Broń gazowa może być użyta przez Moskwę w razie jakiegokolwiek kryzysu w stosunkach rosyjsko-polskich
Berlin został prawdopodobnie uprzedzony o zakręceniu gazowego kurka przez Gazprom i zdołał się na to przygotować. Takie niemiecko-rosyjskie rozmowy nie muszą dziwić, bowiem Ruhrgas jest jednym z udziałowców Gazpromu. Jeśli więc Niemcy nie będą protestować przeciw pogwałceniu umów na dostawy gazu, będzie to najlepszy dowód, że Białoruś i Polska zostały pozbawione surowca za ich cichym przyzwoleniem.
Licząc się ze Schröderem, Moskwa zupełnie zignorowała Millera. Ale polski premier i rząd dały po temu pretekst. W grudniu 2003 r. rząd Millera zerwał umowy na dostawy gazu z Norwegii i Danii. Uznano je za nieopłacalne. Minęły trzy miesiące i mamy skutki tamtego "sukcesu" - stanęliśmy na krawędzi katastrofy energetycznej. Spór między Rosją i Białorusią o ceny oraz kontrolę nad białoruskim monopolistą gazowym Biełtransgazem doprowadził do tego, że Polska przez 14 godzin była pozbawiona dostaw strategicznego surowca. To wystarczyło, by Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo (PGNiG) musiało zmniejszyć ilość dostarczanego gazu do zakładów chemicznych w Puławach, Policach, Tarnowie, Włocławku i Kędzierzynie. Musiały one ograniczyć swoją produkcję, niektóre prawie o połowę. Gdyby przerwa w dostawach trwała 24 godziny, poważne problemy dotknęłyby praktycznie cały duży przemysł.
Tym razem uniknęliśmy najgorszego. Zapasy, dostawy z krajowych źródeł oraz gaz płynący przez Ukrainę i z Norwegii (przez Zgorzelec) wystarczyły, aby zaspokoić potrzeby odbiorców indywidualnych. Następnym razem może być gorzej.
Zakręcanie kurka
Białoruś dotychczas otrzymywała z Rosji gaz po superpreferencyjnej cenie 30 USD za 1000 m3 (światowa cena gazu to obecnie 100-120 USD za 1000 m3). Kontrakt wygasł, a dostarczający surowiec Gazprom liczył na to, iż podczas negocjacji nowej umowy uda mu się w pakiecie tanio kupić Biełtransgaz. Białoruski rząd odrzucił jednak propozycję sprzedania monopolisty, więc Rosjanie zakręcili kurek z gazem. Nie uczynili tego po raz pierwszy: po ten argument często sięgali w negocjacjach z Mińskiem (nie tylko zresztą z nim - podobnie w przeszłości potraktowali m.in. Gruzję i Litwę). Białorusini nauczyli się, w jaki sposób rozwiązywać tego typu kryzysy - po prostu brali sobie gaz z rurociągów, które przechodzą tranzytem do Polski i Niemiec. Tym razem stała się rzecz bezprecedensowa: Gazprom oskarżył Biełtransgaz o kradzież surowca i zamknął kurki wszystkich rurociągów - zarówno białoruskich, jak i tranzytowych.
Zamknięcie rurociągu jamalskiego sprawiło, że gaz przestał docierać do Polski oraz Niemiec. Nasi zachodni sąsiedzi są przygotowani na tego typu kryzysy - gaz kupują także od Norwegii, Holandii, Danii i Wielkiej Brytanii. Natomiast większość gazu rosyjskiego dociera do nich południową drogą przez Ukrainę, Słowację i Czechy. Polska nie stworzyła sobie praktycznie żadnej możliwości wyboru dostawcy. Zdecydowana większość gazu dociera do nas z Rosji tranzytem przez Białoruś i Ukrainę. Część dziennego zapotrzebowania pokrywają krajowe źródła. Norweski gaz, który dociera do nas przez połączenie w Zgorzelcu, stanowi tylko mały procent dziennego zużycia. W dodatku nie ma możliwości zwiększenia tych dostaw.
Broń gazowa
Kurek z gazem dla odbiorców indywidualnych zawsze zakręca się w ostateczności, a do zaspokojenia potrzeb grzewczych wystarczą właściwie źródła krajowe oraz niewielki import. Nie zmienia to faktu, że wojna gazowa na wschodniej granicy może mieć dla nas katastrofalne konsekwencje. W pierwszej kolejności surowca zostały pozbawione zakłady azotowe - pięć największych fabryk (Police, Tarnów, Włocławek, Kędzierzyn i Puławy) pobiera 20 proc. gazu zużywanego każdego dnia w naszym kraju. Gdyby kryzys potrwał dłużej, kurek zostałby zakręcony kolejnym wielkim przedsiębiorstwom - Orlenowi w Płocku czy Hucie Katowice. Pozbawienie ich dopływu surowca doprowadziłoby do kosztownych przestojów. Brak gazu zakłady rekompensowałyby sobie zwiększonymi dostawami prądu. Nie ma szans, aby tak duży pobór elektryczności wytrzymała nasza sieć energetyczna. Poza tym zamknięcie rurociągu jamalskiego sprawiło, że do Polski płynął gaz tylko przez połączenia na południu kraju. Największe braki surowca wystąpiły więc na Pomorzu.
Białorusko-rosyjski kryzys został rozwiązany tymczasowo. Mińsk podpisał umowę na dostawy gazu po wyższej cenie (prawie 50 USD za 1000 m3), ale kontrakt ma obowiązywać tylko przez 10 dni. Po tym czasie zakręcanie gazowego kurka ponownie będzie nam grozić. I będzie tak dopóty, dopóki Moskwa będzie sprzedawać Mińskowi (a także Kijowowi) surowiec po preferencyjnych cenach. Rosja traktuje Białoruś i Ukrainę jako swoje strefy wpływów i w związku z tym oferuje im surowiec za niższą cenę. Ponieważ przemysł tych krajów jest w stopniu nieporównywalnie większym niż w wypadku Polski zależny od gazu, chętnie korzystają one z rosyjskiej oferty. Skutek jest taki, że właściwie każdy spór polityczny między Putinem a Łukaszenką albo Kuczmą może się zakończyć odcięciem dostaw surowca, a w konsekwencji dramatycznym kryzysem polskiej gospodarki. Nie można także wykluczyć użycia "broni gazowej" w razie kryzysu w relacjach rosyjsko-polskich.
Fiński przykład
Rozwiązaniem pozwalającym nam uniezależnić się od kaprysów Kremla jest zróżnicowanie źródeł zaopatrzenia kraju w gaz. Mrzonką są koncepcje o zaspokojeniu potrzeb z krajowych źródeł - jest ich zbyt mało, a produkcja nie nadąża za wzrostem popytu. Nie uda nam się też podłączyć do gazociągów biegnących przez Czechy i Słowację - budowę połączeń do Polski utrudniają przede wszystkim góry. Trudno też liczyć na dostawy płynące przez Niemcy, skoro Berlin stawia na gaz dostarczany rurociągiem jamalskim i wyjątkowo drogo sobie liczy za jego transport do polskiej granicy.
Warto się przyjrzeć rozwiązaniom przyjętym w Finlandii. Helsinki są praktycznie w stu procentach zależne od dostaw gazu z Moskwy, a mimo to nigdy nie miały problemów podobnych do naszych. Finlandia jest połączona z Rosją gazociągami, które nie przechodzą przez inne kraje. Od zawsze płaci też za dostawy gazu wolnorynkowe ceny. A i tak Finowie zabezpieczają się na wypadek rosyjskich nacisków. Właśnie rozpoczęli budowę elektrowni atomowej, która pozwoli im przynajmniej częściowo uniezależnić energetykę od gazu płynącego z Rosji.
Pusta agrafka
W Europie istnieją dwa realne źródła pozyskiwania gazu: Rosja i Skandynawia. Za rządów Jerzego Buka PGNiG podpisał umowę z Norwegią (we wrześniu 2001 r.). W latach 2008-2024 mieliśmy kupić stamtąd 74 mld m3 gazu. W zamian pięć norweskich kompanii gazowych sfinansowałoby budowę 1100-kilometrowego rurociągu biegnącego po dnie Bałtyku do Niechorza. W marcu 2002 r. miały ruszyć prace związane z budową Baltic Pipe - łączącej bezpośrednio złoża duńskie z Polską. Według przyjętych ustaleń, roboty zakończyłyby się w listopadzie ubiegłego roku.
Umowy ze Skandynawami od początku były atakowane przez opozycyjny wtedy SLD. Kiedy rząd Leszka Millera doszedł do władzy, natychmiast zawiesił ich realizację. Ostatecznie w grudniu ubiegłego roku zostały one zerwane. Podano dwa oficjalne powody: nadmiar gazu na polskim rynku w okolicach 2010 r. oraz niewypełnienie przez Norwegów warunku znalezienia odbiorców na dodatkowe 3 mld m3. Uznano więc, że lepiej zrezygnować z opcji skandynawskiej, niż potraktować umowy z Gazpromem jako uzupełnienie dostaw z Norwegii i Danii.
Polska jest jednym z najmniejszych konsumentów gazu w Europie. Będzie się to jednak zmieniać, bo tylko w ubiegłym roku jego zużycie wzrosło o 10 proc. Dlatego trzeba opracować strategię sprowadzania tego surowca do kraju. Gdyby wykorzystać przygotowane przez rząd Buzka koncepcje, w ciągu roku moglibyśmy mieć gaz z duńskiego rurociągu. PGNiG w reakcji na kryzys na wschodniej granicy od razu podpisał ze Statoil memorandum na dostawy gazu z Norwegii. Premier Miller natychmiast podkreślił, że nie będą one jednak przebiegać według umów wynegocjowanych przez jego poprzednika. Może to oznaczać powrót do koncepcji gazociągu Bernau - Szczecin, który stanowi swego rodzaju agrafkę na rurociągu jamalskim. Za rosyjski gaz dostarczany z Niemiec będziemy płacić jak za norweski, ale w razie zakręcenia kurka - jakie nastąpiło w ubiegłym tygodniu - agrafka także będzie pusta.
Cena suwerenności
Gaz z rurociągu Bernau - Szczecin nie może być tańszy niż dostarczony bezpośrednio z niedoszłego gazociągu norweskiego. Po drodze swoją (najwyższą w Europie) cenę za transport doliczą przecież Niemcy. W rezultacie za podwójne uzależnienie od jednego dostawcy zapłacimy drożej.
Tranzyt gazu wbrew często powtarzanym zaklęciom nie jest przedsięwzięciem czysto ekonomicznym, ma on - czego nie ukrywają Rosjanie - mocny wymiar polityczny, a wręcz strategiczny. Gazociąg z Norwegii jest jedyną realną gwarancją naszego bezpieczeństwa. Na dodatek - wbrew kłamliwej opinii - nie dopłacilibyśmy do norweskiego gazu ani grosza.
Licząc się ze Schröderem, Moskwa zupełnie zignorowała Millera. Ale polski premier i rząd dały po temu pretekst. W grudniu 2003 r. rząd Millera zerwał umowy na dostawy gazu z Norwegii i Danii. Uznano je za nieopłacalne. Minęły trzy miesiące i mamy skutki tamtego "sukcesu" - stanęliśmy na krawędzi katastrofy energetycznej. Spór między Rosją i Białorusią o ceny oraz kontrolę nad białoruskim monopolistą gazowym Biełtransgazem doprowadził do tego, że Polska przez 14 godzin była pozbawiona dostaw strategicznego surowca. To wystarczyło, by Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo (PGNiG) musiało zmniejszyć ilość dostarczanego gazu do zakładów chemicznych w Puławach, Policach, Tarnowie, Włocławku i Kędzierzynie. Musiały one ograniczyć swoją produkcję, niektóre prawie o połowę. Gdyby przerwa w dostawach trwała 24 godziny, poważne problemy dotknęłyby praktycznie cały duży przemysł.
Tym razem uniknęliśmy najgorszego. Zapasy, dostawy z krajowych źródeł oraz gaz płynący przez Ukrainę i z Norwegii (przez Zgorzelec) wystarczyły, aby zaspokoić potrzeby odbiorców indywidualnych. Następnym razem może być gorzej.
Zakręcanie kurka
Białoruś dotychczas otrzymywała z Rosji gaz po superpreferencyjnej cenie 30 USD za 1000 m3 (światowa cena gazu to obecnie 100-120 USD za 1000 m3). Kontrakt wygasł, a dostarczający surowiec Gazprom liczył na to, iż podczas negocjacji nowej umowy uda mu się w pakiecie tanio kupić Biełtransgaz. Białoruski rząd odrzucił jednak propozycję sprzedania monopolisty, więc Rosjanie zakręcili kurek z gazem. Nie uczynili tego po raz pierwszy: po ten argument często sięgali w negocjacjach z Mińskiem (nie tylko zresztą z nim - podobnie w przeszłości potraktowali m.in. Gruzję i Litwę). Białorusini nauczyli się, w jaki sposób rozwiązywać tego typu kryzysy - po prostu brali sobie gaz z rurociągów, które przechodzą tranzytem do Polski i Niemiec. Tym razem stała się rzecz bezprecedensowa: Gazprom oskarżył Biełtransgaz o kradzież surowca i zamknął kurki wszystkich rurociągów - zarówno białoruskich, jak i tranzytowych.
Zamknięcie rurociągu jamalskiego sprawiło, że gaz przestał docierać do Polski oraz Niemiec. Nasi zachodni sąsiedzi są przygotowani na tego typu kryzysy - gaz kupują także od Norwegii, Holandii, Danii i Wielkiej Brytanii. Natomiast większość gazu rosyjskiego dociera do nich południową drogą przez Ukrainę, Słowację i Czechy. Polska nie stworzyła sobie praktycznie żadnej możliwości wyboru dostawcy. Zdecydowana większość gazu dociera do nas z Rosji tranzytem przez Białoruś i Ukrainę. Część dziennego zapotrzebowania pokrywają krajowe źródła. Norweski gaz, który dociera do nas przez połączenie w Zgorzelcu, stanowi tylko mały procent dziennego zużycia. W dodatku nie ma możliwości zwiększenia tych dostaw.
Broń gazowa
Kurek z gazem dla odbiorców indywidualnych zawsze zakręca się w ostateczności, a do zaspokojenia potrzeb grzewczych wystarczą właściwie źródła krajowe oraz niewielki import. Nie zmienia to faktu, że wojna gazowa na wschodniej granicy może mieć dla nas katastrofalne konsekwencje. W pierwszej kolejności surowca zostały pozbawione zakłady azotowe - pięć największych fabryk (Police, Tarnów, Włocławek, Kędzierzyn i Puławy) pobiera 20 proc. gazu zużywanego każdego dnia w naszym kraju. Gdyby kryzys potrwał dłużej, kurek zostałby zakręcony kolejnym wielkim przedsiębiorstwom - Orlenowi w Płocku czy Hucie Katowice. Pozbawienie ich dopływu surowca doprowadziłoby do kosztownych przestojów. Brak gazu zakłady rekompensowałyby sobie zwiększonymi dostawami prądu. Nie ma szans, aby tak duży pobór elektryczności wytrzymała nasza sieć energetyczna. Poza tym zamknięcie rurociągu jamalskiego sprawiło, że do Polski płynął gaz tylko przez połączenia na południu kraju. Największe braki surowca wystąpiły więc na Pomorzu.
Białorusko-rosyjski kryzys został rozwiązany tymczasowo. Mińsk podpisał umowę na dostawy gazu po wyższej cenie (prawie 50 USD za 1000 m3), ale kontrakt ma obowiązywać tylko przez 10 dni. Po tym czasie zakręcanie gazowego kurka ponownie będzie nam grozić. I będzie tak dopóty, dopóki Moskwa będzie sprzedawać Mińskowi (a także Kijowowi) surowiec po preferencyjnych cenach. Rosja traktuje Białoruś i Ukrainę jako swoje strefy wpływów i w związku z tym oferuje im surowiec za niższą cenę. Ponieważ przemysł tych krajów jest w stopniu nieporównywalnie większym niż w wypadku Polski zależny od gazu, chętnie korzystają one z rosyjskiej oferty. Skutek jest taki, że właściwie każdy spór polityczny między Putinem a Łukaszenką albo Kuczmą może się zakończyć odcięciem dostaw surowca, a w konsekwencji dramatycznym kryzysem polskiej gospodarki. Nie można także wykluczyć użycia "broni gazowej" w razie kryzysu w relacjach rosyjsko-polskich.
Fiński przykład
Rozwiązaniem pozwalającym nam uniezależnić się od kaprysów Kremla jest zróżnicowanie źródeł zaopatrzenia kraju w gaz. Mrzonką są koncepcje o zaspokojeniu potrzeb z krajowych źródeł - jest ich zbyt mało, a produkcja nie nadąża za wzrostem popytu. Nie uda nam się też podłączyć do gazociągów biegnących przez Czechy i Słowację - budowę połączeń do Polski utrudniają przede wszystkim góry. Trudno też liczyć na dostawy płynące przez Niemcy, skoro Berlin stawia na gaz dostarczany rurociągiem jamalskim i wyjątkowo drogo sobie liczy za jego transport do polskiej granicy.
Warto się przyjrzeć rozwiązaniom przyjętym w Finlandii. Helsinki są praktycznie w stu procentach zależne od dostaw gazu z Moskwy, a mimo to nigdy nie miały problemów podobnych do naszych. Finlandia jest połączona z Rosją gazociągami, które nie przechodzą przez inne kraje. Od zawsze płaci też za dostawy gazu wolnorynkowe ceny. A i tak Finowie zabezpieczają się na wypadek rosyjskich nacisków. Właśnie rozpoczęli budowę elektrowni atomowej, która pozwoli im przynajmniej częściowo uniezależnić energetykę od gazu płynącego z Rosji.
Pusta agrafka
W Europie istnieją dwa realne źródła pozyskiwania gazu: Rosja i Skandynawia. Za rządów Jerzego Buka PGNiG podpisał umowę z Norwegią (we wrześniu 2001 r.). W latach 2008-2024 mieliśmy kupić stamtąd 74 mld m3 gazu. W zamian pięć norweskich kompanii gazowych sfinansowałoby budowę 1100-kilometrowego rurociągu biegnącego po dnie Bałtyku do Niechorza. W marcu 2002 r. miały ruszyć prace związane z budową Baltic Pipe - łączącej bezpośrednio złoża duńskie z Polską. Według przyjętych ustaleń, roboty zakończyłyby się w listopadzie ubiegłego roku.
Umowy ze Skandynawami od początku były atakowane przez opozycyjny wtedy SLD. Kiedy rząd Leszka Millera doszedł do władzy, natychmiast zawiesił ich realizację. Ostatecznie w grudniu ubiegłego roku zostały one zerwane. Podano dwa oficjalne powody: nadmiar gazu na polskim rynku w okolicach 2010 r. oraz niewypełnienie przez Norwegów warunku znalezienia odbiorców na dodatkowe 3 mld m3. Uznano więc, że lepiej zrezygnować z opcji skandynawskiej, niż potraktować umowy z Gazpromem jako uzupełnienie dostaw z Norwegii i Danii.
Polska jest jednym z najmniejszych konsumentów gazu w Europie. Będzie się to jednak zmieniać, bo tylko w ubiegłym roku jego zużycie wzrosło o 10 proc. Dlatego trzeba opracować strategię sprowadzania tego surowca do kraju. Gdyby wykorzystać przygotowane przez rząd Buzka koncepcje, w ciągu roku moglibyśmy mieć gaz z duńskiego rurociągu. PGNiG w reakcji na kryzys na wschodniej granicy od razu podpisał ze Statoil memorandum na dostawy gazu z Norwegii. Premier Miller natychmiast podkreślił, że nie będą one jednak przebiegać według umów wynegocjowanych przez jego poprzednika. Może to oznaczać powrót do koncepcji gazociągu Bernau - Szczecin, który stanowi swego rodzaju agrafkę na rurociągu jamalskim. Za rosyjski gaz dostarczany z Niemiec będziemy płacić jak za norweski, ale w razie zakręcenia kurka - jakie nastąpiło w ubiegłym tygodniu - agrafka także będzie pusta.
Cena suwerenności
Gaz z rurociągu Bernau - Szczecin nie może być tańszy niż dostarczony bezpośrednio z niedoszłego gazociągu norweskiego. Po drodze swoją (najwyższą w Europie) cenę za transport doliczą przecież Niemcy. W rezultacie za podwójne uzależnienie od jednego dostawcy zapłacimy drożej.
Tranzyt gazu wbrew często powtarzanym zaklęciom nie jest przedsięwzięciem czysto ekonomicznym, ma on - czego nie ukrywają Rosjanie - mocny wymiar polityczny, a wręcz strategiczny. Gazociąg z Norwegii jest jedyną realną gwarancją naszego bezpieczeństwa. Na dodatek - wbrew kłamliwej opinii - nie dopłacilibyśmy do norweskiego gazu ani grosza.
Więcej możesz przeczytać w 9/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.