- Nagonka na Leszka Millera trwa na całego. Po całym stadku pomniejszych (pod względem znaczenia, nie gabarytów) działaczy SLD pożegnanie ze stanowiskiem szefa partii zasugerował premierowi Marek Borowski. Nawet taki inteligentny człowiek, a w dodatku marszałek Sejmu, wierzy, że to cokolwiek pomoże. A pomoże tyle co umarłemu kadzidło.
- Zaskoczył nas Jerzy Dziewulski. Etatowy telewizyjny komentator wszystkiego i zawsze, stwierdził, że nie ma znaczenia, kto będzie liderem SLD, bo ludziom to zwisa. Ta przenikliwa uwaga (Dziewul ma więcej sportowych samochodów niż sensownych wypowiedzi) nie zmienia faktu, że organizujemy społeczną akcję nacisku na media. Żądamy od dziennikarzy, żeby olewali Dziewulskiego, bo korzystanie z jego usług to tak zwane - z francuska - żenua. Uwaga! Kto go gdzieś zaprosi albo o wypowiedź poprosi - ten cienias!
- Wygląda na to, że premierowi mięknie rura. Nic dziwnego - w tym wieku i po wypadku... To kiedyś musiało nastąpić. Leszek Miller w sekretnych rozmowach rozpytuje kolegów, czy powinien ustąpić z szefostwa partii. Ciekawe, czy popłakuje: "Towarzysze, toż ja wszystko dla partii robiłem, chlip...". Subiektywnie tak, ale obiektywnie źleście działali, Miller. Czy wy aby nie szpieg japoński?
- No i ciach! Premier ogłosił, że "w kontekście konwencji partyjnej" można myśleć o jego odejściu ze stanowiska szefa partii. Jak już nie będzie miał na głowie SLD, wtedy bardziej się zajmie państwem. O rany! Człowieku! Coś się na nas uwziął? Pozajmuj się Sierakowską!
- Tymczasem notowania wszystkiego, co ma jakikolwiek związek z SLD, ciągle spadają na łeb, na szyję. Nawet biednemu Kwaśniewskiemu się dostało. Już go ludzie tak nie lubią jak kiedyś. Tak jak Kwaśniewski przeprowadzał kiedyś swoich przez Morze Czerwone, tak Miller ściąga ich teraz na dno Rowu Mariańskiego. Nazwanego tak oczywiście na cześć Mariana Krzaklewskiego. Aż miło popatrzeć.
- Pojawili się już chętni na następcę Millera. Są to: Ryszard Kalisz (jak zwykle stchórzy), Józef Oleksy (mistrz świata w mówieniu tego, co inni chcą słyszeć), Jerzy Szmajdziński (wiecznie śnięty - ujarany albo niskociśnieniowiec) i Jolanta Banach (lewicowa jak Nadieżda Krupska). To zestawienie nas ostatecznie przekonuje. Dla SLD nie ma ratunku.
- Ledwieśmy napisali te słowa i Kalisz zrezygnował. A Józef Oleksy zaczął się krygować, że nie wie, ale jak go poproszą, to się zastanowi... Pojawiły się za to dwa nowe nazwiska: Krzysztof Janik (nie jara, woli wypić) oraz Andrzej Celiński (obalał władzę ludową). Na tego ostatniego trzeba uważać. To może być szpieg jezuitów i Wałęsy.
- Gdyby na czele SLD ponownie stanął Oleksy (już kiedyś stał, ale wygryzł go Miller), mamy dla niego dewizę. Troszkę ściągniętą, ale twórczo przerobioną. Oleksy na trupie Millera mógłby powiedzieć z tym swoim uroczym uśmieszkiem niewiniątka: - Mężczyznę poznaje się po tym, jak wykańcza.
- Spryciarz Miller już namaścił na swego następcę Jolantę Banach. Myśli sobie pewnie, że z mało znaną babeczką łatwo mu pójdzie i owinie ją sobie wokół palca. Niby taki macho, a nic nie wie o babkach.
- To kiedyś musiało nastąpić. Brunatny Robert odszedł z Woronicza. Łza nam się w oku kręci. Tyle lat razem. Co prawda został jeszcze Sławek Zieliński, wielbiciel młodych Iglesiasów, ale gdzie mu tam do Brunatnego. Panie Robercie! Będziemy tęsknić. Niech pan czasem przedzwoni. Tylko nie z komórki!
- Marek Pol nadal nie wypowiedział się na temat kryzysu lewicy. Wciąż myśli.
Więcej możesz przeczytać w 9/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.