Różne są definicje polityki. Moja własna brzmi: polityka jest to szukanie i znajdowanie winnych
Świat jest tak jakoś urządzony, że więcej jest w nim pytań niż odpowiedzi. Ludzie pytają samych siebie albo - co gorsza - innych: jaki jest sens życia? Czy historia ma swoją logikę i czy zmierza w którąś stronę, a jeśli tak, to w którą? Czy postęp jest nieunikniony, czy można się od niego wykręcić? Czy istnieje życie na Marsie? Dlaczego delfiny wróciły do oceanu? Czy ewolucja polega na tym, że Pan Bóg z żebra Adama stworzył małpę? Kiedy odejdzie Miller? Dlaczego piwo jest drogie? Czy niepalenie powoduje raka? Dlaczego rośnie popularność PO, a spada SLD? Kto ma władzę? Co jest grane? O co chodzi?
To tylko niektóre pytania, bo pytań jest więcej niż ludzi. Każdy ma kilka i trafiwszy na cierpliwego słuchacza, przy wódce albo i bez, wbija w niego błękitne oczęta i pyta, co mu tam akurat w duszy gra, z nadzieją na jedną, zdecydowaną i rozstrzygającą odpowiedź. A odpowiedzi nie ma, bo w kwestii odpowiedzi jest ogromny deficyt. Dziura większa od budżetowej.
W zamierzchłych czasach, niedługo po wypędzeniu z jaskini, ludzkość zaprzątały pytania o Istotę Bytu. Odpowiadali na te pytania mędrcy i kapłani, wyrosły na tych odpowiedziach całe systemy filozoficzne i ruchy religijne. Dziś jest inaczej. Dziś metafizyka ludziom nie wystarcza, chcą konkretów. Dlatego główne pytanie brzmi: kto jest winien? Wszystko, co się dzieje, wszystko, co jest, a także to, czego nie ma, jest - zdaniem ludzi w ogóle, a Polaków w szczególności - rezultatem funkcjonowania jakiejś siły sprawczej. Jest to na ogół wraża, złośliwa siła uniemożliwiająca nam wszystkim razem i każdemu z osobna szczęśliwe bytowanie pozbawione troski. Stąd pytanie: kto konkretnie jest winien?
Odpowiedzi na to pytanie są solą, jądrem życia politycznego i intelektualnego w Polsce, podstawą organizowania się ruchów społecznych i ugrupowań politycznych. Różne są, poczynając od Arystotelesa, a kończąc na Marksie, definicje polityki. Moja własna, którą - mam nadzieję - potomni nazwą definicją Rybińskiego, brzmi: polityka jest to szukanie i znajdowanie winnych.
Jest to jedyna logiczna i absolutnie poprawna definicja, ponieważ wszystko w polityce zaczyna się od znalezienia winnego. Reszta, łącznie ze zdobyciem i utrzymywaniem władzy, to tylko konsekwencja zręcznego i przekonywającego wyłonienia z ogromnej rzeszy kandydatów jednostki lub zbiorowości odpowiedzialnej za całe zło.
Popatrzcie na programy i bieżącą działalność wszystkich partii funkcjonujących w Sejmie - zajmują się one mało lub wcale szukaniem odpowiedzi na nie zadawane zresztą (bo po co) pytanie, co zrobić, żeby było lepiej, a zamiast tego mówią lub krzyczą, zależnie od temperamentu, kogo trzeba usunąć, żeby było czarownie. Bez wroga spersonalizowanego polityka nie mogłaby się w ogóle obyć, czy jest to Leszek Balcerowicz, czy Marek Pol. Żydzi czy masoni. Niemcy, Unia Europejska czy Gazprom.
Tak było zawsze. Za Nerona wszystkiemu byli winni chrześcijanie, a już dwa wieki poźniej - za Konstantyna - poganie.
Taka obfitość, takie bogactwo winnych gwarantuje nam pluralizm polityczny zgodny ze współczesnymi standardami demokracji. To są drożdże umożliwiające wyrastanie, jak ciasta, politycznych koalicji. Schodzi się dwóch facetów i pytają siebie nawzajem: kto jest winien? Przedsiębiorcy - mówi jeden. Postkomuniści - powiada drugi. Potem obliczają sobie w pamięci, ilu ich znajomych uważa za winnych przedsiębiorców, a ilu postkomunistów, po czym - jeśli obliczenia wypadają pomyślnie - informują się nawzajem, że przecież wszyscy postkomuniści to przedsiębiorcy, a wszyscy przedsiębiorcy są postkomunistami, i zawierają sojusz. Liczba takich kombinacji jest nieograniczona, co zapewnia nam świetlaną przyszłość.
Polak pytany o to, kto jest winien, że mu się nie powiodło, odpowiada jak kelner w uspołecznionej gastronomii PRL: kolega. I nic tak u nas nie kwitnie jak takie koleżeństwo.
To tylko niektóre pytania, bo pytań jest więcej niż ludzi. Każdy ma kilka i trafiwszy na cierpliwego słuchacza, przy wódce albo i bez, wbija w niego błękitne oczęta i pyta, co mu tam akurat w duszy gra, z nadzieją na jedną, zdecydowaną i rozstrzygającą odpowiedź. A odpowiedzi nie ma, bo w kwestii odpowiedzi jest ogromny deficyt. Dziura większa od budżetowej.
W zamierzchłych czasach, niedługo po wypędzeniu z jaskini, ludzkość zaprzątały pytania o Istotę Bytu. Odpowiadali na te pytania mędrcy i kapłani, wyrosły na tych odpowiedziach całe systemy filozoficzne i ruchy religijne. Dziś jest inaczej. Dziś metafizyka ludziom nie wystarcza, chcą konkretów. Dlatego główne pytanie brzmi: kto jest winien? Wszystko, co się dzieje, wszystko, co jest, a także to, czego nie ma, jest - zdaniem ludzi w ogóle, a Polaków w szczególności - rezultatem funkcjonowania jakiejś siły sprawczej. Jest to na ogół wraża, złośliwa siła uniemożliwiająca nam wszystkim razem i każdemu z osobna szczęśliwe bytowanie pozbawione troski. Stąd pytanie: kto konkretnie jest winien?
Odpowiedzi na to pytanie są solą, jądrem życia politycznego i intelektualnego w Polsce, podstawą organizowania się ruchów społecznych i ugrupowań politycznych. Różne są, poczynając od Arystotelesa, a kończąc na Marksie, definicje polityki. Moja własna, którą - mam nadzieję - potomni nazwą definicją Rybińskiego, brzmi: polityka jest to szukanie i znajdowanie winnych.
Jest to jedyna logiczna i absolutnie poprawna definicja, ponieważ wszystko w polityce zaczyna się od znalezienia winnego. Reszta, łącznie ze zdobyciem i utrzymywaniem władzy, to tylko konsekwencja zręcznego i przekonywającego wyłonienia z ogromnej rzeszy kandydatów jednostki lub zbiorowości odpowiedzialnej za całe zło.
Popatrzcie na programy i bieżącą działalność wszystkich partii funkcjonujących w Sejmie - zajmują się one mało lub wcale szukaniem odpowiedzi na nie zadawane zresztą (bo po co) pytanie, co zrobić, żeby było lepiej, a zamiast tego mówią lub krzyczą, zależnie od temperamentu, kogo trzeba usunąć, żeby było czarownie. Bez wroga spersonalizowanego polityka nie mogłaby się w ogóle obyć, czy jest to Leszek Balcerowicz, czy Marek Pol. Żydzi czy masoni. Niemcy, Unia Europejska czy Gazprom.
Tak było zawsze. Za Nerona wszystkiemu byli winni chrześcijanie, a już dwa wieki poźniej - za Konstantyna - poganie.
Taka obfitość, takie bogactwo winnych gwarantuje nam pluralizm polityczny zgodny ze współczesnymi standardami demokracji. To są drożdże umożliwiające wyrastanie, jak ciasta, politycznych koalicji. Schodzi się dwóch facetów i pytają siebie nawzajem: kto jest winien? Przedsiębiorcy - mówi jeden. Postkomuniści - powiada drugi. Potem obliczają sobie w pamięci, ilu ich znajomych uważa za winnych przedsiębiorców, a ilu postkomunistów, po czym - jeśli obliczenia wypadają pomyślnie - informują się nawzajem, że przecież wszyscy postkomuniści to przedsiębiorcy, a wszyscy przedsiębiorcy są postkomunistami, i zawierają sojusz. Liczba takich kombinacji jest nieograniczona, co zapewnia nam świetlaną przyszłość.
Polak pytany o to, kto jest winien, że mu się nie powiodło, odpowiada jak kelner w uspołecznionej gastronomii PRL: kolega. I nic tak u nas nie kwitnie jak takie koleżeństwo.
Więcej możesz przeczytać w 9/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.