W porównaniu z targami o Orlen czy ze staraniami o "skrojenie" Agory niezdarne kuszenie Beger to po prostu dziecinada
Polacy odliczają dni i godziny do końca rządów PiS - ogłosił Donald Tusk. Wśród tych Polaków są jednak ludzie, u których owe "odliczanie dni i godzin" wywołuje większe napięcie niż u innych. To obóz Sojuszu Lewicy Demokratycznej, dla którego każdy kolejny miesiąc działania obecnego gabinetu oznacza kurczenie się jego wpływów w świecie biznesu, służb specjalnych i mediów. Ostatni kryzys to dla sojuszu jutrzenka nadziei na powrót do politycznej gry i wyjście z izolacji. Jest więc o co grać i SLD ma już w tej grze doświadczenia z początku lat 90. SLD wraca tylnymi drzwiami Na marginesie politycznego kryzysu wokół "taśm Renaty Beger" prawie nikt nie zwraca uwagi na rosnące przyzwolenie wśród opozycji dla politycznej amnestii wobec odsuniętego rok temu od władzy SLD. Wszystkie proponowane przez opozycję scenariusze politycznej zmiany skupiają się na sposobach odsunięcia Prawa i Sprawiedliwości od władzy. Jednocześnie niemal wszystkie przyjmują - tym razem już milcząco - powrót postkomunistów do stołu rokowań. Sojusz może być niezbędny Platformie Obywatelskiej do przeprowadzenia konstytucyjnego wotum nieufności. Wejście SLD do gry może też zapewnić projekt "ponadpartyjnego rządu fachowców z wyłączeniem PiS", jaki stworzył polityk PSL Marek Sawicki. Również przyspieszone wybory zapowiadają się dla postkomunistów obiecująco, albowiem nie ma zbyt wielkich szans na przegłosowanie ordynacji, wedle której "zwycięzca bierze wszystko". Platforma Obywatelska ma umiarkowane szanse na zdobycie ponad 50 proc. foteli sejmowych i samodzielne rządzenie, a liderzy SLD mogą zakładać, że obecny stopień wrogości między PiS a PO uniemożliwi powrót do idei wielkiej koalicji prawicowej. Co w tej sytuacji pozostaje PO? Najbardziej prawdopodobna jest wizja powyborczej koalicji pod hasłem "skończmy z wszechwładzą Kaczyńskich", czyli układ PO z SLD i być może z PSL. Samoobrona będzie dla PO zapewne mniej atrakcyjnym partnerem, gdyż właśnie pokazuje, że nie umie trwać spokojnie w żadnej koalicji. Wszystko to wzmacnia szanse SLD na partnerstwo z partią Donalda Tuska. Senator PO Jarosław Gowin zarzeka się, że platforma nie stworzy koalicji z SLD. Czyżby? Jana Maria Rokita tego nie wyklucza. "Będziemy zabiegać o współpracę ze wszystkimi" - zapowiada w wywiadzie dla "Newsweeka". Ze wszystkimi, czyli także z SLD. Tak czy inaczej - sojusz ma spore szanse, by powrócić na salony władzy.
17 lat temu byli członkowie PZPR przetrwali klęskę z 1989 r. i ówczesną wygraną obozu "Solidarności". Wystarczyło poczekać kilka lat, przeczekać konflikt w obozie solidarnościowym, doczekać się utworzenia antylustracyjnej "koalicji strachu" w noc czerwcową 1992 r. i już rok później można było triumfalnie powrócić do władzy. "wczesne patenty postkomunistów na przetrwanie zaskakująco dobrze sprawdzają się w obecnej sytuacji. Na początku lat 90. kluczowe dla sukcesu lewicy było przekonanie ówczesnego środowiska Unii Demokratycznej, że komuniści nigdy się już nie podniosą, a nieporównanie groźniejsza dla młodej demokracji jest prawica na czele z braćmi Kaczyńskimi. Zbiorową świadomość polskiej liberalnej inteligencji przesłoniły wizje "krwawej dekomunizacji" czy "zoologicznego antykomunizmu". Wszelkie wskazywanie na odbudowę siły postkomunistów dezawuowano jako "kopanie leżącego". I co znamienne, natychmiast zaczęto stawiać tezę, że prawica jest w rzeczywistości bardziej komunistyczna niż postkomuniści. Pomysłom politycznym Porozumienia Centrum czy Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego do znudzenia przypisywano bolszewickie cechy. Dziś ta maniera powraca w porównywaniu liderów PiS do Gomułki czy Moczara. Kolejna tendencja z początku lat 90. to łatwość do dramatycznego wieszczenia moralnej kompromitacji prawicy. W 1991 r. w identyczny sposób spisywano na straty całą legendę solidarnościową. Na przykład krytykując brak wrażliwości społecznej III RP, Zbigniew Bujak "przepraszał za "Solidarność?" i wystawiał na sprzedaż swoją honorową legitymację podziemnych grup oporu. Szpetne, ale stosunkowo banalne kiksy lub potknięcia rządu Olszewskiego natychmiast wyjaskrawiano jako polityczne trzęsienia ziemi. Byle spór z prezydentem Wałęsą miał dowodzić degrengolady prawicy, a próba lustracji w noc czerwcową miała oznaczać utratę wyższości moralnej legitymacji opozycji nad ekipami PRL. Posłowie poprzednika PO - Kongresu Liberalno-Demokratycznego - wpadali w identyczny ton świętego oburzenia nad rzekomym "wrzuceniem granatu do gnojówki". "To już komuniści zachowywali się sto razy bardziej z klasą" - te słowa były wówczas bon motem wielu publicystów fetujących sparaliżowanie lustracji. Jeszcze inni Katoni załamywali ręce, przypominając, że solidarnościowcy szli po władzę, obiecując podniesienie standardów etycznych - więc na tle ich upadku postkomuniści jawią się jako politycy uczciwsi, bo "od nich nikt nie wymaga bycia wzorem". Wszystko to działo się w czasie, gdy powstawały potęgi biznesowe i medialne postkomunistów. O tym jednak nie pisano - reporterzy sejmowi woleli ścigać Jana Parysa czy Piotra Naimskiego. W tej komfortowej sytuacji SLD czekał na swój czas. Bardziej skompromitować się już nie można, odsunąć amatorów od kierownicy państwa - tymi hasłami odbudowywali swoje wpływy wśród Polaków propagandziści postkomunistycznej lewicy. Socjaldemokraci zaprzyjaźniali się też ze środowiskiem Unii Demokratycznej przy okazji wspólnej walki o referendum antyaborcyjne czy postulaty feministek . Rok po nocy teczek - wspólnej wiktorii UD, KPN, PSL i SLD - postkomuniści odzyskali władzę. Tworząc rząd, spłacono dług wdzięczności z nocy teczek i obdarzono premierostwem Waldemara Pawlaka. Przy okazji odsunięto na boczny tor "pożytecznych idiotów" z Unii Demokratycznej i KPN. Czy równie sprawnie zachachmęci się skalę win prawicy w porównaniu z przewinami postkomunistów i tym razem? Banalne, choć szpetne nagranie rozmów Beger z Lipińskim lekkim piórem porównuje się z aferą Rywina. "Gazeta Wyborcza" pisze o taśmach Beger jako o jednej z największych afer. A przecież w porównaniu z targami o Orlen, ze staraniami o "skrojenie" Agory czy choćby z aferą Laboratorium Frakcjonowania Osocza niezdarne kuszenie Beger to po prostu dziecinada. Jak można porównywać "mafijny" profesjonalizm posła Długosza czy łódzkiego barona Pęczaka z nieporadnym makiawelizmem Adama Lipińskiego. W afery z epoki Millera zaangażowano gigantyczne sumy, wplątane w nie były postacie z czołówki władzy, a w tle widać było potężne układy biznesowe. Zarówno wtedy, jak i teraz na rzecz lewicy działała skłonność części mediów do mieszania proporcji przewin. W tej optyce z afery Telegrafu robiono aferę porównywalną z FOZZ. I tak samo dziś w absurdalny sposób zrównuje się "Begergate" z Watergate. I znów święty gniew Tuska i Komorowskiego rezerwowany jest - jak w początku lat 90. - dla prawicy. O grzechach SLD szybko zapomniano, bo znów - jak przed 15 laty - obowiązuje teza, że "leżących się nie kopie". Pytanie tylko, co się stanie, gdy domniemany leżący znów nabierze sił. Rolę Unii Wolności w błogosławionym dla postkomunistów sporze w obozie postsolidarnościowym przejęła dziś Platforma Obywatelska. Chwilowy szok wywołany aferami z epoki Millera, gdy nawet Paweł Śpiewak przestraszył się na chwilę arogancji SLD, minął. Dziś intelektualiści z PO boją się już wyłącznie strasznych bliźniaków. Ostrzeżenia przed odzyskaniem siły przez postkomunistów - choćby w razie zatrzymania likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych - lekceważą jako rzekomą zasłonę dymną dla szachrajstw PiS. Inny intelektualista z obozu PO Ireneusz Krzemiński odkurza koncepcje nieuniknionego starcia "dwóch Polsk" - tej ksenofobicznej, endeckiej oraz demokratycznej. W myśl tej dychotomii pamięć o postkomunizmie musi iść na bok. Skoro zagraża faszyzm, trzeba wskrzesić hasło: nie ma wroga na lewicy. Maleńki, niegroźny SLD W rozmowie z jednym z polityków PO usłyszałem, że nie ma co demonizować jakiegoś ewentualnego sojuszu wielkiej PO z osłabionym SLD. W myśl tej teorii sojusz to dziś partia słaba, wewnętrznie podzielona, bez najgroźniejszych graczy z epoki Millera. Jej były patron Aleksander Kwaśniewski woli jeździć na zagraniczne wykłady, a sam SLD z trudem przekracza pięcioprocentowy próg w wyborach i będzie raczej słabowitym koalicjantem. W imię czego więc bić na alarm? To nie takie proste. Zacznijmy od tego, że nawet z niewielkim poparciem SLD w przyszłym Sejmie może być wpływowym koalicjantem. Sojusz w ciągu ostatniego roku zaskakująco mało się zmienił. Wojciech Olejniczak to banalny uczeń pokolenia Kwaśniewskiego, nadal jeździ na zjazdy Ordynackiej, by ściskać się z Czarzastym. Wszelkie zapowiedzi dyskusji o patologiach rządu Millera szybko zastąpiono nośnymi hasłami walki z "kaczyzmem". Marek Borowski, który próbował taką dyskusję przeprowadzić, do dziś jest za to szykanowany przez aktyw sojuszu. Ale polityczne drzewo SLD zawsze miało imponujący system korzeni. Wiesław Kaczmarek, Zbigniew Siemiątkowski, Marek Ungier natychmiast powrócą w okolice SLD, gdy tylko ten wróci do realnych gier i koalicji. Tacy ludzie jak Kalisz czy Szmajdziński nie są wcale stojącymi nad grobem starcami i nie mają ochoty na polityczną emeryturę, Tymczasem Jan Maria Rokita pytany o możliwość koalicji z SLD wymijająco głosi, że skoro PiS weszło w sojusz z Samoobroną, to unieważnił się podział na obóz postsolidarnościowy i postpeerelowski. Niegdysiejszy wybitny śledczy z komisji Rywina próbuje wmówić swoim wyborcom, że można porównywać przaśną, ale stosunkowo płytką partię Leppera z obozem postkomunistów - formacją wciąż mającą ogromne wpływy i niezwykle sprawnych specjalistów od brutalizacji polityki. Układy walczące dziś o przetrwanie w obliczu czyszczenia WSI, stare konstelacje w bankowości czy stara gwardia Roberta Kwiatkowskiego z Woronicza podniosą głowę, gdy tylko upadnie rząd Kaczyńskich. PiS blokowało koalicjantom z Samoobrony dostęp do resortów siłowych. Czy PO w przyszłej koalicji będzie się trzymać podobnej zasady w stosunku do SLD? Obawiam się, że w grze z SLD platforma - znacznie słabsza psychicznie - szybko może stracić głowę. W latach 90. liberałowie byli na przykład ogrywani, gdy wchodzili w sojusze z postkomunistami w mediach. Mnóstwo gwiazd telewizji szybko zacznie się orientować na lewicę, a nie na hamletyzującą PO. A gdy już SLD odzyska wpływy i okrzepnie w sojuszu z PO czy PSL, być może powróci Aleksander Kwaśniewski. W wielu stolicach zwolennicy europejskiego ładu odetchną - "porządek" znów zacznie panować w Warszawie. I nikomu już nie przyjdzie do głowy, by nagrywać kogokolwiek z SLD w pokojach hotelu sejmowego. Czego oczy nie widzą Jest czymś fascynującym, jak wraz z odsunięciem SLD od władzy zamilkły wszelkie dyskusje na temat zjawiska postkomunizmu. Jeśli temat wraca - jak w przypadku zamieszek na Węgrzech - to publicystyczni trefnisie z "Gazety Wyborczej" ogłaszają, że zajścia mają wyłącznie wymiar ekonomiczny. W Polsce o postkomunizmie od roku - poza wystąpieniami Jarosława Kaczyńskiego - prawie w ogóle się nie mówi. Na hasło "układ" w salonach trzeba reagować ironicznymi żartami. Prawie nikogo nie interesuje dalsze grzebanie w kulisach afery Rywina, badanie genezy "klubu Krakowskiego Przedmieścia" z czasów Kwaśniewskiego czy rozwiązywanie tajemnic FOZZ. Tak jak postępowi marksiści zgadzali się potępiać stalinizm, ale oburzali się na kwestionowanie leninizmu, tak dziś dopuszczalne bywa krytykowanie epoki Millera, ale już nikt w obozie liberalnym nie ma ochoty, by definiować istotę postkomunizmu z lat 1989-2006. Refleksja na ten temat znikła jakoś z pola widzenia środowisk będących intelektualnym zapleczem PO. Wojna domowa w łonie prawicy przysłoniła niemal wszystko. To prawda, że w ciągu minionego roku obie wielkie partie prawicy wymieniały ostre ciosy. PiS, tak niezwykle wyczulone na krytykę Platformy Obywatelskiej, nie zauważa często, jak bolesne potrafią być jego ataki. Nie sposób jednak nie zapytać, czy w PO toczy się realna dyskusja nad konsekwencjami ewentualnego wyciągania SLD z politycznego marginesu. Na razie od liderów platformy słyszymy tylko tajemnicze deklaracje. Raz jest to ucieczka Donalda Tuska w urzędowy optymizm: "Chcemy uzyskać tak wysoki wynik, aby nie potrzebować koalicjantów". Innym razem Jan Rokita stosuje efektowne uniki: "Składanie zobowiązań co do przyszłych sojuszy to najgłupsza rzecz, jaką można zrobić. Nie odpowiadają jednak na pytanie, czy PO ma świadomość skutków powrotu SLD z politycznego autu. W gorącą polityczną środę przed Sejmem spotkały się z żądaniem dymisji premiera Kaczyńskiego młodzieżówki SLD i PO. Czy naprawdę po rocznej izolacji można zwolnić SLD z politycznej kwarantanny? Czy to na dłuższą metę przysłuży się PO? Ilustracja: D. Krupa |
Więcej możesz przeczytać w 40/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.