W Iraku tyranię pokonała technologia
Wojna w Iraku dowiodła, jak wielkie znaczenie mają silne, zdecydowane przywództwo rządowe, śmiała taktyka wojskowa i zaawansowana technologia oraz możliwość upowszechniania wolności i demokracji w świecie arabskim. Z wojny prowadzonej w Iraku wolny świat może wyciągnąć co najmniej dziewięć lekcji.
Po pierwsze, aby ta kampania mogła się zakończyć sukcesem, konieczne było niezłomne przekonanie o celowości podejmowania takich działań oraz zdecydowanie i odwaga. Równocześnie jednak niezbędni byli wyjątkowi przywódcy. Kiedy poprzednio zdarzyło się, że prezydent Stanów Zjednoczonych ryzykował swój urząd, by osiągnąć cel, który uznał za narodową konieczność?
Po drugie, śmiała strategia zapewniła wielkie korzyści, przede wszystkim wykorzystanie efektu zaskoczenia. Jak sądzę, zdołaliśmy zaskoczyć samego Saddama Husajna. Nie trzeba wielu dowodów, by dojść do przekonania, że iracki dyktator spodziewał się powtórki operacji "Pustynna burza", czyli długich bombardowań przed operacją sił lądowych. Wysłanie oddziałów lądowych do Iraku na początku kampanii bez wątpienia wiązało się z wielkim ryzykiem. Plan działań wojennych był śmiały, ale udało się dzięki temu zaskoczyć przeciwnika, a ponadto szybko odnieść zwycięstwo. Jak na ironię, uniknięto wielu ofiar dzięki zastosowaniu strategii sprzeciwiającej się obiegowemu przekonaniu, że sposobem na ich uniknięcie jest zniszczenie jak największej liczby celów z powietrza przed wysłaniem oddziałów lądowych. Generał Tommy Franks i inni dowódcy zasługują na największe pochwały za tę koncepcję oraz za gotowość podjęcia ryzyka, które się z nią nieuchronnie wiązało.
Test z politycznej wyobraźni
Po trzecie, wojna dowiodła, że Stany Zjednoczone rzeczywiście mogą prowadzić działania wojskowe samodzielnie. Oczywiście, potrzebowaliśmy baz w Kuwejcie i innych krajach, aby zgromadzić wojska, ale w sumie byliśmy podczas tej wojny niezwykle niezależni. Kiedy Turcja nie udzieliła zgody na dostęp do frontu północnego, błyskawicznie skorygowano plany kampanii. Siły zbrojne Stanów Zjednoczonych zdołały zmienić i zrealizować złożony plan działań. Dzięki tej niezależności Amerykanie mogli powiedzieć sojusznikom: "Możecie zdecydować, czy staniecie po naszej stronie i przyłączycie się do tych działań". Na tym właśnie polegała koncepcja koalicji chętnych. Kraje, które nie chciały się do niej włączyć, nie były do tego zmuszane (niektórzy nasi sprzymierzeńcy, na przykład Niemcy, postanowili nawet nie brać udziału w wojnie, nim ich o to zapytano). Ta zdolność do prowadzenia działań mniej lub bardziej niezależnie, we współpracy jedynie z tymi krajami, które pragnęły się przyłączyć do koalicji, ma olbrzymie znaczenie polityczne.
Pierwsza nowoczesna wojna
Po czwarte, nie da się przecenić znaczenia precyzji działań. Przypominam sobie, że przed kilku laty Alan Greenspan przekonywał, jak wielkie znaczenie ma kapitał intelektualny i porównywał go z kapitałem, którym są materiały. Jako dowód podawał wówczas, w jak wielkiej mierze stal, beton, drewno oraz szkło zostały wyparte z nowoczesnego budownictwa w wyniku postępu technologicznego i tworzenia nowych materiałów. W tym wypadku mogliśmy zaobserwować podobne zjawisko w dziedzinie sztuki wojennej. Udało się zredukować liczbę wystrzelonych pocisków, gdyż nie było wątpliwości, że te, które zostaną wystrzelone, trafią w cel. Trzeba też pamiętać, że ograniczenie liczby pocisków i amunicji pozwala zmniejszyć liczebność oddziałów oraz bazę logistyczną.
Korzyści wynikające z precyzji działań są istotnie imponujące, a musimy pamiętać, że jesteśmy dopiero na początku procesu transformacji, który pozwoli w pełni wykorzystywać nowe szanse. Połączenie możliwości zaatakowania dokładnie tego celu, który został wybrany, oraz uzyskania informacji o jego położeniu i natychmiastowego przesłania tych danych nieodwracalnie zmieniło sztukę wojenną. Kampania w Iraku była pierwszą rzeczywiście nowoczesną wojną. Ma to olbrzymie konsekwencje zarówno dla Stanów Zjednoczonych, jak i dla całego świata. Jeśli widzimy cel, jesteśmy w stanie go zniszczyć.
Ponadto wielkie znaczenie polityczne ma to, że dzięki przewadze technologicznej można wygrać wojnę w taki sposób, jak uczynili to koalicjanci - niszcząc określone cele tak precyzyjnie, że w centrum Bagdadu niemal nie dostrzega się śladów wojny, poza ruinami nielicznych budynków, które miały być zniszczone, ponieważ umożliwiały Saddamowi działania obronne. Stany Zjednoczone mogą wykorzystać siły zbrojne w sytuacji, w jakiej nie byłoby to możliwe, gdyby oznaczało powtórzenie nalotów na Drezno. Przecież wielu przeciwników wojny, przede wszystkim w Europie, ale także w Stanach Zjednoczonych, miało przed inwazją błędne wyobrażenie na temat wojny w Iraku. Jestem przekonany, że Niemcy myśleli o Dreźnie, kiedy rozważali kampanię iracką. Gdyby mieli świadomość, że zniszczonych zostanie niewiele celów, a Irak będzie wyzwolony w ciągu kilku dni, być może nie doszłoby do tak gwałtownych sprzeciwów na arenie politycznej.
SiŁa kapitału intelektualnego
Lekcja piąta - transformacja nie jest łatwa, ale przydatna. Mówiąc, że jest niełatwa, przypominam sobie zażarte dyskusje sprzed dwudziestu lat, kiedy byłem w Pentagonie, dotyczące precyzji ataków. Ciężko było przekonać najwyższe dowództwo o jej znaczeniu - wiele walk stoczono w tej sprawie, walk przegranych. Przegrali cywile, którzy byli przekonani, że należy jak najprędzej i jak najbardziej zdecydowanie pracować nad wykorzystaniem technologii umożliwiających precyzyjne ataki. Programy nigdy nie doczekały się realizacji. Ostatecznie jednak upowszechniło się przekonanie, że niezmiernie istotna jest możliwość uderzenia dokładnie w zamierzony cel. Oznacza to, że niewielkie siły zbrojne mogą wykonać zadania, które niegdyś wymagały zaangażowania licznych oddziałów. Te same wnioski płynęły z rozważań Greenspana o roli kapitału intelektualnego.
Lekcja szósta - dyktatorzy, którzy mają się zmierzyć ze znacznie silniejszym od siebie przeciwnikiem, nie mogą liczyć na to, że ich poddani będą za nich walczyć. Irakijczycy nie stanęli w obronie Saddama Husajna. Znalazły się oczywiście jednostki, które opowiedziały się po jego stronie, gdyż były narzędziami reżimu i zdawały sobie sprawę, że nie będzie dla nich miejsca w przyszłym Iraku. Wspomnijmy jednak, że w pierwszych trzydziestu dniach po wyzwoleniu Francji 35 tys. Francuzów zginęło z rąk rodaków. Ludzie, którzy walczyli w Iraku, oraz walczący tam nadal są podobni do francuskich kolaborantów. Zdają sobie sprawę, że dla nich w Iraku nie ma przyszłości. Amerykanie słusznie więc zakładali, że Irakijczycy nie staną w obronie Saddama Husajna.
Supermocarstwo skazane na siebie
Lekcja siódma: konsekwencje polityczne są nierozerwalnie powiązane ze zwycięstwem militarnym. Zwycięstwo rozwiązuje mnóstwo problemów, z którymi musiał się liczyć ten, kto zamierzał na wojnę ruszyć. Jak często słyszeliśmy, że świat arabski powstanie przeciw Stanom Zjednoczonym, że w wyniku ataku Amerykanów pojawi się tysiąc bin Ladenów? Nic takiego się jednak nie stało. Świat arabski nie powstał, nic też nie wskazuje na to, by wojna wykreowała nowych bin Ladenów. Przeciwnie - pierwszy raz terroryści, ich stronnicy, przyjaciele i sponsorzy muszą się bronić. Zwycięstwo zbrojne rozwiązuje takie problemy.
Lekcja ósma jest mniej optymistyczna. Sprzymierzeńcy Stanów Zjednoczonych zdecydowanie im nie dorównują i nic nie wskazuje na to, by sytuacja miała się poprawić. Ma to ważne konsekwencje polityczne, kiedy bowiem musimy rozważać użycie siły, aby bronić interesów własnych lub naszych przyjaciół i sprzymierzeńców, nie ma pewności, czy będą oni walczyć wraz z nami.
Pojawiające się na Starym Kontynencie sprzeciwy wobec wojny w Iraku wskazują, przynajmniej w pewnej mierze, że Europejczycy nie są w stanie uczestniczyć w działaniach zbrojnych w sposób, który zapewniłby ich żołnierzom i obywatelom względne bezpieczeństwo, podobne do tego, które zdołały sobie zapewnić Stany Zjednoczone, na przykład dzięki temu, że ich żołnierze byli poza zasięgiem broni przeciwnika.
Lekcja ostatnia: trzeba przygotować kolejną transformację, niezmiernie ważną transformację polityczną. Wiele oczywiście zależy od tego, w jakim stopniu po wojnie w Iraku Amerykanie przyczynią się do stworzenia praworządnego, nowoczesnego społeczeństwa w tym kraju. Sądzę jednak, że uda nam się dowieść, iż demokracja jest możliwa w świecie arabskim. Jestem też przekonany, że wykażemy, iż jest znacznie lepiej, kiedy władzy nie sprawują ludzie pokroju Saddama Husajna.
Jeśli reformy zostaną z powodzeniem przeprowadzone w Iraku, będą się upowszechniać w świecie arabskim. Z Irakijczyków wezmą przykład inni, którzy są dziś ofiarami prześladowań, i stanie się
jasne, iż nie tylko ludzie Zachodu pragną być wolni.
Tekst publikujemy dzięki współpracy z The New Atlantic Institute
Po pierwsze, aby ta kampania mogła się zakończyć sukcesem, konieczne było niezłomne przekonanie o celowości podejmowania takich działań oraz zdecydowanie i odwaga. Równocześnie jednak niezbędni byli wyjątkowi przywódcy. Kiedy poprzednio zdarzyło się, że prezydent Stanów Zjednoczonych ryzykował swój urząd, by osiągnąć cel, który uznał za narodową konieczność?
Po drugie, śmiała strategia zapewniła wielkie korzyści, przede wszystkim wykorzystanie efektu zaskoczenia. Jak sądzę, zdołaliśmy zaskoczyć samego Saddama Husajna. Nie trzeba wielu dowodów, by dojść do przekonania, że iracki dyktator spodziewał się powtórki operacji "Pustynna burza", czyli długich bombardowań przed operacją sił lądowych. Wysłanie oddziałów lądowych do Iraku na początku kampanii bez wątpienia wiązało się z wielkim ryzykiem. Plan działań wojennych był śmiały, ale udało się dzięki temu zaskoczyć przeciwnika, a ponadto szybko odnieść zwycięstwo. Jak na ironię, uniknięto wielu ofiar dzięki zastosowaniu strategii sprzeciwiającej się obiegowemu przekonaniu, że sposobem na ich uniknięcie jest zniszczenie jak największej liczby celów z powietrza przed wysłaniem oddziałów lądowych. Generał Tommy Franks i inni dowódcy zasługują na największe pochwały za tę koncepcję oraz za gotowość podjęcia ryzyka, które się z nią nieuchronnie wiązało.
Test z politycznej wyobraźni
Po trzecie, wojna dowiodła, że Stany Zjednoczone rzeczywiście mogą prowadzić działania wojskowe samodzielnie. Oczywiście, potrzebowaliśmy baz w Kuwejcie i innych krajach, aby zgromadzić wojska, ale w sumie byliśmy podczas tej wojny niezwykle niezależni. Kiedy Turcja nie udzieliła zgody na dostęp do frontu północnego, błyskawicznie skorygowano plany kampanii. Siły zbrojne Stanów Zjednoczonych zdołały zmienić i zrealizować złożony plan działań. Dzięki tej niezależności Amerykanie mogli powiedzieć sojusznikom: "Możecie zdecydować, czy staniecie po naszej stronie i przyłączycie się do tych działań". Na tym właśnie polegała koncepcja koalicji chętnych. Kraje, które nie chciały się do niej włączyć, nie były do tego zmuszane (niektórzy nasi sprzymierzeńcy, na przykład Niemcy, postanowili nawet nie brać udziału w wojnie, nim ich o to zapytano). Ta zdolność do prowadzenia działań mniej lub bardziej niezależnie, we współpracy jedynie z tymi krajami, które pragnęły się przyłączyć do koalicji, ma olbrzymie znaczenie polityczne.
Pierwsza nowoczesna wojna
Po czwarte, nie da się przecenić znaczenia precyzji działań. Przypominam sobie, że przed kilku laty Alan Greenspan przekonywał, jak wielkie znaczenie ma kapitał intelektualny i porównywał go z kapitałem, którym są materiały. Jako dowód podawał wówczas, w jak wielkiej mierze stal, beton, drewno oraz szkło zostały wyparte z nowoczesnego budownictwa w wyniku postępu technologicznego i tworzenia nowych materiałów. W tym wypadku mogliśmy zaobserwować podobne zjawisko w dziedzinie sztuki wojennej. Udało się zredukować liczbę wystrzelonych pocisków, gdyż nie było wątpliwości, że te, które zostaną wystrzelone, trafią w cel. Trzeba też pamiętać, że ograniczenie liczby pocisków i amunicji pozwala zmniejszyć liczebność oddziałów oraz bazę logistyczną.
Korzyści wynikające z precyzji działań są istotnie imponujące, a musimy pamiętać, że jesteśmy dopiero na początku procesu transformacji, który pozwoli w pełni wykorzystywać nowe szanse. Połączenie możliwości zaatakowania dokładnie tego celu, który został wybrany, oraz uzyskania informacji o jego położeniu i natychmiastowego przesłania tych danych nieodwracalnie zmieniło sztukę wojenną. Kampania w Iraku była pierwszą rzeczywiście nowoczesną wojną. Ma to olbrzymie konsekwencje zarówno dla Stanów Zjednoczonych, jak i dla całego świata. Jeśli widzimy cel, jesteśmy w stanie go zniszczyć.
Ponadto wielkie znaczenie polityczne ma to, że dzięki przewadze technologicznej można wygrać wojnę w taki sposób, jak uczynili to koalicjanci - niszcząc określone cele tak precyzyjnie, że w centrum Bagdadu niemal nie dostrzega się śladów wojny, poza ruinami nielicznych budynków, które miały być zniszczone, ponieważ umożliwiały Saddamowi działania obronne. Stany Zjednoczone mogą wykorzystać siły zbrojne w sytuacji, w jakiej nie byłoby to możliwe, gdyby oznaczało powtórzenie nalotów na Drezno. Przecież wielu przeciwników wojny, przede wszystkim w Europie, ale także w Stanach Zjednoczonych, miało przed inwazją błędne wyobrażenie na temat wojny w Iraku. Jestem przekonany, że Niemcy myśleli o Dreźnie, kiedy rozważali kampanię iracką. Gdyby mieli świadomość, że zniszczonych zostanie niewiele celów, a Irak będzie wyzwolony w ciągu kilku dni, być może nie doszłoby do tak gwałtownych sprzeciwów na arenie politycznej.
SiŁa kapitału intelektualnego
Lekcja piąta - transformacja nie jest łatwa, ale przydatna. Mówiąc, że jest niełatwa, przypominam sobie zażarte dyskusje sprzed dwudziestu lat, kiedy byłem w Pentagonie, dotyczące precyzji ataków. Ciężko było przekonać najwyższe dowództwo o jej znaczeniu - wiele walk stoczono w tej sprawie, walk przegranych. Przegrali cywile, którzy byli przekonani, że należy jak najprędzej i jak najbardziej zdecydowanie pracować nad wykorzystaniem technologii umożliwiających precyzyjne ataki. Programy nigdy nie doczekały się realizacji. Ostatecznie jednak upowszechniło się przekonanie, że niezmiernie istotna jest możliwość uderzenia dokładnie w zamierzony cel. Oznacza to, że niewielkie siły zbrojne mogą wykonać zadania, które niegdyś wymagały zaangażowania licznych oddziałów. Te same wnioski płynęły z rozważań Greenspana o roli kapitału intelektualnego.
Lekcja szósta - dyktatorzy, którzy mają się zmierzyć ze znacznie silniejszym od siebie przeciwnikiem, nie mogą liczyć na to, że ich poddani będą za nich walczyć. Irakijczycy nie stanęli w obronie Saddama Husajna. Znalazły się oczywiście jednostki, które opowiedziały się po jego stronie, gdyż były narzędziami reżimu i zdawały sobie sprawę, że nie będzie dla nich miejsca w przyszłym Iraku. Wspomnijmy jednak, że w pierwszych trzydziestu dniach po wyzwoleniu Francji 35 tys. Francuzów zginęło z rąk rodaków. Ludzie, którzy walczyli w Iraku, oraz walczący tam nadal są podobni do francuskich kolaborantów. Zdają sobie sprawę, że dla nich w Iraku nie ma przyszłości. Amerykanie słusznie więc zakładali, że Irakijczycy nie staną w obronie Saddama Husajna.
Supermocarstwo skazane na siebie
Lekcja siódma: konsekwencje polityczne są nierozerwalnie powiązane ze zwycięstwem militarnym. Zwycięstwo rozwiązuje mnóstwo problemów, z którymi musiał się liczyć ten, kto zamierzał na wojnę ruszyć. Jak często słyszeliśmy, że świat arabski powstanie przeciw Stanom Zjednoczonym, że w wyniku ataku Amerykanów pojawi się tysiąc bin Ladenów? Nic takiego się jednak nie stało. Świat arabski nie powstał, nic też nie wskazuje na to, by wojna wykreowała nowych bin Ladenów. Przeciwnie - pierwszy raz terroryści, ich stronnicy, przyjaciele i sponsorzy muszą się bronić. Zwycięstwo zbrojne rozwiązuje takie problemy.
Lekcja ósma jest mniej optymistyczna. Sprzymierzeńcy Stanów Zjednoczonych zdecydowanie im nie dorównują i nic nie wskazuje na to, by sytuacja miała się poprawić. Ma to ważne konsekwencje polityczne, kiedy bowiem musimy rozważać użycie siły, aby bronić interesów własnych lub naszych przyjaciół i sprzymierzeńców, nie ma pewności, czy będą oni walczyć wraz z nami.
Pojawiające się na Starym Kontynencie sprzeciwy wobec wojny w Iraku wskazują, przynajmniej w pewnej mierze, że Europejczycy nie są w stanie uczestniczyć w działaniach zbrojnych w sposób, który zapewniłby ich żołnierzom i obywatelom względne bezpieczeństwo, podobne do tego, które zdołały sobie zapewnić Stany Zjednoczone, na przykład dzięki temu, że ich żołnierze byli poza zasięgiem broni przeciwnika.
Lekcja ostatnia: trzeba przygotować kolejną transformację, niezmiernie ważną transformację polityczną. Wiele oczywiście zależy od tego, w jakim stopniu po wojnie w Iraku Amerykanie przyczynią się do stworzenia praworządnego, nowoczesnego społeczeństwa w tym kraju. Sądzę jednak, że uda nam się dowieść, iż demokracja jest możliwa w świecie arabskim. Jestem też przekonany, że wykażemy, iż jest znacznie lepiej, kiedy władzy nie sprawują ludzie pokroju Saddama Husajna.
Jeśli reformy zostaną z powodzeniem przeprowadzone w Iraku, będą się upowszechniać w świecie arabskim. Z Irakijczyków wezmą przykład inni, którzy są dziś ofiarami prześladowań, i stanie się
jasne, iż nie tylko ludzie Zachodu pragną być wolni.
Tekst publikujemy dzięki współpracy z The New Atlantic Institute
Więcej możesz przeczytać w 38/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.