Wielcy, cisi i gęgacze, czyli dlaczego sześć państw UE wzywa resztę do rozsądku
Rokosz w Unii Europejskiej? Samowola premierów? Czy może "polonizacja" zwyczajów - jak uważają niektórzy unijni biurokraci? W każdym razie - szok w Brukseli, po tym jak w europejskiej prasie ukazał się list sześciu premierów reprezentujących obecnych i przyszłych członków UE. Szok jest w pełni uzasadniony, bo - jak ustalił "Wprost" - akcja przebiegła w większości krajów w tajemnicy, bez wiedzy ministrów spraw zagranicznych. Dlaczego premierzy Polski, Hiszpanii, Włoch, Portugalii, Holandii i Estonii zdecydowali się na napisanie bezprecedensowego apelu? Unia miała być jedna i wszyscy mieli być równi. Tymczasem 25 listopada zeszłego roku podczas posiedzenia Ecofinu (konferencji ministrów finansów krajów UE) okazało się, że są równi i równiejsi (Niemcy i Francja). Od tego momentu zaczęto zresztą głośno mówić o "Europie dwóch prędkości". Okazuje się jednak, że faktyczny podział jest try-, a nie dychotomiczny. Kraje "drugiej prędkości" podzieliły się bowiem na "cichych", którzy nie protestują przeciwko łamaniu prawa przez "wielkich unijnych braci", i "gęgaczy". Polska dołączyła do gęgających niepokornych.
Coś wybuchnie
25 marca rozpoczyna się szczyt Unii Europejskiej. Szczyt jak szczyt, niczego zapewne nie zmieni, w kilku sprawach musi się jednak wypowiedzieć. Po pierwsze, trudno nie dostrzegać, że Europa wkroczyła w trzeci rok stagnacji, co boli, zwłaszcza przy dynamizmie Stanów Zjednoczonych i ożywieniu w gospodarce japońskiej. Po drugie, trudno pominąć milczeniem wydarzenia 25 listopada ubiegłego roku, kiedy Niemcy i Francja, przy cichej aprobacie Anglii, złamały ustalenia paktu stabilizacji i rozwoju dotyczące deficytu budżetowego. Po trzecie wreszcie, trwa - podsycana sporami o unijną konstytucję - walka o wpływy i władzę w unii. Takie nagromadzenie dynamitu sprawiało, że bardzo prawdopodobny był wybuch. Nikt jednak nie przypuszczał, że będzie to "list sześciu".
Bunt szaraków
List jest dość powierzchowny, jego treść to pięć banałów. Szóstka protestuje przeciwko łamaniu przez Niemcy i Francję paktu stabilizacji i rozwoju, czyli bezkarnemu przekraczaniu przez nie ustalonej na 3 proc. PKB granicy deficytu budżetowego. Tym samym daje do zrozumienia, że w przyszłości nie będzie tolerować żadnych prób dyktatu ze strony wielkich. Zastanawiać może skład szóstki. Nie pasuje tu żaden klucz: ani wielkości państwa, bo nie podpisały listu małe kraje skandynawskie, Austria (razem z krajami korony świętych Stefana i Wacława), Grecja, Belgia, Luksemburg ani Irlandia (w tym ostatnim wypadku z oczywistych powodów, bowiem kraj ten przewodniczy UE); ani ideologii politycznej, bo list podpisało dwóch chadeków, dwóch socjalistów i dwóch bliżej nie określonych centroprawicowców; ani koncepcji ekonomicznych (nie podpisały dokumentu protestujące w listopadzie państwa skandynawskie, Austria i Belgia, a podpisały Włochy, które głosowały wtedy za uniewinnieniem Niemiec i Francji), ani polityki fiskalnej, bowiem wśród protestujących są Włochy i Holandia, które wprawdzie przestrzegają uzgodnień dotyczących deficytu budżetowego, ale przekroczyły ustaloną granicę długu, oraz Polska, nie wypełniająca żadnego z tych warunków. W tej sytuacji logiczny jest wniosek, że każde z tych państw kierowało się innymi motywami, które w sumie złożyły się na cichutki bunt szaraków.
Granica polsko-hiszpańska
Inicjatorem listu - wedle źródeł dobrze poinformowanych - był José Maria Aznar. Aznar wie, że jego kariera męża stanu dobiega końca i chętnie zakończyłby ją mocnym uderzeniem. Dlatego w sobotę 14 lutego wczesnym popołudniem zadzwonił - jak się dowiedzieliśmy - do Leszka Millera. Polski premier już wcześniej przygotowywał z szefem hiszpańskiego rządu oświadczenie, które mieli wygłosić na madryckim szczycie, nawołując do przestrzegania ustaleń z Nicei oraz dyscypliny budżetowej. Zmiana koncepcji polegała na zastąpieniu oświadczenia listem do KE podpisanym przez kilku europejskich przywódców. Najważniejszy był jedyny z większych, czyli Berlusconi. Ponoć trochę się krygował (wszak jego minister finansów w listopadzie głosował za niewyciąganiem konsekwencji wobec Niemców i Francji), ale urażony tym, że mimo przynależności do grupy G-8 nie został zaproszony na szczyt wielkich, inicjatywę poparł. Podobnie, choć zapewne z innych powodów, postąpili dwaj panowie B - Portugalczyk Barroso i Holender Balkenende. Chętnie dołączył do tego grona Estończyk Juhan Parts, którego partia wyłoniła się z niebytu przed dwoma laty. Parts walczy dla swego kraju o żółtą koszulkę lidera reform gospodarczych i uznanie polityczne.
Olimpijski spokój Brukseli
Analitycy polityczni dość niemrawo przystąpili do rozważań nad konsekwencjami listu. Portal internetowy EUobserver.com, specjalizujący się w komentowaniu spraw unijnych, napisał, że "list może na nowo zaognić konflikt między skłóconymi państwami europejskimi". Funkcjonariusze unijni byli zbulwersowani dokumentem i przebąkiwali o "polonizacji obyczajów" we wspólnocie. Z kolei szefowie dyplomacji krajów sygnatariuszy listu starali się bagatelizować jego znaczenie.
Stare europejskie wygi zachowują jednak olimpijski spokój. Według nich, akcja będzie miała umiarkowane konsekwencje. Francję i Niemcy trzeba potępić, to oczywiste, zwłaszcza w sytuacji, gdy sprawa ich deficytu trafiła do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Na słownych potępieniach zapewne się jednak skończy. Drobnym drukiem w którejś z tysięcy wytycznych unijnych zapisze się także, że "w wyjątkowych wypadkach deficyt budżetu może przekraczać ustalenia paktu stabilizacji i rozwoju". Dodatkowo kraje buntownicy otrzymają propozycje obsadzenia kilku wakujących posad starszych referentów w stosownych komisjach.
Wtedy wszyscy zadowoleni rozjadą się do domów z przeświadczeniem, że mamy nowy, wspaniały, wspólny, europejski dom.
Michał Zieliński
Grzegorz Sadowski
Coś wybuchnie
25 marca rozpoczyna się szczyt Unii Europejskiej. Szczyt jak szczyt, niczego zapewne nie zmieni, w kilku sprawach musi się jednak wypowiedzieć. Po pierwsze, trudno nie dostrzegać, że Europa wkroczyła w trzeci rok stagnacji, co boli, zwłaszcza przy dynamizmie Stanów Zjednoczonych i ożywieniu w gospodarce japońskiej. Po drugie, trudno pominąć milczeniem wydarzenia 25 listopada ubiegłego roku, kiedy Niemcy i Francja, przy cichej aprobacie Anglii, złamały ustalenia paktu stabilizacji i rozwoju dotyczące deficytu budżetowego. Po trzecie wreszcie, trwa - podsycana sporami o unijną konstytucję - walka o wpływy i władzę w unii. Takie nagromadzenie dynamitu sprawiało, że bardzo prawdopodobny był wybuch. Nikt jednak nie przypuszczał, że będzie to "list sześciu".
Bunt szaraków
List jest dość powierzchowny, jego treść to pięć banałów. Szóstka protestuje przeciwko łamaniu przez Niemcy i Francję paktu stabilizacji i rozwoju, czyli bezkarnemu przekraczaniu przez nie ustalonej na 3 proc. PKB granicy deficytu budżetowego. Tym samym daje do zrozumienia, że w przyszłości nie będzie tolerować żadnych prób dyktatu ze strony wielkich. Zastanawiać może skład szóstki. Nie pasuje tu żaden klucz: ani wielkości państwa, bo nie podpisały listu małe kraje skandynawskie, Austria (razem z krajami korony świętych Stefana i Wacława), Grecja, Belgia, Luksemburg ani Irlandia (w tym ostatnim wypadku z oczywistych powodów, bowiem kraj ten przewodniczy UE); ani ideologii politycznej, bo list podpisało dwóch chadeków, dwóch socjalistów i dwóch bliżej nie określonych centroprawicowców; ani koncepcji ekonomicznych (nie podpisały dokumentu protestujące w listopadzie państwa skandynawskie, Austria i Belgia, a podpisały Włochy, które głosowały wtedy za uniewinnieniem Niemiec i Francji), ani polityki fiskalnej, bowiem wśród protestujących są Włochy i Holandia, które wprawdzie przestrzegają uzgodnień dotyczących deficytu budżetowego, ale przekroczyły ustaloną granicę długu, oraz Polska, nie wypełniająca żadnego z tych warunków. W tej sytuacji logiczny jest wniosek, że każde z tych państw kierowało się innymi motywami, które w sumie złożyły się na cichutki bunt szaraków.
Granica polsko-hiszpańska
Inicjatorem listu - wedle źródeł dobrze poinformowanych - był José Maria Aznar. Aznar wie, że jego kariera męża stanu dobiega końca i chętnie zakończyłby ją mocnym uderzeniem. Dlatego w sobotę 14 lutego wczesnym popołudniem zadzwonił - jak się dowiedzieliśmy - do Leszka Millera. Polski premier już wcześniej przygotowywał z szefem hiszpańskiego rządu oświadczenie, które mieli wygłosić na madryckim szczycie, nawołując do przestrzegania ustaleń z Nicei oraz dyscypliny budżetowej. Zmiana koncepcji polegała na zastąpieniu oświadczenia listem do KE podpisanym przez kilku europejskich przywódców. Najważniejszy był jedyny z większych, czyli Berlusconi. Ponoć trochę się krygował (wszak jego minister finansów w listopadzie głosował za niewyciąganiem konsekwencji wobec Niemców i Francji), ale urażony tym, że mimo przynależności do grupy G-8 nie został zaproszony na szczyt wielkich, inicjatywę poparł. Podobnie, choć zapewne z innych powodów, postąpili dwaj panowie B - Portugalczyk Barroso i Holender Balkenende. Chętnie dołączył do tego grona Estończyk Juhan Parts, którego partia wyłoniła się z niebytu przed dwoma laty. Parts walczy dla swego kraju o żółtą koszulkę lidera reform gospodarczych i uznanie polityczne.
Olimpijski spokój Brukseli
Analitycy polityczni dość niemrawo przystąpili do rozważań nad konsekwencjami listu. Portal internetowy EUobserver.com, specjalizujący się w komentowaniu spraw unijnych, napisał, że "list może na nowo zaognić konflikt między skłóconymi państwami europejskimi". Funkcjonariusze unijni byli zbulwersowani dokumentem i przebąkiwali o "polonizacji obyczajów" we wspólnocie. Z kolei szefowie dyplomacji krajów sygnatariuszy listu starali się bagatelizować jego znaczenie.
Stare europejskie wygi zachowują jednak olimpijski spokój. Według nich, akcja będzie miała umiarkowane konsekwencje. Francję i Niemcy trzeba potępić, to oczywiste, zwłaszcza w sytuacji, gdy sprawa ich deficytu trafiła do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Na słownych potępieniach zapewne się jednak skończy. Drobnym drukiem w którejś z tysięcy wytycznych unijnych zapisze się także, że "w wyjątkowych wypadkach deficyt budżetu może przekraczać ustalenia paktu stabilizacji i rozwoju". Dodatkowo kraje buntownicy otrzymają propozycje obsadzenia kilku wakujących posad starszych referentów w stosownych komisjach.
Wtedy wszyscy zadowoleni rozjadą się do domów z przeświadczeniem, że mamy nowy, wspaniały, wspólny, europejski dom.
Michał Zieliński
Grzegorz Sadowski
SzeŚciu wspaniaŁych |
---|
|
WŁODZIMIERZ CIMOSZEWICZ minister spraw zagranicznych RP Intencje listu są jak najbardziej pozytywne. Zawiera on wyraźne przesłanie dotyczące tego, na czym Polsce - i pozostałym sygnatariuszom - najbardziej zależy. Do priorytetów w ramach strategii lizbońskiej - czy też "inicjatywy na rzecz wzrostu" - zaliczam przede wszystkim przyspieszenie rozwoju gospodarczego i tworzenie miejsc pracy. Ponieważ Hiszpania, inspirator listu, oraz pozostałe kraje, które go podpisały, mają takie jak my zdanie na temat tych celów, było naturalne, że przyłączyliśmy się do akcji. To jest inicjatywa otwarta dla każdego. Wysyłamy wyraźny sygnał dotyczący tego, jak część państw - reprezentujących północ i południe, kraje członkowskie i przystępujące - postrzega europejskie cele na najbliższe lata. W interesie nas wszystkich jest realizowanie tych założeń od pierwszych dni funkcjonowania poszerzonej unii. W tym wypadku "grzech zaniedbania" mściłby się na nas wszystkich przez wiele lat. |
Pięć zadań dla unii Najważniejsze tezy "listu sześciu" |
---|
|
Więcej możesz przeczytać w 9/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.