Pieprzonymi cipami nazwał lider Sex Pistols dwunastomilionową telewizyjną widownię reality show
Producenci reality show "I'm a Celebrity... Get Me Out of Here!" bijącego rekordy popularności nie są idiotami. Musieli się liczyć z tym, że zsyłając Johna Lydona z kilkoma innymi bohaterami tabloidów w głąb australijskiej dziczy, będą mieli kłopoty. W końcu Lydon to Johnny Rotten (Jasio Zgniłek) z zespołu The Sex Pistols będącego symbolem punkrockowej rebelii roku 1977. I stało się: podczas plebiscytu mającego wykluczyć jednego z uczestników "I'm a Celebrity..." (a tylko ta część programu nadawana jest na żywo) Lydon rzucił pod adresem dwunastomilionowej telewizyjnej widowni epitet, który po przełożeniu na cenzuralny język brzmi: "pieprzone cipy". W ten sposób dał upust złości, że to nie on został wyrzucony. Gospodarze programu natychmiast przeprosili publiczność za całe zdarzenie, zaś Lydon demonstracyjnie opuścił obóz i w blasku fleszów przeniósł się do pięciogwiazdkowego hotelu.
Zwyciężczynią tej edycji "I'm a Celebrity..." została Kerry McFadden, piosenkarka z nie istniejącego już zespołu Atomic Kitten. Prawdziwym triumfatorem okazał się jednak Lydon. To on opanował czołówki gazet i sprowokował ogólnonarodową dyskusję na temat upadku języka w mediach. Zresztą nie po raz pierwszy. Pod koniec 1976 r., w przeddzień ukazania się singla "Anarchy In The U.K.", zespół The Sex Pistols "rzucił mięsem" podczas telewizyjnego programu "Today" Billa Grundy'ego. Członkowie The Sex Pistols zostali wtedy przez prasę obwołani wrogiem numer jeden Wielkiej Brytanii, a incydent stał się tematem debaty w obu izbach parlamentu. Teraz skandalu nie było: po występie Lydona zarejestrowano zaledwie 88 skarg ze strony telewidzów. Oznacza to, że otrzymali oni od swego bohatera dokładnie to, czego po nim oczekiwali, a mówienie o zatrważającym wulgaryzowaniu się języka jest biciem piany. To oczywiste w dobie rapu, nafaszerowanych "fuckami" dialogów w hollywoodzkich produkcjach i chóralnie skandowanych "cip" przez kibiców piłkarskich.
Drapieżnik wśród owieczek
Zaproszenie Lydona okazało się ostatecznie świetnym posunięciem. "I'm a Celebrity..." odniósł wielki sukces, skupiając przed telewizorami 20 proc. Brytyjczyków. Aby utrzymać tak wysoką oglądalność, trzeba było wprowadzić rzeczywistą gwiazdę, i to o dobrze udokumentowanej reputacji osoby nieprzewidywalnej. Kogoś na miarę Ozzy'ego Osbourne'a. Lydon spełniał te warunki. Miał zagwarantowane poczesne miejsce w dziejach popkultury jako dawny członek The Sex Pistols, zespołu, który w 1977 r. zmienił bieg historii rocka, i jako lider Public Image Limited - grupy, która odegrała wielką rolę w kształtowaniu się muzyki postpunkowej na przełomie lat 70. i 80. Trudno też byłoby znaleźć kogoś lepiej niż on wyposażonego w niewyparzoną gębę, cięty dowcip i brak zahamowań w werbalnym poniewieraniu ludźmi, którzy nie przypadli mu do gustu.
Lydon w mig stał się faworytem publiczności i murowanym kandydatem do zwycięskiego tytułu Króla Dżungli. Nic dziwnego, zważywszy, że jego rywalami byli m.in.: Jennie Bond (wypadająca z obiegu reporterka BBC obsługująca pałac Bu-ckingham), Neil Ruddock (były piłkarz, dziś znany raczej z burd), Alex Best (eks-małżonka dawnej legendy futbolu George'a Besta), Peter Andre (piosenkarz dwóch przebojów z lat 90.) oraz Lord Brocket (najprawdziwszy arystokrata, który zdobył rozgłos, gdy został skazany na pięć lat więzienia za próbę naciągnięcia firmy ubezpieczeniowej na 4,5 mln funtów). Producenci programu słusznie przewidywali, że zaiskrzy, gdy między te płotki ze światka celebrities wpuszczą szczupaka. A najbardziej zaiskrzy w relacjach między nim a nadmuchaną do granic eksplozji modelką topless z trzeciej strony tabloidów występującą pod pseudonimem Jordan. Nie przeliczyli się. Lydon nie przepuścił żadnej okazji, by gnębić dziewczynę. Grał znakomicie swoją rolę - zademonstrował przy tym, jako jedyny z całej obsady "I'm a Celebrity...", zaskakującą wiedzę w zakresie radzenia sobie w dziczy, tak jakby miał za sobą kurs w szkole przetrwania. Tylko po co mu to było?
Na pohybel karaluchożercom
W przeciwieństwie do innych uczestników programu Lydon nie musiał się zamartwiać opadającymi wskaźnikami popularności. Jego pozycja w panteonie rockowych gwiazd jest niewzruszona. Pieniądze też nie mogły być dla niego pierwszorzędnym motywem, bo jest człowiekiem bardzo zamożnym. Od lat wraz z żoną, starszą od niego o czternaście lat Norą Springer (dziedziczką imperium medialno-wydawniczego), prowadzi w Kalifornii doskonale prosperującą agencję handlu nieruchomościami. W 1997 r. trasa koncertowa reaktywowanego zespołu The Sex Pistols przyniosła mu milion funtów. Jedynym wytłumaczeniem jego nieoczekiwanej zgody na wystąpienie w "I'm a Celebrity..." może więc być pragnienie, by znowu znaleźć się w centrum uwagi i w konsekwencji zyskać nowy kontrakt płytowy, którego po porażce solowego debiutu "Psycho's Path" (1997) żadna firma nie chciała z nim podpisać. Jest jednak inne wytłumaczenie. Lydon swój występ w "I'm a Celebrity..." potraktował jako kolejną bitwę w swej nie kończącej się prywatnej wojnie przeciw Wielkiej Brytanii, która jego zdaniem pod rządami "rozpaplanego fircyka" Tony'ego Blaira zmieniła się w "świat Beckhama - bez życia, bez duszy, bez niczego poza ładnymi obrazkami". Lydon skorzystał z okazji, by bluznąć w twarz gnuśniejącym przed ekranami telewizorów rodakom i wyśmiać bałwochwalczy kult celebrities, które dla ratowania swej pozycji i przyszłych, lukratywnych propozycji godzą się na pożeranie żywcem karaluchów, dżdżownic, surowych rybich oczu i innego paskudztwa.
Zwyciężczynią tej edycji "I'm a Celebrity..." została Kerry McFadden, piosenkarka z nie istniejącego już zespołu Atomic Kitten. Prawdziwym triumfatorem okazał się jednak Lydon. To on opanował czołówki gazet i sprowokował ogólnonarodową dyskusję na temat upadku języka w mediach. Zresztą nie po raz pierwszy. Pod koniec 1976 r., w przeddzień ukazania się singla "Anarchy In The U.K.", zespół The Sex Pistols "rzucił mięsem" podczas telewizyjnego programu "Today" Billa Grundy'ego. Członkowie The Sex Pistols zostali wtedy przez prasę obwołani wrogiem numer jeden Wielkiej Brytanii, a incydent stał się tematem debaty w obu izbach parlamentu. Teraz skandalu nie było: po występie Lydona zarejestrowano zaledwie 88 skarg ze strony telewidzów. Oznacza to, że otrzymali oni od swego bohatera dokładnie to, czego po nim oczekiwali, a mówienie o zatrważającym wulgaryzowaniu się języka jest biciem piany. To oczywiste w dobie rapu, nafaszerowanych "fuckami" dialogów w hollywoodzkich produkcjach i chóralnie skandowanych "cip" przez kibiców piłkarskich.
Drapieżnik wśród owieczek
Zaproszenie Lydona okazało się ostatecznie świetnym posunięciem. "I'm a Celebrity..." odniósł wielki sukces, skupiając przed telewizorami 20 proc. Brytyjczyków. Aby utrzymać tak wysoką oglądalność, trzeba było wprowadzić rzeczywistą gwiazdę, i to o dobrze udokumentowanej reputacji osoby nieprzewidywalnej. Kogoś na miarę Ozzy'ego Osbourne'a. Lydon spełniał te warunki. Miał zagwarantowane poczesne miejsce w dziejach popkultury jako dawny członek The Sex Pistols, zespołu, który w 1977 r. zmienił bieg historii rocka, i jako lider Public Image Limited - grupy, która odegrała wielką rolę w kształtowaniu się muzyki postpunkowej na przełomie lat 70. i 80. Trudno też byłoby znaleźć kogoś lepiej niż on wyposażonego w niewyparzoną gębę, cięty dowcip i brak zahamowań w werbalnym poniewieraniu ludźmi, którzy nie przypadli mu do gustu.
Lydon w mig stał się faworytem publiczności i murowanym kandydatem do zwycięskiego tytułu Króla Dżungli. Nic dziwnego, zważywszy, że jego rywalami byli m.in.: Jennie Bond (wypadająca z obiegu reporterka BBC obsługująca pałac Bu-ckingham), Neil Ruddock (były piłkarz, dziś znany raczej z burd), Alex Best (eks-małżonka dawnej legendy futbolu George'a Besta), Peter Andre (piosenkarz dwóch przebojów z lat 90.) oraz Lord Brocket (najprawdziwszy arystokrata, który zdobył rozgłos, gdy został skazany na pięć lat więzienia za próbę naciągnięcia firmy ubezpieczeniowej na 4,5 mln funtów). Producenci programu słusznie przewidywali, że zaiskrzy, gdy między te płotki ze światka celebrities wpuszczą szczupaka. A najbardziej zaiskrzy w relacjach między nim a nadmuchaną do granic eksplozji modelką topless z trzeciej strony tabloidów występującą pod pseudonimem Jordan. Nie przeliczyli się. Lydon nie przepuścił żadnej okazji, by gnębić dziewczynę. Grał znakomicie swoją rolę - zademonstrował przy tym, jako jedyny z całej obsady "I'm a Celebrity...", zaskakującą wiedzę w zakresie radzenia sobie w dziczy, tak jakby miał za sobą kurs w szkole przetrwania. Tylko po co mu to było?
Na pohybel karaluchożercom
W przeciwieństwie do innych uczestników programu Lydon nie musiał się zamartwiać opadającymi wskaźnikami popularności. Jego pozycja w panteonie rockowych gwiazd jest niewzruszona. Pieniądze też nie mogły być dla niego pierwszorzędnym motywem, bo jest człowiekiem bardzo zamożnym. Od lat wraz z żoną, starszą od niego o czternaście lat Norą Springer (dziedziczką imperium medialno-wydawniczego), prowadzi w Kalifornii doskonale prosperującą agencję handlu nieruchomościami. W 1997 r. trasa koncertowa reaktywowanego zespołu The Sex Pistols przyniosła mu milion funtów. Jedynym wytłumaczeniem jego nieoczekiwanej zgody na wystąpienie w "I'm a Celebrity..." może więc być pragnienie, by znowu znaleźć się w centrum uwagi i w konsekwencji zyskać nowy kontrakt płytowy, którego po porażce solowego debiutu "Psycho's Path" (1997) żadna firma nie chciała z nim podpisać. Jest jednak inne wytłumaczenie. Lydon swój występ w "I'm a Celebrity..." potraktował jako kolejną bitwę w swej nie kończącej się prywatnej wojnie przeciw Wielkiej Brytanii, która jego zdaniem pod rządami "rozpaplanego fircyka" Tony'ego Blaira zmieniła się w "świat Beckhama - bez życia, bez duszy, bez niczego poza ładnymi obrazkami". Lydon skorzystał z okazji, by bluznąć w twarz gnuśniejącym przed ekranami telewizorów rodakom i wyśmiać bałwochwalczy kult celebrities, które dla ratowania swej pozycji i przyszłych, lukratywnych propozycji godzą się na pożeranie żywcem karaluchów, dżdżownic, surowych rybich oczu i innego paskudztwa.
Więcej możesz przeczytać w 9/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.