Sting tworzy muzyczną konfekcję, ale najwyższej jakości
Sukces nie zrobił z niego sukinsyna. Od początku nim był" - mówi o Stingu jego odkrywca, rywal i partner w zespole The Police, perkusista Stewart Copeland. Brytyjski gwiazdor, autor takich przebojów jak "Every Breathe You Take" i "Englishman In New York", nagrał kolejną, siódmą płytę. Nie różni się ona niczym od poprzednich i tak jak tamte odniesie wielki sukces. Mało jest bowiem na dzisiejszym rynku wykonawców zdolnych tworzyć tak wyrafinowaną konfekcję muzyczną, zadowalającą równocześnie snobów i koneserów. W muzyce Stinga z naturalną lekkością łączą się elementy rocka, melodyjność popu, intelektualna elegancja jazzu granego w wykwintnych lokalach i egzotyka w stylu wakacji w ekskluzywnych ośrodkach Club Med. Słucha się tego z przyjemnością, a teksty - często dotykające bolączek współczesnego świata - nawet antyglobalistów uwalniają od poczucia winy, że powiększają majątek jednego z filarów globalnego show-biznesu. Według "Forbesa", Sting (Żądło) należy do tej samej ligi muzycznych krezusów, co Paul McCartney, zespół The Rolling Stones czy David Bowie.
Superżądło
Sting rzeczywiście był wyrachowanym draniem kalkulującym na zimno każde posunięcie, w czym akurat zbytnio nie różnił się od Stewarta Copelanda. Bez Stinga jednak zespół The Police nigdy nie odniósłby sukcesu mierzonego 40 milionami sprzedanych płyt, wypełnionymi do ostatniego miejsca największymi salami koncertowymi i stadionami (od Nowego Jorku do Bombaju) oraz statusem najpopularniejszej brytyjskiej grupy od czasu The Beatles, The Rolling Stones i Led Zeppelin. To Sting dał zespołowi The Police twarz i image. Okazał się wybitnie utalentowanym autorem piosenek, z powodzeniem wystąpił w kilku filmach, a na progu lat 80. został uznany za ideał męskiej urody. Solowe płyty Stinga rozchodziły się w nie mniej imponujących nakładach niż nagrania The Police i mocno przedwczesne było odtrąbienie w 1996 r. porażki albumu "Mercury Falling" (milion sprzedanych egzemplarzy) jako początku końca jego kariery. Trzy lata później "Brand New Day" zdobył dwie nagrody Grammy.
Konserwatysta kontra buntownik
Co przyciągnęło do siebie dwie tak różne osobowości, jak Stewart Copeland - Amerykanin z wyższej klasy średniej, syn wysokiego funkcjonariusza CIA i zwolennik Ronalda Reagana - i Gordon "Sting" Sumner - Anglik, syn rozwoziciela mleka i fryzjerki z podupadającej ekonomicznie północy, który zionął nienawiścią do londyńskiego establishmentu i sympatyzował z republikanami z Belfastu? "W Stewarcie zobaczyłem coś z siebie. On jest bardzo egocentryczny. Bardzo energiczny. Bardzo inteligentny. No i jest oportunistą, tak jak ja" - opowiadał Sting. Copeland jest bardziej dosadny: "Sting ma w głowie tylko szmal. Idzie tam, gdzie poczuje pieniądze".
Istotnie, węch nie zawiódł Stinga, kiedy na wezwanie Copelanda w 1977 r. porzucił posadę nauczyciela w Newcastle i jazzrockową grupę Last Exit, by dołączyć do The Police. Dwa lata później - dawno po przełomowym singlu "Roxanne" - drugi album tria ("Reggatta De Blanc") uczynił z The Police sensację roku. Tytuł płyty ironicznie komentował jej muzyczną zawartość - fuzję rocka i mocno "rozjaśnionego" reggae. "Policjanci" byli sexy, żyli pełnią rockandrollowego życia i roztaczali aurę sukcesu, tak mile zsynchronizowaną z optymizmem epoki gospodarczego boomu za rządów Margaret Thatcher. Zmęczenie intensywną działalnością nagraniową i koncertową, zaostrzająca się walka o dominację w zespole, a wreszcie problemy osobiste zrobiły jednak swoje. Po imponującym grand finale na nowojorskim Shea Stadium, podczas którego Sting nie omieszkał przed 70-tysięczną publicznością podziękować Beatlesom za wypożyczenie stadionu, grupa zawiesiła działalność. Reaktywowała się na koncert z okazji 25-lecia działalności Amnesty International w 1986 r. Wtedy też w symbolicznym geście członkowie The Police przekazali instrumenty nowej gwieździe - U2.
Niespotykanie solidny człowiek
W 1985 r. Sting rozpoczął karierę solową świetnym albumem "The Dream Of The Blue Turtles", nagranym wraz ze znakomitymi jazzmanami, m.in. z saksofonistą Branfordem Marsalisem, perkusistą Omarem Hakimem i basistą Darrylem Jonesem. Dwa lata później ukazał się równie udany "...Nothing Like The Sun" z gościnnym udziałem muzyków formatu Erica Claptona czy Marka Knopflera. Kolejne albumy potwierdziły prognozę dziennikarza "New Musical Express" z 1979 r.: "Sting będzie się cieszył sławą i sukcesami przez długie lata - nie dzięki ekstrawagancjom, lecz dlatego, że jest solidny i niezawodny. Tak jak jego muzyka".
Także w życiu prywatnym Stinga nastała stabilizacja. Po sekscesach w czasach The Police i rozwodzie z pierwszą żoną ustatkował się u boku aktorki Trudie Styler, z którą ma czworo dzieci. Działa aktywnie w Amnesty International oraz w fundacji na rzecz ochrony lasów deszczowych w Amazonii. I nagrywa dobre płyty. Bez pośpiechu, starannie, w zgodzie ze swą naturą perfekcjonisty i oczekiwaniami rynku, który w jego wypadku nie zniósłby jakiejkolwiek stylistycznej wolty.
Superżądło
Sting rzeczywiście był wyrachowanym draniem kalkulującym na zimno każde posunięcie, w czym akurat zbytnio nie różnił się od Stewarta Copelanda. Bez Stinga jednak zespół The Police nigdy nie odniósłby sukcesu mierzonego 40 milionami sprzedanych płyt, wypełnionymi do ostatniego miejsca największymi salami koncertowymi i stadionami (od Nowego Jorku do Bombaju) oraz statusem najpopularniejszej brytyjskiej grupy od czasu The Beatles, The Rolling Stones i Led Zeppelin. To Sting dał zespołowi The Police twarz i image. Okazał się wybitnie utalentowanym autorem piosenek, z powodzeniem wystąpił w kilku filmach, a na progu lat 80. został uznany za ideał męskiej urody. Solowe płyty Stinga rozchodziły się w nie mniej imponujących nakładach niż nagrania The Police i mocno przedwczesne było odtrąbienie w 1996 r. porażki albumu "Mercury Falling" (milion sprzedanych egzemplarzy) jako początku końca jego kariery. Trzy lata później "Brand New Day" zdobył dwie nagrody Grammy.
Konserwatysta kontra buntownik
Co przyciągnęło do siebie dwie tak różne osobowości, jak Stewart Copeland - Amerykanin z wyższej klasy średniej, syn wysokiego funkcjonariusza CIA i zwolennik Ronalda Reagana - i Gordon "Sting" Sumner - Anglik, syn rozwoziciela mleka i fryzjerki z podupadającej ekonomicznie północy, który zionął nienawiścią do londyńskiego establishmentu i sympatyzował z republikanami z Belfastu? "W Stewarcie zobaczyłem coś z siebie. On jest bardzo egocentryczny. Bardzo energiczny. Bardzo inteligentny. No i jest oportunistą, tak jak ja" - opowiadał Sting. Copeland jest bardziej dosadny: "Sting ma w głowie tylko szmal. Idzie tam, gdzie poczuje pieniądze".
Istotnie, węch nie zawiódł Stinga, kiedy na wezwanie Copelanda w 1977 r. porzucił posadę nauczyciela w Newcastle i jazzrockową grupę Last Exit, by dołączyć do The Police. Dwa lata później - dawno po przełomowym singlu "Roxanne" - drugi album tria ("Reggatta De Blanc") uczynił z The Police sensację roku. Tytuł płyty ironicznie komentował jej muzyczną zawartość - fuzję rocka i mocno "rozjaśnionego" reggae. "Policjanci" byli sexy, żyli pełnią rockandrollowego życia i roztaczali aurę sukcesu, tak mile zsynchronizowaną z optymizmem epoki gospodarczego boomu za rządów Margaret Thatcher. Zmęczenie intensywną działalnością nagraniową i koncertową, zaostrzająca się walka o dominację w zespole, a wreszcie problemy osobiste zrobiły jednak swoje. Po imponującym grand finale na nowojorskim Shea Stadium, podczas którego Sting nie omieszkał przed 70-tysięczną publicznością podziękować Beatlesom za wypożyczenie stadionu, grupa zawiesiła działalność. Reaktywowała się na koncert z okazji 25-lecia działalności Amnesty International w 1986 r. Wtedy też w symbolicznym geście członkowie The Police przekazali instrumenty nowej gwieździe - U2.
Niespotykanie solidny człowiek
W 1985 r. Sting rozpoczął karierę solową świetnym albumem "The Dream Of The Blue Turtles", nagranym wraz ze znakomitymi jazzmanami, m.in. z saksofonistą Branfordem Marsalisem, perkusistą Omarem Hakimem i basistą Darrylem Jonesem. Dwa lata później ukazał się równie udany "...Nothing Like The Sun" z gościnnym udziałem muzyków formatu Erica Claptona czy Marka Knopflera. Kolejne albumy potwierdziły prognozę dziennikarza "New Musical Express" z 1979 r.: "Sting będzie się cieszył sławą i sukcesami przez długie lata - nie dzięki ekstrawagancjom, lecz dlatego, że jest solidny i niezawodny. Tak jak jego muzyka".
Także w życiu prywatnym Stinga nastała stabilizacja. Po sekscesach w czasach The Police i rozwodzie z pierwszą żoną ustatkował się u boku aktorki Trudie Styler, z którą ma czworo dzieci. Działa aktywnie w Amnesty International oraz w fundacji na rzecz ochrony lasów deszczowych w Amazonii. I nagrywa dobre płyty. Bez pośpiechu, starannie, w zgodzie ze swą naturą perfekcjonisty i oczekiwaniami rynku, który w jego wypadku nie zniósłby jakiejkolwiek stylistycznej wolty.
Więcej możesz przeczytać w 38/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.