Dla Yanomami nie istnieją takie pojęcia, jak wczoraj czy jutro - wszystko dzieje się teraz.
Znają liczby jeden, dwa i trzy, a liczniejsze przedmioty określają słowem "bruka", czyli dużo. Żyją w tropikalnych lasach Amazonii w tak trudnych warunkach, że umiera tu co drugi noworodek. Codziennością są zabójcze infekcje pokarmowe i zakażenia pasożytami. Średnia długość życia nie przekracza trzydziestu lat. Kobiety bardzo wcześnie się starzeją, tak że tylko nieliczne dożywają menopauzy. Czterdziestoletni mężczyzna uważany jest wśród Yanomami za staruszka.
Ostatni dzicy
Około dziesięciu tysięcy Yanomami żyje w dżungli na granicy Wenezueli i Brazylii. Żyją tak jak ich przodkowie przed tysiącami lat. Drugie dziesięć tysięcy egzystuje w stanie półdzikości, gromadząc się wokół osiedli i misji religijnych. Język Yanomami jest niepodobny do innych narzeczy Amazonii. Jedna z hipotez głosi, że Yanomami są potomkami pierwszych mieszkańców Ameryki Południowej. Gdy Napoleon Chagnon, antropolog z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Santa Barbara, w książce "Yanomamo. The Fierce People" (Yanomami. Dzicy ludzie) uznał wojowniczość i porywczość za główną cechę tego plemienia, został wyklęty jako rasista. Chagnon zasugerował się zapewne tym, że Yanomami nieustannie walczą o tereny łowieckie i kobiety. Efektem tych walk jest to, że czterech na dziesięciu mężczyzn z tego plemienia kogoś zabiło, a co czwarty umiera gwałtownie.
Chociaż ostatnie porwanie białej podróżniczki wydarzyło się w 1937 r. (trzynastoletnia Helena Varero została wówczas trafiona strzałą w brzuch i udo; pojmana przeżyła wśród Indian dwadzieścia lat), Yanomami na powrót stali się agresywni wobec białych. Widzą w nich po prostu wielkie zagrożenie, bo biali spychają ich w rejony, gdzie coraz trudniej żyć, a często ich zwyczajnie mordują. Gdyby grupę, z którą niedawno do nich dotarłem, uznali za poszukiwaczy złota (garimpeiros), nie wyszlibyśmy z tego spotkania z życiem. Według raportu brazylijskiego prokuratora Carlosa Victora Muzziego, tylko na początku lat 90. garimpeiros zastrzelili w Brazylii przynajmniej 1400 Indian Yanomami, czyli prawie 15 proc. ich społeczności.
Dramat pierwotnych mieszkańców Ameryki Południowej zaczął się na początku XVI wieku, w chwili przybycia hiszpańskich konkwistadorów. Szacuje się, że w ciągu ostatnich pięciu stuleci liczba Indian na tym kontynencie zmniejszyła się pięciokrotnie - z 10 mln do 2 mln. Ocenia się, że tylko w Brazylii w latach 1900-1957 wymarło około 80 indiańskich plemion, głównie na skutek zetknięcia się z wirusami chorób przenoszonych przez białych. Yanomami się uchowali, bo do lat 60. mało kto ich odwiedzał. Dziś często ktoś się do nich wyprawia, bo jako ostatni dzicy funkcjonują oni jako swoiste celebrities Amazonii.
Dziwni ludzie z wąsami
Aby zapobiec masowym wyprawom do Yanomami, prawie ćwierć wieku temu władze Brazylii i Wenezueli stworzyły system kontroli. Rzadkością są nawet zezwolenia udzielane ekspedycjom naukowym. Mojej grupie udało się zbliżyć do Yanomami dzięki dobrym kontaktom z salezjańskimi misjonarzami pracującymi w interiorze. Trzy dni po opuszczeniu Puerto Ayacucho na południu Wenezueli dotarliśmy do osady Esmeralda, skąd po kolejnych trzech dniach żeglugi tradycyjną łodzią znaleźliśmy się w górnym odcinku rzeki Jnita. Potem trzeba było się przedzierać przez las deszczowy. Na Yanomami natknęliśmy się po kolejnych dwóch dobach marszu.
Kiedy wraz z przewodnikiem weszliśmy do osady Yanomami, dzieci uciekały z krzykiem. Z kolei dorośli udawali, że nas w ogóle nie zauważają. Potem ciekawość wzięła górę: najbardziej zaintrygowały ich wąsy niektórych z nas i owłosienie na piersiach. Przychylność zdobyliśmy, składając na ręce tusziaua, czyli wodza plemienia, maczety, garnki, kolorowe paciorki, żyłki i haczyki. Salezjanin ojciec Smaruj przestrzegał nas, żebyśmy nie przyzwyczajali Yanomami do tego, że wszystko mogą dostać w darze. Dlatego zaproponowaliśmy wodzowi wiele przedmiotów w zamian za kilka łuków, strzały, koszyki i ozdoby z piór.
Boski proszek
Szacuje się, że w dżungli amazońskiej znajduje się 320-400 skupisk Yanomami. W każdej z nich mieszka do 400 osób. Żyją w szaponie, wielkim wspólnym domu o charakterystycznym kolistym kształcie (o średnicy co najmniej 50 m). Wspólnie mieszka kilkadziesiąt rodzin - każda skupiona wokół własnego ogniska. Na słupach podtrzymujących dach wiszą kosze, kołczany, wiązki tytoniowych liści, kiście bananów i kilka przedmiotów z cywilizowanego świata. Yanomami żyją z myślistwa: do polowania używają łuków i dzid. Łowią też ryby, niekiedy zatruwając wodę specjalnymi ziołami i korą. Nie hodują zwierząt na mięso, udało im się natomiast udomowić wiele leśnych stworzeń, zwłaszcza ptaków (ich piór używają do ozdoby).
Dziewczęta przekłuwają skórę cieniutkimi białymi patyczkami: jeden przechodzi przez nozdrza, drugi przez środek dolnej wargi, a dwa inne zdobią kąciki warg. W przekłutych małżowinach usznych noszą kwiaty, małe wiązki ziół lub liści albo kolczyki wykonane ze zwierzęcych zębów.
Narkotyki przenoszą Yanomami w świat ich bogów, ale używanie halucynogennych substancji ma także wymiar praktyczny: wojownikom dodają sił, a myśliwym zapewniają obfitą zdobycz. Yanomami wdychają halucynogenny proszek zwany epeną. Podczas naszego pobytu na środku osady raczyli się nim dwaj osobnicy z charakterystycznymi tonsurami na środku głowy - podobnymi do tych, jakie noszą franciszkanie. Jeden z nich przytykał do nozdrzy długą rurkę, a jego towarzysz wziął głęboki wdech, po czym wdmuchnął dawkę narkotyku do gardła kolegi. Po chwili obaj mieli błyszczące, załzawione oczy i nieobecny wzrok, a z nosa i ust ciekła im zielonkawa ślina.
Szkoła onanizmu
Aby żyć, Yanomami muszą mieć rozległe tereny łowieckie, a te systematycznie się kurczą. Wyrąb lasów wciąż postępuje, zaś koncerny górnicze wypierają Yanomami z ich siedlisk, gdy tylko znajdą pokłady węgla, rud metali bądź ropy. Poszukiwacze złota, najwięksi wrogowie Yanomami, zatruwają Indian (i cały ekosystem) tonami rtęci, używanej do wydobywania i oczyszczania złotego kruszcu.
Najgłośniej za pozostawieniem Yanomami w stanie "dzikości" optują antropolodzy, bo obawiają się, że stracą swój ulubiony obiekt badań. Jeśli wierzyć Patrickowi Tierneyowi, badaczowi kultury Yanomami, autorowi "Darkness in El Dorado" (Zmrok nad Eldorado), kilku uczonych dopuściło się poważnych nadużyć wobec tubylców, próbowano ich nawet eksterminować. Nieżyjący od trzech lat James Neel, genetyk z Uniwersytetu Michigan, wraz ze wspomnianym już Napoleonem Chagnonem podczas ekspedycji w 1969 r. używali szczepionki Edmonston B. Tierney oskarżył ich o spowodowanie w ten sposób epidemii odry, która zabiła ponad dwa tysiące Indian. Z kolei francuskiemu antropologowi Jacquesowi Lizotowi, uczniowi słynnego Claude'a Lévi-Straussa, Tierney zarzucił, że przekupił młodych tubylców, by ci publicznie się onanizowali. Miał ich także nauczyć homoseksualnego seksu analnego. Lizot miał to zrobić, by udowodnić tezę, że Yanomami upubliczniają własną seksualność. Dziennikarzy telewizyjnych Tierney oskarżył natomiast o to, że celowo prowokowali walki pomiędzy Yanomami, by mieć dobre zdjęcia.
Asymilacja albo zagłada
Yanomami nie bardzo mogą liczyć na pomoc rządów Brazylii i Wenezueli. Wprawdzie w 1973 r. w Brazylii powołano do życia Krajową Fundację na rzecz Indian (FUNAI), ale jej urzędnicy zajmowali się głównie przekupywaniem Indian, aby uzyskać od nich poparcie dla projektów korporacji górniczych i spółek pozyskujących drewno.
Survival International, światowa organizacja walcząca od 35 lat o prawa Yanomami, postuluje stworzenie dla nich rezerwatu strzeżonego przez wojsko. Jest to jednak projekt fantastyczny, bo na jego sfinansowanie potrzebne są setki milionów dolarów rocznie. W tym kontekście asymilacja Yanomami wydaje się nieunikniona. "Gdybym był zmuszony do wybrania między zachowaniem indiańskich kultur a ich całkowitą asymilacją, to z głębokim smutkiem wybrałbym modernizację indiańskich społeczności. Takie są priorytety, a głównym priorytetem jest oczywiście walka z głodem i ubóstwem" - napisał peruwiański pisarz Mario Vargas Llosa. Na razie nad przystosowaniem Yanomami do życia w cywilizacji pracują tylko misjonarze. Wychodzą oni z założenia, że pozostawienie Yanomami samym sobie skazuje ich na śmierć. Bliższą niż mogłoby się wydawać.
Ostatni dzicy
Około dziesięciu tysięcy Yanomami żyje w dżungli na granicy Wenezueli i Brazylii. Żyją tak jak ich przodkowie przed tysiącami lat. Drugie dziesięć tysięcy egzystuje w stanie półdzikości, gromadząc się wokół osiedli i misji religijnych. Język Yanomami jest niepodobny do innych narzeczy Amazonii. Jedna z hipotez głosi, że Yanomami są potomkami pierwszych mieszkańców Ameryki Południowej. Gdy Napoleon Chagnon, antropolog z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Santa Barbara, w książce "Yanomamo. The Fierce People" (Yanomami. Dzicy ludzie) uznał wojowniczość i porywczość za główną cechę tego plemienia, został wyklęty jako rasista. Chagnon zasugerował się zapewne tym, że Yanomami nieustannie walczą o tereny łowieckie i kobiety. Efektem tych walk jest to, że czterech na dziesięciu mężczyzn z tego plemienia kogoś zabiło, a co czwarty umiera gwałtownie.
Chociaż ostatnie porwanie białej podróżniczki wydarzyło się w 1937 r. (trzynastoletnia Helena Varero została wówczas trafiona strzałą w brzuch i udo; pojmana przeżyła wśród Indian dwadzieścia lat), Yanomami na powrót stali się agresywni wobec białych. Widzą w nich po prostu wielkie zagrożenie, bo biali spychają ich w rejony, gdzie coraz trudniej żyć, a często ich zwyczajnie mordują. Gdyby grupę, z którą niedawno do nich dotarłem, uznali za poszukiwaczy złota (garimpeiros), nie wyszlibyśmy z tego spotkania z życiem. Według raportu brazylijskiego prokuratora Carlosa Victora Muzziego, tylko na początku lat 90. garimpeiros zastrzelili w Brazylii przynajmniej 1400 Indian Yanomami, czyli prawie 15 proc. ich społeczności.
Dramat pierwotnych mieszkańców Ameryki Południowej zaczął się na początku XVI wieku, w chwili przybycia hiszpańskich konkwistadorów. Szacuje się, że w ciągu ostatnich pięciu stuleci liczba Indian na tym kontynencie zmniejszyła się pięciokrotnie - z 10 mln do 2 mln. Ocenia się, że tylko w Brazylii w latach 1900-1957 wymarło około 80 indiańskich plemion, głównie na skutek zetknięcia się z wirusami chorób przenoszonych przez białych. Yanomami się uchowali, bo do lat 60. mało kto ich odwiedzał. Dziś często ktoś się do nich wyprawia, bo jako ostatni dzicy funkcjonują oni jako swoiste celebrities Amazonii.
Dziwni ludzie z wąsami
Aby zapobiec masowym wyprawom do Yanomami, prawie ćwierć wieku temu władze Brazylii i Wenezueli stworzyły system kontroli. Rzadkością są nawet zezwolenia udzielane ekspedycjom naukowym. Mojej grupie udało się zbliżyć do Yanomami dzięki dobrym kontaktom z salezjańskimi misjonarzami pracującymi w interiorze. Trzy dni po opuszczeniu Puerto Ayacucho na południu Wenezueli dotarliśmy do osady Esmeralda, skąd po kolejnych trzech dniach żeglugi tradycyjną łodzią znaleźliśmy się w górnym odcinku rzeki Jnita. Potem trzeba było się przedzierać przez las deszczowy. Na Yanomami natknęliśmy się po kolejnych dwóch dobach marszu.
Kiedy wraz z przewodnikiem weszliśmy do osady Yanomami, dzieci uciekały z krzykiem. Z kolei dorośli udawali, że nas w ogóle nie zauważają. Potem ciekawość wzięła górę: najbardziej zaintrygowały ich wąsy niektórych z nas i owłosienie na piersiach. Przychylność zdobyliśmy, składając na ręce tusziaua, czyli wodza plemienia, maczety, garnki, kolorowe paciorki, żyłki i haczyki. Salezjanin ojciec Smaruj przestrzegał nas, żebyśmy nie przyzwyczajali Yanomami do tego, że wszystko mogą dostać w darze. Dlatego zaproponowaliśmy wodzowi wiele przedmiotów w zamian za kilka łuków, strzały, koszyki i ozdoby z piór.
Boski proszek
Szacuje się, że w dżungli amazońskiej znajduje się 320-400 skupisk Yanomami. W każdej z nich mieszka do 400 osób. Żyją w szaponie, wielkim wspólnym domu o charakterystycznym kolistym kształcie (o średnicy co najmniej 50 m). Wspólnie mieszka kilkadziesiąt rodzin - każda skupiona wokół własnego ogniska. Na słupach podtrzymujących dach wiszą kosze, kołczany, wiązki tytoniowych liści, kiście bananów i kilka przedmiotów z cywilizowanego świata. Yanomami żyją z myślistwa: do polowania używają łuków i dzid. Łowią też ryby, niekiedy zatruwając wodę specjalnymi ziołami i korą. Nie hodują zwierząt na mięso, udało im się natomiast udomowić wiele leśnych stworzeń, zwłaszcza ptaków (ich piór używają do ozdoby).
Dziewczęta przekłuwają skórę cieniutkimi białymi patyczkami: jeden przechodzi przez nozdrza, drugi przez środek dolnej wargi, a dwa inne zdobią kąciki warg. W przekłutych małżowinach usznych noszą kwiaty, małe wiązki ziół lub liści albo kolczyki wykonane ze zwierzęcych zębów.
Narkotyki przenoszą Yanomami w świat ich bogów, ale używanie halucynogennych substancji ma także wymiar praktyczny: wojownikom dodają sił, a myśliwym zapewniają obfitą zdobycz. Yanomami wdychają halucynogenny proszek zwany epeną. Podczas naszego pobytu na środku osady raczyli się nim dwaj osobnicy z charakterystycznymi tonsurami na środku głowy - podobnymi do tych, jakie noszą franciszkanie. Jeden z nich przytykał do nozdrzy długą rurkę, a jego towarzysz wziął głęboki wdech, po czym wdmuchnął dawkę narkotyku do gardła kolegi. Po chwili obaj mieli błyszczące, załzawione oczy i nieobecny wzrok, a z nosa i ust ciekła im zielonkawa ślina.
Szkoła onanizmu
Aby żyć, Yanomami muszą mieć rozległe tereny łowieckie, a te systematycznie się kurczą. Wyrąb lasów wciąż postępuje, zaś koncerny górnicze wypierają Yanomami z ich siedlisk, gdy tylko znajdą pokłady węgla, rud metali bądź ropy. Poszukiwacze złota, najwięksi wrogowie Yanomami, zatruwają Indian (i cały ekosystem) tonami rtęci, używanej do wydobywania i oczyszczania złotego kruszcu.
Najgłośniej za pozostawieniem Yanomami w stanie "dzikości" optują antropolodzy, bo obawiają się, że stracą swój ulubiony obiekt badań. Jeśli wierzyć Patrickowi Tierneyowi, badaczowi kultury Yanomami, autorowi "Darkness in El Dorado" (Zmrok nad Eldorado), kilku uczonych dopuściło się poważnych nadużyć wobec tubylców, próbowano ich nawet eksterminować. Nieżyjący od trzech lat James Neel, genetyk z Uniwersytetu Michigan, wraz ze wspomnianym już Napoleonem Chagnonem podczas ekspedycji w 1969 r. używali szczepionki Edmonston B. Tierney oskarżył ich o spowodowanie w ten sposób epidemii odry, która zabiła ponad dwa tysiące Indian. Z kolei francuskiemu antropologowi Jacquesowi Lizotowi, uczniowi słynnego Claude'a Lévi-Straussa, Tierney zarzucił, że przekupił młodych tubylców, by ci publicznie się onanizowali. Miał ich także nauczyć homoseksualnego seksu analnego. Lizot miał to zrobić, by udowodnić tezę, że Yanomami upubliczniają własną seksualność. Dziennikarzy telewizyjnych Tierney oskarżył natomiast o to, że celowo prowokowali walki pomiędzy Yanomami, by mieć dobre zdjęcia.
Asymilacja albo zagłada
Yanomami nie bardzo mogą liczyć na pomoc rządów Brazylii i Wenezueli. Wprawdzie w 1973 r. w Brazylii powołano do życia Krajową Fundację na rzecz Indian (FUNAI), ale jej urzędnicy zajmowali się głównie przekupywaniem Indian, aby uzyskać od nich poparcie dla projektów korporacji górniczych i spółek pozyskujących drewno.
Survival International, światowa organizacja walcząca od 35 lat o prawa Yanomami, postuluje stworzenie dla nich rezerwatu strzeżonego przez wojsko. Jest to jednak projekt fantastyczny, bo na jego sfinansowanie potrzebne są setki milionów dolarów rocznie. W tym kontekście asymilacja Yanomami wydaje się nieunikniona. "Gdybym był zmuszony do wybrania między zachowaniem indiańskich kultur a ich całkowitą asymilacją, to z głębokim smutkiem wybrałbym modernizację indiańskich społeczności. Takie są priorytety, a głównym priorytetem jest oczywiście walka z głodem i ubóstwem" - napisał peruwiański pisarz Mario Vargas Llosa. Na razie nad przystosowaniem Yanomami do życia w cywilizacji pracują tylko misjonarze. Wychodzą oni z założenia, że pozostawienie Yanomami samym sobie skazuje ich na śmierć. Bliższą niż mogłoby się wydawać.
Jak przetrwać wśród dzikich |
---|
|
Więcej możesz przeczytać w 9/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.