Oleksy po Kwaśniewskim?
Początkiem kampanii prezydenckiej można nazwać zwycięstwo Józefa Oleksego w wyborach na szefa warszawskiego SLD. Były premier zaczął w ten sposób długi marsz do najwyższego stanowiska w państwie. A gdyby wcześniej doszło do kryzysu w partii i rządzie, Oleksy mógłby też zastąpić Leszka Millera na stanowisku szefa partii. W przyszłych wyborach prezydenckich Oleksy nie ma raczej konkurencji w SLD. Mniej spokojnie patrzy na lansowanie kandydatury Jolanty Kwaśniewskiej, bo gdyby wystartowała, musiałby zrezygnować z kandydowania. Na razie wciągnięcie jej osoby do publicznej debaty ponad dwa lata przed wyborami może znaczyć, że Aleksander Kwaśniewski chce po prostu o sobie przypomnieć i wzmocnić swoją pozycję. Robi to za pośrednictwem bardzo popularnej żony. - Wybrano mnie, bo widocznie ludzie oczekują wyrazistości i cenią tych, którzy potrafią mieć własne poglądy i nie ulegać sztampie. Oczekują zmian i nowych myśli - powiedział "Wprost" Józef Oleksy. Pytany o plany na przyszłość, tajemniczo stwierdził: "Zawsze trzeba widzieć coś jeszcze".
Nicea szkodzi
JOSCHKA FISCHER, minister spraw zagranicznych Republiki Federalnej Niemiec dla "Wprost"
Ani Niemcy, ani Francja nie nalegają, żeby Polska przyjmowała projekt konstytucji europejskiej w jej obecnym kształcie. Jeśli zaproponujecie inny kompromis - proszę bardzo. Jeśli będziemy się trzymać ustaleń z konferencji w Nicei, to zapomnijmy o demokracji i sprawności unii. Każdy kraj powinien mieć jeden głos. By forsować nowe decyzje, kraje opowiadające się "za" będą musiały podczas głosowania reprezentować 60 proc. ludności unii. Nazywamy to podwójną większością. Uważamy takie rozwiązanie za dobre dla wszystkich, a nie tylko dla Niemiec i Francji. Pod koniec tego dziesięciolecia unia będzie miała prawdopodobnie około 30 członków. Dlatego potrzeba nam klarownej, jasno zdefiniowanej konstytucji. Proszę pamiętać - Unia Europejska to nie Stany Zjednoczone Europy, ale też nie jest to luźna unia państw. Nie jest prawdą, że obraziliśmy się na Amerykę z powodu interwencji w Iraku. Ameryka jest dla świata niezbędna na siedzeniu kierowcy, bo nikt przecież nie kwestionuje przywództwa Stanów Zjednoczonych.
W głośnej ostatnio sprawie Centrum przeciw Wypędzeniom - doskonale rozumiem wrażliwość pokolenia, które przeżyło koszmar wojny. Nie mieliśmy i nie mamy wątpliwości, kto jest sprawcą wojny, Holocaustu, potworności, przez jakie przeszli Polacy. To jasne.
Notował Henryk Suchar
Naród wybrany
"Nie ma czegoś takiego jak bezpłatny obiad" - twierdzi Milton Friedman, laureat Nagrody Nobla z ekonomii. Polacy są innego zdania. Oczekują, że dostaną darmowy obiad na koszt Unii Europejskiej. Jak wynika z sondażu "Diagnoza społeczna 2003", spodziewamy się, że nasze zarobki w pierwszym roku po przystąpieniu do UE wzrosną średnio o 59 proc. Najwięcej (poza bezrobotnymi, uczniami i studentami, którzy, co oczywiste, liczą na pracę i zwiększenie dochodów) obiecują sobie po unii rolnicy. Uważają, że powinni zarobić o 126 proc. więcej niż obecnie. Aby te oczekiwania się spełniły, wzrost gospodarczy musiałby wynieść minimum 30 proc. rocznie. Takiego tempa rozwoju nawet Grzegorz Kołodko nie byłby w stanie prognozować.
Zawodowi Europejczycy
Cóż za podłość, żeby ośmielać się bronić polskiego interesu narodowego! (w artykule "Zawodowi propagandyści", nr 37) - wydziwia w "Polityce" niejaki ABC, a w "Rzeczpospolitej" Sławomir Popowski. Plucie na własny kraj i dostarczanie alibi polityce zagranicznej obcych państw jest przecież takie szlachetne. I bezinteresowne, bo autorzy publikacji i wypowiedzi obsmarowujących Polskę w niemieckich mediach - m.in. publicysta "Polityki" Adam Krzemiński, były ambasador Janusz Reiter czy pisarz Andrzej Stasiuk - na pewno przekazują honoraria na schroniska dla zwierząt albo jakiś inny szlachetny cel. To takie wzniosłe odgrywać Europejczyków kosztem własnego rządu i obywateli. ABC oburza się, że łagodne słowa użyte przez Adama Krzemińskiego przetłumaczyliśmy jako wyjątkowo ostre. I na dowód przytacza tekst swojego kolegi z "Polityki" w "Gazecie Wyborczej", rzekomo taki sam jak opublikowany w "Rheinischer Merkur". Problemem jest to, że tekst niemiecki wcale nie jest taki sam, lecz wyraźnie podkręcony. W "Gazecie Wyborczej" czytamy: "To nawet nie chodzi o to, że w sprawie irackiej Polska znalazła się po innej stronie niż Niemcy i Francja, lecz o żałosny styl rozchodzenia się interesów narodowych, prestiżowych zadęć i po prostu brak manier przy europejskim stole". W "Rheinischer Merkur" napisano zaś (tłumaczenie firmy Intertekst): "Przy tym nie chodzi o to, że Polska zajęła inne stanowisko w kwestii irackiej niż Niemcy i Francja, ale o parszywy styl uprawiania polityki, nadęte wyobrażenie o własnym prestiżu i całkiem po prostu o złe maniery przy europejskim stole". Nasi zawodowi Europejczycy są bowiem znacznie odważniejsi w Niemczech niż we własnym kraju. Tu są koncyliacyjni, łagodni, stonowani; w Niemczech - drapieżni, cyniczni, a wręcz brutalni. Tylko cóż to za odwaga udawać gołąbka w kraju, a jastrzębia za granicą, gdzie jest to po prostu szczytem konformizmu, a nie odwagi. Użyte przez Krzemińskiego słowa "Schäbigen Stil" w kontekście całego fragmentu znaczą "parszywy styl", co potwierdza znane biuro tłumaczeń (korzysta z niego na przykład niemiecki koncern Bayer). Sławomir Popowski ironizuje w "Rzeczpospolitej", że krytykujemy wypowiedzi Janusza Reitera na niemiecki użytek, i broni go bezinteresownie - w imię wolności słowa. Bo na pewno nie wie, że Janusz Reiter jest członkiem rady nadzorczej Presspubliki, spółki wydającej "Rzeczpospolitą". Chyba też nie czyta własnej gazety, bo trzy tygodnie przed publikacją "Wprost" na łamach "Rzeczpospolitej" niemal to samo zarzucał zawodowym Europejczykom Maciej Rybiński. Byłoby to śmieszne, gdyby nie było żałosne.
Sławomir Sieradzki
Skarb państwa - Ocipka
Janusz Ocipka, który w lipcu musiał odejść ze stanowiska szefa gabinetu politycznego ministra spraw wewnętrznych Krzysztofa Janika za złamanie ustawy antykorupcyjnej, nadal przewodniczy radzie nadzorczej Pekaes SA, reprezentując w niej skarb państwa. Pekaes należy do spółek opisanych w raporcie otwarcia Ministerstwa Skarbu jako przykład marnotrawstwa i nadużyć
za czasów rządów Jerzego Buzka. Firmy założone na początku lat 90. przez Ocipkę prowadziły interesy, na których miliony złotych straciły państwowe przedsiębiorstwa i kopalnie. W jednej z tych spółek (Ciech-Bud) w radzie nadzorczej zasiadał późniejszy szef Ocipki - Krzysztof Janik. Janusz Ocipka został dyrektorem gabinetu ministra Janika w maju 2003 r., zastępując Grzegorza Białoruskiego, który również stracił posadę z powodu łamania ustawy antykorupcyjnej. Zanim to nastąpiło, Ocipka przez kilka miesięcy łączył stanowisko doradcy ministra Janika z pracą w zarządach spółek (był też właścicielem ponad połowy udziałów w jednej z nich). Do maja 2003 r. był zatrudniony jako prezes (na pół etatu) w przedsiębiorstwie usług logistycznych Cargomed w Nowym Dworze Mazowieckim, a także w firmie Celimpex i w gminnej spółdzielni w Czosnowie. Zrezygnował z pracy w spółkach, gdy objął posadę po Białoruskim. Swoje udziały przekazał wtedy żonie. Gdy wyszło na jaw, że łamał ustawę antykorupcyjną, wciąż figurował w Krajowym Rejestrze Sądowym - zarówno jako członek zarządu, jak i współudziałowiec.
Jarosław Jakimczyk
Koniec chrzczenia
Przynajmniej 3 mld zł zarobi nasz budżet, jeżeli urzędnicy zdecydują się na zmianę systemu znakowania paliw! To więcej niż państwo wydaje na naukę. Ministerstwo Finansów prowadzi już wstępne rozmowy z amerykańską firmą Isotag, której technologia pozwoli zmniejszyć szarą strefę na rynku paliw o dwie trzecie. Na razie krążą listy pomiędzy resortem a firmą, podczas gdy nieuczciwi sprzedawcy paliw się bogacą - do ich kieszeni trafia rocznie 5 mld zł. Znacznik do paliwa Isotag wykorzystuje już w swoich produktach Shell (znakuje 100 proc. benzyny sprzedawanej w USA), Castrol, Exxon Mobil czy Conoco Phillips. W Brazylii Shell oznakował paliwo w 80 proc. stacji. W efekcie sprzedaż koncernu wzrosła o 10 proc., a jedna piąta stacji utraciła licencje, bo sprzedawała podrabiane paliwo. Wdrożenie systemu kontroli będzie kosztowało około 40 mln zł i potrwa zaledwie 8 tygodni. Część kosztów mogą ponieść PKN Orlen i Grupa Lotos, bardzo zainteresowane ograniczeniem szarej strefy. Znaczniki molekularne w odróżnieniu od dotychczas stosowanych barwników umożliwiają szybkie określenie pochodzenia benzyny.
Jan Piński
Początkiem kampanii prezydenckiej można nazwać zwycięstwo Józefa Oleksego w wyborach na szefa warszawskiego SLD. Były premier zaczął w ten sposób długi marsz do najwyższego stanowiska w państwie. A gdyby wcześniej doszło do kryzysu w partii i rządzie, Oleksy mógłby też zastąpić Leszka Millera na stanowisku szefa partii. W przyszłych wyborach prezydenckich Oleksy nie ma raczej konkurencji w SLD. Mniej spokojnie patrzy na lansowanie kandydatury Jolanty Kwaśniewskiej, bo gdyby wystartowała, musiałby zrezygnować z kandydowania. Na razie wciągnięcie jej osoby do publicznej debaty ponad dwa lata przed wyborami może znaczyć, że Aleksander Kwaśniewski chce po prostu o sobie przypomnieć i wzmocnić swoją pozycję. Robi to za pośrednictwem bardzo popularnej żony. - Wybrano mnie, bo widocznie ludzie oczekują wyrazistości i cenią tych, którzy potrafią mieć własne poglądy i nie ulegać sztampie. Oczekują zmian i nowych myśli - powiedział "Wprost" Józef Oleksy. Pytany o plany na przyszłość, tajemniczo stwierdził: "Zawsze trzeba widzieć coś jeszcze".
Nicea szkodzi
JOSCHKA FISCHER, minister spraw zagranicznych Republiki Federalnej Niemiec dla "Wprost"
Ani Niemcy, ani Francja nie nalegają, żeby Polska przyjmowała projekt konstytucji europejskiej w jej obecnym kształcie. Jeśli zaproponujecie inny kompromis - proszę bardzo. Jeśli będziemy się trzymać ustaleń z konferencji w Nicei, to zapomnijmy o demokracji i sprawności unii. Każdy kraj powinien mieć jeden głos. By forsować nowe decyzje, kraje opowiadające się "za" będą musiały podczas głosowania reprezentować 60 proc. ludności unii. Nazywamy to podwójną większością. Uważamy takie rozwiązanie za dobre dla wszystkich, a nie tylko dla Niemiec i Francji. Pod koniec tego dziesięciolecia unia będzie miała prawdopodobnie około 30 członków. Dlatego potrzeba nam klarownej, jasno zdefiniowanej konstytucji. Proszę pamiętać - Unia Europejska to nie Stany Zjednoczone Europy, ale też nie jest to luźna unia państw. Nie jest prawdą, że obraziliśmy się na Amerykę z powodu interwencji w Iraku. Ameryka jest dla świata niezbędna na siedzeniu kierowcy, bo nikt przecież nie kwestionuje przywództwa Stanów Zjednoczonych.
W głośnej ostatnio sprawie Centrum przeciw Wypędzeniom - doskonale rozumiem wrażliwość pokolenia, które przeżyło koszmar wojny. Nie mieliśmy i nie mamy wątpliwości, kto jest sprawcą wojny, Holocaustu, potworności, przez jakie przeszli Polacy. To jasne.
Notował Henryk Suchar
Naród wybrany
"Nie ma czegoś takiego jak bezpłatny obiad" - twierdzi Milton Friedman, laureat Nagrody Nobla z ekonomii. Polacy są innego zdania. Oczekują, że dostaną darmowy obiad na koszt Unii Europejskiej. Jak wynika z sondażu "Diagnoza społeczna 2003", spodziewamy się, że nasze zarobki w pierwszym roku po przystąpieniu do UE wzrosną średnio o 59 proc. Najwięcej (poza bezrobotnymi, uczniami i studentami, którzy, co oczywiste, liczą na pracę i zwiększenie dochodów) obiecują sobie po unii rolnicy. Uważają, że powinni zarobić o 126 proc. więcej niż obecnie. Aby te oczekiwania się spełniły, wzrost gospodarczy musiałby wynieść minimum 30 proc. rocznie. Takiego tempa rozwoju nawet Grzegorz Kołodko nie byłby w stanie prognozować.
Zawodowi Europejczycy
Cóż za podłość, żeby ośmielać się bronić polskiego interesu narodowego! (w artykule "Zawodowi propagandyści", nr 37) - wydziwia w "Polityce" niejaki ABC, a w "Rzeczpospolitej" Sławomir Popowski. Plucie na własny kraj i dostarczanie alibi polityce zagranicznej obcych państw jest przecież takie szlachetne. I bezinteresowne, bo autorzy publikacji i wypowiedzi obsmarowujących Polskę w niemieckich mediach - m.in. publicysta "Polityki" Adam Krzemiński, były ambasador Janusz Reiter czy pisarz Andrzej Stasiuk - na pewno przekazują honoraria na schroniska dla zwierząt albo jakiś inny szlachetny cel. To takie wzniosłe odgrywać Europejczyków kosztem własnego rządu i obywateli. ABC oburza się, że łagodne słowa użyte przez Adama Krzemińskiego przetłumaczyliśmy jako wyjątkowo ostre. I na dowód przytacza tekst swojego kolegi z "Polityki" w "Gazecie Wyborczej", rzekomo taki sam jak opublikowany w "Rheinischer Merkur". Problemem jest to, że tekst niemiecki wcale nie jest taki sam, lecz wyraźnie podkręcony. W "Gazecie Wyborczej" czytamy: "To nawet nie chodzi o to, że w sprawie irackiej Polska znalazła się po innej stronie niż Niemcy i Francja, lecz o żałosny styl rozchodzenia się interesów narodowych, prestiżowych zadęć i po prostu brak manier przy europejskim stole". W "Rheinischer Merkur" napisano zaś (tłumaczenie firmy Intertekst): "Przy tym nie chodzi o to, że Polska zajęła inne stanowisko w kwestii irackiej niż Niemcy i Francja, ale o parszywy styl uprawiania polityki, nadęte wyobrażenie o własnym prestiżu i całkiem po prostu o złe maniery przy europejskim stole". Nasi zawodowi Europejczycy są bowiem znacznie odważniejsi w Niemczech niż we własnym kraju. Tu są koncyliacyjni, łagodni, stonowani; w Niemczech - drapieżni, cyniczni, a wręcz brutalni. Tylko cóż to za odwaga udawać gołąbka w kraju, a jastrzębia za granicą, gdzie jest to po prostu szczytem konformizmu, a nie odwagi. Użyte przez Krzemińskiego słowa "Schäbigen Stil" w kontekście całego fragmentu znaczą "parszywy styl", co potwierdza znane biuro tłumaczeń (korzysta z niego na przykład niemiecki koncern Bayer). Sławomir Popowski ironizuje w "Rzeczpospolitej", że krytykujemy wypowiedzi Janusza Reitera na niemiecki użytek, i broni go bezinteresownie - w imię wolności słowa. Bo na pewno nie wie, że Janusz Reiter jest członkiem rady nadzorczej Presspubliki, spółki wydającej "Rzeczpospolitą". Chyba też nie czyta własnej gazety, bo trzy tygodnie przed publikacją "Wprost" na łamach "Rzeczpospolitej" niemal to samo zarzucał zawodowym Europejczykom Maciej Rybiński. Byłoby to śmieszne, gdyby nie było żałosne.
Sławomir Sieradzki
Skarb państwa - Ocipka
Janusz Ocipka, który w lipcu musiał odejść ze stanowiska szefa gabinetu politycznego ministra spraw wewnętrznych Krzysztofa Janika za złamanie ustawy antykorupcyjnej, nadal przewodniczy radzie nadzorczej Pekaes SA, reprezentując w niej skarb państwa. Pekaes należy do spółek opisanych w raporcie otwarcia Ministerstwa Skarbu jako przykład marnotrawstwa i nadużyć
za czasów rządów Jerzego Buzka. Firmy założone na początku lat 90. przez Ocipkę prowadziły interesy, na których miliony złotych straciły państwowe przedsiębiorstwa i kopalnie. W jednej z tych spółek (Ciech-Bud) w radzie nadzorczej zasiadał późniejszy szef Ocipki - Krzysztof Janik. Janusz Ocipka został dyrektorem gabinetu ministra Janika w maju 2003 r., zastępując Grzegorza Białoruskiego, który również stracił posadę z powodu łamania ustawy antykorupcyjnej. Zanim to nastąpiło, Ocipka przez kilka miesięcy łączył stanowisko doradcy ministra Janika z pracą w zarządach spółek (był też właścicielem ponad połowy udziałów w jednej z nich). Do maja 2003 r. był zatrudniony jako prezes (na pół etatu) w przedsiębiorstwie usług logistycznych Cargomed w Nowym Dworze Mazowieckim, a także w firmie Celimpex i w gminnej spółdzielni w Czosnowie. Zrezygnował z pracy w spółkach, gdy objął posadę po Białoruskim. Swoje udziały przekazał wtedy żonie. Gdy wyszło na jaw, że łamał ustawę antykorupcyjną, wciąż figurował w Krajowym Rejestrze Sądowym - zarówno jako członek zarządu, jak i współudziałowiec.
Jarosław Jakimczyk
Koniec chrzczenia
Przynajmniej 3 mld zł zarobi nasz budżet, jeżeli urzędnicy zdecydują się na zmianę systemu znakowania paliw! To więcej niż państwo wydaje na naukę. Ministerstwo Finansów prowadzi już wstępne rozmowy z amerykańską firmą Isotag, której technologia pozwoli zmniejszyć szarą strefę na rynku paliw o dwie trzecie. Na razie krążą listy pomiędzy resortem a firmą, podczas gdy nieuczciwi sprzedawcy paliw się bogacą - do ich kieszeni trafia rocznie 5 mld zł. Znacznik do paliwa Isotag wykorzystuje już w swoich produktach Shell (znakuje 100 proc. benzyny sprzedawanej w USA), Castrol, Exxon Mobil czy Conoco Phillips. W Brazylii Shell oznakował paliwo w 80 proc. stacji. W efekcie sprzedaż koncernu wzrosła o 10 proc., a jedna piąta stacji utraciła licencje, bo sprzedawała podrabiane paliwo. Wdrożenie systemu kontroli będzie kosztowało około 40 mln zł i potrwa zaledwie 8 tygodni. Część kosztów mogą ponieść PKN Orlen i Grupa Lotos, bardzo zainteresowane ograniczeniem szarej strefy. Znaczniki molekularne w odróżnieniu od dotychczas stosowanych barwników umożliwiają szybkie określenie pochodzenia benzyny.
Jan Piński
Więcej możesz przeczytać w 38/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.