Kaliningrad bardziej przypomina Polskę niż niektóre miasta na Warmii i Mazurach
Polskie sklepy na ulicach, polskie meble w biurach i mieszkaniach, bary niewiele różniące się wystrojem od warszawskich, letnie wyjazdy weekendowe na Mazury i zimowe w Tatry. Kaliningrad bardziej przypomina dziś miasto nad Wisłą niż rosyjską prowincję. Tym bardziej że z Polski pochodzi aż 42 proc. sprzedawanych tu towarów. - Kaliningradczycy lepiej znają Polskę niż Rosję. Doszło już do tego, że lokalne władze sponsorują wycieczki po Rosji, aby kaliningradzka młodzież chciała poznawać własny kraj - mówi Jarosław Czubiński, konsul generalny RP w Kaliningradzie. O Rosji mieszkańcy obwodu mówią matierik (to rosyjski synonim słowa "kontynent"). Kaliningradczycy uważają się za kogoś w rodzaju wyspiarzy. Czternaście lat życia w enklawie wciśniętej między Polskę i Litwę, w oddaleniu od "kontynentu", zrobiło swoje: choć w Kaliningradzie mówi się po rosyjsku i większość mieszkańców uważa się za Rosjan, polskie wpływy są jednak wszechobecne: w strojach, obyczajach, stylu życia, a coraz częściej także w mentalności.
Polski magnes
Jeszcze piętnaście lat temu obwód kaliningradzki był w praktyce połączeniem olbrzymich koszar z wielką bazą morską. Na jego terytorium stacjonowała armia dwukrotnie większa i potężniejsza od polskich sił zbrojnych. Obwód był odgrodzony od reszty świata - na całej granicy z Polską nie było żadnego przejścia. Otwarcie obwodu na świat zbiegło się z cięciami w wydatkach na armię, co spowodowało gwałtowne obniżenie się poziomu życia, bo większość mieszkańców z niej żyła. Szansą dla nich była sąsiednia Polska. - Mieszkańcy Kaliningradu zawsze byli bardziej europejscy niż reszta Rosjan, bardziej mobilni, lepiej wykształceni. Marynarze czy wojskowi to była jednak elita radzieckiego społeczeństwa: wielu znało języki, bywało za granicą. Mieszkańcy Kaliningradu byli więc niejako skazani na Polskę - najbliższy kraj Zachodu, który im zawsze imponował - mówi Borys Nisniewicz, redaktor naczelny "Kaliningradskoj Prawdy", największego lokalnego dziennika.
Za rządów Borysa Jelcyna w Kaliningradzie ustanowiono specjalną strefę ekonomiczną. "To będzie rosyjski Hongkong, tu przyjdą inwestycje niemieckie, amerykańskie, z całego świata - zapewniał jeden z pierwszych gubernatorów obwodu Jurij Matoczkin. Zarówno inwestycje, jak i sama strefa okazały się hucpą. - Gdy otwarto granice, ludzie przestali się oglądać na mityczne inwestycje, lecz zaczęli jeździć do Polski, gdzie była praca na czarno, poszukiwane towary, gdzie można było zahandlować. Po powrocie do domu chcieliśmy mieć u siebie to, co zobaczyliśmy w Polsce - opowiada Władimir Antipow, trzydziestoletni informatyk z Kaliningradu. W mieście szybko pojawiły się sklepy z polskimi ubraniami, na półkach zaczęła dominować polska żywność, a hitem wyposażenia wnętrz stały się "polskije szkafy-kupe", czyli szafy wnękowe.
Kaliningrad jest upstrzony ofertami wyjazdów do Polski: w góry na narty, na Mazury pod żagle, na zwiedzanie zamków czy leczenie w sanatoriach. Ostatnio hitem dla narciarzy, którzy nie mają czasu na dłuższy wyjazd w Tatry, stały się wypady do przygranicznej Gołdapi. - W ubiegłym roku zanotowano 20-procentowy wzrost ruchu turystycznego do Polski - mówi konsul Jarosław Czubiński. Jednocześnie o 20 proc. zmalał osobowy ruch przygraniczny, co oznacza, że w obwodzie zmniejsza się skala przemytu. Wyjazdów do Polski nie zahamowało nawet wprowadzenie wiz, bo dla mieszkańców obwodu są one bezpłatne i łatwe do uzyskania.
Dyskoteka Olsztyn
Gdyby nie dominująca w mieście socrealistyczna architektura i napisy cyrylicą, Polacy mogliby się czuć w Kaliningradzie jak u siebie. Bez problemu można się w obwodzie porozumieć po polsku. Nasze marki są widoczne na każdym kroku: biuro LOT w centrum miasta, sklepy firmy odzieżowej Sunset Suits, piwo EB na olbrzymich billboardach i w każdym sklepie. Najpopularniejsza dyskoteka w mieście nazywa się Olsztyn. - Zaczęło się od przemytu i wyjazdów drobnych handlowców. Dzięki nim mieszkańcy obwodu nawiązali jednak wartościowe kontakty, a potem zaczęli robić interesy z polskimi partnerami - zauważa Władimir Jegorow, gubernator obwodu.
Tylko w Kaliningradzie działa 521 polskich podmiotów gospodarczych, co oznacza, że na tysiąc mieszkańców miasta przypada jedna firma z polskim kapitałem. Co trzeci telewizor sprzedawany w Rosji pochodzi z Kaliningradu, a tu trafiają one głównie z Polski lub są przez polskie firmy montowane. Polacy opanowali też rynek części elektronicznych. Nasze firmy sprzedają około 90 proc. produkcji najbardziej rentownego zakładu regionu - odkrywkowej kopalni bursztynu w Jantarnym. Polskie firmy kontrolują niemal 90 proc. rynku materiałów budowlanych. Biura w urzędach są wyposażane w meble z Polski, a kętrzyńska fabryka Philipsa oświetliła część ulic. Nasze przedsiębiorstwa budowlane wygrywają też przetargi na odbudowę miejskich parków. - Polacy są na kaliningradzkim rynku ustawieni co najmniej na dziesięć lat. A jeszcze jest miejsce dla następnych firm znad Wisły. Rosjanie nie dysponują najnowszymi technologiami, więc każdy, kto się tu z nimi pojawi, ma z góry przewagę nad miejscową konkurencją - mówi Zdzisław Pilawski z firmy Agromaks Miebiel. - Przeniesienie produkcji do obwodu to szansa na sprzedawanie towarów w całej Rosji. Możemy tu także eksportować polskich fachowców, bo Rosjanie nie mają specjalistów średniego szczebla - dodaje Olgierd Rzeczycki, szef kaliningradzkiej fabryki częstochowskiej firmy Dospel.
Korolewiec kontra Kaliningrad
Obecnie średnia płaca w obwodzie jest już tylko o 10-20 proc. niższa niż w Polsce, a ponieważ ceny są tu wyższe niż u nas, mieszkańcom opłaca się jeździć do Polski na zakupy. Wzrost poziomu życia to m.in. skutek kilku dużych inwestycji, przede wszystkim BMW. Niemiecki koncern założył w Kaliningradzie montownię BałtAvtoTor, gdzie składane są także koreańskie auta Kia i amerykańskie hummery. Jest paradoksem, że duża część Kaliningradu i niektóre mniejsze miejscowości w obwodzie wyglądają lepiej niż położone po sąsiedzku miasta województwa warmińsko-mazurskiego.
Najbardziej widoczną pamiątką po minionej, sowieckiej epoce jest nazwa miasta. Wkrótce może się ona jednak zmienić. W Internecie roi się od forów dyskusyjnych, na których używa się nazwy Königsberg (Królewiec). Coraz więcej mieszkańców, ale także urzędników, uważa obecną nazwę miasta za nonsens. "Stalinowski politruk Kalinin nigdy nie miał nic wspólnego z tym miastem. Ale też nazwa Königsberg mogłaby wywołać w mieszkańcach złe skojarzenia - z hitlerowskimi Niemcami. Najlepiej by było przywrócić historyczną słowiańską nazwę, czyli Krolewiec lub Korolewiec. Tak miasto było nazywane przez rosyjskich kartografów przez stulecia" - napisał Blindman na forum "Königsberg czy Korolewiec?" (www.kaliningrad.ru).
Nazwa Korolewiec (polsko-rosyjska) rzeczywiście oddaje ducha i poglądy mieszkańców dzisiejszego Kaliningradu. Miasto i obwód stały się bowiem nieformalnym polskim siedemnastym województwem.
Polski magnes
Jeszcze piętnaście lat temu obwód kaliningradzki był w praktyce połączeniem olbrzymich koszar z wielką bazą morską. Na jego terytorium stacjonowała armia dwukrotnie większa i potężniejsza od polskich sił zbrojnych. Obwód był odgrodzony od reszty świata - na całej granicy z Polską nie było żadnego przejścia. Otwarcie obwodu na świat zbiegło się z cięciami w wydatkach na armię, co spowodowało gwałtowne obniżenie się poziomu życia, bo większość mieszkańców z niej żyła. Szansą dla nich była sąsiednia Polska. - Mieszkańcy Kaliningradu zawsze byli bardziej europejscy niż reszta Rosjan, bardziej mobilni, lepiej wykształceni. Marynarze czy wojskowi to była jednak elita radzieckiego społeczeństwa: wielu znało języki, bywało za granicą. Mieszkańcy Kaliningradu byli więc niejako skazani na Polskę - najbliższy kraj Zachodu, który im zawsze imponował - mówi Borys Nisniewicz, redaktor naczelny "Kaliningradskoj Prawdy", największego lokalnego dziennika.
Za rządów Borysa Jelcyna w Kaliningradzie ustanowiono specjalną strefę ekonomiczną. "To będzie rosyjski Hongkong, tu przyjdą inwestycje niemieckie, amerykańskie, z całego świata - zapewniał jeden z pierwszych gubernatorów obwodu Jurij Matoczkin. Zarówno inwestycje, jak i sama strefa okazały się hucpą. - Gdy otwarto granice, ludzie przestali się oglądać na mityczne inwestycje, lecz zaczęli jeździć do Polski, gdzie była praca na czarno, poszukiwane towary, gdzie można było zahandlować. Po powrocie do domu chcieliśmy mieć u siebie to, co zobaczyliśmy w Polsce - opowiada Władimir Antipow, trzydziestoletni informatyk z Kaliningradu. W mieście szybko pojawiły się sklepy z polskimi ubraniami, na półkach zaczęła dominować polska żywność, a hitem wyposażenia wnętrz stały się "polskije szkafy-kupe", czyli szafy wnękowe.
Kaliningrad jest upstrzony ofertami wyjazdów do Polski: w góry na narty, na Mazury pod żagle, na zwiedzanie zamków czy leczenie w sanatoriach. Ostatnio hitem dla narciarzy, którzy nie mają czasu na dłuższy wyjazd w Tatry, stały się wypady do przygranicznej Gołdapi. - W ubiegłym roku zanotowano 20-procentowy wzrost ruchu turystycznego do Polski - mówi konsul Jarosław Czubiński. Jednocześnie o 20 proc. zmalał osobowy ruch przygraniczny, co oznacza, że w obwodzie zmniejsza się skala przemytu. Wyjazdów do Polski nie zahamowało nawet wprowadzenie wiz, bo dla mieszkańców obwodu są one bezpłatne i łatwe do uzyskania.
Dyskoteka Olsztyn
Gdyby nie dominująca w mieście socrealistyczna architektura i napisy cyrylicą, Polacy mogliby się czuć w Kaliningradzie jak u siebie. Bez problemu można się w obwodzie porozumieć po polsku. Nasze marki są widoczne na każdym kroku: biuro LOT w centrum miasta, sklepy firmy odzieżowej Sunset Suits, piwo EB na olbrzymich billboardach i w każdym sklepie. Najpopularniejsza dyskoteka w mieście nazywa się Olsztyn. - Zaczęło się od przemytu i wyjazdów drobnych handlowców. Dzięki nim mieszkańcy obwodu nawiązali jednak wartościowe kontakty, a potem zaczęli robić interesy z polskimi partnerami - zauważa Władimir Jegorow, gubernator obwodu.
Tylko w Kaliningradzie działa 521 polskich podmiotów gospodarczych, co oznacza, że na tysiąc mieszkańców miasta przypada jedna firma z polskim kapitałem. Co trzeci telewizor sprzedawany w Rosji pochodzi z Kaliningradu, a tu trafiają one głównie z Polski lub są przez polskie firmy montowane. Polacy opanowali też rynek części elektronicznych. Nasze firmy sprzedają około 90 proc. produkcji najbardziej rentownego zakładu regionu - odkrywkowej kopalni bursztynu w Jantarnym. Polskie firmy kontrolują niemal 90 proc. rynku materiałów budowlanych. Biura w urzędach są wyposażane w meble z Polski, a kętrzyńska fabryka Philipsa oświetliła część ulic. Nasze przedsiębiorstwa budowlane wygrywają też przetargi na odbudowę miejskich parków. - Polacy są na kaliningradzkim rynku ustawieni co najmniej na dziesięć lat. A jeszcze jest miejsce dla następnych firm znad Wisły. Rosjanie nie dysponują najnowszymi technologiami, więc każdy, kto się tu z nimi pojawi, ma z góry przewagę nad miejscową konkurencją - mówi Zdzisław Pilawski z firmy Agromaks Miebiel. - Przeniesienie produkcji do obwodu to szansa na sprzedawanie towarów w całej Rosji. Możemy tu także eksportować polskich fachowców, bo Rosjanie nie mają specjalistów średniego szczebla - dodaje Olgierd Rzeczycki, szef kaliningradzkiej fabryki częstochowskiej firmy Dospel.
Korolewiec kontra Kaliningrad
Obecnie średnia płaca w obwodzie jest już tylko o 10-20 proc. niższa niż w Polsce, a ponieważ ceny są tu wyższe niż u nas, mieszkańcom opłaca się jeździć do Polski na zakupy. Wzrost poziomu życia to m.in. skutek kilku dużych inwestycji, przede wszystkim BMW. Niemiecki koncern założył w Kaliningradzie montownię BałtAvtoTor, gdzie składane są także koreańskie auta Kia i amerykańskie hummery. Jest paradoksem, że duża część Kaliningradu i niektóre mniejsze miejscowości w obwodzie wyglądają lepiej niż położone po sąsiedzku miasta województwa warmińsko-mazurskiego.
Najbardziej widoczną pamiątką po minionej, sowieckiej epoce jest nazwa miasta. Wkrótce może się ona jednak zmienić. W Internecie roi się od forów dyskusyjnych, na których używa się nazwy Königsberg (Królewiec). Coraz więcej mieszkańców, ale także urzędników, uważa obecną nazwę miasta za nonsens. "Stalinowski politruk Kalinin nigdy nie miał nic wspólnego z tym miastem. Ale też nazwa Königsberg mogłaby wywołać w mieszkańcach złe skojarzenia - z hitlerowskimi Niemcami. Najlepiej by było przywrócić historyczną słowiańską nazwę, czyli Krolewiec lub Korolewiec. Tak miasto było nazywane przez rosyjskich kartografów przez stulecia" - napisał Blindman na forum "Königsberg czy Korolewiec?" (www.kaliningrad.ru).
Nazwa Korolewiec (polsko-rosyjska) rzeczywiście oddaje ducha i poglądy mieszkańców dzisiejszego Kaliningradu. Miasto i obwód stały się bowiem nieformalnym polskim siedemnastym województwem.
Więcej możesz przeczytać w 9/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.