z megalomanii związanej z pojęciem Herrenvolk - mówi "Wprost" dr Marek Edelman, ostatni żyjący dowódca powstania w getcie warszawskim.
W ubiegłym roku ukazała się praca "Przejęcie majątków niemieckich przez Polskę po II wojnie światowej" dr. Mariusza Muszyńskiego, radcy prawnego w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Muszyński wskazał przesłanki, jakie musiałyby się pojawić, aby sprawa reparacji wojennych dla Polski wróciła. Jedną z nich jest przeniesienie pretensji wypędzonych na forum oficjalnej niemieckiej dyplomacji i jakakolwiek próba podważenia przez niemiecki rząd federalny popoczdamskiego status quo. Czy taka próba jest realna? Na razie Niemcy otwarcie domagają się odszkodowań od Czechów. Te żądania już kilka lat temu poparł Klaus Kinkel, minister spraw zagranicznych w rządzie Helmuta Kohla. Poparł je też ówczesny minister finansów Theo Weigel. Niemiecki dziennik "Süddeutsche Zeitung" wielokrotnie pisał, że już siedem lat temu Niemcy zaczęli się starać o zwrot majątków leżących na zachodnich i północnych ziemiach Polski, które kiedyś należały do nich lub ich rodzin. Głośna jest sprawa Herberta Wehry, który domaga się zwrotu należącego przed wojną do niego majątku w Mosinach koło Człuchowa. Podobne żądania wysunęło już wobec Czech ponad 20 tys. Niemców z Sudetów.
Niemcy są jedynym krajem, którego rząd finansuje organizację jawnie domagającą się przewrócenia popoczdamskiego porządku w Europie. Historyk Richard Chesnoff, autor m.in. pracy "Banda złodziei", w której opisuje nazistowską politykę grabienia żydowskiego mienia w Europie, zauważa, że Związek Wypędzonych pełni funkcję swego rodzaju ambasady III Rzeszy w Republice Federalnej Niemiec. Związek powstał w 1951 r. i wszystkie rządy Niemiec w praktyce traktowały go jako ekspozyturę Niemiec w granicach z 1937 r. W ten sposób zawsze swój podmiot miały ewentualne roszczenia do mienia utraconego w 1945 r. Związek Wypędzonych po prostu legitymizował te roszczenia, przez co rządy mogły demonstrować, że nie zapomniały o krzywdzie wypędzonych, a wobec społeczności międzynarodowej twierdzić, że oficjalnie żadne roszczenia nie wchodzą w grę, że żądania wypędzonych są ich prywatną sprawą.
Za co Niemcy są nam winni bilion dolarów
Pod koniec lat 30. Polska była porównywana z Hiszpanią, Grecją, Włochami, Portugalią i Japonią. Jak obliczyli Zbigniew Landau i Jerzy Tomaszewski, autorzy publikacji "Druga Rzeczpospolita. Gospodarka - społeczeństwo - miejsce w świecie", w 1929 r. roczna produkcja na Polaka wynosiła 610 zł, na Hiszpana - 750 zł, zaś na Włocha - 880 zł. Po wojnie Polskę dzieliła od tamtych krajów przepaść. Niemcom zawdzięczamy to, że straciliśmy 38 proc. majątku narodowego. Dla porównania Francja straciła 1,5 proc. majątku, a Wielka Brytania - 0,8 proc. Pod koniec lat 40. PKB Polski wyniósł 8 mld zł (w cenach przedwojennych), podczas gdy w 1939 r. sięgał 18 mld zł. Strat poniesionych podczas wojny nie nadrobiliśmy do dziś. Gdy odzyskiwaliśmy niepodległość w 1989 r., różnice gospodarcze między Polską a krajami, z którymi byliśmy porównywani przed 50 laty, były ogromne. Dochód narodowy na Polaka wynosił 1400 dolarów, na Hiszpana - 8,7 tys. dolarów, na Włocha - 14,5 tys. dolarów.
Powołane po wojnie Biuro Odszkodowań Wojennych przy Radzie Ministrów na potrzeby żądań reparacyjnych przygotowało bilans strat materialnych Polski. Kolej straciła 84 proc. majątku, energetyka - 65 proc., poczta i telekomunikacja - 62 proc., szkolnictwo - 60 proc., górnictwo - 42 proc. Spośród 30 tys. fabryk ocalało 10 tys., jednak i w tych zachowanych połowa budynków była zniszczona. Zniszczono też 30 proc. lasów. Z okupowanej Polski Niemcy wywieźli lub wykorzystali na miejscu na potrzeby wojennej gospodarki ponad 200 mln ton węgla kamiennego, milion ton soli potasowej, 500 tys. ton rudy żelaza, 100 tys. ton fosforytów. Łączne straty gospodarcze wyniosły 259 mld przedwojennych złotych, czyli 49 mld przedwojennych dolarów. Biorąc pod uwagę fakt, że ówczesny złoty i dolar oparte były na parytecie złota, po przeliczeniu na dzisiejszy kurs Niemcy byłyby nam winne za zniszczenia w gospodarce około 590 mld dolarów, czyli dwa razy więcej niż obecnie wynoszą roczne przychody największych niemieckich koncernów: Volkswagena, Veby, Emteca, Siemensa, Hoechsta i Bayera. Do tego dochodzą straty poniesione przez poszczególnych obywateli. W 1990 r. prof. Alfons Klafkowski, nieżyjący już specjalista prawa międzynarodowego, wyliczył, że z tego tytułu poszkodowanym i ich spadkobiercom (straty wojenne poniosło ponad 13 mln osób) należałoby się 285 mld dolarów odszkodowań.
Niepoliczalne są straty ludzkie oraz te, które wynikają z zapaści cywilizacyjnej Polski przyłączonej do bloku sowieckiego, co również jest skutkiem wywołanej przez Niemców wojny. Straciliśmy 39 proc. lekarzy, 33 proc. nauczycieli szkół zawodowych, średnich i podstawowych, 30 proc. naukowców i profesorów wyższych uczelni, 28 proc. księży, 26 proc. prawników. Według różnych ekspertyz, Niemcy powinni za to zapłacić od 100 mld dolarów do 300 mld dolarów odszkodowań. Łącznie zadośćuczynienie Polsce za straty wojenne kosztowałoby Niemcy co najmniej bilion dolarów.
Jak Niemcy płaciły Polsce odszkodowania
Niemcy jako sprawcy dwóch największych ka-taklizmów wojennych w dziejach świata świetnie opanowali sztukę unikania wypłat reparacyjnych. Po I wojnie światowej z naliczonych przez zwycięskie państwa odszkodowań w wysokości około 30 mld dolarów wynegocjowali spłatę tylko czwartej części. Po II wojnie światowej Niemcom narzucono pierwotnie wypłatę 200 mld dolarów. Ostatecznie jednak na mocy układu poczdamskiego poprzestano na 20 mld dolarów. Połowa tej sumy przypadła Związkowi Sowieckiemu, który ze swojej części zobowiązał się oddać Polsce 15 proc., czyli około 3 mld dolarów.
Oddawanie Polsce jej należności następowało "w naturze". Sowieci przekazali nam na przykład tysiąc lokomotyw i około 40 tys. wagonów towarowych, w większości zdezelowanych. Przekazano nam też elementy konstrukcyjne wielu zakładów przemysłowych na ziemiach zachodnich, które najpierw Sowieci wywieźli za swoją granicę, tam przemienili w "dar narodu radzieckiego" i z powrotem wysłali do Polski.
Polski rachunek za niemiecką rewizję historii
"Niemcy nie mogą się pozbyć skłonności do popadania w skrajności. Raz są ponad wszystko, innym razem są ofiarami wojny" - napisał w swojej trzyczęściowej "Historii Niemiec" Heinrich August Winkler, historyk, działacz SPD. Nawiązał w ten sposób do ofensywy Związku Wypędzonych, próbującego rewidować historię. Tyle że ta rewizja najbardziej kosztowna będzie dla samych Niemców. Polska będzie mogła - w zgodzie z prawem międzynarodowym - ubiegać się o odszkodowania wielokrotnie przewyższające niemieckie roszczenia. Jeśli Niemcy chcą rozgrywać tę grę, powinniśmy być gotowi wystawić im rachunek. A jest on jedenastokrotnie wyższy niż obecne rezerwy walutowe Niemiec.
Gdyby Niemcy spłacały tę gigantyczną sumę tak, aby nie doszło do krachu gospodarki tego kraju, zajęłoby im to około
40 lat. Erika Steinbach, wysuwając żądania pod adresem Polski, nie tyle zagraża Polakom czy przyszłości Polski, ile zakłada pętle na szyje kilku pokoleń Niemców.
Na jakiej podstawie możemy Niemcom wystawić rachunek
Zwróciliśmy się do znanych amerykańskich prawników Edwarda Kleina i Michaela Hausfelda z pytaniem, czy podjęliby się sporządzenia i wniesienia pozwu o reparacje wojenne dla Polski, gdyby pojawiły się niemieckie roszczenia wobec naszego kraju. Edward Klein m.in. oskarżał powojenne władze Polski o zagarnięcie mienia Żydów, a także reprezentował wobec niemieckich firm byłych robotników przymusowych z Polski i innych krajów Europy Wschodniej. Michael Hausfeld reprezentował z kolei polski rząd podczas negocjacji o odszkodowania za pracę przymusową i niewolniczą. - Taka sprawa musiałaby być rozpatrywana przez międzynarodowe sądy, tu nie wystarczyłby cywilny pozew, bo chodzi o roszczenia państwa wobec państwa - mówi "Wprost" mecenas Edward Klein. Michael Hausfeld stwierdził z kolei, że można by znaleźć podstawy prawne do wniesienia takiego pozwu i nie byłby on bez szans. Sam Hausfeld - jako sygnatariusz umowy w sprawie odszkodowań dla robotników przymusowych - nie mógłby się jednak zaangażować w podobny proces, bo byłby to konflikt interesów. Nie podważając sensowności pozwu, Hausfeld wątpi, czy taka sprawa mogłaby trafić na amerykańską wokandę.
Jakie są możliwości uzyskania przez Polskę reparacji wojennych od Niemiec? Furtka znajduje się w komunikacie rządu PRL z sierpnia 1953 r. Wtedy to, po zamieszkach robotniczych w Berlinie Wschodnim, rząd sowiecki zrzekł się reparacji od NRD. Dzień później to samo zrobił rząd PRL. W komunikacie mówiono wprawdzie o Niemczech, a nie NRD, lecz ZSRR pobierał reparacje tylko ze swojej strefy okupacyjnej, czyli właśnie z terytorium wschodnich Niemiec. Polska miała otrzymać 15 proc. z tego, co trafi do władz sowieckich. Rząd PRL nie mógł więc zrezygnować z czegoś, do czego de facto nie miał prawa, czyli z odszkodowań od całych Niemiec. Mimo iż w dyplomacji światowej uznano, że Polska jednostronnie zrzekła się wtedy należnych jej reparacji od całych Niemiec, podstawy prawne takiego stanowiska są wątpliwe. Zdają sobie z tego sprawę sami Niemcy, dlatego gdy w 1990 r. w Polsce pojawiły się głosy nawołujące do ponownego rozpatrzenia sprawy odszkodowań wojennych, Bundestag podjął uchwałę, w której stwierdzono, że "rezygnacja Polski z reparacji od Niemiec z 1953 roku zachowuje moc obowiązującą także dla zjednoczonych Niemiec." Polski rząd w ogóle nie odniósł się do tej deklaracji.
Prof. Władysław Czapliński, prawnik z Polskiej Akademii Nauk, uważa, że układ z 1953 r. zamknął sprawę odszkodowań wojennych. - Podważanie ustaleń poczdamskich czy układu z 1953 r., na przykład przez dowodzenie, że nie byliśmy wówczas stroną ani suwerennym podmiotem, mogłoby przynieść fatalne skutki polityczne, w tym żądania terytorialne ze strony Niemiec - mówi "Wprost" prof. Czapliński. Zakłada on, że to Polska jako pierwsza wystąpiłaby z roszczeniami. Tymczasem Polska nie ma takich zamiarów. Jak zauważa prof. Władysław Bartoszewski, Polska mogłaby użyć takiego argumentu, gdyby - zgodnie z życzeniami Eriki Steinbach i Związku Wypędzonych - to Niemcy domagali się odszkodowań za mienie wypędzonych. To strona niemiecka podważyłaby wówczas układ z 1953 r.
- Gdyby niemieccy politycy zanegowali obowiązujące obecnie porozumienia, można w zgodzie z prawem międzynarodowym rozpatrywać kwestię reparacji wojennych - przekonuje prof. Jan Sandorski z Katedry Prawa Międzynarodowego Publicznego UAM w Poznaniu. Niemieccy politycy już to robią, choćby Erika Steinbach i w bardziej zawoalowany sposób Edmund Stoiber. - Polacy powinni być świadomi tego, że żądania Związku Wypędzonych nie są częścią niemieckiej polityki. Ważne, żebyśmy nie słuchali tych wszystkich złych podszeptów, które pojawiają się w obu naszych krajach, lecz by nasze rządy zdecydowanie kroczyły pojednawczą drogą - mówi "Wprost" Markus Meckel, deputowany SPD do Bundestagu. To prawda, że roszczenia Związku Wypędzonych nie są częścią polityki niemieckiego rządu, ale - jak zauważył w "Gazecie Wyborczej" prof. Leszek Kołakowski - w wypadku Niemiec to, co dzisiaj wydaje się niemożliwe, jutro może być realne.
Związek Wypędzonych, czyli ambasada III Rzeszy
Gdy w ubiegłym roku do wyborów na kanclerza Niemiec startował Edmund Stoi-ber, przewodniczący CSU i premier Bawarii, na zjeździe Ziomkostwa Prus Wschodnich oznajmił on, że po wygranych wyborach wprowadzi do oficjalnej polityki wobec Polski i Czech kwestię powojennych wysiedleń Niemców. Innymi słowy: Stoiber zapowiedział możliwość domagania się od Polski i Czech odszkodowań za mienie utracone przez Niemców, których wysiedlono z obecnych terytoriów tych krajów. Stoiber powiedział to, czego od dawna domaga się Erika Steinbach i reprezentowany przez nią Związek Wypędzonych. Na deklarację Stoi-bera ostro zareagował szef polskiej dyplomacji Włodzimierz Cimoszewicz. Stwierdził on wówczas: "Polska ma rachunki z przeszłości i jak będzie trzeba, to je przedłoży". - Nie mam wątpliwości, że trzeba Niemcom przypominać, kto jest ofiarą, a kto agresorem, że trzeba hamować ich zapędy w relatywizowaniu win i odpowiedzialności za zbrodnie wojenne. Niemieckie społeczeństwo nadal nie może się otrząsnąć ze swojej buty, z megalomanii związanej z pojęciem Herrenvolk - mówi "Wprost" dr Marek Edelman, ostatni żyjący dowódca powstania w getcie warszawskim.
W ubiegłym roku ukazała się praca "Przejęcie majątków niemieckich przez Polskę po II wojnie światowej" dr. Mariusza Muszyńskiego, radcy prawnego w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Muszyński wskazał przesłanki, jakie musiałyby się pojawić, aby sprawa reparacji wojennych dla Polski wróciła. Jedną z nich jest przeniesienie pretensji wypędzonych na forum oficjalnej niemieckiej dyplomacji i jakakolwiek próba podważenia przez niemiecki rząd federalny popoczdamskiego status quo. Czy taka próba jest realna? Na razie Niemcy otwarcie domagają się odszkodowań od Czechów. Te żądania już kilka lat temu poparł Klaus Kinkel, minister spraw zagranicznych w rządzie Helmuta Kohla. Poparł je też ówczesny minister finansów Theo Weigel. Niemiecki dziennik "Süddeutsche Zeitung" wielokrotnie pisał, że już siedem lat temu Niemcy zaczęli się starać o zwrot majątków leżących na zachodnich i północnych ziemiach Polski, które kiedyś należały do nich lub ich rodzin. Głośna jest sprawa Herberta Wehry, który domaga się zwrotu należącego przed wojną do niego majątku w Mosinach koło Człuchowa. Podobne żądania wysunęło już wobec Czech ponad 20 tys. Niemców z Sudetów.
Niemcy są jedynym krajem, którego rząd finansuje organizację jawnie domagającą się przewrócenia popoczdamskiego porządku w Europie. Historyk Richard Chesnoff, autor m.in. pracy "Banda złodziei", w której opisuje nazistowską politykę grabienia żydowskiego mienia w Europie, zauważa, że Związek Wypędzonych pełni funkcję swego rodzaju ambasady III Rzeszy w Republice Federalnej Niemiec. Związek powstał w 1951 r. i wszystkie rządy Niemiec w praktyce traktowały go jako ekspozyturę Niemiec w granicach z 1937 r. W ten sposób zawsze swój podmiot miały ewentualne roszczenia do mienia utraconego w 1945 r. Związek Wypędzonych po prostu legitymizował te roszczenia, przez co rządy mogły demonstrować, że nie zapomniały o krzywdzie wypędzonych, a wobec społeczności międzynarodowej twierdzić, że oficjalnie żadne roszczenia nie wchodzą w grę, że żądania wypędzonych są ich prywatną sprawą.
Za co Niemcy są nam winni bilion dolarów
Pod koniec lat 30. Polska była porównywana z Hiszpanią, Grecją, Włochami, Portugalią i Japonią. Jak obliczyli Zbigniew Landau i Jerzy Tomaszewski, autorzy publikacji "Druga Rzeczpospolita. Gospodarka - społeczeństwo - miejsce w świecie", w 1929 r. roczna produkcja na Polaka wynosiła 610 zł, na Hiszpana - 750 zł, zaś na Włocha - 880 zł. Po wojnie Polskę dzieliła od tamtych krajów przepaść. Niemcom zawdzięczamy to, że straciliśmy 38 proc. majątku narodowego. Dla porównania Francja straciła 1,5 proc. majątku, a Wielka Brytania - 0,8 proc. Pod koniec lat 40. PKB Polski wyniósł 8 mld zł (w cenach przedwojennych), podczas gdy w 1939 r. sięgał 18 mld zł. Strat poniesionych podczas wojny nie nadrobiliśmy do dziś. Gdy odzyskiwaliśmy niepodległość w 1989 r., różnice gospodarcze między Polską a krajami, z którymi byliśmy porównywani przed 50 laty, były ogromne. Dochód narodowy na Polaka wynosił 1400 dolarów, na Hiszpana - 8,7 tys. dolarów, na Włocha - 14,5 tys. dolarów.
Powołane po wojnie Biuro Odszkodowań Wojennych przy Radzie Ministrów na potrzeby żądań reparacyjnych przygotowało bilans strat materialnych Polski. Kolej straciła 84 proc. majątku, energetyka - 65 proc., poczta i telekomunikacja - 62 proc., szkolnictwo - 60 proc., górnictwo - 42 proc. Spośród 30 tys. fabryk ocalało 10 tys., jednak i w tych zachowanych połowa budynków była zniszczona. Zniszczono też 30 proc. lasów. Z okupowanej Polski Niemcy wywieźli lub wykorzystali na miejscu na potrzeby wojennej gospodarki ponad 200 mln ton węgla kamiennego, milion ton soli potasowej, 500 tys. ton rudy żelaza, 100 tys. ton fosforytów. Łączne straty gospodarcze wyniosły 259 mld przedwojennych złotych, czyli 49 mld przedwojennych dolarów. Biorąc pod uwagę fakt, że ówczesny złoty i dolar oparte były na parytecie złota, po przeliczeniu na dzisiejszy kurs Niemcy byłyby nam winne za zniszczenia w gospodarce około 590 mld dolarów, czyli dwa razy więcej niż obecnie wynoszą roczne przychody największych niemieckich koncernów: Volkswagena, Veby, Emteca, Siemensa, Hoechsta i Bayera. Do tego dochodzą straty poniesione przez poszczególnych obywateli. W 1990 r. prof. Alfons Klafkowski, nieżyjący już specjalista prawa międzynarodowego, wyliczył, że z tego tytułu poszkodowanym i ich spadkobiercom (straty wojenne poniosło ponad 13 mln osób) należałoby się 285 mld dolarów odszkodowań.
Niepoliczalne są straty ludzkie oraz te, które wynikają z zapaści cywilizacyjnej Polski przyłączonej do bloku sowieckiego, co również jest skutkiem wywołanej przez Niemców wojny. Straciliśmy 39 proc. lekarzy, 33 proc. nauczycieli szkół zawodowych, średnich i podstawowych, 30 proc. naukowców i profesorów wyższych uczelni, 28 proc. księży, 26 proc. prawników. Według różnych ekspertyz, Niemcy powinni za to zapłacić od 100 mld dolarów do 300 mld dolarów odszkodowań. Łącznie zadośćuczynienie Polsce za straty wojenne kosztowałoby Niemcy co najmniej bilion dolarów.
Jak Niemcy płaciły Polsce odszkodowania
Niemcy jako sprawcy dwóch największych ka-taklizmów wojennych w dziejach świata świetnie opanowali sztukę unikania wypłat reparacyjnych. Po I wojnie światowej z naliczonych przez zwycięskie państwa odszkodowań w wysokości około 30 mld dolarów wynegocjowali spłatę tylko czwartej części. Po II wojnie światowej Niemcom narzucono pierwotnie wypłatę 200 mld dolarów. Ostatecznie jednak na mocy układu poczdamskiego poprzestano na 20 mld dolarów. Połowa tej sumy przypadła Związkowi Sowieckiemu, który ze swojej części zobowiązał się oddać Polsce 15 proc., czyli około 3 mld dolarów.
Oddawanie Polsce jej należności następowało "w naturze". Sowieci przekazali nam na przykład tysiąc lokomotyw i około 40 tys. wagonów towarowych, w większości zdezelowanych. Przekazano nam też elementy konstrukcyjne wielu zakładów przemysłowych na ziemiach zachodnich, które najpierw Sowieci wywieźli za swoją granicę, tam przemienili w "dar narodu radzieckiego" i z powrotem wysłali do Polski.
Polski rachunek za niemiecką rewizję historii
"Niemcy nie mogą się pozbyć skłonności do popadania w skrajności. Raz są ponad wszystko, innym razem są ofiarami wojny" - napisał w swojej trzyczęściowej "Historii Niemiec" Heinrich August Winkler, historyk, działacz SPD. Nawiązał w ten sposób do ofensywy Związku Wypędzonych, próbującego rewidować historię. Tyle że ta rewizja najbardziej kosztowna będzie dla samych Niemców. Polska będzie mogła - w zgodzie z prawem międzynarodowym - ubiegać się o odszkodowania wielokrotnie przewyższające niemieckie roszczenia. Jeśli Niemcy chcą rozgrywać tę grę, powinniśmy być gotowi wystawić im rachunek. A jest on jedenastokrotnie wyższy niż obecne rezerwy walutowe Niemiec.
Bilans strat Podczas II wojny światowej zginęło
|
Wyrok na Warszawę Warszawa została zniszczona w ponad 80 procentach, w tym zabudowa przemysłowa w 90 proc., mieszkalna - w 72 proc. Zniszczono 90 proc. zabytków i 100 proc. infrastruktury komunikacyjnej. Zginęło około 800 tys. mieszkańców stolicy (w 1939 r. Warszawa liczyła 1,3 mln mieszkańców). W 1945 r. na 100 kobiet przypadało 70 mężczyzn. |
Zabita gospodarka Kolej - zniszczono 84 proc. majątku: 2,5 tys. lokomotyw, 6,3 tys. wagonów osobowych, 84 tys. wagonów towarowych, 80 proc. mostów kolejowych, 7 tys. km torów (odległość między Warszawą a Nowym Jorkiem). Przemysł - zniszczono 70 proc. majątku: 20 tys. fabryk, 160 tysięcy warsztatów i małych manufaktur, 64 statki morskie. Leśnictwo - wytrzebiono 30 proc. drzewostanu: 200 tys. ha lasów całkowicie zniszczono, 500 tys. ha poważnie zdewastowano, 22 mln metrów sześciennych drewna wywieziono do Rzeszy. Rolnictwo - zniszczono 22 proc. majątku: 500 tys. gospodarstw rolnych, 57 proc. koni, 67 proc. bydła rogatego, 83 proc. trzody chlewnej; plony spadły do poziomu sprzed I wojny światowej. |
Więcej możesz przeczytać w 38/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.