Bush kontra kto? Republikanin Teddy Roosevelt zapytany w 1912 r., czy będzie kandydował na prezydenta, odparł: "Mój kapelusz jest już na ringu". Od tego czasu powiedzenie "rzucić kapelusz na ring" oznacza oficjalne zgłoszenie kandydatury w wyborach prezydenckich. Kapelusz George'a Busha został już rzucony.
Nie jest jednak przesądzone, czy kolejny kapelusz na ringu będzie należał do senatora Johna Kerry'ego. Do niedawna wydawało się, że nominację z ramienia Partii Demokratycznej John Forbes Kerry ma w kieszeni, ale po wycofaniu się z kampanii Howarda Deana sytuacja może się zmienić. Nie wiadomo, jak podzieli się elektorat Deana. On sam nie poparł oficjalnie żadnego z kandydatów, ale wyraża się z uznaniem o Johnie Edwardsie, który może odziedziczyć po nim sporo głosów.
Nie tylko Howard Dean jest po stronie senatora z Karoliny Północnej; po jego stronie jest również tradycja. Zgodnie z nią, jeśli wybory ma wygrać demokrata, to jest to demokrata z Południa. Dlaczego? Polityczny punkt ciężkości USA przesunął się w ostatnich dekadach w kierunku gęsto zaludnionego "pasa słońca", jak nazywa się Południe. Poza tym ta część kraju jest tradycyjnie konserwatywna, więc demokratyczni kandydaci południowcy mają opinię umiarkowanych, w odróżnieniu od bardziej lewicowych przedstawicieli Nowej Anglii, do których należy senator Kerry.
Po pierwsze - bezpieczeństwo, po drugie - uczciwość
Pierwszy raz od najchłodniejszych lat zimnej wojny jednym z zasadniczych tematów debaty wyborczej będzie bezpieczeństwo USA. Kandydaci obu partii będą musieli zająć stanowisko wobec takich kwestii, jak szczelność granic Ameryki, bezpieczeństwo jej obywateli, wojna z terroryzmem i - oczywiście - wojna w Iraku. Wywoła to również dyskusję na temat polityki zagranicznej USA - stanowiska kandydatów wobec NATO, relacji ze "starą" i "nową" Europą, zacieśniania lub rozluźniania sojuszy etc. Przy okazji debaty o bezpieczeństwie i kwestiach ekonomicznych pojawi się wątek wydatków na zbrojenia i inwestycji w "bezpieczeństwo narodowe" (homeland security) oraz wywiad i jego współpracę międzynarodową.
Zmieni się też metoda finansowania tej kampanii wyborczej. Będą to pierwsze wybory po wprowadzeniu prawa znanego jako ustawa McCaina - Feingolda. Zabrania ona zasilania kampanii przez tak zwane "miękkie pieniądze", czyli ogromne donacje dokonywane zazwyczaj przez korporacje i grupy interesów. Afera Enronu, korporacji, która prócz największego w historii skandalu z wykorzystaniem tzw. kreatywnej księgowości wsławiła się przeznaczaniem wielkich sum na dofinansowywanie polityków, przyczyniła się do uruchomienia kampanii na rzecz ograniczenia takiej działalności, słusznie uznanej za korupcyjną. Wprowadzenie ustawy McCaina - Feingolda to najistotniejsza zmiana w zasadach finansowania kampanii politycznych od czasu afery Watergate.
Rachuby w dolarach
Jeśli wziąć pod uwagę sondaż z ubiegłego tygodnia, przeprowadzony przez CNN i gazetę "USA Today", zarówno Kerry, jak i Edwards mogliby teoretycznie pokonać prezydenta. Wybierając między Kerrym a Bushem, 55 proc. Amerykanów głosowałoby na senatora z Massachusetts, a 43 proc. na obecnego prezydenta. Gdyby z Bushem walczył Edwards, dostałby on 54 proc. głosów.
Kandydat demokratów mógłby więc wygrać. Mógłby - jeżeli demokratom uda się zebrać pieniądze, które pozwolą się im utrzymać na ringu, kiedy rozpocznie się zmasowane uderzenie republikanów. Problem polega na tym, że republikanie pieniądze już mają (dotychczas ponad 170 mln USD), a demokraci dopiero je zbierają. Nawet zsumowane fundusze trzech najlepiej dofinansowanych kandydatów Partii Demokratycznej: Deana (41 mln USD - przy założeniu, że jego pieniądze zostałyby "w puli"), Edwardsa (16 mln USD) i Kerry'ego (25 mln USD), nie stanowiłyby przeciwwagi dla wyborczego budżetu prezydenta Busha.
Amerykańskie wybory prezydenckie są finansowane dwuetapowo. Podczas prawyborów kandydaci mogą zrezygnować z państwowych funduszy wyborczych, zdając się na pieniądze zebrane przez elektorat. Tę opcję wybrał prezydent Bush, skorzysta z niej również Kerry. Za następny etap kampanii - po prawyborach - zapłacą podatnicy. To, że obecna administracja ma już do dyspozycji znacznie więcej pieniędzy niż wszyscy demokraci razem, pozwoliło Bushowi przyjąć strategię finansowego "uprzedzającego uderzenia" i na wiele miesięcy przed wyborami rozpocząć telewizyjną kampanię reklamową. Wprawdzie badania dowodzą, że tak wczesna ofensywa nie wpływa wprost na notowania kandydata w przededniu wyborów, ale tym razem cel taktyczny jest inny.
- Sztab wyborczy Busha liczy na to, że zmuszając demokratów, by zareagowali już na tym etapie, skłoni ich do przedwczesnego zaangażowania finansowego w spoty reklamowe - mówi John Fortier, specjalista ds. kampanii wyborczych z American Enterprise Institute. - Może to oznaczać, że w gorętszym okresie wycieńczeni finansowo demokraci nie zdołają stawić czoła kampanii reklamowej prezydenta.
Armaty republikanów
Czy bohater wojenny John Forbes Kerry może budować kampanię na nieposzlakowanej opinii? Niedawny zarzut o domniemany romans z dziennikarką Associated Press jakoś się rozpłynął, media wyraźnie odstąpiły od tego tematu.
Republikanie nie przystąpili jeszcze do ataku. Karl Rove, główny strateg i doradca prezydenta Busha, czeka na właściwy moment. Można już jednak przewidzieć, jakie argumenty zostaną użyte przeciwko Kerry'emu. Zasiadając przez 19 lat w Senacie, Kerry zostawił bogaty zapis swoich preferencji politycznych. Republikanie - gdy nadejdzie właściwy moment - przypomną wyborcom, że senator jest przeciwnikiem kary śmierci, głosował za zmniejszeniem funduszy dla CIA i FBI, był zwolennikiem podwyższenia podatku na benzynę (grzech niewybaczalny dla większości Amerykanów) i jest lewicującym liberałem z najbardziej demokratycznego stanu Ameryki - Massachusetts.
Kerry będzie przedstawiany jako pozujący na "zwykłego Amerykanina" najzamożniejszy senator USA, populista wywodzący się z elity. Wprawdzie Bush również nie pochodzi z dzielnic biedy, ale adresowana do uboższej części elektoratu retoryka demokratów mniej przystoi multimilionerowi niż - powiedzmy - senatorowi Edwardsowi, który wychowywał się w biednej rodzinie. "Biały Dom z pewnością zarzuci senatorowi Kerry'emu, że jest politykiem o orientacji bardziej lewicowej niż główny nurt Partii Demokratycznej" - mówi prof. Larry Sabato z Katedry Nauk Politycznych University of Virginia.
John Forbes Kerry nie ma na razie problemów z wizerunkiem. Ma znacznie większy problem. Jego przeciwnikiem jest Karl Rove, mózg kampanii Busha. Błyskotliwy, bezwzględny i śmiertelnie skuteczny. Dokonał rzeczy niezwykłej: na przekór sześćdziesięcioletniej tradycji, zgodnie z którą partia prezydencka traci miejsca w wyborach do Senatu i Izby Reprezentantów podczas pierwszej kadencji, Rove doprowadził do zwycięstwa republikanów w obu izbach. Innym problemem Kerry'ego jest senator John Edwards.
Lider juŻ jest
Polityczne credo, które przedstawi wyborcom prezydent Bush, brzmi mniej więcej tak: Ameryka jest zagrożona, jest w stanie wojny z terroryzmem, potrzebuje lidera, którego siła, kompetencja i doświadczenie zagwarantują jej bezpieczeństwo. - To dobry argument. Dla wielu Amerykanów Bush jest prezydentem, który przeniósł wojnę z terroryzmem poza granice kraju - mówi John Fortier.
Bush zdyskontuje politycznie obalenie reżimu talibów, wyzwolenie Iraku i ujęcie Saddama. Nauczony doświadczeniami ojca, który również wygrał wojnę, a przegrał wybory, Bush junior nie ograniczy się jednak do retoryki wojennej. Jego strategia to wskazanie na sukcesy obecnej administracji: redukcję podatków, oznaki ożywienia gospodarczego, reformę ubezpieczeń dla osób starszych. W tak zwanych kwestiach kulturowych, dzielących Amerykę niemal na pół, prezydent opowie się za karą śmierci, przeciwko małżeństwom gejów, zezwoli na wydobycie ropy u wybrzeży Alaski. Bush jest również przeciwny aborcji, ale nie chce debaty o jej zakazie.
Podczas gdy Bush będzie przedstawiany w wyborach jako prezydent wojownik, jego konkurenci będą przypominać o tym, że w Iraku nie znaleziono broni masowego rażenia. Co więcej, jak wskazują sondaże, większość Amerykanów nie uznaje w tej chwili bezpieczeństwa za sprawę zasadniczą. Prawie 40 proc. uważa, że najistotniejsze problemy to bezrobocie i zły stan gospodarki, 20 proc. za najważniejsze uważa zagwarantowanie opieki zdrowotnej, a tylko 14 proc. respondentów na pierwszym miejscu wymienia terroryzm. Nie wolno jednak zapominać, że Bush nie rozpoczął jeszcze kampanii. "Dopiero się rozgrzewam" - mawia prezydent podczas bankietów przeznaczonych na zbieranie funduszy. Podczas gdy demokraci walczą między sobą w prawyborach, sztab prezydenta koncentruje się na zbieraniu pieniędzy. Prawdziwy sparing rozpocznie się, gdy prawybory wyłonią kontrkandydata. Wtedy też hasła polityczne zostaną wycyzelowane i starannie wymierzone w znanego już przeciwnika.
Barwy wojenne demokratów
Niezależnie od tego, czy kandydatem na prezydenta zostanie John Kerry czy John Edwards, demokraci wysuną na pierwszy plan kwestie walki z bezrobociem, stanu gospodarki, ubezpieczeń zdrowotnych oraz bezpieczeństwa narodowego i polityki zagranicznej. W tej właśnie kolejności.
Utrzymujące się na wysokim poziomie bezrobocie jest przez wielu Amerykanów kojarzone ze zjawiskiem "eksportowania" miejsc pracy za granicę. W takich sektorach, jak usługi, technologie informacyjne czy przemysł odzieżowy, utrata wielu miejsc pracy wiąże się z przenoszeniem produkcji lub usług do krajów, w których siła robocza jest znacznie tańsza - do Indii, Chin, RPA, Irlandii. Około 40 proc. rynku pracy programistów komputerowych wyeksportowano do Azji. Elementem debaty politycznej będzie więc nie tylko kwestia bezrobocia, ale również problem wyboru między globalizacją i wolnym rynkiem (oznacza to dalszy eksport miejsc pracy) a interwencją państwa. Protekcjonizm może się stać okrzykiem wojennym demokratów, zwłaszcza że Gregory Mankiw, główny ekonomista Białego Domu, oświadczył, iż administracja popiera przenoszenie produkcji za ocean.
Rozszerzenie opieki medycznej, które obiecują zarówno Kerry, jak i Edwards, jest równie ważne dla Amerykanów. W kraju, w którym około 20 proc. mieszkańców nie ma ubezpieczeń zdrowotnych, taki komunikat wyborczy wywoła ogromny odzew.
W sprawach związanych z terroryzmem demokraci różnią się od republikanów rozłożeniem akcentów: Biały Dom inwestuje głównie w zbrojenia; demokraci kładą nacisk na bezpieczeństwo narodowe, chcą przeznaczać pieniądze na uszczelnienie granic, wywiad, monitorowanie osób i towarów wpływających do kraju. "Do Ameryki rocznie wpływa 20 mln kontenerów ładunków, a tylko 3 proc. z nich jest poddanych inspekcji - mówi Scott Bates, wyborczy strateg demokratów. - Budżet na bezpieczeństwo narodowe jest dziesięciokrotnie mniejszy niż budżet Departamentu Obrony. Za 200 mln USD moglibyśmy wprowadzić system prześwietlający ładunki, wykrywający substancje radioaktywne lub broń innego typu. Chcemy wydać część pieniędzy przeznaczonych na zbrojenia na tego rodzaju zabezpieczenia".
W polityce zagranicznej demokraci będą się starali przełamać to, co postrzegają jako izolacjonizm i arogancję jego administracji wobec europejskich partnerów. Strateg demokratów, który pragnął zachować anonimowość, podkreśla: - Biały Dom przysparza Ameryce wrogów. Polityka zagraniczna tej ekipy nie tylko nie łagodzi sporów z byłymi sojusznikami, ale jest też arogancka wobec naszych obecnych partnerów.
O tym, czyj program przemówi bardziej do demokratycznego elektoratu, zadecydują prawybory w "superwtorek" 2 marca. Najprawdopodobniej już wtedy, kilka miesięcy przed konwencją wyborczą demokratów, poznamy ich kandydata.
Marta Fita-Czuchnowska
Nie tylko Howard Dean jest po stronie senatora z Karoliny Północnej; po jego stronie jest również tradycja. Zgodnie z nią, jeśli wybory ma wygrać demokrata, to jest to demokrata z Południa. Dlaczego? Polityczny punkt ciężkości USA przesunął się w ostatnich dekadach w kierunku gęsto zaludnionego "pasa słońca", jak nazywa się Południe. Poza tym ta część kraju jest tradycyjnie konserwatywna, więc demokratyczni kandydaci południowcy mają opinię umiarkowanych, w odróżnieniu od bardziej lewicowych przedstawicieli Nowej Anglii, do których należy senator Kerry.
Po pierwsze - bezpieczeństwo, po drugie - uczciwość
Pierwszy raz od najchłodniejszych lat zimnej wojny jednym z zasadniczych tematów debaty wyborczej będzie bezpieczeństwo USA. Kandydaci obu partii będą musieli zająć stanowisko wobec takich kwestii, jak szczelność granic Ameryki, bezpieczeństwo jej obywateli, wojna z terroryzmem i - oczywiście - wojna w Iraku. Wywoła to również dyskusję na temat polityki zagranicznej USA - stanowiska kandydatów wobec NATO, relacji ze "starą" i "nową" Europą, zacieśniania lub rozluźniania sojuszy etc. Przy okazji debaty o bezpieczeństwie i kwestiach ekonomicznych pojawi się wątek wydatków na zbrojenia i inwestycji w "bezpieczeństwo narodowe" (homeland security) oraz wywiad i jego współpracę międzynarodową.
Zmieni się też metoda finansowania tej kampanii wyborczej. Będą to pierwsze wybory po wprowadzeniu prawa znanego jako ustawa McCaina - Feingolda. Zabrania ona zasilania kampanii przez tak zwane "miękkie pieniądze", czyli ogromne donacje dokonywane zazwyczaj przez korporacje i grupy interesów. Afera Enronu, korporacji, która prócz największego w historii skandalu z wykorzystaniem tzw. kreatywnej księgowości wsławiła się przeznaczaniem wielkich sum na dofinansowywanie polityków, przyczyniła się do uruchomienia kampanii na rzecz ograniczenia takiej działalności, słusznie uznanej za korupcyjną. Wprowadzenie ustawy McCaina - Feingolda to najistotniejsza zmiana w zasadach finansowania kampanii politycznych od czasu afery Watergate.
Rachuby w dolarach
Jeśli wziąć pod uwagę sondaż z ubiegłego tygodnia, przeprowadzony przez CNN i gazetę "USA Today", zarówno Kerry, jak i Edwards mogliby teoretycznie pokonać prezydenta. Wybierając między Kerrym a Bushem, 55 proc. Amerykanów głosowałoby na senatora z Massachusetts, a 43 proc. na obecnego prezydenta. Gdyby z Bushem walczył Edwards, dostałby on 54 proc. głosów.
Kandydat demokratów mógłby więc wygrać. Mógłby - jeżeli demokratom uda się zebrać pieniądze, które pozwolą się im utrzymać na ringu, kiedy rozpocznie się zmasowane uderzenie republikanów. Problem polega na tym, że republikanie pieniądze już mają (dotychczas ponad 170 mln USD), a demokraci dopiero je zbierają. Nawet zsumowane fundusze trzech najlepiej dofinansowanych kandydatów Partii Demokratycznej: Deana (41 mln USD - przy założeniu, że jego pieniądze zostałyby "w puli"), Edwardsa (16 mln USD) i Kerry'ego (25 mln USD), nie stanowiłyby przeciwwagi dla wyborczego budżetu prezydenta Busha.
Amerykańskie wybory prezydenckie są finansowane dwuetapowo. Podczas prawyborów kandydaci mogą zrezygnować z państwowych funduszy wyborczych, zdając się na pieniądze zebrane przez elektorat. Tę opcję wybrał prezydent Bush, skorzysta z niej również Kerry. Za następny etap kampanii - po prawyborach - zapłacą podatnicy. To, że obecna administracja ma już do dyspozycji znacznie więcej pieniędzy niż wszyscy demokraci razem, pozwoliło Bushowi przyjąć strategię finansowego "uprzedzającego uderzenia" i na wiele miesięcy przed wyborami rozpocząć telewizyjną kampanię reklamową. Wprawdzie badania dowodzą, że tak wczesna ofensywa nie wpływa wprost na notowania kandydata w przededniu wyborów, ale tym razem cel taktyczny jest inny.
- Sztab wyborczy Busha liczy na to, że zmuszając demokratów, by zareagowali już na tym etapie, skłoni ich do przedwczesnego zaangażowania finansowego w spoty reklamowe - mówi John Fortier, specjalista ds. kampanii wyborczych z American Enterprise Institute. - Może to oznaczać, że w gorętszym okresie wycieńczeni finansowo demokraci nie zdołają stawić czoła kampanii reklamowej prezydenta.
Armaty republikanów
Czy bohater wojenny John Forbes Kerry może budować kampanię na nieposzlakowanej opinii? Niedawny zarzut o domniemany romans z dziennikarką Associated Press jakoś się rozpłynął, media wyraźnie odstąpiły od tego tematu.
Republikanie nie przystąpili jeszcze do ataku. Karl Rove, główny strateg i doradca prezydenta Busha, czeka na właściwy moment. Można już jednak przewidzieć, jakie argumenty zostaną użyte przeciwko Kerry'emu. Zasiadając przez 19 lat w Senacie, Kerry zostawił bogaty zapis swoich preferencji politycznych. Republikanie - gdy nadejdzie właściwy moment - przypomną wyborcom, że senator jest przeciwnikiem kary śmierci, głosował za zmniejszeniem funduszy dla CIA i FBI, był zwolennikiem podwyższenia podatku na benzynę (grzech niewybaczalny dla większości Amerykanów) i jest lewicującym liberałem z najbardziej demokratycznego stanu Ameryki - Massachusetts.
Kerry będzie przedstawiany jako pozujący na "zwykłego Amerykanina" najzamożniejszy senator USA, populista wywodzący się z elity. Wprawdzie Bush również nie pochodzi z dzielnic biedy, ale adresowana do uboższej części elektoratu retoryka demokratów mniej przystoi multimilionerowi niż - powiedzmy - senatorowi Edwardsowi, który wychowywał się w biednej rodzinie. "Biały Dom z pewnością zarzuci senatorowi Kerry'emu, że jest politykiem o orientacji bardziej lewicowej niż główny nurt Partii Demokratycznej" - mówi prof. Larry Sabato z Katedry Nauk Politycznych University of Virginia.
John Forbes Kerry nie ma na razie problemów z wizerunkiem. Ma znacznie większy problem. Jego przeciwnikiem jest Karl Rove, mózg kampanii Busha. Błyskotliwy, bezwzględny i śmiertelnie skuteczny. Dokonał rzeczy niezwykłej: na przekór sześćdziesięcioletniej tradycji, zgodnie z którą partia prezydencka traci miejsca w wyborach do Senatu i Izby Reprezentantów podczas pierwszej kadencji, Rove doprowadził do zwycięstwa republikanów w obu izbach. Innym problemem Kerry'ego jest senator John Edwards.
Lider juŻ jest
Polityczne credo, które przedstawi wyborcom prezydent Bush, brzmi mniej więcej tak: Ameryka jest zagrożona, jest w stanie wojny z terroryzmem, potrzebuje lidera, którego siła, kompetencja i doświadczenie zagwarantują jej bezpieczeństwo. - To dobry argument. Dla wielu Amerykanów Bush jest prezydentem, który przeniósł wojnę z terroryzmem poza granice kraju - mówi John Fortier.
Bush zdyskontuje politycznie obalenie reżimu talibów, wyzwolenie Iraku i ujęcie Saddama. Nauczony doświadczeniami ojca, który również wygrał wojnę, a przegrał wybory, Bush junior nie ograniczy się jednak do retoryki wojennej. Jego strategia to wskazanie na sukcesy obecnej administracji: redukcję podatków, oznaki ożywienia gospodarczego, reformę ubezpieczeń dla osób starszych. W tak zwanych kwestiach kulturowych, dzielących Amerykę niemal na pół, prezydent opowie się za karą śmierci, przeciwko małżeństwom gejów, zezwoli na wydobycie ropy u wybrzeży Alaski. Bush jest również przeciwny aborcji, ale nie chce debaty o jej zakazie.
Podczas gdy Bush będzie przedstawiany w wyborach jako prezydent wojownik, jego konkurenci będą przypominać o tym, że w Iraku nie znaleziono broni masowego rażenia. Co więcej, jak wskazują sondaże, większość Amerykanów nie uznaje w tej chwili bezpieczeństwa za sprawę zasadniczą. Prawie 40 proc. uważa, że najistotniejsze problemy to bezrobocie i zły stan gospodarki, 20 proc. za najważniejsze uważa zagwarantowanie opieki zdrowotnej, a tylko 14 proc. respondentów na pierwszym miejscu wymienia terroryzm. Nie wolno jednak zapominać, że Bush nie rozpoczął jeszcze kampanii. "Dopiero się rozgrzewam" - mawia prezydent podczas bankietów przeznaczonych na zbieranie funduszy. Podczas gdy demokraci walczą między sobą w prawyborach, sztab prezydenta koncentruje się na zbieraniu pieniędzy. Prawdziwy sparing rozpocznie się, gdy prawybory wyłonią kontrkandydata. Wtedy też hasła polityczne zostaną wycyzelowane i starannie wymierzone w znanego już przeciwnika.
Barwy wojenne demokratów
Niezależnie od tego, czy kandydatem na prezydenta zostanie John Kerry czy John Edwards, demokraci wysuną na pierwszy plan kwestie walki z bezrobociem, stanu gospodarki, ubezpieczeń zdrowotnych oraz bezpieczeństwa narodowego i polityki zagranicznej. W tej właśnie kolejności.
Utrzymujące się na wysokim poziomie bezrobocie jest przez wielu Amerykanów kojarzone ze zjawiskiem "eksportowania" miejsc pracy za granicę. W takich sektorach, jak usługi, technologie informacyjne czy przemysł odzieżowy, utrata wielu miejsc pracy wiąże się z przenoszeniem produkcji lub usług do krajów, w których siła robocza jest znacznie tańsza - do Indii, Chin, RPA, Irlandii. Około 40 proc. rynku pracy programistów komputerowych wyeksportowano do Azji. Elementem debaty politycznej będzie więc nie tylko kwestia bezrobocia, ale również problem wyboru między globalizacją i wolnym rynkiem (oznacza to dalszy eksport miejsc pracy) a interwencją państwa. Protekcjonizm może się stać okrzykiem wojennym demokratów, zwłaszcza że Gregory Mankiw, główny ekonomista Białego Domu, oświadczył, iż administracja popiera przenoszenie produkcji za ocean.
Rozszerzenie opieki medycznej, które obiecują zarówno Kerry, jak i Edwards, jest równie ważne dla Amerykanów. W kraju, w którym około 20 proc. mieszkańców nie ma ubezpieczeń zdrowotnych, taki komunikat wyborczy wywoła ogromny odzew.
W sprawach związanych z terroryzmem demokraci różnią się od republikanów rozłożeniem akcentów: Biały Dom inwestuje głównie w zbrojenia; demokraci kładą nacisk na bezpieczeństwo narodowe, chcą przeznaczać pieniądze na uszczelnienie granic, wywiad, monitorowanie osób i towarów wpływających do kraju. "Do Ameryki rocznie wpływa 20 mln kontenerów ładunków, a tylko 3 proc. z nich jest poddanych inspekcji - mówi Scott Bates, wyborczy strateg demokratów. - Budżet na bezpieczeństwo narodowe jest dziesięciokrotnie mniejszy niż budżet Departamentu Obrony. Za 200 mln USD moglibyśmy wprowadzić system prześwietlający ładunki, wykrywający substancje radioaktywne lub broń innego typu. Chcemy wydać część pieniędzy przeznaczonych na zbrojenia na tego rodzaju zabezpieczenia".
W polityce zagranicznej demokraci będą się starali przełamać to, co postrzegają jako izolacjonizm i arogancję jego administracji wobec europejskich partnerów. Strateg demokratów, który pragnął zachować anonimowość, podkreśla: - Biały Dom przysparza Ameryce wrogów. Polityka zagraniczna tej ekipy nie tylko nie łagodzi sporów z byłymi sojusznikami, ale jest też arogancka wobec naszych obecnych partnerów.
O tym, czyj program przemówi bardziej do demokratycznego elektoratu, zadecydują prawybory w "superwtorek" 2 marca. Najprawdopodobniej już wtedy, kilka miesięcy przed konwencją wyborczą demokratów, poznamy ich kandydata.
Marta Fita-Czuchnowska
Głos Ameryki |
---|
Oba obozy - republikanów i demokratów - opracowują jeszcze strategię. Komunikaty wyborcze, w zależności od napływających informacji, są korygowane i cyzelowane kilka razy dziennie. Na co właściwie będą głosować Amerykanie w listopadowych wyborach? - Zagłosują za ekonomicznym bezpieczeństwem i obietnicą dobrobytu - mówi prof. Larry Sabato. - Jeżeli uznają, że gospodarka, a wraz z nią ich sytuacja finansowa, poprawi się pod rządami obecnej administracji, poprą Busha. Jeśli będą sądzić, że ich standard życia podniesie Kerry - zakładając, że to on będzie kandydatem - zagłosują na niego. Tak naprawdę jednak prezydenci mają ograniczony wpływ na gospodarkę - o kwestiach podatkowych przesądza Kongres, a o finansach najwięcej do powiedzenia ma Alan Greenspan. Tradycja polityczna faworyzuje prezydenta, który ubiega się o reelekcję i nie ma w prawyborach kontrkandydata z własnej partii. Dzięki temu może się oprzeć na zwartym elektoracie i walczyć o głosy w tych stanach, które bywają języczkiem u wagi. - Wciąż uważam, że o kilka punktów procentowych wygra prezydent Bush - mówi John Fortier, republikanin. |
Więcej możesz przeczytać w 9/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.